piątek, 20 września 2013

Rozdział 72

Aż do śmierci...

„Ostatnią rzeczą jaką ujrzałam były Jego łzy.”

Nie spodziewała się tak długiego milczenia z jego strony. Po prostu zamilkł. Zaniemówił.
Ochłonęła trochę, biorąc od razu głęboki wdech. Wszyscy, którzy ją mijali patrzyli często na nią jak na szaloną kobietę. Roxan przeżywała, że może utracić ukochaną kuzynkę, którą pamiętała od małego. Pamiętała Justina i Maggie, jak wychowywali się razem. Walczyła o to, by to wszystko przetrwało.
W końcu usłyszała jego drżący głos:
– Ona nie umrze. Ona tylko urodzi i będziemy mogli tworzyć kochającą się rodzinę.
Roxan chciałaby, żeby jego słowa były prawdą. Ciągle wmawiali to sobie, a już na pewno rozżalona i smutna Johanne, która z nich wszystkich najbardziej przeżywała.
– Maggie nie umrze! Przestań tutaj pieprzyć! Chcesz mnie tylko ściągnąć do L.A.! – krzyknął do słuchawki. Te słowa ją bolały. – Kłamiesz!
– Sama chciałabym wierzyć, że to kłamstwo! – warknęła, po czym nie słuchając go dalej rozłączyła się. Z jej oczu spłynął wodospad łez. Tak gwałtownie. Nie sądziła, że się rozpłaczę, ale chyba nic już ją bardziej nie zaskoczy.
Chyba, że śmierć Maggie.
Piętnasty grudnia.
Ręce Roxan zaczęły drżeć. Johanne przez cały poranek i popołudnie spędziła z Maggie. Uśmiechały się, lecz mama dziewczyny ciężko powstrzymywała płacz. To było okrutne nie płakać kiedy jej życie stało się chyba cenniejsze od najdroższych kamieni szlachetnych. A nawet bardziej.
Tego dnia w Los Angeles była najbardziej sroga zima niż dotąd. Każda chwila sprawiała, że wszyscy drżą ze strachu. Nie było Justina przy niej. Mijały minuty, godziny, a wszyscy byli przerażeni. Modlili się do Boga o dobry koniec. Żeby żyła.

