sobota, 21 września 2013

Kontynuacja trylogii na:

Death Over A Life

Rozdział 73

Obietnica

„Pamiętajcie o nas.”

Johanne zaczęła głośniej szlochać, tuląc do siebie bardzo mocno córkę. Szeptała, dziękując Bogu za cud. Również Maggie płakała, ale chyba dlatego, iż przeżyła i może teraz żyć spokojnie z Justinem i Emily.
Była w szpitalnej łazience dla pacjentów, która nie pachniała zbyt ładnie, choć toalety były w porządku. Czesała swoje złociste włosy i spięła je w wysoki kucyk. Johanne przywiozła jej zwykłą koszulę z czarnym podkoszulkiem i stare jeansy, które nosiła, mając szesnaście lat. Były już małe, ale jedynie na to było ją stać. Żeby nie było jej zimno. Była godzina trzecia nad ranem i minęło dwie godziny odkąd się obudziła. Nałożyła naszyjnik, który dała jej na weselu z Justinem.
I dopiero sobie przypomniała; Justin teraz żyje myślą, że nie żyje. Szybko wyszła z łazienki, przypominając sobie jak z broni strzela sobie w łeb. I mogło to się stać jeszcze tego wieczoru.
Na korytarzu stała Johanne, ocierając ostatnie łzy z powiek. Uniosła wzrok na córkę, która była blada, mając zaciśnięte usta.
– Coś się stało, kochanie? – zapytała. – Źle się czujesz?
Maggie pokręciła głową.
– Gdzie jest Justin? Rozmawiałaś z nim? – odpowiedziała pytaniem. Głos jej drżał. Spojrzała na zegarek ścienny. Przeklęła pod nosem i podeszła do drzwi. Była już wypisana. Johanne spojrzała na nią z frustracją.
Myśl, że mogłaby ujrzeć martwe ciało Justina, nie dawało jej spokoju. – Mamo, zostań z Emily do rana. Daj kluczyki do samochodu.
– Co się dzieje, Meg? – zmarszczyła czoło.
– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Zadzwoń do Roxan, do Marry, Ryana, Jessiki, kogokolwiek i powiedz, żeby przyjechali niezwłocznie na Santa Ana St. – Maggie wzięła kurtkę wiszącą na wieszaku, mówiąc poważnym i zmartwionym tonem. Zanim Johanne miała okazję się odezwać, ruszyła ku schodom na dół, gdyż nie miała czasu czekać na windę. Wielokrotnie się wywracała na schodach. Pośpiesznie po nich schodziła, a przez długi czas nóg nie czuła i szybko odzwyczaiła się, żeby były jej posłuszne całkowicie.
Ludzie patrzyli na nią tak samo, jak wybiegała z Sali, w której się obudziła. Nie padał śnieg; miała szczęście. W ciągu jednej chwili to ona teraz bała się o jego życie. Wsiadła do rzęcha, którym musiała jechać i w przeciągu kilku chwil, była już na głównej ulicy. Jechała na tyle szybko, by znaleźć się przed swoją willą w ciągu dziesięciu minut. Nawet nie zamknęła samochodu. Nie to było ważne. Serce waliło jej niemiłosiernie głośno, aż bolały ją uszy. Z trudem przekręciła zamek w drzwiach. Miała lodowate ręce i czuła zimny pot spływający przez jej kark w dół. Kopnięciem otworzyła drzwi i momentalnie stanęła na korytarzu. Było ciemno. Mrocznie ciemno. Tak jak w jej śnie. Śmiertelna cisza, a słychać jedynie było głęboki dźwięk bicia serca. Weszła na górę, przewracając się ponownie na boki. Złapała za drewnianą barierkę i jęknęła cicho z bólu. Uderzyła się w kolano. Ból przeszył ją od pasa w dół, ale nie mogła zwlekać. Czas ją gonił. Ujrzała uchylone drzwi do ich sypialni i ciepły płomień światła wydobywającego się z pokoju. Drżącą dłonią uchyliła szerzej drzwi, widząc, że na podłodze znajdują się kawałki szkła, a po stoliku nocnym spływa whisky. Weszła do sypialni w poszukiwaniu ukochanego. Z jej oka spłynęły kryształowe łzy, ciągle się rozglądając. Na łóżku leżała ta sama kartka, którą widziała w śnie. Tylko inna data.
Usłyszała szemranie dochodzące z korytarza. Odwróciła się, słysząc teraz cichy szloch. To był głos Justina. Jednak wciąż żył. Wybiegła gwałtownie i wykrzyknęła jego imię. Broń przylegała do jego skroni. Przytuliła go odsuwając najmocniej jak może rękę od jego głowy, lecz i tak usłyszeli głośny huk. Głośno oddychali, a ona poczuła jego łzy na swoim policzku. Sama zaczęła płakać. Gwałtownie, rewolwer został rzucony na podłoże, a ona wyczuł zapach perfum Maggie. Ten stary zapach, który często czuł, gdy była u jego dziadków.
– Maggie? – wyszeptał łamiącym głosem. – Ty żyjesz?
Odsunęła głowę od niego i swoje ciało. Ujęła jego twarz w dłonie, chociaż drżała. Czuł jej gorzki oddech na swoich wargach.
– Ty żyjesz? – powtórzył już bardziej wyraźnym głosem. Bardziej pewnym, że to ona.
– Czy ty jesteś nienormalny?! – jęknęła głośno, zaczynając szlochać. Podobnie jak on. – Chcesz się zabić?!
Głośniej zaczęła płakać. W ciemnościach nie ujrzeli swoich twarzy, lecz głos mieli tak charakterystycznie podobny, że nie musieli się trudzić.
– Jak...? Jak to możliwe, że żyjesz? – wyszeptał tuż nad jej wargami, zaciskając powieki i powstrzymując płacz. Mimo wszystko to nie działało. Oboje próbowali się opanować, ale nawet ciężko było im oddychać. Serce biło im z tysiąc razy na minutę i mieli oboje lodowate dłonie. Mokre policzki, oraz gęsią skórkę. – Maggie ja...
– Po jaką cholerę to robisz? Nie żal Ci naszej córki?!
– Emily... – wyszeptał. Przypomniał sobie dopiero o niej i odsunął ciało od zmarzniętej i wstrząśniętej żony. Usłyszeli kroki, które stawały się głośne. Znajomy głos Austina, Jessiki i Roxan sprawiła, że obojga było trochę lżej. Zamilkli, gdy niespodziewanie światło zostało zapalone.
Ujrzał ją w ludzkiej postaci, która żyła, słyszał bicie serca; oddychała. Na podłodze leżała broń, a rzeczą, w którą trafił był żyrandol z brązu. Austin jako pierwszy wszedł na górę i ujrzał ich stojących. Ujrzał ją całą i zdrową, to go zszokowało.
– Jezus Maria, co tu się dzieje? – jęknęła Jessica, trzymając dłoń na czole. Drżała z zimna, mając zaschnięte wargi. Gdy zobaczyła złociste włosy swojej przyjaciółki, omal nie rzuciłaby się na nią z radości. – Meg? Czy to naprawdę ty?
Odwróciła się, trzymając mocno dłoń Justina. Podeszła do niej i mocno przytuliła. Jessice było lżej, czując, że to nie jej duch, ale ona.
– Co tu się dzieje? – powtórzył Austin podchodząc do Bieber’a. Podniósł broń, po czym wyciągnął magazynek. Nie odpowiedział tylko cały drżał. – Zadzwonię do Johanne i powiem, że nic wam nie jest.
Niespodziewanie na szyję Maggie rzuciła się zapłakana Roxan.
– O mój Boże, Maggie – jęknęła smutnym głosem. – Ty żyjesz, kochana! – Odsunęła się od niej i popatrzyła na Justina, który unikał jej morderczego spojrzenia. – A ty? Co ty robisz?
– Roxan, daj spokój. Już wszystko w porządku. – Głos Maggie był stanowczy i drżał. Brunetka znów spojrzała na kuzynkę.
– Wszyscy myśleliśmy, że nie żyjesz...
– Ja też tak myślałam – mruknęła pod nosem blondynka, głośno wzdychając. – Chciałam by mama zadzwoniła do was. Myślałam, że będę potrzebowała waszej pomocy, gdy... – przełknęła głośno ślinę i popatrzyła znacząco na Justina. – Gdybym się na przykład przewróciła. Mam problemy z chodzeniem.
Roxan i Jessica głośno westchnęły. Justin spuścił głowę, ukrywając cichy śmiech.
– Johanne została z Emily w szpitalu. Rano powinniście po nią przyjechać. A ty Maggie zobaczyć swoją córkę – uśmiechnął się Austin. Maggie podniosła głowę na wielkoluda.
– Już ją widziałam. Jest naprawdę śliczna – oznajmiła. Justin odchrząknął, jakby chciał powiedzieć: „Chcę porozmawiać z moim Aniołem.” I rzeczywiście tak chciał.
Roxan wyszła z domu razem z Jessicą i Austinem, którzy również mieli dosyć jak na jedną noc. Czas odpocząć od tych zdarzeń i pojąć, że stał się cud. Maggie żyje.
Ściągnęła stare ubrania i rzuciła je na kosz na brudy. Postanowiła wziąć prysznic, iż przez to napięcie ogromnie się spociła i cuchnęła szpitalnym mydłem. Cieszyła się również, że zapobiegła katastrofie. Nie wiedziałaby jak żyć bez niego. Nie żałowała niczego. Była po prostu dumna z tego co zrobiła.
Nadeszło Boże Narodzenie.
Emily, Justin i Maggie byli szczęśliwi. W końcu spędzają razem te święta. Zapach świeżych, własnoręcznie robionych ciastek z cynamonem, szopka z piernika postawiona nad kominkiem. Kominek ciepło grzał cały dom, a z dworu słychać było dzwonki i pięknie zaśpiewane kolędy. Cała rodzina była na tych świętach. Dziadkowie Justina, Roxan, Jacob; Johanne; Pattie; Alfredo; Kenny; Scooter; Jeremy, młodsze rodzeństwo... Wszyscy.
Tak ciepłej i przyjemnej atmosfery świątecznej nie czuli od lat. Teraz, gdy są razem, nic nie może stanąć na drodze by byli szczęśliwi. Nawet James.
Wszyscy pokochali Emily. To było nadzwyczaj śliczne dziecko. Nawet krwistoczerwone oczy, które też sprawiały o nieprzyjemne mrowienie po ciele. Nadzwyczaj inteligenta.
Takie życie wyobrażał sobie Justin. Z nią u boku. Stworzyli kochającą się rodzinę, jak chcieli. Przez cały wieczór, śmiali się i miło spędzali czas. Choinka była pięknie ozdobiona przez dzieci, a pod świątecznym drzewkiem jeszcze nie odpakowane prezenty. Kiedy Jeremy stwierdził, że czas je odpakować, dzieciaki ucieszyły się. To był ulubiony moment każdego brzdąca w czasie świąt.
Sypialnia Emily była bardzo skromnie urządzona. Mnóstwo porcelanowych lalek na drewnianych półkach, kojec był prezentem na święta dla Emily, mnóstwo miękkich misiów, zabawek i pudełek. Ściany były beżowe z różowiutkimi małymi różyczkami. Żyrandol był zrobiony z diamentów – nie żałowali własnemu dziecku. Emily była okryta miękkim różowym kocykiem przytulona do Pana Niedźwiadka.
Maggie ostatni raz popatrzyła jak jej córka słodko śpi, gdy potem poczuła ręce na swojej talii. Dłonie były ciepłe, a mrowienie po ciele bardzo przyjemne. Odwróciła głowę, widząc uśmiechniętą twarz Justina. Wyszli z sypialni, przymykając cichutko drzwi, gdy chwilę później, Justin namiętnie musnął wargi ukochanej. Wciąż był cały w skowronkach, po tym jak ujrzał ją przed sobą, gdy zamierzał zrobić coś czego by żałował. Uratowała go przed największą głupotą. Kolejny dowód, że była jego Aniołem Stróżem. Zawsze ratowała go z opresji.
Odwzajemniła pocałunek, a zaraz potem poczuła pod swoim wełnianym swetrem jego ręce jak penetrują jej nagie plecy. Odsunęła twarz od niego i chwyciła jego rękę, kierując się ku sypialni. Łóżko pięknie zostało posłane, a jedyną rzeczą, która oświetlała pokój, była nocna lampka. Zagryzł wargę, czując potrzebę widzenia ją nago. Przytulił ją od tyłu i złożył mokry pocałunek na jej szyi.
– Przepraszam Cię...
– Przepraszałeś mnie przez dwa tygodnie, a ja i tak nie mam Ci tego za złe – mruknęła, idąc ku łazienki.
– Roxan miała rację. Byłem kompletnym idiotą, że pozwoliłem Cię zostawić w takim stanie, gdy potrzebowałaś mojego wsparcia – westchnął. Odwróciła się i podeszła do niego. Musnęła jego wargi, po czym chwyciła palcami nadgarstek. Odsunęła twarz, uśmiechając się.
– Nie musiałeś się trudzić. Roxan jest nadopiekuńcza i dlatego. Poza tym ja wiedziałam, że tak się stanie. Wiem to trochę dziwne. Wiedziałam, że przybędziesz do mnie i jako pierwszy będziesz miał okazję trzymać Emily w ramionach, a ja będę patrzeć jak uśmiechasz się do naszej księżniczki. Nie mogłam mieć Ci tego za złe, bo w końcu to ja Cię namówiłam na to wszystko. Podpisałeś kontrakt, zaraz po nowym roku wyruszasz w trasę i... – przybliżyła twarz do niego, obejmując go – jestem z Ciebie niezmiernie dumna. To co robisz powinno Cię uszczęśliwiać.
– Nie, kiedy wiem, że cierpisz. I to właśnie przez to.
– Ale spójrz. Ja żyję, Justin. Żyję tylko dla Ciebie i Emily. Dla nikogo innego. Jesteście definicją tego, że zmartwychwstałam. Bo to dla was walczyłam. Jesteś jedynym mężczyzną, którego pokochałam i nie mogę przestać kochać. Wychowywaliśmy się razem, zakochaliśmy się w sobie i nie chcę by to wszystko się zrujnowało. Po tym co przeszliśmy, Justin, nie potrafię zakończyć swojego marnego życia. Jestem szczęśliwa, że żyję, bo mogę dzielić z tobą życie. Pamiętasz? Pamiętasz jak obiecaliśmy sobie, że nigdy nie przestaniemy robić tego co kochamy, że już zawsze będziemy razem? To wszystko co robiłam, robiłam dla Ciebie... ponieważ Cię kocham. Bardzo Cię kocham. Cholera... tego nawet słowami nie da się opisać.
Chwycił ją za podbródek, a ona uniosła głowę. Spojrzeli sobie w oczy, które mówiły same za siebie. I żadne słowa nie grały roli. Ich usta zetknęły się, tworząc kolejny czuły pocałunek. Czuli się tak dobrze w swoich ramionach, że nikt ani nic nie przeszkodzi, by zaprzestali tej czynności.
Odsunęła twarz, by móc ponownie na niego spojrzeć. Kiedy to zrobiła, zobaczyła w jego oczach iskry szczęścia. Uśmiechał się.
– Kocham Cię, Maggie. Tak bardzo, że aż to wkurza. – Bieber zaśmiał się, a blondynka mu wtórowała. – Każde twoje słowo jest dla mnie rozkazem. Obiecuję, że będziesz szczęśliwa. Tylko powiedz...
– Ja już jestem szczęśliwa i żadna siła Boska tego nie zmieni – wtrąciła. Justin musnął jej czoło, a ją ogarnął przyjemny dreszcz. Uśmiechnęli się ponownie. Puściła jego ręce i poszła ku łazienki.

