sobota, 21 września 2013

Rozdział 73

Obietnica

„Pamiętajcie o nas.”

Johanne zaczęła głośniej szlochać, tuląc do siebie bardzo mocno córkę. Szeptała, dziękując Bogu za cud. Również Maggie płakała, ale chyba dlatego, iż przeżyła i może teraz żyć spokojnie z Justinem i Emily.
Była w szpitalnej łazience dla pacjentów, która nie pachniała zbyt ładnie, choć toalety były w porządku. Czesała swoje złociste włosy i spięła je w wysoki kucyk. Johanne przywiozła jej zwykłą koszulę z czarnym podkoszulkiem i stare jeansy, które nosiła, mając szesnaście lat. Były już małe, ale jedynie na to było ją stać. Żeby nie było jej zimno. Była godzina trzecia nad ranem i minęło dwie godziny odkąd się obudziła. Nałożyła naszyjnik, który dała jej na weselu z Justinem.
I dopiero sobie przypomniała; Justin teraz żyje myślą, że nie żyje. Szybko wyszła z łazienki, przypominając sobie jak z broni strzela sobie w łeb. I mogło to się stać jeszcze tego wieczoru.
Na korytarzu stała Johanne, ocierając ostatnie łzy z powiek. Uniosła wzrok na córkę, która była blada, mając zaciśnięte usta.
– Coś się stało, kochanie? – zapytała. – Źle się czujesz?
Maggie pokręciła głową.
– Gdzie jest Justin? Rozmawiałaś z nim? – odpowiedziała pytaniem. Głos jej drżał. Spojrzała na zegarek ścienny. Przeklęła pod nosem i podeszła do drzwi. Była już wypisana. Johanne spojrzała na nią z frustracją.
Myśl, że mogłaby ujrzeć martwe ciało Justina, nie dawało jej spokoju. – Mamo, zostań z Emily do rana. Daj kluczyki do samochodu.
– Co się dzieje, Meg? – zmarszczyła czoło.
– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Zadzwoń do Roxan, do Marry, Ryana, Jessiki, kogokolwiek i powiedz, żeby przyjechali niezwłocznie na Santa Ana St. – Maggie wzięła kurtkę wiszącą na wieszaku, mówiąc poważnym i zmartwionym tonem. Zanim Johanne miała okazję się odezwać, ruszyła ku schodom na dół, gdyż nie miała czasu czekać na windę. Wielokrotnie się wywracała na schodach. Pośpiesznie po nich schodziła, a przez długi czas nóg nie czuła i szybko odzwyczaiła się, żeby były jej posłuszne całkowicie.
Ludzie patrzyli na nią tak samo, jak wybiegała z Sali, w której się obudziła. Nie padał śnieg; miała szczęście. W ciągu jednej chwili to ona teraz bała się o jego życie. Wsiadła do rzęcha, którym musiała jechać i w przeciągu kilku chwil, była już na głównej ulicy. Jechała na tyle szybko, by znaleźć się przed swoją willą w ciągu dziesięciu minut. Nawet nie zamknęła samochodu. Nie to było ważne. Serce waliło jej niemiłosiernie głośno, aż bolały ją uszy. Z trudem przekręciła zamek w drzwiach. Miała lodowate ręce i czuła zimny pot spływający przez jej kark w dół. Kopnięciem otworzyła drzwi i momentalnie stanęła na korytarzu. Było ciemno. Mrocznie ciemno. Tak jak w jej śnie. Śmiertelna cisza, a słychać jedynie było głęboki dźwięk bicia serca. Weszła na górę, przewracając się ponownie na boki. Złapała za drewnianą barierkę i jęknęła cicho z bólu. Uderzyła się w kolano. Ból przeszył ją od pasa w dół, ale nie mogła zwlekać. Czas ją gonił. Ujrzała uchylone drzwi do ich sypialni i ciepły płomień światła wydobywającego się z pokoju. Drżącą dłonią uchyliła szerzej drzwi, widząc, że na podłodze znajdują się kawałki szkła, a po stoliku nocnym spływa whisky. Weszła do sypialni w poszukiwaniu ukochanego. Z jej oka spłynęły kryształowe łzy, ciągle się rozglądając. Na łóżku leżała ta sama kartka, którą widziała w śnie. Tylko inna data.
Usłyszała szemranie dochodzące z korytarza. Odwróciła się, słysząc teraz cichy szloch. To był głos Justina. Jednak wciąż żył. Wybiegła gwałtownie i wykrzyknęła jego imię. Broń przylegała do jego skroni. Przytuliła go odsuwając najmocniej jak może rękę od jego głowy, lecz i tak usłyszeli głośny huk. Głośno oddychali, a ona poczuła jego łzy na swoim policzku. Sama zaczęła płakać. Gwałtownie, rewolwer został rzucony na podłoże, a ona wyczuł zapach perfum Maggie. Ten stary zapach, który często czuł, gdy była u jego dziadków.
– Maggie? – wyszeptał łamiącym głosem. – Ty żyjesz?
Odsunęła głowę od niego i swoje ciało. Ujęła jego twarz w dłonie, chociaż drżała. Czuł jej gorzki oddech na swoich wargach.
– Ty żyjesz? – powtórzył już bardziej wyraźnym głosem. Bardziej pewnym, że to ona.
