Obietnica
„Pamiętajcie
o nas.”
Johanne zaczęła głośniej szlochać, tuląc do
siebie bardzo mocno córkę. Szeptała, dziękując Bogu za cud. Również Maggie
płakała, ale chyba dlatego, iż przeżyła i może teraz żyć spokojnie z Justinem i
Emily.
Była w szpitalnej łazience dla pacjentów,
która nie pachniała zbyt ładnie, choć toalety były w porządku. Czesała swoje
złociste włosy i spięła je w wysoki kucyk. Johanne przywiozła jej zwykłą
koszulę z czarnym podkoszulkiem i stare jeansy, które nosiła, mając szesnaście
lat. Były już małe, ale jedynie na to było ją stać. Żeby nie było jej zimno.
Była godzina trzecia nad ranem i minęło dwie godziny odkąd się obudziła.
Nałożyła naszyjnik, który dała jej na weselu z Justinem.
I dopiero sobie przypomniała; Justin teraz żyje
myślą, że nie żyje. Szybko wyszła z łazienki, przypominając sobie jak z broni
strzela sobie w łeb. I mogło to się stać jeszcze tego wieczoru.
Na korytarzu stała Johanne, ocierając ostatnie
łzy z powiek. Uniosła wzrok na córkę, która była blada, mając zaciśnięte usta.
– Coś się stało, kochanie? – zapytała. – Źle
się czujesz?
Maggie pokręciła głową.
– Gdzie jest Justin? Rozmawiałaś z nim? –
odpowiedziała pytaniem. Głos jej drżał. Spojrzała na zegarek ścienny. Przeklęła
pod nosem i podeszła do drzwi. Była już wypisana. Johanne spojrzała na nią z
frustracją.
Myśl, że mogłaby ujrzeć martwe ciało Justina,
nie dawało jej spokoju. – Mamo, zostań z Emily do rana. Daj kluczyki do
samochodu.
– Co się dzieje, Meg? – zmarszczyła czoło.
– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Zadzwoń do
Roxan, do Marry, Ryana, Jessiki, kogokolwiek i powiedz, żeby przyjechali
niezwłocznie na Santa Ana St. – Maggie wzięła kurtkę wiszącą na wieszaku,
mówiąc poważnym i zmartwionym tonem. Zanim Johanne miała okazję się odezwać,
ruszyła ku schodom na dół, gdyż nie miała czasu czekać na windę. Wielokrotnie
się wywracała na schodach. Pośpiesznie po nich schodziła, a przez długi czas
nóg nie czuła i szybko odzwyczaiła się, żeby były jej posłuszne całkowicie.
Ludzie patrzyli na nią tak samo, jak wybiegała
z Sali, w której się obudziła. Nie padał śnieg; miała szczęście. W ciągu jednej
chwili to ona teraz bała się o jego życie. Wsiadła do rzęcha, którym musiała
jechać i w przeciągu kilku chwil, była już na głównej ulicy. Jechała na tyle
szybko, by znaleźć się przed swoją willą w ciągu dziesięciu minut. Nawet nie
zamknęła samochodu. Nie to było ważne. Serce waliło jej niemiłosiernie głośno,
aż bolały ją uszy. Z trudem przekręciła zamek w drzwiach. Miała lodowate ręce i
czuła zimny pot spływający przez jej kark w dół. Kopnięciem otworzyła drzwi i
momentalnie stanęła na korytarzu. Było ciemno. Mrocznie ciemno. Tak jak w jej
śnie. Śmiertelna cisza, a słychać jedynie było głęboki dźwięk bicia serca.
Weszła na górę, przewracając się ponownie na boki. Złapała za drewnianą
barierkę i jęknęła cicho z bólu. Uderzyła się w kolano. Ból przeszył ją od pasa
w dół, ale nie mogła zwlekać. Czas ją gonił. Ujrzała uchylone drzwi do ich
sypialni i ciepły płomień światła wydobywającego się z pokoju. Drżącą dłonią
uchyliła szerzej drzwi, widząc, że na podłodze znajdują się kawałki szkła, a po
stoliku nocnym spływa whisky. Weszła do sypialni w poszukiwaniu ukochanego. Z
jej oka spłynęły kryształowe łzy, ciągle się rozglądając. Na łóżku leżała ta
sama kartka, którą widziała w śnie. Tylko inna data.
Usłyszała szemranie dochodzące z korytarza.