Na dworze panował mróz. W Rosji zimy zazwyczaj są srogie i nieprzyjemne. Noc była ciemna i cicha.
Selena kończyła pakowanie swoich rzeczy, mając zamarznięte policzki. Jej wargi były suche, a czubki palców przez zimno stały się purpurowe. Za nią stał wysoki mężczyzna z bronią w ręku wycelowaną w jej głowę. Gdy odwróciła się, spojrzała na niego spode łba i oblizała lodowate wargi. Popędził ją i oboje wsiedli do czarnego jeepa. Te święta były dla niej chyba najgorszymi świętami jakie mogłaby spędzić. W samochodzie było ciepło, ale po niedługim czasie wysiadła z niego, znajdując się przed jakimś górskim domku. W okien wydobywało się światło i wiedziała doskonale kto się tam znajdzie. Otworzyła drzwi, a za nią mężczyzna.
Stanęła w rogu domku, rozglądając się dookoła. Wypchane pumy, jelenie na ścianach i pachniało oscypkami. Było ciepło i od razu mogła się ogrzać. Torba osunęła się z jej ramienia, po czym rzuciła na podłogę.
– Cieszę się, że jesteś – powiedział cicho męski głos. Rozglądnęła się, po czym ujrzała jak ściąga skórzane rękawiczki.
– Zapewne, James... – westchnęła. – Poza tym, Wesołych Świąt.
– Wesołych Świąt, Seleno...


„Wielkość wzbudza zawiść, zawiść rodzi złość, złość sprzyja kłamstwom.” – Voldemort

Rozdział dedykowany Sandrze. 
Osobie, która sprawia, że jestem szczęśliwa.

piątek, 20 września 2013

Rozdział 72

Aż do śmierci...

„Ostatnią rzeczą jaką ujrzałam były Jego łzy.”

Nie spodziewała się tak długiego milczenia z jego strony. Po prostu zamilkł. Zaniemówił.
Ochłonęła trochę, biorąc od razu głęboki wdech. Wszyscy, którzy ją mijali patrzyli często na nią jak na szaloną kobietę. Roxan przeżywała, że może utracić ukochaną kuzynkę, którą pamiętała od małego. Pamiętała Justina i Maggie, jak wychowywali się razem. Walczyła o to, by to wszystko przetrwało.
W końcu usłyszała jego drżący głos:
– Ona nie umrze. Ona tylko urodzi i będziemy mogli tworzyć kochającą się rodzinę.
Roxan chciałaby, żeby jego słowa były prawdą. Ciągle wmawiali to sobie, a już na pewno rozżalona i smutna Johanne, która z nich wszystkich najbardziej przeżywała.
– Maggie nie umrze! Przestań tutaj pieprzyć! Chcesz mnie tylko ściągnąć do L.A.! – krzyknął do słuchawki. Te słowa ją bolały. – Kłamiesz!
– Sama chciałabym wierzyć, że to kłamstwo! – warknęła, po czym nie słuchając go dalej rozłączyła się. Z jej oczu spłynął wodospad łez. Tak gwałtownie. Nie sądziła, że się rozpłaczę, ale chyba nic już ją bardziej nie zaskoczy.
Chyba, że śmierć Maggie.
Piętnasty grudnia.
Ręce Roxan zaczęły drżeć. Johanne przez cały poranek i popołudnie spędziła z Maggie. Uśmiechały się, lecz mama dziewczyny ciężko powstrzymywała płacz. To było okrutne nie płakać kiedy jej życie stało się chyba cenniejsze od najdroższych kamieni szlachetnych. A nawet bardziej.
Tego dnia w Los Angeles była najbardziej sroga zima niż dotąd. Każda chwila sprawiała, że wszyscy drżą ze strachu. Nie było Justina przy niej. Mijały minuty, godziny, a wszyscy byli przerażeni. Modlili się do Boga o dobry koniec. Żeby żyła.