– Czy ty jesteś nienormalny?! – jęknęła głośno, zaczynając szlochać. Podobnie jak on. – Chcesz się zabić?!
Głośniej zaczęła płakać. W ciemnościach nie ujrzeli swoich twarzy, lecz głos mieli tak charakterystycznie podobny, że nie musieli się trudzić.
– Jak...? Jak to możliwe, że żyjesz? – wyszeptał tuż nad jej wargami, zaciskając powieki i powstrzymując płacz. Mimo wszystko to nie działało. Oboje próbowali się opanować, ale nawet ciężko było im oddychać. Serce biło im z tysiąc razy na minutę i mieli oboje lodowate dłonie. Mokre policzki, oraz gęsią skórkę. – Maggie ja...
– Po jaką cholerę to robisz? Nie żal Ci naszej córki?!
– Emily... – wyszeptał. Przypomniał sobie dopiero o niej i odsunął ciało od zmarzniętej i wstrząśniętej żony. Usłyszeli kroki, które stawały się głośne. Znajomy głos Austina, Jessiki i Roxan sprawiła, że obojga było trochę lżej. Zamilkli, gdy niespodziewanie światło zostało zapalone.
Ujrzał ją w ludzkiej postaci, która żyła, słyszał bicie serca; oddychała. Na podłodze leżała broń, a rzeczą, w którą trafił był żyrandol z brązu. Austin jako pierwszy wszedł na górę i ujrzał ich stojących. Ujrzał ją całą i zdrową, to go zszokowało.
– Jezus Maria, co tu się dzieje? – jęknęła Jessica, trzymając dłoń na czole. Drżała z zimna, mając zaschnięte wargi. Gdy zobaczyła złociste włosy swojej przyjaciółki, omal nie rzuciłaby się na nią z radości. – Meg? Czy to naprawdę ty?
Odwróciła się, trzymając mocno dłoń Justina. Podeszła do niej i mocno przytuliła. Jessice było lżej, czując, że to nie jej duch, ale ona.
– Co tu się dzieje? – powtórzył Austin podchodząc do Bieber’a. Podniósł broń, po czym wyciągnął magazynek. Nie odpowiedział tylko cały drżał. – Zadzwonię do Johanne i powiem, że nic wam nie jest.
Niespodziewanie na szyję Maggie rzuciła się zapłakana Roxan.
– O mój Boże, Maggie – jęknęła smutnym głosem. – Ty żyjesz, kochana! – Odsunęła się od niej i popatrzyła na Justina, który unikał jej morderczego spojrzenia. – A ty? Co ty robisz?
– Roxan, daj spokój. Już wszystko w porządku. – Głos Maggie był stanowczy i drżał. Brunetka znów spojrzała na kuzynkę.
– Wszyscy myśleliśmy, że nie żyjesz...
– Ja też tak myślałam – mruknęła pod nosem blondynka, głośno wzdychając. – Chciałam by mama zadzwoniła do was. Myślałam, że będę potrzebowała waszej pomocy, gdy... – przełknęła głośno ślinę i popatrzyła znacząco na Justina. – Gdybym się na przykład przewróciła. Mam problemy z chodzeniem.
Roxan i Jessica głośno westchnęły. Justin spuścił głowę, ukrywając cichy śmiech.
– Johanne została z Emily w szpitalu. Rano powinniście po nią przyjechać. A ty Maggie zobaczyć swoją córkę – uśmiechnął się Austin. Maggie podniosła głowę na wielkoluda.
– Już ją widziałam. Jest naprawdę śliczna – oznajmiła. Justin odchrząknął, jakby chciał powiedzieć: „Chcę porozmawiać z moim Aniołem.” I rzeczywiście tak chciał.
Roxan wyszła z domu razem z Jessicą i Austinem, którzy również mieli dosyć jak na jedną noc. Czas odpocząć od tych zdarzeń i pojąć, że stał się cud. Maggie żyje.
Ściągnęła stare ubrania i rzuciła je na kosz na brudy. Postanowiła wziąć prysznic, iż przez to napięcie ogromnie się spociła i cuchnęła szpitalnym mydłem. Cieszyła się również, że zapobiegła katastrofie. Nie wiedziałaby jak żyć bez niego. Nie żałowała niczego. Była po prostu dumna z tego co zrobiła.
Nadeszło Boże Narodzenie.
Emily, Justin i Maggie byli szczęśliwi. W końcu spędzają razem te święta. Zapach świeżych, własnoręcznie robionych ciastek z cynamonem, szopka z piernika postawiona nad kominkiem. Kominek ciepło grzał cały dom, a z dworu słychać było dzwonki i pięknie zaśpiewane kolędy. Cała rodzina była na tych świętach. Dziadkowie Justina, Roxan, Jacob; Johanne; Pattie; Alfredo; Kenny; Scooter; Jeremy, młodsze rodzeństwo... Wszyscy.
Tak ciepłej i przyjemnej atmosfery świątecznej nie czuli od lat. Teraz, gdy są razem, nic nie może stanąć na drodze by byli szczęśliwi. Nawet James.
Wszyscy pokochali Emily. To było nadzwyczaj śliczne dziecko. Nawet krwistoczerwone oczy, które też sprawiały o nieprzyjemne mrowienie po ciele. Nadzwyczaj inteligenta.
