Aż do śmierci...
„Ostatnią
rzeczą jaką ujrzałam były Jego łzy.”
Nie spodziewała się tak długiego milczenia z
jego strony. Po prostu zamilkł. Zaniemówił.
Ochłonęła trochę, biorąc od razu głęboki
wdech. Wszyscy, którzy ją mijali patrzyli często na nią jak na szaloną kobietę.
Roxan przeżywała, że może utracić ukochaną kuzynkę, którą pamiętała od małego.
Pamiętała Justina i Maggie, jak wychowywali się razem. Walczyła o to, by to
wszystko przetrwało.
W końcu usłyszała jego drżący głos:
– Ona nie umrze. Ona tylko urodzi i będziemy
mogli tworzyć kochającą się rodzinę.
Roxan chciałaby, żeby jego słowa były prawdą.
Ciągle wmawiali to sobie, a już na pewno rozżalona i smutna Johanne, która z
nich wszystkich najbardziej przeżywała.
– Maggie nie umrze! Przestań tutaj pieprzyć!
Chcesz mnie tylko ściągnąć do L.A.! – krzyknął do słuchawki. Te słowa ją
bolały. – Kłamiesz!
– Sama chciałabym wierzyć, że to kłamstwo! –
warknęła, po czym nie słuchając go dalej rozłączyła się. Z jej oczu spłynął
wodospad łez. Tak gwałtownie. Nie sądziła, że się rozpłaczę, ale chyba nic już
ją bardziej nie zaskoczy.
Chyba, że śmierć Maggie.
Piętnasty grudnia.
Ręce Roxan zaczęły drżeć. Johanne przez cały
poranek i popołudnie spędziła z Maggie. Uśmiechały się, lecz mama dziewczyny ciężko
powstrzymywała płacz. To było okrutne nie płakać kiedy jej życie stało się
chyba cenniejsze od najdroższych kamieni szlachetnych. A nawet bardziej.
Tego dnia w Los Angeles była najbardziej sroga
zima niż dotąd. Każda chwila sprawiała, że wszyscy drżą ze strachu. Nie było
Justina przy niej. Mijały minuty, godziny, a wszyscy byli przerażeni. Modlili
się do Boga o dobry koniec. Żeby żyła.
Justin niecierpliwie docierał już do szpitala,
w którym miało się dziać coś chyba najbardziej przerastającego w jego życiu.
Narodziny jego dziecka.
Poślizgnął się ledwo przy parkowaniu samochodu
i wybiegł z niego w pośpiechu. Lód utrudniał mu wejście do środka, ostry chłód
na ciele sprawiał, że czuje jakby wbijało się w jego skórę miliony ostrzy,
jednak nie liczyło się to. Liczyła się rodzina. Żona i dziecko.
Miał dwadzieścia nieodebranych połączeń od
Roxan i Pattie. Dostawszy wiadomość, że zaczął się koszmar był dla niego
zwykłym złym snem, z którego obudzi się i ujrzy nagie ciało ukochanej, gdy leżą
w swoich objęciach na Wyspach Dziewiczych. Jej uśmiech na ustach, zero krzyków.
Sam śmiech. Śmiech dziecka, jego uśmiech.
Kiedy tylko wszedł do środka, buchnęło w niego
ciepłe powietrze i od razu dostał dreszczy. Na jego twarzy była rozpacz i
wszystko innego nie miało sensu, tylko to by mógł ją zobaczyć całą i zdrową. Na
próżno. Kilka sekund, gdy ujrzał twarz Marry i Ryana, dało mu znak, że coś się
dzieje. Kiedy chciał ich minąć, złapał go za ramię i wymienili tajemnicze
spojrzenia. Skinął lekko głową, a Marry tylko płakała i zatykała uszy, mając w
nich krzyk Maggie. Swojej przyjaciółki.