Odwróciła się, słysząc teraz cichy szloch. To był głos Justina. Jednak wciąż
żył. Wybiegła gwałtownie i wykrzyknęła jego imię. Broń przylegała do jego
skroni. Przytuliła go odsuwając najmocniej jak może rękę od jego głowy, lecz i
tak usłyszeli głośny huk. Głośno oddychali, a ona poczuła jego łzy na swoim
policzku. Sama zaczęła płakać. Gwałtownie, rewolwer został rzucony na podłoże,
a ona wyczuł zapach perfum Maggie. Ten stary zapach, który często czuł, gdy
była u jego dziadków.
– Maggie? – wyszeptał łamiącym głosem. – Ty
żyjesz?
Odsunęła głowę od niego i swoje ciało. Ujęła
jego twarz w dłonie, chociaż drżała. Czuł jej gorzki oddech na swoich wargach.
– Ty żyjesz? – powtórzył już bardziej wyraźnym
głosem. Bardziej pewnym, że to ona.
– Czy ty jesteś nienormalny?! – jęknęła
głośno, zaczynając szlochać. Podobnie jak on. – Chcesz się zabić?!
Głośniej zaczęła płakać. W ciemnościach nie
ujrzeli swoich twarzy, lecz głos mieli tak charakterystycznie podobny, że nie
musieli się trudzić.
– Jak...? Jak to możliwe, że żyjesz? –
wyszeptał tuż nad jej wargami, zaciskając powieki i powstrzymując płacz. Mimo
wszystko to nie działało. Oboje próbowali się opanować, ale nawet ciężko było
im oddychać. Serce biło im z tysiąc razy na minutę i mieli oboje lodowate
dłonie. Mokre policzki, oraz gęsią skórkę. – Maggie ja...
– Po jaką cholerę to robisz? Nie żal Ci naszej
córki?!
– Emily... – wyszeptał. Przypomniał sobie
dopiero o niej i odsunął ciało od zmarzniętej i wstrząśniętej żony. Usłyszeli
kroki, które stawały się głośne. Znajomy głos Austina, Jessiki i Roxan
sprawiła, że obojga było trochę lżej. Zamilkli, gdy niespodziewanie światło
zostało zapalone.
Ujrzał ją w ludzkiej postaci, która żyła,
słyszał bicie serca; oddychała. Na podłodze leżała broń, a rzeczą, w którą
trafił był żyrandol z brązu. Austin jako pierwszy wszedł na górę i ujrzał ich
stojących. Ujrzał ją całą i zdrową, to go zszokowało.
– Jezus Maria, co tu się dzieje? – jęknęła
Jessica, trzymając dłoń na czole. Drżała z zimna, mając zaschnięte wargi. Gdy
zobaczyła złociste włosy swojej przyjaciółki, omal nie rzuciłaby się na nią z
radości. – Meg? Czy to naprawdę ty?
Odwróciła się, trzymając mocno dłoń Justina.
Podeszła do niej i mocno przytuliła. Jessice było lżej, czując, że to nie jej
duch, ale ona.
– Co tu się dzieje? – powtórzył Austin podchodząc
do Bieber’a. Podniósł broń, po czym wyciągnął magazynek. Nie odpowiedział tylko
cały drżał. – Zadzwonię do Johanne i powiem, że nic wam nie jest.
Niespodziewanie na szyję Maggie rzuciła się
zapłakana Roxan.
– O mój Boże, Maggie – jęknęła smutnym głosem.
– Ty żyjesz, kochana! – Odsunęła się od niej i popatrzyła na Justina, który unikał
jej morderczego spojrzenia. – A ty? Co ty robisz?
– Roxan, daj spokój. Już wszystko w porządku. –
Głos Maggie był stanowczy i drżał. Brunetka znów spojrzała na kuzynkę.
– Wszyscy myśleliśmy, że nie żyjesz...
– Ja też tak myślałam – mruknęła pod nosem
blondynka, głośno wzdychając. – Chciałam by mama zadzwoniła do was. Myślałam,
że będę potrzebowała waszej pomocy, gdy... – przełknęła głośno ślinę i popatrzyła
znacząco na Justina. – Gdybym się na przykład przewróciła. Mam problemy z
chodzeniem.
Roxan i Jessica głośno westchnęły. Justin
spuścił głowę, ukrywając cichy śmiech.
– Johanne została z Emily w szpitalu. Rano
powinniście po nią przyjechać. A ty Maggie zobaczyć swoją córkę – uśmiechnął
się Austin. Maggie podniosła głowę na wielkoluda.
– Już ją widziałam. Jest naprawdę śliczna –
oznajmiła. Justin odchrząknął, jakby chciał powiedzieć: „Chcę porozmawiać z
moim Aniołem.” I rzeczywiście tak chciał.
Roxan wyszła z domu razem z Jessicą i
Austinem, którzy również mieli dosyć jak na jedną noc. Czas odpocząć od tych
zdarzeń i pojąć, że stał się cud. Maggie żyje.