Justin niecierpliwie docierał już do szpitala, w którym miało się dziać coś chyba najbardziej przerastającego w jego życiu. Narodziny jego dziecka.
Poślizgnął się ledwo przy parkowaniu samochodu i wybiegł z niego w pośpiechu. Lód utrudniał mu wejście do środka, ostry chłód na ciele sprawiał, że czuje jakby wbijało się w jego skórę miliony ostrzy, jednak nie liczyło się to. Liczyła się rodzina. Żona i dziecko.
Miał dwadzieścia nieodebranych połączeń od Roxan i Pattie. Dostawszy wiadomość, że zaczął się koszmar był dla niego zwykłym złym snem, z którego obudzi się i ujrzy nagie ciało ukochanej, gdy leżą w swoich objęciach na Wyspach Dziewiczych. Jej uśmiech na ustach, zero krzyków. Sam śmiech. Śmiech dziecka, jego uśmiech.
Kiedy tylko wszedł do środka, buchnęło w niego ciepłe powietrze i od razu dostał dreszczy. Na jego twarzy była rozpacz i wszystko innego nie miało sensu, tylko to by mógł ją zobaczyć całą i zdrową. Na próżno. Kilka sekund, gdy ujrzał twarz Marry i Ryana, dało mu znak, że coś się dzieje. Kiedy chciał ich minąć, złapał go za ramię i wymienili tajemnicze spojrzenia. Skinął lekko głową, a Marry tylko płakała i zatykała uszy, mając w nich krzyk Maggie. Swojej przyjaciółki.
Pobiegł w stronę brunetki, która stała oparta o ścianę. Cała drżała. Tak bardzo obawiała się tego co się stanie. Johanne nigdzie nie było w pobliżu. Prawdopodobnie nie chciała patrzeć ani słyszeć, jak jej córka cierpi. Ujrzał Harry’ego. Zacisnął zęby i pięści. Podszedł do nich.
– Gdzie jest Meg? – zapytał drżącym głosem. Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Usłyszał przeraźliwy krzyk. Odwrócił się i ujrzał drzwi. Chciał tam wejść, ale Harry go zatrzymał, trzymając boleśnie za ramię.
– Nie wchodź tam. – Harry patrzył na niego dość surowo, a Bieber popatrzył na niego srogo i posłał mu mordercze spojrzenie. Znów ten przeraźliwy krzyk. Justin i Harry wzdrygnęli się, zaciskając usta.
– Dla niej poszedłbym w ogień.
Warknął, po czym wyrywając się z jego uścisku, otworzył drzwi. Przez chwilę widział swoją ukochaną, gdy z jej czoła spływały krople potu. Niestety stanęła przed nimi starsza kobieta.
– Proszę opuścić porodówkę – powiedziała stanowczo. Justin warknął i przesunął się obok, by mieć lepszy widok na ciało ukochanej. Popychała go w stronę drzwi, lecz odepchnął ją.
– Tam jest moja żona! – ryknął i podbiegł do niej. Spojrzała na niego jakby właśnie umierała. Lekarz położył czystą rękę na jego ramieniu. Spojrzeli na siebie ostrzegawczo.
– Musi pan opuścić salę – powiedział surowo mężczyzna. Justin pokręcił głową.
– Niczego ani nikogo nie będę opuszczał – przymknął oczy. Był sfrustrowany całą tą sytuacją. Zrobiło mu się gorąco i cały zbladł. – Już nie będę.
– Justin... – wysapała i złapała jego rękę. Spuścił głowę, by spojrzeć na jej twarz. Momentalnie ścisnęła i zaczęła ponownie przeć. Krzyki wydobyte z jej ust, sprawiły, że chciało mu się płakać. Schylił się, obejmując cały nadgarstek.
W Sali panowała wysoka temperatura, w powietrzu czuć było cuchnący pot, a serce tak głośno bębniło każdemu, że każdy nawzajem je słyszał. Justin co chwilę nalegał, by się nie poddawała, choć nawet praca zwykłego trzymania za rękę była okrutnie ciężka. Patrzył jak ciężko oddychała, cierpiała i płakała.
Maggie czuła jak w środku ją coś rozrywa. Cieszyło ją fakt, iż Justin pojawił się przy narodzinach ich dziecka. Emily. Nie poddawała się, wyobrażając sobie siebie, Justina i Emily przy choince jak rozpakowują prezenty z uśmiechem na ustach. Widziała ich uśmiechy. Pozostawało jej jedynie myśleć, że tak będzie. Wierzyła w to. Krzyczała, najmocniej jak może trzymając dłoń Justina. Jego głos sprawiał, że wszystkie spędzone z nim chwile wydały się najcenniejszymi chwilami w jej życiu, jaki Bóg jej dał. Dzisiaj może go stracić. Nie dawała za wygraną. Justin płakał, ale również się nie poddawał.
Wszystkie spędzone z nim chwile, nawet te stracone, wydawały się cenne. Harry, babcia Gabriela i wszyscy wokół niej byli najważniejszymi osobami w jej życiu. Jednak kręciło jej się w głowie. Chciała wymiotować. Usłyszeli płacz dziecka.
Lekarz rozkazał jeszcze przeć, a ona robiła to jak jej kazano.
– Wszystko będzie dobrze, Meg! Jeszcze tylko trochę, kochanie – powiedział łamiącym głosem szatyn. Przypomniał sobie słowa Roxan, że może ją stracić. – Kochanie, proszę.
Maggie traciła siłę. W jednej chwili nie czuła już nóg. Przerażona zaczęła głośniej krzyczeć. Przed oczami miała karuzelę, jakby zakręcili ją jak kołowrotek. Justin przytrzymywał jej rękę. Poczuł, że traci siłę, to go przerażało.
Wiedziała już na pewno, że umrze. Spłynęły po jej policzkach łzy, a potem nie czuła już nic poniżej pasa. Serce coraz wolniej biło w jej piersi, jakby przechodziło w jakiś letarg. Lekarz ujrzał na kardiomonitorze, iż jej tętno zmniejsza się, więc szybko owinął dziecię w ręcznik.
– Panie Bieber... – posłał mu delikatny uśmiech. Justin odwrócił głowę i zobaczył swoje dziecko. Podawszy mu je w ramiona on spojrzał w dół. Dziewczynka. Uśmiechnął się i przybliżył twarz do niemowlęcia.
– Emily... – szepnęła i jedyną osobą, która to usłyszała był Justin. Zdziwił się. Jeszcze nie rozmawiali na temat imiona dziecka. Spojrzał na nią. – To Emily, kochanie...
Wciągnęła gwałtownie powietrze, czując jak odlatuje. Zaczęła zasypiać. Jej powieki robiły się coraz cięższe, gdy potem dodała:
– Emily Roxan Bieber...
Gdy ujrzał jej śpiącą twarz, wiedział, że to nie żarty. Traci wolę życia. Zaczął kręcić głową i oddał maleństwo w ręce pielęgniarki. Pochylił się nad nią i przyłożył palce na jej różowiutkim policzku. Był również wilgotny. Odwrócił jej głowę w swoją stronę, patrząc w jej oczy to na wargi. Jego usta drżały, a z oczy spływały łzy. Nie chciał jej stracić. Nikt nie chciał.
– Wróciłem do Ciebie, Aniele... – odparł czułym głosem i przejechał kciukiem, aż do ust. – Będziemy wspaniałą rodziną.
– Justin, ja... – szepnęła, przymykając oczy. Przyłożył górną wargę na jej dolną i przytulił swoje ciało do jej ciała.
– Proszę nie umieraj... żyj dla Emily, żyj dla mnie...
– Kocham Cię, Justin. Zawsze Cię kochałam. Żyłam tylko dla Ciebie...
Zamknęła oczy i puściła jego dłoń. Opadła wolno, a z kardiomonitora wydobył się pisk. Nie czuł bicia jej serca. Kiedy spojrzał na jej twarz, wyglądała jakby spała. Że obudzi się wkrótce. Jednak rzeczywistość była inna. Stracił swojego Anioła Stróża.
Krzyknął z rozpaczy. Gwałtownie został odsunięty od jej ciała, a były to ręce Ryana. Również płakał, ale ciężko się powstrzymywał. Chłopak z całą swoją siłą odpychał go od siebie, krzycząc imię Maggie. Leżała nieruchomo, a jej oczy były zamknięte. Zupełnie jakby spała.
Na rękach Harry’ego została oddana Emily. Nie była maluteńka niż zwykłe dzieci. Przyglądał jej się uważnie, nie zwracając uwagi na to, iż Bieber się kłóci z ochroniarzami.
– Puścicie mnie do cholery! Tam jest moja żona!
– Proszę się uspokoić, panie Bieber.
– Nie uspokoję się, póki nie będę przy niej.
Dziewczynka uniosła wzrok, a on zbladł. Miała krwistoczerwone oczy i malinowe usta jak Maggie. Była tak samo blada jak ona. Ziewnęła i wtuliła się w niego. Uśmiechnął się lekko. Pierwszy raz, poczuł się jakby to właśnie on trzymał swoje dziecko. Nagle pomyślał o Edmundzie.
W szybkim tempie zasnęła, a on w końcu podniósł głowę i zauważył przez próg drzwi jak reanimują Maggie. Choć to było niepotrzebne. Trzymając jej maleństwo, które spało zauważył, że mają tak samo zamknięte oczy.
– Czy mogłabym...? – odchrząknęła pielęgniarka, patrząc to na Brytyjczyka, to na dziewczynkę. Uśmiechnęła się lekko. – Śliczne jak każde maleństwo.
– Ona jest nadzwyczaj piękna – odparł loczek i uśmiechnął się. Gwałtownie został odepchnięty i przylgnął siłą do ściany.
Justin patrzył na niego jak na śmiertelnego wroga ze łzami w oczach. Ramię przycisnął do jego gardła i oboje zaczęli na siebie patrzeć z nienawiścią. Oboje zaciskali usta.
– A ty właśnie czego tu szukasz?
– Szukasz zaczepki, Bieber? – warknął zielonooki, a następnie odepchnął jego ramię, lecz prawie stykali się czołami. Patrzyli sobie w oczy, które płonęły złością.
– Odwal się od mojej rodziny, Styles. Nie dotykaj mojej córki i najlepiej się stąd wynoś, póki jestem jeszcze spokojny... – Justin drżał. Jak jego głos, który się powoli łamał. – Maggie zawsze była moja, a skoro zmarła, możesz już wracać do swojego idealnego życia w Anglii.
– Wierzysz, że zmarła? – fuknął.
– Ona tu wciąż jest. Tutaj – wskazał na swoją lewą pierś, gdzie znajdowało się serce. – W moim sercu.
– I w moim... – powiedział cicho. Bieber zazgrzytał zębami i warknął. Odszedł kilka kroków w tył, po czym skierował się ku wyjścia.
Roxan podbiegła za nim i złapała go nadgarstek.
– A ty dokąd, Bieber? – powiedziała, dławiąc się własnymi łzami. – Zostawiasz ją tak? Zostawiasz tutaj swoje dziecko?
Popatrzył się jedynie na nią ze łzami w oczach.
– Jeżeli jej nie ma, to i mnie nie będzie.
– Justin, przestań! Nie rób nic głupiego! – krzyknęła. – To było nieuniknione.
Wziął głęboki oddech i ponownie się rozpłakał. Chciał popełnić samobójstwo, bo bez niej już nie widział dalszego życia.