Pobiegł w stronę brunetki, która stała oparta
o ścianę. Cała drżała. Tak bardzo obawiała się tego co się stanie. Johanne
nigdzie nie było w pobliżu. Prawdopodobnie nie chciała patrzeć ani słyszeć, jak
jej córka cierpi. Ujrzał Harry’ego. Zacisnął zęby i pięści. Podszedł do nich.
– Gdzie jest Meg? – zapytał drżącym głosem.
Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Usłyszał przeraźliwy krzyk. Odwrócił się
i ujrzał drzwi. Chciał tam wejść, ale Harry go zatrzymał, trzymając boleśnie za
ramię.
– Nie wchodź tam. – Harry patrzył na niego
dość surowo, a Bieber popatrzył na niego srogo i posłał mu mordercze
spojrzenie. Znów ten przeraźliwy krzyk. Justin i Harry wzdrygnęli się,
zaciskając usta.
– Dla niej poszedłbym w ogień.
Warknął, po czym wyrywając się z jego uścisku,
otworzył drzwi. Przez chwilę widział swoją ukochaną, gdy z jej czoła spływały
krople potu. Niestety stanęła przed nimi starsza kobieta.
– Proszę opuścić porodówkę – powiedziała
stanowczo. Justin warknął i przesunął się obok, by mieć lepszy widok na ciało
ukochanej. Popychała go w stronę drzwi, lecz odepchnął ją.
– Tam jest moja żona! – ryknął i podbiegł do
niej. Spojrzała na niego jakby właśnie umierała. Lekarz położył czystą rękę na
jego ramieniu. Spojrzeli na siebie ostrzegawczo.
– Musi pan opuścić salę – powiedział surowo
mężczyzna. Justin pokręcił głową.
– Niczego ani nikogo nie będę opuszczał –
przymknął oczy. Był sfrustrowany całą tą sytuacją. Zrobiło mu się gorąco i cały
zbladł. – Już nie będę.
– Justin... – wysapała i złapała jego rękę.
Spuścił głowę, by spojrzeć na jej twarz. Momentalnie ścisnęła i zaczęła
ponownie przeć. Krzyki wydobyte z jej ust, sprawiły, że chciało mu się płakać.
Schylił się, obejmując cały nadgarstek.
W Sali panowała wysoka temperatura, w
powietrzu czuć było cuchnący pot, a serce tak głośno bębniło każdemu, że każdy
nawzajem je słyszał. Justin co chwilę nalegał, by się nie poddawała, choć nawet
praca zwykłego trzymania za rękę była okrutnie ciężka. Patrzył jak ciężko
oddychała, cierpiała i płakała.
Maggie czuła jak w środku ją coś rozrywa.
Cieszyło ją fakt, iż Justin pojawił się przy narodzinach ich dziecka. Emily. Nie
poddawała się, wyobrażając sobie siebie, Justina i Emily przy choince jak
rozpakowują prezenty z uśmiechem na ustach. Widziała ich uśmiechy. Pozostawało
jej jedynie myśleć, że tak będzie. Wierzyła w to. Krzyczała, najmocniej jak
może trzymając dłoń Justina. Jego głos sprawiał, że wszystkie spędzone z nim
chwile wydały się najcenniejszymi chwilami w jej życiu, jaki Bóg jej dał.
Dzisiaj może go stracić. Nie dawała za wygraną. Justin płakał, ale również się
nie poddawał.
Wszystkie spędzone z nim chwile, nawet te
stracone, wydawały się cenne. Harry, babcia Gabriela i wszyscy wokół niej byli
najważniejszymi osobami w jej życiu. Jednak kręciło jej się w głowie. Chciała
wymiotować. Usłyszeli płacz dziecka.
Lekarz rozkazał jeszcze przeć, a ona robiła to
jak jej kazano.
– Wszystko będzie dobrze, Meg! Jeszcze tylko
trochę, kochanie – powiedział łamiącym głosem szatyn. Przypomniał sobie słowa
Roxan, że może ją stracić. – Kochanie, proszę.