Takie życie wyobrażał sobie Justin. Z nią u boku. Stworzyli kochającą się rodzinę, jak chcieli. Przez cały wieczór, śmiali się i miło spędzali czas. Choinka była pięknie ozdobiona przez dzieci, a pod świątecznym drzewkiem jeszcze nie odpakowane prezenty. Kiedy Jeremy stwierdził, że czas je odpakować, dzieciaki ucieszyły się. To był ulubiony moment każdego brzdąca w czasie świąt.
Sypialnia Emily była bardzo skromnie urządzona. Mnóstwo porcelanowych lalek na drewnianych półkach, kojec był prezentem na święta dla Emily, mnóstwo miękkich misiów, zabawek i pudełek. Ściany były beżowe z różowiutkimi małymi różyczkami. Żyrandol był zrobiony z diamentów – nie żałowali własnemu dziecku. Emily była okryta miękkim różowym kocykiem przytulona do Pana Niedźwiadka.
Maggie ostatni raz popatrzyła jak jej córka słodko śpi, gdy potem poczuła ręce na swojej talii. Dłonie były ciepłe, a mrowienie po ciele bardzo przyjemne. Odwróciła głowę, widząc uśmiechniętą twarz Justina. Wyszli z sypialni, przymykając cichutko drzwi, gdy chwilę później, Justin namiętnie musnął wargi ukochanej. Wciąż był cały w skowronkach, po tym jak ujrzał ją przed sobą, gdy zamierzał zrobić coś czego by żałował. Uratowała go przed największą głupotą. Kolejny dowód, że była jego Aniołem Stróżem. Zawsze ratowała go z opresji.
Odwzajemniła pocałunek, a zaraz potem poczuła pod swoim wełnianym swetrem jego ręce jak penetrują jej nagie plecy. Odsunęła twarz od niego i chwyciła jego rękę, kierując się ku sypialni. Łóżko pięknie zostało posłane, a jedyną rzeczą, która oświetlała pokój, była nocna lampka. Zagryzł wargę, czując potrzebę widzenia ją nago. Przytulił ją od tyłu i złożył mokry pocałunek na jej szyi.
– Przepraszam Cię...
– Przepraszałeś mnie przez dwa tygodnie, a ja i tak nie mam Ci tego za złe – mruknęła, idąc ku łazienki.
– Roxan miała rację. Byłem kompletnym idiotą, że pozwoliłem Cię zostawić w takim stanie, gdy potrzebowałaś mojego wsparcia – westchnął. Odwróciła się i podeszła do niego. Musnęła jego wargi, po czym chwyciła palcami nadgarstek. Odsunęła twarz, uśmiechając się.
– Nie musiałeś się trudzić. Roxan jest nadopiekuńcza i dlatego. Poza tym ja wiedziałam, że tak się stanie. Wiem to trochę dziwne. Wiedziałam, że przybędziesz do mnie i jako pierwszy będziesz miał okazję trzymać Emily w ramionach, a ja będę patrzeć jak uśmiechasz się do naszej księżniczki. Nie mogłam mieć Ci tego za złe, bo w końcu to ja Cię namówiłam na to wszystko. Podpisałeś kontrakt, zaraz po nowym roku wyruszasz w trasę i... – przybliżyła twarz do niego, obejmując go – jestem z Ciebie niezmiernie dumna. To co robisz powinno Cię uszczęśliwiać.
– Nie, kiedy wiem, że cierpisz. I to właśnie przez to.
– Ale spójrz. Ja żyję, Justin. Żyję tylko dla Ciebie i Emily. Dla nikogo innego. Jesteście definicją tego, że zmartwychwstałam. Bo to dla was walczyłam. Jesteś jedynym mężczyzną, którego pokochałam i nie mogę przestać kochać. Wychowywaliśmy się razem, zakochaliśmy się w sobie i nie chcę by to wszystko się zrujnowało. Po tym co przeszliśmy, Justin, nie potrafię zakończyć swojego marnego życia. Jestem szczęśliwa, że żyję, bo mogę dzielić z tobą życie. Pamiętasz? Pamiętasz jak obiecaliśmy sobie, że nigdy nie przestaniemy robić tego co kochamy, że już zawsze będziemy razem? To wszystko co robiłam, robiłam dla Ciebie... ponieważ Cię kocham. Bardzo Cię kocham. Cholera... tego nawet słowami nie da się opisać.
Chwycił ją za podbródek, a ona uniosła głowę. Spojrzeli sobie w oczy, które mówiły same za siebie. I żadne słowa nie grały roli. Ich usta zetknęły się, tworząc kolejny czuły pocałunek. Czuli się tak dobrze w swoich ramionach, że nikt ani nic nie przeszkodzi, by zaprzestali tej czynności.
Odsunęła twarz, by móc ponownie na niego spojrzeć. Kiedy to zrobiła, zobaczyła w jego oczach iskry szczęścia. Uśmiechał się.
– Kocham Cię, Maggie. Tak bardzo, że aż to wkurza. – Bieber zaśmiał się, a blondynka mu wtórowała. – Każde twoje słowo jest dla mnie rozkazem. Obiecuję, że będziesz szczęśliwa. Tylko powiedz...
– Ja już jestem szczęśliwa i żadna siła Boska tego nie zmieni – wtrąciła. Justin musnął jej czoło, a ją ogarnął przyjemny dreszcz. Uśmiechnęli się ponownie. Puściła jego ręce i poszła ku łazienki.