Czułam jak odlatuję. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam były Jego łzy. Serce na moment stanęło. Przed oczami ujrzała ciemność.
A potem... białą różę. Nie, czerwoną. Biało-czerwoną różę, na której znajdowały się płatki śniegu. Zauważyłam jak wszystko wokół mnie staje się bardziej wesołe. Pąki na drzewach zaczęły rosnąć. Śnieg sprawił, że czerwień zamiast być ciepła stała się zimna.
Wesołe śmiechy i święta Bożego Narodzenia. Ciepły płomień wydobywający się z kominka, ozdobiona choinka smakołykami, czerwono-zielonymi bombkami, a na jej czubku złota gwiazda. A pod choinką ozdobne pudełka, zapewne prezenty. Wszędzie ciepła atmosfera.
Usłyszałam gwałtownie strzał z broni...

Maggie otworzyła oczy. Ujrzała przebłysk światła, który oślepił ją, a gdy się przyzwyczaiła, zobaczyła, że tyłem do niej stoją dwaj wysocy mężczyźni. Cicho usiadła i odkryła się z jakiejś folii, którą miała zostać przykryta. O dziwo nie zwrócili na nią uwagi, a ona postawiła stopy na zimnej podłodze. Przeszedł ją zimny dreszcz, a potem gdy stanęła, omal nie przewróciłaby się. Jeden z nich odwrócił się. Widząc blondynkę, pomógł jej złapać równowagę. Był w szoku. Maggie również. Nie wiedziała co się dzieje, ale jedynie o czym myślała to Emily i Justin. Uniosła głowę i powiedziała:
– Gdzie moja córka?
Drugi z nich odwrócił się i wytrzeszczył oczy. Ona zaczęła brać głośne wdechy i wydechy, po czym odsunęła się od łóżka.
– Pani Bieber, czy to pani? – zapytał z niedowierzaniem.
– Tak, tak potem dam sobie zrobić z panem zdjęcie, ale teraz chcę wiedzieć gdzie mój mąż i córka? – machnęła ręką i bez pytania wyszła z pomieszczenia. Rozglądnęła się dookoła, a włosy na jej karku były przyklejone do skóry. Miała nieład na głowie, ale w ogóle ją to nie interesowało. Jednak była żywa. Ludzie patrzyli na nią jak na osobę, która właśnie uciekła ze szpitala psychiatrycznego.
Złapała na korytarzu pierwszą lepszą pracownicę szpitala i zapytała:
– Wie może pani gdzie znajduje się moja córka? Emily Bieber?
Spojrzała na nią z niedowierzaniem, lecz uśmiechnęła się szeroko.
– Panna Bieber? To pani? Wszyscy myślą, że pani nie żyje! Pani córka? Emily? Och, to takie rozkoszne maleństwo. Zasnęła na rękach pana Stylesa...
– Harry? – przerwała jej, wytrzeszczając oczy. – Był tutaj? Gdzie są teraz?
– Och, właśnie! Trzeba zadzwonić do pani matki! Pewnie teraz przeżywa pańską śmierć! – pociągnęła ją ze sobą i szły przez dłuższą chwilę, gdy w końcu stanęły w pomieszczeniu, a kobieta szukała numeru do jej matki. Blondynka przyłożyła swoją dłoń na jej rękę, by zaprzestała szukania nazwiska. Uśmiechnęła się do niej serdecznie.
– Najważniejsza jest Emily. Chcę ją zobaczyć. Mama może trochę poczekać.
– Dobrze – przytaknęła głową. – Jeżeli pani sobie tego życzy.
Wyszła z gabinetu, biorąc klucz do Sali gdzie znajdują się niemowlęcia z matkami. Maggie czuła, że zaraz eksploduje. Coraz bardziej zaczęła się bać. Gdyby ujrzała czerwone oczy wiedziałaby, że te wszystkie koszmary się sprawdziły. Jednak nie umarła.
Gdy weszły do pomieszczenia, ogarnął ją strach. Tętno jej przyśpieszyło, a ciśnienie podskoczyło. W jej gardle powstała wielka gula. W piątym rzędzie ujrzała nazwisko Bieber. Podeszła do kołyski i zauważyła śpiące maleństwo. Była wręcz w szoku. Płakać jej się zarazem chciało. Skóra niczym jedwab o kolorze pergaminu, malinowe małe usta jak u niej i Justina. Była dużym niemowlęciem, chyba największym w tej Sali.
– Zasnęła na rękach pana Stylesa – szepnęła pielęgniarka. Maggie przytaknęła głową i spojrzała na nią wdzięcznie.
– Dziękuję.
Uśmiechnęła się do dziewczyny, po czym powiedziała:
– Lepiej poinformować pańską matkę.
– Jest... śliczna – westchnęła i schyliła do niej głowę. Była tak piękna jak jej matka.


„A jednak to prawda... urodziłam dziecko diabła.”

środa, 18 września 2013

Rozdział 71

Feelings

„Dwa serca, pałające na dwóch krańcach ziemi.” Pan Tadeusz

Ryan podszedł do sprawy poważnie. Od razu po telefonie przyjaciółki, zadzwonił do Bieber’a.
Nie był tak samo zadowolony z jego decyzji, ale tolerował ją mimo, że nie on by tak postąpił. To była jednak trudna decyzja i Justin nie miał innego wyjścia. Nie chciał źle dla nikogo. Źle nie robił. Jedyną osobą, za którą tęsknił była Maggie. Cokolwiek by się jej stało, zawsze będzie przy niej – tak obiecał. Maggie nie powiedziała jeszcze słowa. Ufała mu. Po tak długim czasie mu zaufała i da mu szansę się wykazać. Nie mogła zapomnieć, że i on ma obowiązki. Nawet gdy ona tak cierpi.
Harry został.
Ryan po kilka godzin po zameldowaniu się w hotelu, niezwłocznie zadzwonił do przyjaciela. Umówili się na piwo. Musi chłopak ochłonąć. Wyżalić się, bo nie miał komu. Od tego są przyjaciele.
Oslo tym razem stało w korku. Ryan postanowił przejechać się metrem, ale nie obyło się bez tłoku dziewcząt, proszących o zdjęcie. Przyjaciele Justina Bieber’a nie byli nierozpoznawalni na ulicy. Wręcz przeciwnie. Metro nie było tak tłoczne jak zwykle, więc miał trochę przestrzeni prywatnej. Jedyną rzeczą, o której myślał było to, by prośba Jessiki poszła w dobrą stronę. Chociażby na chwilę Justin przejechał do swojej ukochanej i porozmawiać, lecz praca była minusem w tej sytuacji. Minusem, którego nie mógł od tak się pozbyć.
Kiedy w końcu miał okazję wyjść z metra, szybko poczłapał się na górę po schodach, a w pubie, w którym mieli się spotkać panowała cisza i spokój. Ludzie byli zainteresowani jedynie sobą, a Butler zajął puste miejsce przy stoliku. Nie czekał dłużej niż dziesięć minut. Bieber pojawił się ubrany dość niedbale, ale musiał się ukrywać. Widząc przyjaciela, uśmiechnął się lekko. Tylko skinął na niego głową i usadowił się naprzeciw niego. Oboje byli zmieszani. Nie wiedzieli od czego zacząć rozmowę. Po chwili przyszły dwa piwa, które zamówił Ryan i od razu popili łyk. Justin westchnął i oblizał wargi.
– Byłeś u Meg? Jak się czuje? – to były pierwsze słowa jakie użył, zaczynając rozmowę. Ryan tylko odchrząknął i zmarszczył czoło. Podrapał się po karku i powiedział:
– Dostałem telefon od Jessiki, na temat stanu Maggie.
– Jak się czuje? – powtórzył drugie pytanie. Ryan skrzywił usta.
– Jako tako – bąknął niechętnie mu to mówiąc. – Ale dziewczyny mają do Ciebie pretensje.
Bieber prychnął i popił kolejny łyk piwa.
– Nie dziwi mnie to. Sam mam do siebie pretensje, ale powinniście postawić się w mojej sytuacji. Avalanna ma tylko trzy miesiące życia, mam koncerty, których nie mogę ignorować. To trudne było dla mnie, ale musiałem. To w końcu praca.
– Styles był w waszym domu.
Justin po usłyszeniu tego nazwiska, zadrżał. Nie ze strachu, ani z szoku. Tylko ze złości. Ryan wiedział, że tego mówić nie powinien, ale zrobił to, będąc świadomym co może się zdarzyć po jego powrocie do Stanów. Po chwili dodał:
– Jessica nie mówiła mi w jakim celu, ani dlaczego. Kazała mi tego nie mówić, ale chyba ta wiadomość musi dać Ci na tyle pewności, żebyś wiedział co się dzieje kiedy Cię nie ma. Nie będę Cię o nic zapewniał. Zapytaj Jessicę to może Ci powie.
– Dzięki, stary, że mi o tym powiedziałeś. Gdybym go tylko dorwał w swoje szpony, teraz wąchałby kwiatki od spodu – warknął cicho szatyn. Popił duży łyk piwa, jakby chciał w nim utopić wiadomość, że Harry wciąż kręci się wokół niej.
Ryan również popił, wzdychając.