Maggie traciła siłę. W jednej chwili nie czuła
już nóg. Przerażona zaczęła głośniej krzyczeć. Przed oczami miała karuzelę,
jakby zakręcili ją jak kołowrotek. Justin przytrzymywał jej rękę. Poczuł, że
traci siłę, to go przerażało.
Wiedziała już na pewno, że umrze. Spłynęły po
jej policzkach łzy, a potem nie czuła już nic poniżej pasa. Serce coraz wolniej
biło w jej piersi, jakby przechodziło w jakiś letarg. Lekarz ujrzał na kardiomonitorze,
iż jej tętno zmniejsza się, więc szybko owinął dziecię w ręcznik.
– Panie Bieber... – posłał mu delikatny
uśmiech. Justin odwrócił głowę i zobaczył swoje dziecko. Podawszy mu je w
ramiona on spojrzał w dół. Dziewczynka. Uśmiechnął się i przybliżył twarz do
niemowlęcia.
– Emily... – szepnęła i jedyną osobą, która to
usłyszała był Justin. Zdziwił się. Jeszcze nie rozmawiali na temat imiona
dziecka. Spojrzał na nią. – To Emily, kochanie...
Wciągnęła gwałtownie powietrze, czując jak
odlatuje. Zaczęła zasypiać. Jej powieki robiły się coraz cięższe, gdy potem
dodała:
– Emily Roxan Bieber...
Gdy ujrzał jej śpiącą twarz, wiedział, że to
nie żarty. Traci wolę życia. Zaczął kręcić głową i oddał maleństwo w ręce
pielęgniarki. Pochylił się nad nią i przyłożył palce na jej różowiutkim
policzku. Był również wilgotny. Odwrócił jej głowę w swoją stronę, patrząc w
jej oczy to na wargi. Jego usta drżały, a z oczy spływały łzy. Nie chciał jej
stracić. Nikt nie chciał.
– Wróciłem do Ciebie, Aniele... – odparł
czułym głosem i przejechał kciukiem, aż do ust. – Będziemy wspaniałą rodziną.
– Justin, ja... – szepnęła, przymykając oczy.
Przyłożył górną wargę na jej dolną i przytulił swoje ciało do jej ciała.
– Proszę nie umieraj... żyj dla Emily, żyj dla
mnie...
– Kocham Cię, Justin. Zawsze Cię kochałam.
Żyłam tylko dla Ciebie...
Zamknęła oczy i puściła jego dłoń. Opadła
wolno, a z kardiomonitora wydobył się pisk. Nie czuł bicia jej serca. Kiedy
spojrzał na jej twarz, wyglądała jakby spała. Że obudzi się wkrótce. Jednak
rzeczywistość była inna. Stracił swojego Anioła Stróża.
Krzyknął z rozpaczy. Gwałtownie został
odsunięty od jej ciała, a były to ręce Ryana. Również płakał, ale ciężko się
powstrzymywał. Chłopak z całą swoją siłą odpychał go od siebie, krzycząc imię
Maggie. Leżała nieruchomo, a jej oczy były zamknięte. Zupełnie jakby spała.
Na rękach Harry’ego została oddana Emily. Nie
była maluteńka niż zwykłe dzieci. Przyglądał jej się uważnie, nie zwracając
uwagi na to, iż Bieber się kłóci z ochroniarzami.
– Puścicie mnie do cholery! Tam jest moja
żona!
– Proszę się uspokoić, panie Bieber.
– Nie uspokoję się, póki nie będę przy niej.
Dziewczynka uniosła wzrok, a on zbladł. Miała
krwistoczerwone oczy i malinowe usta jak Maggie. Była tak samo blada jak ona.
Ziewnęła i wtuliła się w niego. Uśmiechnął się lekko. Pierwszy raz, poczuł się
jakby to właśnie on trzymał swoje dziecko. Nagle pomyślał o Edmundzie.