Ściągnęła stare ubrania i rzuciła je na kosz
na brudy. Postanowiła wziąć prysznic, iż przez to napięcie ogromnie się spociła
i cuchnęła szpitalnym mydłem. Cieszyła się również, że zapobiegła katastrofie.
Nie wiedziałaby jak żyć bez niego. Nie żałowała niczego. Była po prostu dumna z
tego co zrobiła.
Nadeszło Boże Narodzenie.
Emily, Justin i Maggie byli szczęśliwi. W
końcu spędzają razem te święta. Zapach świeżych, własnoręcznie robionych
ciastek z cynamonem, szopka z piernika postawiona nad kominkiem. Kominek ciepło
grzał cały dom, a z dworu słychać było dzwonki i pięknie zaśpiewane kolędy.
Cała rodzina była na tych świętach. Dziadkowie Justina, Roxan, Jacob; Johanne;
Pattie; Alfredo; Kenny; Scooter; Jeremy, młodsze rodzeństwo... Wszyscy.
Tak ciepłej i przyjemnej atmosfery świątecznej
nie czuli od lat. Teraz, gdy są razem, nic nie może stanąć na drodze by byli
szczęśliwi. Nawet James.
Wszyscy pokochali Emily. To było nadzwyczaj
śliczne dziecko. Nawet krwistoczerwone oczy, które też sprawiały o nieprzyjemne
mrowienie po ciele. Nadzwyczaj inteligenta.
Takie życie wyobrażał sobie Justin. Z nią u
boku. Stworzyli kochającą się rodzinę, jak chcieli. Przez cały wieczór, śmiali
się i miło spędzali czas. Choinka była pięknie ozdobiona przez dzieci, a pod
świątecznym drzewkiem jeszcze nie odpakowane prezenty. Kiedy Jeremy stwierdził,
że czas je odpakować, dzieciaki ucieszyły się. To był ulubiony moment każdego
brzdąca w czasie świąt.
Sypialnia Emily była bardzo skromnie
urządzona. Mnóstwo porcelanowych lalek na drewnianych półkach, kojec był
prezentem na święta dla Emily, mnóstwo miękkich misiów, zabawek i pudełek.
Ściany były beżowe z różowiutkimi małymi różyczkami. Żyrandol był zrobiony z
diamentów – nie żałowali własnemu dziecku. Emily była okryta miękkim różowym
kocykiem przytulona do Pana Niedźwiadka.
Maggie ostatni raz popatrzyła jak jej córka
słodko śpi, gdy potem poczuła ręce na swojej talii. Dłonie były ciepłe, a
mrowienie po ciele bardzo przyjemne. Odwróciła głowę, widząc uśmiechniętą twarz
Justina. Wyszli z sypialni, przymykając cichutko drzwi, gdy chwilę później,
Justin namiętnie musnął wargi ukochanej. Wciąż był cały w skowronkach, po tym
jak ujrzał ją przed sobą, gdy zamierzał zrobić coś czego by żałował. Uratowała
go przed największą głupotą. Kolejny dowód, że była jego Aniołem Stróżem.
Zawsze ratowała go z opresji.
Odwzajemniła pocałunek, a zaraz potem poczuła
pod swoim wełnianym swetrem jego ręce jak penetrują jej nagie plecy. Odsunęła
twarz od niego i chwyciła jego rękę, kierując się ku sypialni. Łóżko pięknie
zostało posłane, a jedyną rzeczą, która oświetlała pokój, była nocna lampka.
Zagryzł wargę, czując potrzebę widzenia ją nago. Przytulił ją od tyłu i złożył
mokry pocałunek na jej szyi.
– Przepraszam Cię...
– Przepraszałeś mnie przez dwa tygodnie, a ja
i tak nie mam Ci tego za złe – mruknęła, idąc ku łazienki.
– Roxan miała rację. Byłem kompletnym idiotą,
że pozwoliłem Cię zostawić w takim stanie, gdy potrzebowałaś mojego wsparcia –
westchnął. Odwróciła się i podeszła do niego. Musnęła jego wargi, po czym
chwyciła palcami nadgarstek. Odsunęła twarz, uśmiechając się.
– Nie musiałeś się trudzić. Roxan jest
nadopiekuńcza i dlatego. Poza tym ja wiedziałam, że tak się stanie. Wiem to
trochę dziwne. Wiedziałam, że przybędziesz do mnie i jako pierwszy będziesz
miał okazję trzymać Emily w ramionach, a ja będę patrzeć jak uśmiechasz się do
naszej księżniczki. Nie mogłam mieć Ci tego za złe, bo w końcu to ja Cię
namówiłam na to wszystko. Podpisałeś kontrakt, zaraz po nowym roku wyruszasz w
trasę i... – przybliżyła twarz do niego, obejmując go – jestem z Ciebie
niezmiernie dumna. To co robisz powinno Cię uszczęśliwiać.