Justin niecierpliwie docierał już do szpitala, w którym miało się dziać coś chyba najbardziej przerastającego w jego życiu. Narodziny jego dziecka.
Poślizgnął się ledwo przy parkowaniu samochodu i wybiegł z niego w pośpiechu. Lód utrudniał mu wejście do środka, ostry chłód na ciele sprawiał, że czuje jakby wbijało się w jego skórę miliony ostrzy, jednak nie liczyło się to. Liczyła się rodzina. Żona i dziecko.
Miał dwadzieścia nieodebranych połączeń od Roxan i Pattie. Dostawszy wiadomość, że zaczął się koszmar był dla niego zwykłym złym snem, z którego obudzi się i ujrzy nagie ciało ukochanej, gdy leżą w swoich objęciach na Wyspach Dziewiczych. Jej uśmiech na ustach, zero krzyków. Sam śmiech. Śmiech dziecka, jego uśmiech.
Kiedy tylko wszedł do środka, buchnęło w niego ciepłe powietrze i od razu dostał dreszczy. Na jego twarzy była rozpacz i wszystko innego nie miało sensu, tylko to by mógł ją zobaczyć całą i zdrową. Na próżno. Kilka sekund, gdy ujrzał twarz Marry i Ryana, dało mu znak, że coś się dzieje. Kiedy chciał ich minąć, złapał go za ramię i wymienili tajemnicze spojrzenia. Skinął lekko głową, a Marry tylko płakała i zatykała uszy, mając w nich krzyk Maggie. Swojej przyjaciółki.
Pobiegł w stronę brunetki, która stała oparta o ścianę. Cała drżała. Tak bardzo obawiała się tego co się stanie. Johanne nigdzie nie było w pobliżu. Prawdopodobnie nie chciała patrzeć ani słyszeć, jak jej córka cierpi. Ujrzał Harry’ego. Zacisnął zęby i pięści. Podszedł do nich.
– Gdzie jest Meg? – zapytał drżącym głosem. Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Usłyszał przeraźliwy krzyk. Odwrócił się i ujrzał drzwi. Chciał tam wejść, ale Harry go zatrzymał, trzymając boleśnie za ramię.
– Nie wchodź tam. – Harry patrzył na niego dość surowo, a Bieber popatrzył na niego srogo i posłał mu mordercze spojrzenie. Znów ten przeraźliwy krzyk. Justin i Harry wzdrygnęli się, zaciskając usta.
– Dla niej poszedłbym w ogień.
Warknął, po czym wyrywając się z jego uścisku, otworzył drzwi. Przez chwilę widział swoją ukochaną, gdy z jej czoła spływały krople potu. Niestety stanęła przed nimi starsza kobieta.
– Proszę opuścić porodówkę – powiedziała stanowczo. Justin warknął i przesunął się obok, by mieć lepszy widok na ciało ukochanej. Popychała go w stronę drzwi, lecz odepchnął ją.
– Tam jest moja żona! – ryknął i podbiegł do niej. Spojrzała na niego jakby właśnie umierała. Lekarz położył czystą rękę na jego ramieniu. Spojrzeli na siebie ostrzegawczo.
– Musi pan opuścić salę – powiedział surowo mężczyzna. Justin pokręcił głową.
– Niczego ani nikogo nie będę opuszczał – przymknął oczy. Był sfrustrowany całą tą sytuacją. Zrobiło mu się gorąco i cały zbladł. – Już nie będę.
– Justin... – wysapała i złapała jego rękę. Spuścił głowę, by spojrzeć na jej twarz. Momentalnie ścisnęła i zaczęła ponownie przeć. Krzyki wydobyte z jej ust, sprawiły, że chciało mu się płakać. Schylił się, obejmując cały nadgarstek.
W Sali panowała wysoka temperatura, w powietrzu czuć było cuchnący pot, a serce tak głośno bębniło każdemu, że każdy nawzajem je słyszał. Justin co chwilę nalegał, by się nie poddawała, choć nawet praca zwykłego trzymania za rękę była okrutnie ciężka. Patrzył jak ciężko oddychała, cierpiała i płakała.
Maggie czuła jak w środku ją coś rozrywa. Cieszyło ją fakt, iż Justin pojawił się przy narodzinach ich dziecka. Emily. Nie poddawała się, wyobrażając sobie siebie, Justina i Emily przy choince jak rozpakowują prezenty z uśmiechem na ustach. Widziała ich uśmiechy. Pozostawało jej jedynie myśleć, że tak będzie. Wierzyła w to. Krzyczała, najmocniej jak może trzymając dłoń Justina. Jego głos sprawiał, że wszystkie spędzone z nim chwile wydały się najcenniejszymi chwilami w jej życiu, jaki Bóg jej dał. Dzisiaj może go stracić. Nie dawała za wygraną. Justin płakał, ale również się nie poddawał.
Wszystkie spędzone z nim chwile, nawet te stracone, wydawały się cenne. Harry, babcia Gabriela i wszyscy wokół niej byli najważniejszymi osobami w jej życiu. Jednak kręciło jej się w głowie. Chciała wymiotować. Usłyszeli płacz dziecka.
Lekarz rozkazał jeszcze przeć, a ona robiła to jak jej kazano.
– Wszystko będzie dobrze, Meg! Jeszcze tylko trochę, kochanie – powiedział łamiącym głosem szatyn. Przypomniał sobie słowa Roxan, że może ją stracić. – Kochanie, proszę.
Maggie traciła siłę. W jednej chwili nie czuła już nóg. Przerażona zaczęła głośniej krzyczeć. Przed oczami miała karuzelę, jakby zakręcili ją jak kołowrotek. Justin przytrzymywał jej rękę. Poczuł, że traci siłę, to go przerażało.