W szybkim tempie zasnęła, a on w końcu
podniósł głowę i zauważył przez próg drzwi jak reanimują Maggie. Choć to było
niepotrzebne. Trzymając jej maleństwo, które spało zauważył, że mają tak samo
zamknięte oczy.
– Czy mogłabym...? – odchrząknęła
pielęgniarka, patrząc to na Brytyjczyka, to na dziewczynkę. Uśmiechnęła się
lekko. – Śliczne jak każde maleństwo.
– Ona jest nadzwyczaj piękna – odparł loczek i
uśmiechnął się. Gwałtownie został odepchnięty i przylgnął siłą do ściany.
Justin patrzył na niego jak na śmiertelnego
wroga ze łzami w oczach. Ramię przycisnął do jego gardła i oboje zaczęli na
siebie patrzeć z nienawiścią. Oboje zaciskali usta.
– A ty właśnie czego tu szukasz?
– Szukasz zaczepki, Bieber? – warknął
zielonooki, a następnie odepchnął jego ramię, lecz prawie stykali się czołami.
Patrzyli sobie w oczy, które płonęły złością.
– Odwal się od mojej rodziny, Styles. Nie
dotykaj mojej córki i najlepiej się stąd wynoś, póki jestem jeszcze spokojny...
– Justin drżał. Jak jego głos, który się powoli łamał. – Maggie zawsze była
moja, a skoro zmarła, możesz już wracać do swojego idealnego życia w Anglii.
– Wierzysz, że zmarła? – fuknął.
– Ona tu wciąż jest. Tutaj – wskazał na swoją
lewą pierś, gdzie znajdowało się serce. – W moim sercu.
– I w moim... – powiedział cicho. Bieber
zazgrzytał zębami i warknął. Odszedł kilka kroków w tył, po czym skierował się
ku wyjścia.
Roxan podbiegła za nim i złapała go
nadgarstek.
– A ty dokąd, Bieber? – powiedziała, dławiąc
się własnymi łzami. – Zostawiasz ją tak? Zostawiasz tutaj swoje dziecko?
Popatrzył się jedynie na nią ze łzami w
oczach.
– Jeżeli jej nie ma, to i mnie nie będzie.
– Justin, przestań! Nie rób nic głupiego! –
krzyknęła. – To było nieuniknione.
Wziął głęboki oddech i ponownie się rozpłakał.
Chciał popełnić samobójstwo, bo bez niej już nie widział dalszego życia.
Czułam jak odlatuję.
Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam były Jego łzy. Serce na moment stanęło. Przed
oczami ujrzała ciemność.
A potem... białą
różę. Nie, czerwoną. Biało-czerwoną różę, na której znajdowały się płatki
śniegu. Zauważyłam jak wszystko wokół mnie staje się bardziej wesołe. Pąki na
drzewach zaczęły rosnąć. Śnieg sprawił, że czerwień zamiast być ciepła stała
się zimna.
Wesołe śmiechy i
święta Bożego Narodzenia. Ciepły płomień wydobywający się z kominka, ozdobiona
choinka smakołykami, czerwono-zielonymi bombkami, a na jej czubku złota
gwiazda. A pod choinką ozdobne pudełka, zapewne prezenty. Wszędzie ciepła
atmosfera.
Usłyszałam
gwałtownie strzał z broni...
Maggie otworzyła oczy. Ujrzała przebłysk
światła, który oślepił ją, a gdy się przyzwyczaiła, zobaczyła, że tyłem do niej
stoją dwaj wysocy mężczyźni. Cicho usiadła i odkryła się z jakiejś folii, którą
miała zostać przykryta. O dziwo nie zwrócili na nią uwagi, a ona postawiła
stopy na zimnej podłodze. Przeszedł ją zimny dreszcz, a potem gdy stanęła, omal
nie przewróciłaby się. Jeden z nich odwrócił się. Widząc blondynkę, pomógł jej
złapać równowagę. Był w szoku. Maggie również. Nie wiedziała co się dzieje, ale
jedynie o czym myślała to Emily i Justin. Uniosła głowę i powiedziała:
– Gdzie moja córka?