– Nie, kiedy wiem, że cierpisz. I to właśnie
przez to.
– Ale spójrz. Ja żyję, Justin. Żyję tylko dla
Ciebie i Emily. Dla nikogo innego. Jesteście definicją tego, że
zmartwychwstałam. Bo to dla was walczyłam. Jesteś jedynym mężczyzną, którego
pokochałam i nie mogę przestać kochać. Wychowywaliśmy się razem, zakochaliśmy
się w sobie i nie chcę by to wszystko się zrujnowało. Po tym co przeszliśmy,
Justin, nie potrafię zakończyć swojego marnego życia. Jestem szczęśliwa, że
żyję, bo mogę dzielić z tobą życie. Pamiętasz? Pamiętasz jak obiecaliśmy sobie,
że nigdy nie przestaniemy robić tego co kochamy, że już zawsze będziemy razem?
To wszystko co robiłam, robiłam dla Ciebie... ponieważ Cię kocham. Bardzo Cię kocham.
Cholera... tego nawet słowami nie da się opisać.
Chwycił ją za podbródek, a ona uniosła głowę.
Spojrzeli sobie w oczy, które mówiły same za siebie. I żadne słowa nie grały
roli. Ich usta zetknęły się, tworząc kolejny czuły pocałunek. Czuli się tak
dobrze w swoich ramionach, że nikt ani nic nie przeszkodzi, by zaprzestali tej
czynności.
Odsunęła twarz, by móc ponownie na niego
spojrzeć. Kiedy to zrobiła, zobaczyła w jego oczach iskry szczęścia. Uśmiechał
się.
– Kocham Cię, Maggie. Tak bardzo, że aż to
wkurza. – Bieber zaśmiał się, a blondynka mu wtórowała. – Każde twoje słowo
jest dla mnie rozkazem. Obiecuję, że będziesz szczęśliwa. Tylko powiedz...
– Ja już jestem szczęśliwa i żadna siła Boska
tego nie zmieni – wtrąciła. Justin musnął jej czoło, a ją ogarnął przyjemny
dreszcz. Uśmiechnęli się ponownie. Puściła jego ręce i poszła ku łazienki.
Na dworze panował mróz. W Rosji zimy zazwyczaj
są srogie i nieprzyjemne. Noc była ciemna i cicha.
Selena kończyła pakowanie swoich rzeczy, mając
zamarznięte policzki. Jej wargi były suche, a czubki palców przez zimno stały
się purpurowe. Za nią stał wysoki mężczyzna z bronią w ręku wycelowaną w jej
głowę. Gdy odwróciła się, spojrzała na niego spode łba i oblizała lodowate
wargi. Popędził ją i oboje wsiedli do czarnego jeepa. Te święta były dla niej
chyba najgorszymi świętami jakie mogłaby spędzić. W samochodzie było ciepło,
ale po niedługim czasie wysiadła z niego, znajdując się przed jakimś górskim
domku. W okien wydobywało się światło i wiedziała doskonale kto się tam
znajdzie. Otworzyła drzwi, a za nią mężczyzna.
Stanęła w rogu domku, rozglądając się dookoła.
Wypchane pumy, jelenie na ścianach i pachniało oscypkami. Było ciepło i od razu
mogła się ogrzać. Torba osunęła się z jej ramienia, po czym rzuciła na podłogę.
– Cieszę się, że jesteś – powiedział cicho
męski głos. Rozglądnęła się, po czym ujrzała jak ściąga skórzane rękawiczki.
– Zapewne, James... – westchnęła. – Poza tym,
Wesołych Świąt.
– Wesołych Świąt, Seleno...
„Wielkość
wzbudza zawiść, zawiść rodzi złość, złość sprzyja kłamstwom.” – Voldemort
Rozdział dedykowany Sandrze.
Osobie, która sprawia, że jestem szczęśliwa.
Woaw
OdpowiedzUsuń. To było amazing <3 kocham to co tu piszesz :) a tak wgl ile bd jeszcze rozdzialow do konca ? Masz w planach pisac cos pozniej ?? Błagam pisz o 1D . Hehe xd ale naprawde masz pgromny talent.
Właśnie skończyłam pierwszą część. Poza tym, Harry pojawi się nie raz ;)
UsuńCo do przyszłych opowiadań, cały czas się zastanawiam, bo nie wiem czy kiedyś przestanę. Nic nie trwa wiecznie