Na dworze panował mróz. W Rosji zimy zazwyczaj są srogie i nieprzyjemne. Noc była ciemna i cicha.
Selena kończyła pakowanie swoich rzeczy, mając zamarznięte policzki. Jej wargi były suche, a czubki palców przez zimno stały się purpurowe. Za nią stał wysoki mężczyzna z bronią w ręku wycelowaną w jej głowę. Gdy odwróciła się, spojrzała na niego spode łba i oblizała lodowate wargi. Popędził ją i oboje wsiedli do czarnego jeepa. Te święta były dla niej chyba najgorszymi świętami jakie mogłaby spędzić. W samochodzie było ciepło, ale po niedługim czasie wysiadła z niego, znajdując się przed jakimś górskim domku. W okien wydobywało się światło i wiedziała doskonale kto się tam znajdzie. Otworzyła drzwi, a za nią mężczyzna.
Stanęła w rogu domku, rozglądając się dookoła. Wypchane pumy, jelenie na ścianach i pachniało oscypkami. Było ciepło i od razu mogła się ogrzać. Torba osunęła się z jej ramienia, po czym rzuciła na podłogę.
– Cieszę się, że jesteś – powiedział cicho męski głos. Rozglądnęła się, po czym ujrzała jak ściąga skórzane rękawiczki.
– Zapewne, James... – westchnęła. – Poza tym, Wesołych Świąt.
– Wesołych Świąt, Seleno...


„Wielkość wzbudza zawiść, zawiść rodzi złość, złość sprzyja kłamstwom.” – Voldemort

Rozdział dedykowany Sandrze. 
Osobie, która sprawia, że jestem szczęśliwa.

2 komentarze:

  1. Woaw
    . To było amazing <3 kocham to co tu piszesz :) a tak wgl ile bd jeszcze rozdzialow do konca ? Masz w planach pisac cos pozniej ?? Błagam pisz o 1D . Hehe xd ale naprawde masz pgromny talent.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie skończyłam pierwszą część. Poza tym, Harry pojawi się nie raz ;)
      Co do przyszłych opowiadań, cały czas się zastanawiam, bo nie wiem czy kiedyś przestanę. Nic nie trwa wiecznie

      Usuń