Drugi z nich odwrócił się i wytrzeszczył oczy.
Ona zaczęła brać głośne wdechy i wydechy, po czym odsunęła się od łóżka.
– Pani Bieber, czy to pani? – zapytał z
niedowierzaniem.
– Tak, tak potem dam sobie zrobić z panem
zdjęcie, ale teraz chcę wiedzieć gdzie mój mąż i córka? – machnęła ręką i bez
pytania wyszła z pomieszczenia. Rozglądnęła się dookoła, a włosy na jej karku
były przyklejone do skóry. Miała nieład na głowie, ale w ogóle ją to nie interesowało.
Jednak była żywa. Ludzie patrzyli na nią jak na osobę, która właśnie uciekła ze
szpitala psychiatrycznego.
Złapała na korytarzu pierwszą lepszą
pracownicę szpitala i zapytała:
– Wie może pani gdzie znajduje się moja córka?
Emily Bieber?
Spojrzała na nią z niedowierzaniem, lecz
uśmiechnęła się szeroko.
– Panna Bieber? To pani? Wszyscy myślą, że
pani nie żyje! Pani córka? Emily? Och, to takie rozkoszne maleństwo. Zasnęła na
rękach pana Stylesa...
– Harry? – przerwała jej, wytrzeszczając oczy.
– Był tutaj? Gdzie są teraz?
– Och, właśnie! Trzeba zadzwonić do pani
matki! Pewnie teraz przeżywa pańską śmierć!
– pociągnęła ją ze sobą i szły przez dłuższą chwilę, gdy w końcu stanęły w
pomieszczeniu, a kobieta szukała numeru do jej matki. Blondynka przyłożyła
swoją dłoń na jej rękę, by zaprzestała szukania nazwiska. Uśmiechnęła się do
niej serdecznie.
– Najważniejsza jest Emily. Chcę ją zobaczyć.
Mama może trochę poczekać.
– Dobrze – przytaknęła głową. – Jeżeli pani
sobie tego życzy.
Wyszła z gabinetu, biorąc klucz do Sali gdzie
znajdują się niemowlęcia z matkami. Maggie czuła, że zaraz eksploduje. Coraz bardziej
zaczęła się bać. Gdyby ujrzała czerwone oczy wiedziałaby, że te wszystkie
koszmary się sprawdziły. Jednak nie umarła.
Gdy weszły do pomieszczenia, ogarnął ją
strach. Tętno jej przyśpieszyło, a ciśnienie podskoczyło. W jej gardle powstała
wielka gula. W piątym rzędzie ujrzała nazwisko Bieber. Podeszła do kołyski i
zauważyła śpiące maleństwo. Była wręcz w szoku. Płakać jej się zarazem chciało.
Skóra niczym jedwab o kolorze pergaminu, malinowe małe usta jak u niej i
Justina. Była dużym niemowlęciem, chyba największym w tej Sali.
– Zasnęła na rękach pana Stylesa – szepnęła
pielęgniarka. Maggie przytaknęła głową i spojrzała na nią wdzięcznie.
– Dziękuję.
Uśmiechnęła się do dziewczyny, po czym
powiedziała:
– Lepiej poinformować pańską matkę.
– Jest... śliczna – westchnęła i schyliła do
niej głowę. Była tak piękna jak jej matka.
„A
jednak to prawda... urodziłam dziecko diabła.”
Boże, przeszłaś samą siebie (*-*)
OdpowiedzUsuńi don't breathe
OdpowiedzUsuńSkoro w tym rozdziale macie takie reakcje, to ciekawe jak zniesiecie następne :D
Usuń