Marry i Jessica zostały w domu Maggie. Zbyt mocno się o nią martwiły, by pozwolić jej zostać samą na całą noc. Bóg wie co może się jej stać. Zaczęło się robić przeraźliwie groźnie. To większy ból sprawiało nawet wstanie z miejsca, poruszanie się, a nawet jedzenie. Coraz bardziej stawała się słaba, a brzuch dopiero pod koniec września stawał się coraz większy. Miała sińce pod oczami, ciągle chciało jej się spać, ledwo piła i jadła, mówiła, a już nawet nie trzeba wspominać o poruszaniu się do łazienki. Wtedy to był najokrutniejszy strach.
Harry był przy niej tylko wtedy, gdy ona potrzebowała jego bliskości. I wtedy, gdy Marry nie było w domu. Jessica i Harry mieli neutralne kontakty, ale oboje uważali, że lepiej nie krzyczeć ani kłócić się przy Maggie. To ją wtedy niszczyło i gorzko płakała, mówiąc, iż to jej wina. To tylko hormony, ale wyglądało to jakby naprawdę żałowała tego co ją otacza. Kości policzkowe były bardziej widoczne i rzucały się w oczy. Nie miała ochoty rozmawiać z Justinem, poza tym był zajęty, a jeżeli miał czas i chciał wiedzieć coś o stanie swojej żony, Jessica kłamała jak pies. Nie chciała martwić Justina. Chociaż jeszcze dwa miesiące temu, chciała by przyjaciel zjawił się w Stanach, będąc u boku ciężarnej blondynki.
Kiedy nastał grudzień zrobiło się jeszcze gorzej. Roxan przyjechała natychmiast, gdy dowiedziała się o stanie ukochanej kuzynki. Johanne przyjeżdżała codziennie o godzinie drugiej trzydzieści po południu i pomagała jej w intymnych sprawach. Co trzeci dzień wymiotowała i to regularnie o tej samej porze. Jakby każdą siłę zwracała do muszli klozetowej. Płakała i tak na okrągło. Harry wrócił do Londynu, iż przyjaciele musieli promować nową płytę. Nie był zadowolony z tego.
Dziś był dwunasty grudnia. Już wkrótce miała rodzić. Teraz był najgorszy czas jaki mogli sobie wyobrazić.
Ranek był biały, a ona opatulona kołdrą z prawdziwej, grubej i miękkiej wełny. Kiedy poczuła smak w ustach, był gorzki, taki jakby właśnie piła krew. Panowała przyjemna cisza. Jakby była sama w dużym, ciepłym domu. Na dworze było wyjątkowo zimno. Padał śnieg.
Podniosła się na łokciach, ale ból jaki poczuła, to było jak łamiące się kości. Syknęła cicho, ale nie poddawała się. Usiadła, a przez jej kark przeszło bolące uczucie. Pomasowała go i zacisnęła zęby. Nigdy nie wstawała bez pomocy Roxan i Marry. Gdy tylko się odkryła na jej ciele zapanowała gęsia skórka i zadrżała z zimna. Mocniej zacisnęła zęby i oparła jedną dłonią o ciepły materac łóżka, a drugą o ciemnobrązową kolumnę. Podniosła się, wykorzystując całą siłę jaką miała. Jęknęła cicho z bólu, a w jej głowie momentalnie zrobiła się karuzela i jakby ujrzała całe swoje życie w jednej chwili. Od pierwszego spotkania wzrokowego z Justinem, aż po ich noc poślubną. Uśmiech Harry’ego i ciepłe przywitania z One Direction. Przyjazd do babci Gabrieli, przeprowadzka, osiemnaste urodziny Justina i ślub. Jessica, Marry, Chaz i Ryan, Roxan i Jacob... Wszyscy.
Padła na kolana, a potem z jej ust wypluła gorzki smak krwi na podłogę, po czym ostatni raz patrząc na nią, opadła na nią, a przed oczami ujrzała ciemność.
Roxan weszła w odpowiednim czasie. Ujrzała leżącą na podłodze, w kałuży krwi, która strumieniem wypływała z jej ust. Serce stanęło jej na moment, jakby to ona zaraz zemdlała. Popędziła na dół i zerwała telefon ze stolika na kawę. Zrobiła to tak głośno, aż obudziła Marry i Jessicę. I dobrze. Roxan rozpłakała się momentalnie, nie będąc nawet wstanie normalnie mówiąc. Bez słowa oddała telefon Marry, która popatrzyła na nią ze znakiem zapytania w oczach.
– Roxan, co się dzieje? – zapytała drżącym głosem Jessica. Spojrzała na numer, który jest wybrany na telefonie kuzynki. Nie musiała się dalej domyślać. Popędziła na górę i czym prędzej ujrzała uchylone drzwi do sypialni Maggie i Justina. Kiedy je otworzyła, omal nie opadła na kolana, nad jej ciałem. Cała zbladła. – Dzwoń po karetkę!
Wykrzyknęła na cały głos. Wraz z Roxan podniosła ciało Maggie, która miała całą szczękę i usta poplamione krwią. Jessica wyciągnęła z szafki ręcznik i pomoczyła skrawek ciepłą wodą, wytarłszy twarz przyjaciółki. Drżały jej dłonie ze strachu o jej życie. Jak każdej znajdującej się osobie w tym domu. Jej wygląd był jakby ujrzeli martwe ciało w jakimś horrorze.
Po niecałym kwadransie, karetka znalazła się przed domem. Johanne była również poinformowana i zalana łzami weszła do domu. Drżała, chcąc zobaczyć twarze dziewcząt, oraz swoją córkę. Ciągle chciała wierzyć, że jeszcze żyje. Skąd pewność, że jednak żyje.
– Gdzie jest moja córka? – powiedziała drżącym głosem do Marry, Jessiki, Roxan. We trójkę stały przy schodach, czekając aż ratownicy zabiorą ciężarną blondynkę. Kiedy ujrzały ją leżącą na noszach, omal by im serce nie stanęło z przerażenia. – O mój Boże, Maggie...

Od razu po przywiezieniu Maggie do szpitala, musiały czekać na korytarzu, aż lekarz wyjdzie i powie co się dzieje. A najważniejsze było jej życie. Każde tykanie zegara było męką. Każda chwila bez niej była straszna.
Roxan, nie chcąc już dalej się powstrzymywać, zadzwoniła do Scootera. Był oczywiście zajęty, gdyż późno odebrał. Warknęła.
– Roxan? Dlaczego dzwonisz z numeru Johanne? – zdziwił się.
– Gdzie jest Justin? – zapytała, ignorując jego pytanie. – Gdzie on, kurwa jest?
– Jest na próbach... – westchnął. – Coś się stało?
– Maggie zemdlała, teraz jesteśmy w jakimś cholernym szpitalu – prychnęła.
– Nic jej nie jest?
– Skąd mam wiedzieć. Jeszcze nic nie wiemy – warknęła. – Poza tym, fajnie by było, gdybyś chociaż na dwa dni puścił Justina do Stanów, a nie jeździł z nim wokół Europy na jakiejś pierdolonej trasie!
– Nie mogę – bąknął cicho. Zacisnęła pięści i zęby. Chciałaby z chęcią rzucić telefonem o ścianę, nie słysząc słów: „Nie”.
– Ty nawet nie wiesz co się dzieje. On tutaj musi być!
– Roxan, powiem Justinowi co się dzieje, ale nie oczekuj cudów – powiedział ledwo opanowanym głosem.
– Cudów?! Po co mi jakieś cudy?! Tu chodzi o życie żony Justina i mojej osiemnastoletniej kuzynki!
– Roxan... – usłyszała głos Jessiki, która położyła dłoń na jej ramieniu, a ona momentalnie odwróciła głowę. Rozłączyła rozmowę, wiedząc, że nie będzie z tego żadnych lepszych wiadomości. Tylko głupie przeklinanie, denerwowanie i krzyki. Zauważyła lekarza stojącego przy matce Maggie. Trzymał teczkę pod pachą i patrzył na nie z widocznym żalem w oczach.
Spojrzała na niego i chcąc coś wyczytać z jego oczu, mogła się spodziewać rzeczy najgorszych. Nie lepszych.
– Pani North? – zapytał. Roxan skinęła głową i podeszła do Johanne, która miała złączone ręce jak do modlitwy. – Jest pani spokrewniona z panną Bieber?
– Tak, to moja kuzynka – westchnęła opanowując ton. – Jak się czuje?
– O jej stanie można stwierdzić, że jest niezwykle słaba. Straciła sporo krwi, ale nie powinno jak na razie być tak źle, że powinniśmy szukać dawcy – odparł. – W czym rzecz? W tym, że ciąża jest tak zaawansowana, że ciężko stwierdzić czy przeżyje. To zależy i wyłącznie o tym, czy zdobędzie tyle sił, by urodzić. Życie grozi pannie Bieber jak i dziecku.
W ich gardłach powstała wielka gula, a serce stanęło. Ogarnęło je nieskazitelne zimno i zaczęły się bać jak nigdy dotąd. Z oczu Johanne spływały łzy i ujęła zimnymi dłońmi policzki, kręcąc głową.
– Moja córka musi żyć! Ma tylko osiemnaście lat, jeszcze życie przed sobą!
– Prawdopodobnie poród może nastąpić w ciągu kilku godzin. Najpierw powinna się obudzić, a potem zrobimy badania krwi, moczu i sprawdzimy puls. Jak na razie głęboko śpi – oparł po chwili dłoń na ramieniu matki dziewczyny i uśmiechnął się lekko. – W takich chwilach warto się pomodlić...
Johanne kiwnęła ledwo głową, a on odszedł w głąb korytarzu, aż potem zniknął za jakimiś drzwiami. Usiadła bez słowa i schowała twarz w dłonie. Myśl, że życie Maggie stało się jedną, wielką niewiadomą, doprowadzała ją do obłędu. Teraz tak bardzo się za nią stęskniła. Roxan również się rozpłakała. Wyszła ze szpitala, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Z chęcią teraz sięgnęłaby po papierosa.