Wiedziała już na pewno, że umrze. Spłynęły po jej policzkach łzy, a potem nie czuła już nic poniżej pasa. Serce coraz wolniej biło w jej piersi, jakby przechodziło w jakiś letarg. Lekarz ujrzał na kardiomonitorze, iż jej tętno zmniejsza się, więc szybko owinął dziecię w ręcznik.
– Panie Bieber... – posłał mu delikatny uśmiech. Justin odwrócił głowę i zobaczył swoje dziecko. Podawszy mu je w ramiona on spojrzał w dół. Dziewczynka. Uśmiechnął się i przybliżył twarz do niemowlęcia.
– Emily... – szepnęła i jedyną osobą, która to usłyszała był Justin. Zdziwił się. Jeszcze nie rozmawiali na temat imiona dziecka. Spojrzał na nią. – To Emily, kochanie...
Wciągnęła gwałtownie powietrze, czując jak odlatuje. Zaczęła zasypiać. Jej powieki robiły się coraz cięższe, gdy potem dodała:
– Emily Roxan Bieber...
Gdy ujrzał jej śpiącą twarz, wiedział, że to nie żarty. Traci wolę życia. Zaczął kręcić głową i oddał maleństwo w ręce pielęgniarki. Pochylił się nad nią i przyłożył palce na jej różowiutkim policzku. Był również wilgotny. Odwrócił jej głowę w swoją stronę, patrząc w jej oczy to na wargi. Jego usta drżały, a z oczy spływały łzy. Nie chciał jej stracić. Nikt nie chciał.
– Wróciłem do Ciebie, Aniele... – odparł czułym głosem i przejechał kciukiem, aż do ust. – Będziemy wspaniałą rodziną.
– Justin, ja... – szepnęła, przymykając oczy. Przyłożył górną wargę na jej dolną i przytulił swoje ciało do jej ciała.
– Proszę nie umieraj... żyj dla Emily, żyj dla mnie...
– Kocham Cię, Justin. Zawsze Cię kochałam. Żyłam tylko dla Ciebie...
Zamknęła oczy i puściła jego dłoń. Opadła wolno, a z kardiomonitora wydobył się pisk. Nie czuł bicia jej serca. Kiedy spojrzał na jej twarz, wyglądała jakby spała. Że obudzi się wkrótce. Jednak rzeczywistość była inna. Stracił swojego Anioła Stróża.
Krzyknął z rozpaczy. Gwałtownie został odsunięty od jej ciała, a były to ręce Ryana. Również płakał, ale ciężko się powstrzymywał. Chłopak z całą swoją siłą odpychał go od siebie, krzycząc imię Maggie. Leżała nieruchomo, a jej oczy były zamknięte. Zupełnie jakby spała.
Na rękach Harry’ego została oddana Emily. Nie była maluteńka niż zwykłe dzieci. Przyglądał jej się uważnie, nie zwracając uwagi na to, iż Bieber się kłóci z ochroniarzami.
– Puścicie mnie do cholery! Tam jest moja żona!
– Proszę się uspokoić, panie Bieber.
– Nie uspokoję się, póki nie będę przy niej.
Dziewczynka uniosła wzrok, a on zbladł. Miała krwistoczerwone oczy i malinowe usta jak Maggie. Była tak samo blada jak ona. Ziewnęła i wtuliła się w niego. Uśmiechnął się lekko. Pierwszy raz, poczuł się jakby to właśnie on trzymał swoje dziecko. Nagle pomyślał o Edmundzie.
W szybkim tempie zasnęła, a on w końcu podniósł głowę i zauważył przez próg drzwi jak reanimują Maggie. Choć to było niepotrzebne. Trzymając jej maleństwo, które spało zauważył, że mają tak samo zamknięte oczy.
– Czy mogłabym...? – odchrząknęła pielęgniarka, patrząc to na Brytyjczyka, to na dziewczynkę. Uśmiechnęła się lekko. – Śliczne jak każde maleństwo.
– Ona jest nadzwyczaj piękna – odparł loczek i uśmiechnął się. Gwałtownie został odepchnięty i przylgnął siłą do ściany.
Justin patrzył na niego jak na śmiertelnego wroga ze łzami w oczach. Ramię przycisnął do jego gardła i oboje zaczęli na siebie patrzeć z nienawiścią. Oboje zaciskali usta.
– A ty właśnie czego tu szukasz?
– Szukasz zaczepki, Bieber? – warknął zielonooki, a następnie odepchnął jego ramię, lecz prawie stykali się czołami. Patrzyli sobie w oczy, które płonęły złością.
– Odwal się od mojej rodziny, Styles. Nie dotykaj mojej córki i najlepiej się stąd wynoś, póki jestem jeszcze spokojny... – Justin drżał. Jak jego głos, który się powoli łamał. – Maggie zawsze była moja, a skoro zmarła, możesz już wracać do swojego idealnego życia w Anglii.
– Wierzysz, że zmarła? – fuknął.
– Ona tu wciąż jest. Tutaj – wskazał na swoją lewą pierś, gdzie znajdowało się serce. – W moim sercu.
– I w moim... – powiedział cicho. Bieber zazgrzytał zębami i warknął. Odszedł kilka kroków w tył, po czym skierował się ku wyjścia.
Roxan podbiegła za nim i złapała go nadgarstek.
– A ty dokąd, Bieber? – powiedziała, dławiąc się własnymi łzami. – Zostawiasz ją tak? Zostawiasz tutaj swoje dziecko?
Popatrzył się jedynie na nią ze łzami w oczach.
– Jeżeli jej nie ma, to i mnie nie będzie.
– Justin, przestań! Nie rób nic głupiego! – krzyknęła. – To było nieuniknione.
Wziął głęboki oddech i ponownie się rozpłakał. Chciał popełnić samobójstwo, bo bez niej już nie widział dalszego życia.