Czternasty grudnia.
Poranek był cieplejszy i słoneczny, ale nie zmieniało nic to ze stanem dziewczyny. Każda sekunda, każda minuta, godzina była stratą. Ogromną stratą. Chaz i Ryan wrócili do L.A. i również ujrzeli zimne, blade i nieruchome ciało przyjaciółki. Oni również odczuwali strach. Nie widzieli jej ponad miesiąc.
Pattie podbiegła do Roxan, która stała z gorącą kawą w ręku, jedząc przy tym kanapkę z wędliną.
– Cześć, Roxan – przywitała ją głośnym westchnięciem. – Jak Maggie? Gdzie Johanne?
– Ciocia Johanne poszła do kościoła. Chce się pomodlić, a ja tylko czekam, aż Maggie się obudzi.
– Wciąż śpi? – Roxan kiwnęła głową. – Rozmawiałam ze Scooterem.
Podniosła na nią wzrok i od razu zamieniła się w słuch.
– Powiedział, że Justin jeszcze nic nie wie o Meg. Boi się, że rzuci się na lotnisko i będzie nawet w stanie zabić, by tu być.
– I tak powinno się stać – fuknęła brunetka.
– Avalanna nie żyje. Justin przeżywał przez długi czas jej śmierć – odparła łamiącym głosem, siadając na krześle.
– Wiem. Pisało w gazecie. Nie wygrała z chorobą... – westchnęła. – Maggie grozi to samo.
Spojrzała po chwili na brunetkę, oszołamiającym spojrzeniem. W tym momencie będzie przeżywać kolejną traumę. I z oka Pattie zaczęły spływać łzy. Pokręciła głową.
– Nie może. Justin by się załamał. Tego to by na pewno nie przeżył.
– Wszyscy by tego nie przeżyli... – powiedziała Roxan, biorąc ostatnie kęsy swojej kanapki.
Marry gwałtownie opuściła salę, w której znajdowała się blondynka. Spojrzała w stronę kuzynki swojej przyjaciółki, oraz mamy Justina. Powiedziała tylko dwa słowa:
– Obudziła się.
Obie gwałtownie wstały i dziękowały Bogu za to, że tak się stało. Kiedy weszły ku Sali, ujrzały jak do nich macha osłabiona dziewczyna. Posłała im krzywy uśmiech, a przy niej siedziała Jessica, mając jej dłoń w ręku. Płakała. Płakała ze szczęścia.
– Witaj w świecie żywych, Meg – powiedziała Roxan, siadając obok niej. Zaśmiała się pod nosem. Spojrzała na nią spod gęstych wachlarzy rzęs i zapytała:
– Gdzie Justin? Wciąż koncertuje?
Kiwnęła niechętnie głową brunetka, odgarniając z twarzy włosy.
– Najważniejsza jesteś teraz ty, kuzyneczko.
Maggie już chciała coś powiedzieć, gdy niespodziewanie do pomieszczenia wszedł lekarz, uśmiechając się serdecznie.
– A jednak modlitwy zostały wysłuchane i obudziła się pani – odparł czułym głosem, biorąc jej nadgarstek. Ścisnął, a ona syknęła cicho z bólu. Aż tak była słaba.
– Co z dzieckiem? – spytała. Lekarz wziął głęboki oddech.
– Cóż. Dziecko funkcjonuje dobrze, jednakże pani teraz będzie miała nieprzyjemne chwile. Musimy panią zbadać – odpowiedział, po czym zwrócił się do Pattie i Roxan, a potem na przyjaciółki blondynki. – Jeśli pozwolicie, możecie na chwilę opuścić salę, a ja zrobię naszej przyszłej mamie badania.
– Chcę by Roxan została – powiedziała stanowczo dziewczyna.
– To potrwa tylko dwa kwadranse. Niech mi pani wierzy, panno Bieber, bywały gorsze rzeczy od pobierania krwi.
– Na przykład poród? – powiedziała sarkastycznie, krzywiąc minę. Zacisnęli wszyscy usta, lecz lekarz odchrząknął i wymusił uśmiech.
– Na przykład poród...
Pattie od razu wybrała numer do Johanne, informując, iż jej córka obudziła się. Kobieta, ciesząc się i płacząc ze szczęścia, natychmiast popędziła ku przystanku autobusowego, by z niego pojechać do szpitala. Pattie była pewna, że od razu wybiegła z kościoła.
Wszyscy mieli lepsze miny i dano im jakąś nadzieję, że Maggie przeżyje. Jedyną rzeczą jaka sprawiała, że się uśmiechają, była nadzieja.
Johanne po badaniach popędziła do córki, a przez okienko w drzwiach zauważyli na ich twarzach łzy i uśmiech. Wzruszyły się i pewnie łzy były z tęsknoty.
Roxan przyglądając się temu, zadzwonił do niej telefon. Odeszła od drzwi, stając przy ścianie naprzeciw Marry i Jessiki. Odeszła jeszcze kilka metrów dalej, po czym odebrała, widząc, że dzwoni Justin.
– W końcu raczyłeś zadzwonić – powiedziała sarkastycznie i naprawdę zła.
– Co się dzieje z moją żoną? Jak się czuje? Gdzie jest? Jeżeli nie żyje to...
– Ona żyje, Justin. Ale jest słaba. Pyta się o Ciebie. Ach i wyraz współczucia o stratę Avalanny – westchnęła ciężko, rozglądając się wokół. Justin również westchnął. Ale z ulgi.
– Dzięki Bogu... Tak tęsknie za moim kochaniem...
– Masz możliwość spotkania się z nią – odparła sztucznym głosem. Wyczuł sarkazm. Była zła.
– Nie mogę, mam ręce pełne roboty.
– Teraz zaczynam się przekonywać co do Harry’ego, mój drogi... – warknęła. – Harry był przy niej, a mąż mojej kuzynki miał ją głęboko w dupie.
– Meg to moje życie. Gdyby zmarła, mnie by nie było, więc nie pierdol mi tutaj. A szczególnie o tym babiarzu co patrzy na dupy, by je przelecieć – powiedział z irytacją w głosie. Roxan prychnęła.
– Oj, gdybyś zobaczył go w akcji... rozmawia z nią, pomaga, opatula ją swoim ciepłem... a to powinieneś być ty, Justinie.
– Staram się najlepiej jak mogę! – warknął. – Roxan nie prowokuj mnie!
– To tu, kurwa przyjedź, a nie siedzisz na dupie i czekasz na oklaski – warknęła głośniej.
– Mogę być tuż po porodzie. Najbliżej. Zależy kiedy...
– Ona rodzi jutro! A co jest, kurwa najlepsze, idioto? Że grozi jej śmierć!


„Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.” – Harry Potter i Insygnia Śmierci

sobota, 14 września 2013

Rozdział 70

Fear

„Odważny jest człowiek, który nie boi się spojrzeć obliczu śmierci.”

Następnego dnia wstała późno. Gdzieś przed jedenastą.
W głowie przez chwilę kręciło jej się, lecz po jakimś czasie mogła odzyskać trzeźwość. Zauważyła, że ponownie jest sama w sypialni. I tak... pusto. To ją zdziwiło i trochę zmartwiło. Wstała i skierowała się ku korytarzowi. Cisza. Zaczęła wołać jego imię, jednak żadnej odpowiedzi nie dostała. Widząc się w lustrze, ujrzała się w samym podkoszulku i majtkach. Przebrał ją, gdy spała. Musiała spać głęboko, iż nie czuła, ani nie słyszała jak krzątał się po domu. Znów poczuła się sama. Nawet wyjrzawszy przez okna na taras, jego osoby nie widziała. To było straszne, zarazem smutne. W łazience brak jego kosmetyków, w pokoju brak jego rzeczy. Wszędzie pustka.
Gdy usłyszała, warkot samochodu szybko otworzyła drzwi, które były popielatego koloru. Nadzieja, że ujrzy go uśmiechniętego sprawiała, że sama chciała się uśmiechnąć. Byłaby również na niego zła, gdyby ją przestraszył.
Nie był to on.
Była to starsza pani. Pani Irick. Uśmiechnęła się do dziewczyny, a słońce sprawiło, że włosy zaczęły lśnić. Kobieta stanęła naprzeciw niej i przyglądnęła jej się uważnie, sprawdzając czy przypadkiem nie ma nic złego. Czy jej stan jest dobry.
– Przepraszam, ale gdzie jest mój mąż? – zapytała jak przestraszona dziewczynka, która zgubiła się w tłumie ludzi, poszukując znajomych twarzy. – Gdzie on jest? Wszędzie jest pusto, jakby wyparował...
– Pani Bieber, proszę się uspokoić – położyła dłoń na jej dłoni i rozkazała jej wziąć kilka głębokich oddechów. Maggie nie miała ochoty na głupie oddychanie.
– Uspokoję się, gdy będę wiedziała, gdzie jest mój mąż – jęknęła, zaczesując złociste włosy do tyłu. Zrobiła kilka kroków w tył, a następnie weszła do sypialni, sprawdzając w szafie wieszaki. Puste. Były tylko jej dwie sukienki. Spojrzała na kobietę, która kierowała się ku niej. – Pani wie? Czy pani wie, gdzie mój mąż? Jeżeli tak, to proszę mi powiedzieć gdzie on jest!
Pani Irick wydęła usta i rozkazała usiąść i się uspokoić. Maggie mając nadzieję, że kiedy to zrobi, będzie wiedziała wszystko. Nie należała to szczególnie cierpliwych, chociaż dawała ludziom szansę do zastanowienia się. Kobieta usiadła obok niej, lecz niespodziewanie dziewczyna jęknęła głośno. Z bólu. Skuliła się i przyłożyła dłonie do brzucha.
Pierwszy skurcz.
Wciąż nie miała brzucha, to zaczęło ją jeszcze bardziej przerażać, ale najbardziej martwiła się o Justina.
– Czy wszystko w porządku? – zapytała z troską. – Mogłabym przygotować herbatę.
Blondynka pokręciła głową.
– Jedyne co może pani, to powiedzieć mi gdzie mój mąż. Tylko tyle chcę wiedzieć... proszę go nie kryć, błagam! – ponownie jęknęła. Słowo „błagam” przeciągnęła, gdyż znów poczuła przeraźliwy ból w podbrzuszu. Pani Irick wzięła głęboki oddech i przejechała palcem po pierścionku, który znajdował się na prawym palcu wskazującym. Przypominał sygnet, ale to nie był sygnet.
– Pani mąż wyjechał. Prosił bym przekazała tę wiadomość, gdy pani się obudzi – odparła. Maggie słysząc te słowa, zamarła. Zbladła, a w jej ustach momentalnie zrobiło się sucho. W brzuchu niedobrze. Jeszcze by brakowało by zwymiotowała.
– Słucham?! Gdzie? Gdzie on jest, do cholery? – wstała i zaczęła kręcić się wokół łóżka. Pani Irick obserwowała ją i wyglądała na zawiedzoną. Choć w tym momencie była zła, zarazem rozżalona. – Kiedy go zobaczę, zabiję go!
– Mówił coś o dziewczynce, która choruje na raka – dodała spokojnym głosem kobieta, a ona spojrzała na nią badawczo. Avalanna. Znała ją. Z telewizji. Nigdy nie miała okazji poznać ją, ale wiedziała, że jest fanką Justina. Usiadła na kanapie, która znajdowała się za nią i przyłożyła do brzucha turkusową poduszkę. Przez chwilę milczała, analizując jego wyjazd i dołączając w to wszystko Avalannę.
– Gdzie wyjechał?
– Do Europy. Zdaje się, że do Oslo – odpowiedziała. Wstała i podeszła do przyszłej matki. Złapała jej dłoń i przyłożyła na nią swoją. Przez chwilę milczały, patrząc na siebie. Kobieta zauważyła w niej coś czego nigdy nie dostrzegła w młodej dziewczynie. Wyczuła od niej dziwną magię, którą czuć na odległość. Jej ciepło, aksamitny dotyk, którym operowała. Wzrok jak u Anioła. Odsunęła dłoń.
– Nie zamierzam tutaj siedzieć nieustannie i czekać na specjalne zaproszenie.
Wstała i wyjęła z szafy dwie sukienki i kurtkę. Z szafki na buty, wyjęła obuwie, po czym biorąc telefon wybrała numer do Roxan. Jedyna osoba, która mogła uporać się z ciążą. I była jedyną osobą, która nie mogła zajść w ciążę.
Pani Irick patrzyła na nią ciągle, widząc jak jej włosy mienią się. Pierwszy raz w swoim życiu ujrzała coś takiego.
– Maggie, co się dzieje, gdzie Justin?
– W Oslo. Ja wracam do L.A., nie zamierzam tutaj siedzieć bezczynnie.
– Co on tam robi?! – pisnęła tak głośno, że musiała trochę odsunąć telefon od ucha. – Maggie wracaj do domu! Dostałam informacje, że lekarz był u was!
– Roxan, cholera, jadę na lotnisko, dam Ci znać jak będę w L.A. Brzuch, on... – schyliła głowę, obejmując ramieniem podbrzusze. – Mam skurcze.
Roxan przez chwilę się nie odzywała, ale to była cisza przed burzą.
– Wracaj natychmiast.
To był jak rozkaz. Zabrzmiał jak rozkaz. A ona to przyjęła jako rozkaz.

Justin przechodził przez długi korytarz, poszukując znanych mu twarzy. Nie był w pewnym sensie zadowolony. Najważniejsze było spotkanie z Avalanną, która dzięki niemu, poczuła się lepiej. Z końca korytarza usłyszał gdy jacyś mężczyźni się sprzeczali. Rozpoznał bez problemu głosy i wiedział do kogo należą. Teraz zamierzał się nieźle pokłócić ze Scooterem.
Scooter rozmawiał z Antonim, zapewne o sprawach biznesowych, a szczególnie o wizycie Justina w Norwegii. Lecz co sprowadzało L.A. Reida?
– Scooter – usłyszeli oboje rozzłoszczony głos Bieber’a. Spojrzeli w jego stronę i nie miał zadowolonej miny, opisać można było jednym słowem. Nijaką.
– Witam Cię, Justin – skinął głową Antonio. Justin zignorował go. Patrzył jedynie na swojego menadżera.
– Czekam na wyjaśnienia – fuknął w stronę mężczyzny. Scooter był trochę zmieszany, wypuścił z ust powietrze i wymienił spojrzenia z Reidem. – Co z tą trasą, do cholery!
– Przyznaję, że nie oczekiwałem od Ciebie takiej postawy, Justin. Sądziłem, że ucieszysz się na nowinę o niej. Poza tym dałem czas Scooterowi, żeby Ci powiedział o naszych planach. Masz jeszcze do zaliczenia dwie trasy, potem będziesz decydował co chcesz zrobić.
– Nie obchodzi mnie to! Ja mam rodzinę – wtrącił surowo Bieber. Oblizał wargi.
– Każdy ją ma.
– Jestem od tygodnia żonaty i mam prawo spędzić czas z Meg. W ogóle o niej nie wspominacie – syknął przez zaciśnięte zęby. Usłyszawszy brzęczenie w telefonie, szybko wyjął z kieszeni urządzenie, po czym odebrał.
Omal nogi nie odmówiłyby mu posłuszeństwa. Głos, którego bał się usłyszeć, zarazem go kochał. Odszedł dalej od Scootera i Antoniego, by móc się wytłumaczyć i przeprosić Maggie. Miał nadzieję, że nie stoczy się, ani nie będzie ich to pierwsza kłótnia. Odchrząknął i starał się nie załamać. Ledwo to mu wychodziło.
– Maggie, ja...
– Nie jestem zła – wtrąciła westchnięciem. Było to westchnięcie raczej przygnębiające. Miała smutny ton głosu. Wyczuł żal od niej. – Jestem zawiedziona, ale rozumiem. Jestem już przyzwyczajona do samotności, nie martw się. Avalanna Cię potrzebuje.
– Jak się czujesz? – zapytał czułym głosem, opierając się ramieniem o ścianę.
– Wracam do Los Angeles. Roxan będzie czekać na mnie na lotnisku, a potem wrócę do domu... – powiedziała bez emocji. Przez jej smutnawy ton głosu, sumienie zaczęło go boleć. Wiedział, że to było nieuniknione. Tak samo czułby się gdyby nie przyjechał do Norwegii, do Avalanny.
– Kocham Cię.
Gdy to powiedział, połączenie zostało przez nią zakończone. Westchnął głośno i włożył telefon do kieszeni. Teraz odczuwał strach.

W ciągu dnia, Maggie myślała jedynie o tym, by znaleźć się już w domu. Zaczęła się bać, iż miała ciemniejsze oczy, a wspomnienia ze snów były przerażająco realistyczne i chcąc nie chcąc płacz dziecka i krzyk w głowie znowu powrócił. Nawet jej głowa stała się jedną wielką, tajemniczą, zakazaną księgą, którą w ogóle nie umiała kontrolować, czy ją zrozumieć. Maggie i tak nie żałowała, że spędziła z nim tylko tydzień.
Roxan dotrzymała obietnicę i znalazła się przed lotniskiem. Jacob również przyjechał, czekając w samochodzie. Przytuliły się tylko na powitanie, a następnie wsiadły do samochodu. Oczywiście nie obyło się bez pytań, bez komentarzy, bez uwag, bez śmiechów. Roxan było zła na Justina. Przed przyjazdem do domu, rozkazała Jacobowi zatrzymać się przed szpitalem, do którego musiała siłą zaciągnąć kuzynkę. To było trochę teatralne, ale brunetka czuła, że jest to potrzebne. Miewanie skurczów w tym miesiącu nie powinno się tak często zdarzać. Prawie w ogóle.
Maggie czuła się zażenowana tym, iż Roxan tak uporczywie ją ciągnęła do środka. W szpitalu pachniało lekami. Brzuch robił jej figle i za każdym razem czuła potrzebę wyjścia na świeże powietrze. Tym razem trafiła na innego lekarza, który sprawdził jej stan, wysłuchał tego co było z nią przez dwa dni. Jak się czuła. Oczy miała ciemne i smutnawe. Tęskniła za Justinem. Za jego dotykiem, uśmiechem.
Roxan bała się o kuzynkę. Sama nie zaszła w ciążę, gdyż nie może. Dowiedziawszy się o tym, ona i Jacob byli załamani, ale nie poddawali się. Wciąż byli sobie wierni i kochali się. Niestety Jacob był wiecznie zajęty i ciężko było dostrzec w nim choć trochę troski.
Blondynka wyszła oburzona z gabinetu lekarskiego. Nie była zadowolona, że musiała dzielić problemy. Akurat, gdy wróciła i chciała odpocząć. Chociaż jej podświadomość mówiła jej, że kuzynka robi to dla jej dobra. Wsiadając do samochodu Jake’a, zacisnęła usta i zadzwoniła do Jessiki. Miała ogromną nadzieję, że wakacje spędza z Marry, Ryanem i Chazem w Los Angeles i będą mogły przyjść i z nią porozmawiać.
– Maggie, co się dzieje? – usłyszała zatroskany głos przyjaciółki. – Wszystko w porządku?
– Tak, Jess – westchnęła – jest wszystko w porządku. A nawet lepiej. Wróciłam do L.A.
– Och – w jej głosie słychać było zdziwienie i neutralne zaskoczenie. – Ty w L.A.? Ale miałaś być na Wyspach Dziewiczych.
– I byłam, ale wróciłam. Sama, niestety. Justin jest w Norwegii, a ja zostałam sama.
– Scooter to jest naprawdę upierdliwy – skomentowała. Maggie wywróciła oczami, po czym powiedziała:
– Mogłabyś, ty i Marry, wpaść do mnie? Chcę pogadać.
Nie musiała czekać na długie zastanowienie.
– Och tak. To obowiązkowe. Musisz nam wszystko opowiedzieć.
Uśmiechnęła się lekko, po czym obie rozłączyły. Schowała do kieszeni telefon, a po niecałych piętnastu minutach dotarła do nowej willi, w której teraz będzie mieszkać z Justinem.
Była w stylu hiszpańskim i szczerze ogromna. Dwie fontanny znajdowały się na podjeździe. Świeżo skoszona trawa, kwiaty zasadzone w kuliste kształty. Drzwi były koloru brunatnego brązu i miały różne chińskie wzory. Trochę przypominały te wzory na kolumnach w śnie. Smoki i inne stworzenia nadnaturalne. W śnie, w którym Justin popełnił samobójstwo. W środku było mrocznie cicho i przytulnie. Przed nią, stały dwie rzeźby lwów, które prowadziły na podwórko, na którym był duży ogromny basen, leżaki, grill. A widoki były piękne. Na zielone wzgórza, a w kadrze błękitne niebo. Ściany bladokremowe. Willa miała skromną osobowość, ale tak naprawdę była wyjątkowo piękna. Idealna dla przyszłej rodziny. Prezent od całej drużyny Justina. Justin go już widział, ale planował wejść do niego razem z nią. Lecz inaczej się wszystko potoczyło. Większość mebli była luksusowa i idealnie pasowała do koloru całej willi. Weszła po schodach na górę i znów poczuła się jak w tym śnie. Wszystko jej się kojarzyło z tym koszmarem. Chciała o nim zapomnieć, ale ciężko było opanować umysł, gdy widzi się ten dom. Na górze, znajdowało się drogich obrazów, dekoracji i kompozycji kolorów. Otworzyła duże drzwi w kształcie spirali, a przed jej oczami znajdowała się sypialnia. Jedno duże łóżko z ośmioma poduszkami. Były bordowe tak jak kołdra. Pościel śnieżnobiała, pachnąca wanilią. Usiadła na łóżku i rozglądnęła się wokół siebie. Miękki prostokątny dywan był naprzeciw łóżka, który prowadził na drzwi balkonowe, które tym razem były w stylu angielskim.
W głowie usłyszała strzał z broni i odwróciła momentalnie głowę w lewo. Ujrzała krew na ścianie i martwe ciało Justina. Krzyk w głowie. Jej oczy stały się czarne jak węgiel, a żeby na to nie patrzeć zamknęła powieki. Zacisnęła je mocno i zakryła uszy. Krzyk był dołujący i przerażająco realistyczny. Jakby ktoś obrywał jakąś dziewczynkę ze skóry. Gdy otworzyła oczy, zauważyła tylko normalną, czystą ścianę. Ani śladu krwi. Westchnęła głośno, a gwałtownie usłyszała z dołu głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Odskoczyła od miejsca i dosłownie wybiegła z sypialni, modląc się, że nie ujrzy ponownie jego martwego ciała. Głowa zalana krwią, zamknięte oczy, brak bicia serca, brak ciepła, brak uśmiechu, nic. Tylko blada i postrzelona twarz. Chciałaby się z chęcią rozpłakać, ale nie w momencie, gdy spodziewała się gości. Otworzywszy drzwi, ujrzała dwie znajome twarze. Marry miała jaśniejsze włosy i poważniejszą postawę niż pamiętała.
Obie rozglądały się wokół siebie, po czym blondynka wpuściła je obie. Oczywiście charakter panny Broke został.
– Co się do cholery dzieje?
Usiadły na popielatej kanapie, a dziewczyna zaparzyła dla nich miętową herbatę jak i dla siebie. Woń mięty czuć było na odległość. Był kojący. Wzięła gorący kubek w ręce i we trójkę usiadły na kanapie.
– Też Cię miło widzieć, Marry – powiedziała sarkastycznie dziewczyna ze sztucznym uśmiechem na twarzy.
– Mam jeszcze jedno pytanie: rozwaliliście sypialnię, czy macie czystą kartę?
– Marry! – skarciła ją Jessica i dając jej kuksańca w głowę. Ona przyłożyła rękę do obolałego miejsca.
– Au! To bolało, Pompery! – Jessica nigdy nie lubiła, gdy wymawiano jej nazwisko, więc zacisnęła usta i tym razem starała się zignorować swoją nietaktowną przyjaciółkę.
Zwróciła wzrok ku Maggie, która popijała herbatę.
– Jak się czujesz? – zapytała czułym głosem. – Co się stało, że wróciłaś?
– Mówiłam, że Justin pojechał w nocy do Norwegii.
– Po co? – dopytała Marry.
– Do Avalanny. Chyba to coś ważnego. Może umiera...
– Dzwoniłaś do niego? – dopytała Jessica, popijając miętową herbatę w porcelanowym kubku. Maggie wzruszyła ramionami, spuszczając wzrok na swoje kolana.
– Tak. Gosposia była rano i mi powiedziała o jego wyjeździe. Nawet nie wiecie jaką miałam wtedy ochotę coś rozwalić – westchnęła. Wstała i wzięła swój kubek, by zrobić jeszcze jedną herbatę. W połowie drogi, runęła na ziemię jakby spadała z dziesiątego piętra. Obie odskoczyły z miejsca i jak najszybciej położyły ją na kanapie.
W głowie Maggie świat zaczął z niesamowitą prędkością kręcić, a jej oczy ponownie zrobiły się czarne. Jęknęła z bólu, masując lewe kolano. Najwidoczniej musiała przenieść cały ciężar ciała na jedno kolano, by upadek był mniej bolesny, jednak teraz nie mogła zgiąć kolana. Syknęła z bólu.
– Marry przynieś lodu! – rozkazała Jessica, odgarniając z jej karku złociste włosy. – Maggie, powiedz, że nic Ci nie jest.
– Kurwa...
Tym razem, Jessica zbladła i zaraz ona by upadła na ziemię. Dobrze usłyszała co jej przyjaciółka powiedziała. A to słowo to:
– Kurwa mać, moja głowa! – jęknęła, trzymając głowę. Zacisnęła powieki i głośno westchnęła.
Marry przybiegła najszybciej jak mogła z lodem i przyłożyła woreczek do kolana przyjaciółki. Wydała z siebie jęk, a to było jak sfałszowanie klasycznego akompaniamentu.
Usłyszały dźwięk dzwonka do drzwi. Marry popędziła ponownie na korytarz, by móc je otworzyć, a gdy już to zrobiła, jej twarz przybrała czerwonego koloru. Zacisnęła usta, jakby chciała pohamować swój temperament i nie wylać przekleństw na Brytyjczyka.
Oczywiście Harry miał poważną, jednocześnie zmartwioną minę. Chciał wejść, nic nie mówiąc, lecz Marry próbowała zamknąć przed nim drzwi, ale położył dłoń i pchnął do przodu, by mieć jak najwięcej widoku na przestrzeń domu.
– Czego chcesz tutaj, Styles – warknęła cicho.
– Nie przyszedłem do Ciebie. Wiem, że Maggie jest w Los Angeles – ponownie próbował wejść, ale odepchnęła go.
– To nie jej dom – fuknęła i posłała mu mordercze spojrzenie. Harry zaśmiał się kpiąco.
– Gdyby nie był to jej dom, nie byłoby mnie tutaj.
– Odczep się od niej. Ona teraz jest panią Bieber, a nie twoją dziewczyną – głos Marry był dla Harry’ego dziecinadą. Złapał ją mocno za ramię i odepchnął do tyłu. Sam wszedł do środka.
– Wiem kim jest. Ja chcę tylko ją zobaczyć.
Minął ją, po czym zauważył postać brunetki, pochylającą się nad kimś. Miała zmartwioną minę. Gdy podniosła wzrok, wstała i połknęła głośno ślinę. Harry nawet przy wejściu do salonu słyszał głośne łomotanie serc przyjaciółek Maggie. Zauważył złociste włosy i długie nogi. Oblizał wargi i wziął głęboki oddech. Serce mu na moment stanęło, że tak leży nieruchomo, a Jessica przy niej czuwa. Przybliżył się do kanapy, lecz Marry odsunęła go. Ledwo.
– Marry, cholera jasna!
– Harry? – usłyszeli mruknięcie wydobyte z ust blondynki. Kucnął przy niej i złapał jej rękę.
– Jestem tutaj – powiedział czułym głosem.
– Jak się tutaj znalazłeś? Nie powinieneś być w Londynie? – zmarszczyła czoło brunetka i założyła ręce na piersi. Harry wzruszył ramionami. – Przestań ignorować wszystkich. Próbuję być dla Ciebie miła.
– Przestań mnie wypytywać, Pompery! – znów to usłyszała. Zacisnęła usta, a w głowie walnęła Harry’ego w łeb. Naprawdę chciała go uderzyć, ale chłopak był silniejszy od niej. – Gdzie jest Bieber? Powinien być z Maggie.
– Co Cię to interesuje, Styles – warknęła Marry. – Ona nie należy już do Ciebie. Miałeś swoją szansę  i ją zmarnowałeś.
Loczek zazgrzytał zębami i zacisnął pięści, aż pobladły mu knykcie. Chciałby z chęcią je uderzyć lub złapać za włosy i kopnąć tak daleko, byleby nie musiał słyszeć ich złośliwego głosu. Chciałby porozmawiać z Maggie. Po raz pierwszy ujrzał u niej czarne oczy i była blada jak mąka.
– Co jej jest? – spojrzał na Jessicę, starając się odrzucić wszelkie niewygody. Ona ponownie zacisnęła usta.
– Zasłabła tuż przed twoim przyjściem – odparła.
– Odłóżcie lód – rzucił gwałtownie. Jessica ściągnęła brwi, patrząc na Brytyjczyka jak na wariata. – Odłóż lód, Pomp... Jessica!
Odłożyła niechętnie lód na stolik do kawy, a on zgiął jej kolano. Głośno jęknęła z bólu.
– Przestańcie! – warknęła głośno. – To boli!
– Harry, odsuń się – powiedziała ostrzegawczo Marry. – Marsz do drzwi. Jeżeli chcesz mogę Ci pokazać jak wyglądają, byś wiedział na przyszłość.
– Marry, kurwa! – Jessica ponownie skarciła przyjaciółkę, a ona wzdrygnęła się na te słowa. – Zamknij się już!
– Nie, póki ten dupek nie wyjdzie z tego domu – powiedziała stanowczym głosem.
– Marry, zamknij się! – głos Maggie był pełen złości. – Harry zostanie.
Brytyjczyk uśmiechnął się triumfalnie, patrząc w bladoniebieskie oczy Marry. Spiorunowała go wzrokiem i wyszła z salonu. Jessica stała jak wryta, nie mogąc już wydusić jakichś słów.
Wpadła na pomysł. Wyszła z salonu i oparła się o ścianę. Wybrała numer do Ryana, który miał jedyny dostęp do rozmowy między nim a Justinem. Coraz bardziej zaczęli odczuwać strach.
– Jessica? – usłyszała.
– Ryan, mógłbyś coś dla mnie zrobić? – westchnęła, ocierając spocone dłonie o uda.
– Jasne – rzucił krótko.
– Jedź do Justina. Powiedz mu o stanie Maggie. Nie jest dobrze. Ona słabnie...
– Gdzie on jest? – zapytał.
– Zdzwoń się z nim. To naprawdę ważne. Harry jest teraz, ale nie mów mu nic, bo będzie wściekły. Tu chodzi jedynie o Maggie.


„Miał spoconą rękę. Była purpurowa kiedy ściskałam ją najmocniej jak umiałam. Najgorszy moment był wtedy, gdy usłyszałam płacz dziecka.”