Czułam jak odlatuję. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam były Jego łzy. Serce na moment stanęło. Przed oczami ujrzała ciemność.
A potem... białą różę. Nie, czerwoną. Biało-czerwoną różę, na której znajdowały się płatki śniegu. Zauważyłam jak wszystko wokół mnie staje się bardziej wesołe. Pąki na drzewach zaczęły rosnąć. Śnieg sprawił, że czerwień zamiast być ciepła stała się zimna.
Wesołe śmiechy i święta Bożego Narodzenia. Ciepły płomień wydobywający się z kominka, ozdobiona choinka smakołykami, czerwono-zielonymi bombkami, a na jej czubku złota gwiazda. A pod choinką ozdobne pudełka, zapewne prezenty. Wszędzie ciepła atmosfera.
Usłyszałam gwałtownie strzał z broni...

Maggie otworzyła oczy. Ujrzała przebłysk światła, który oślepił ją, a gdy się przyzwyczaiła, zobaczyła, że tyłem do niej stoją dwaj wysocy mężczyźni. Cicho usiadła i odkryła się z jakiejś folii, którą miała zostać przykryta. O dziwo nie zwrócili na nią uwagi, a ona postawiła stopy na zimnej podłodze. Przeszedł ją zimny dreszcz, a potem gdy stanęła, omal nie przewróciłaby się. Jeden z nich odwrócił się. Widząc blondynkę, pomógł jej złapać równowagę. Był w szoku. Maggie również. Nie wiedziała co się dzieje, ale jedynie o czym myślała to Emily i Justin. Uniosła głowę i powiedziała:
– Gdzie moja córka?
Drugi z nich odwrócił się i wytrzeszczył oczy. Ona zaczęła brać głośne wdechy i wydechy, po czym odsunęła się od łóżka.
– Pani Bieber, czy to pani? – zapytał z niedowierzaniem.
– Tak, tak potem dam sobie zrobić z panem zdjęcie, ale teraz chcę wiedzieć gdzie mój mąż i córka? – machnęła ręką i bez pytania wyszła z pomieszczenia. Rozglądnęła się dookoła, a włosy na jej karku były przyklejone do skóry. Miała nieład na głowie, ale w ogóle ją to nie interesowało. Jednak była żywa. Ludzie patrzyli na nią jak na osobę, która właśnie uciekła ze szpitala psychiatrycznego.
Złapała na korytarzu pierwszą lepszą pracownicę szpitala i zapytała:
– Wie może pani gdzie znajduje się moja córka? Emily Bieber?
Spojrzała na nią z niedowierzaniem, lecz uśmiechnęła się szeroko.
– Panna Bieber? To pani? Wszyscy myślą, że pani nie żyje! Pani córka? Emily? Och, to takie rozkoszne maleństwo. Zasnęła na rękach pana Stylesa...
– Harry? – przerwała jej, wytrzeszczając oczy. – Był tutaj? Gdzie są teraz?
– Och, właśnie! Trzeba zadzwonić do pani matki! Pewnie teraz przeżywa pańską śmierć! – pociągnęła ją ze sobą i szły przez dłuższą chwilę, gdy w końcu stanęły w pomieszczeniu, a kobieta szukała numeru do jej matki. Blondynka przyłożyła swoją dłoń na jej rękę, by zaprzestała szukania nazwiska. Uśmiechnęła się do niej serdecznie.
– Najważniejsza jest Emily. Chcę ją zobaczyć. Mama może trochę poczekać.
– Dobrze – przytaknęła głową. – Jeżeli pani sobie tego życzy.
Wyszła z gabinetu, biorąc klucz do Sali gdzie znajdują się niemowlęcia z matkami. Maggie czuła, że zaraz eksploduje. Coraz bardziej zaczęła się bać. Gdyby ujrzała czerwone oczy wiedziałaby, że te wszystkie koszmary się sprawdziły. Jednak nie umarła.
Gdy weszły do pomieszczenia, ogarnął ją strach. Tętno jej przyśpieszyło, a ciśnienie podskoczyło. W jej gardle powstała wielka gula. W piątym rzędzie ujrzała nazwisko Bieber. Podeszła do kołyski i zauważyła śpiące maleństwo. Była wręcz w szoku. Płakać jej się zarazem chciało. Skóra niczym jedwab o kolorze pergaminu, malinowe małe usta jak u niej i Justina. Była dużym niemowlęciem, chyba największym w tej Sali.
– Zasnęła na rękach pana Stylesa – szepnęła pielęgniarka. Maggie przytaknęła głową i spojrzała na nią wdzięcznie.
– Dziękuję.
Uśmiechnęła się do dziewczyny, po czym powiedziała:
– Lepiej poinformować pańską matkę.
– Jest... śliczna – westchnęła i schyliła do niej głowę. Była tak piękna jak jej matka.


„A jednak to prawda... urodziłam dziecko diabła.”

3 komentarze: