Oslo
„Koniec
jest bliski.”
Następnego dnia rano, temperatura była jeszcze
bardziej wyższa i dlatego oboje spali przytuleni do siebie, jednakże odkryci.
Kołdra dosięgała im do ud, iż pokopali ją w trakcie snu.
Jako pierwsza obudziła się blondynka. Kiedy
ujrzała jak spał, uśmiechnęła się. Czując jego spokojne bicie serca i widząc
jego nagie ciało, przeklinała się w głowie, że kiedyś mogłaby stracić taką
osobę jak on. Że umrze, nie będąc z nią. Że ona umrze, nie będąc z nim. To
chyba najgorsze co może się przytrafić takim osobom. A szczególnie zakochanym.
Patrzyła w sufit, a zaraz potem zamknęła oczy, wtulając głowę w klatkę
piersiową ukochanego. Słyszała teraz idealnie bicie serca, które było muzyką
dla jej uszu.
W ciągu tygodnia, jej życie obróciło się
dosłownie do góry nogami. Przeciwieństwo słowa, które sobie obiecała, było
kłamstwem, a teraz leży u boku, naga, chłopca, którego kochała przez całe swoje
życie. I nawet słowa nie mogą opisać tego co do niego czuje. Poczuła oddech na
swoim karku i od razu czyichś ruch. Przeszedł ją dreszcz, gdy Justin ucałował
ją tam kilka razy. Uniosła głowę, widząc jak ukochany uśmiecha się do niej
czule. Musnął delikatnie jej usta, po czym odsuwa się od niej trochę. Zakryła
piersi, gryząc wargę.
– Noc była cudowna – oznajmił śpiącym głosem.
Odgarnął złocisty kosmyk włosa z jej twarzy i dał za ucho.
– I szczerze głośna – mruknęła żartobliwie.
– Hola, hola, czyżby kobieta mówiła o swoim
życiu seksualnym? – zaakcentował paryskim głosem Bieber. Wywróciła oczami.
– Też krzyczałeś, przyznaj się – fuknęła,
kładąc się na nim. Justin głośno się zaśmiał i złączył ich usta w rozkosznym
pocałunku. Liznęła czubkiem języka jego kącik ust. Usiadła na jego podbrzuszu,
a on miał idealny widok na jej ciało.
– Co z tego. Umiem się przyznać, co mówiłem i
co robiłem. Ty nie... w sumie to słodkie – odparł.
– Tak. Ty jako mężczyzna umiesz się przyznać –
wywróciła oczami. – Coś mi się nie widzi...
– Jesteś dzielna, Meg...
Dziewczyna zmarszczyła brwi, przyglądając mu
się uważnie.
– W jakim sensie? – zapytała, zakładając
ramiona na piersi.
– Teraz może to zabrzmieć trochę
niekomfortowo, ale ja tak to czuję. – Westchnął. – Jak na taką ciasną dziewoję,
rzadko konasz z bólu.
– Jaki z Ciebie Szekspir – prychnęła,
zbliżając twarz do jego twarzy. Pokręciła głową. – W ciągu tych osiemnastu lat,
cierpienie to u mnie coś bliskiego. I... jestem pewna, że... – przełknęła
głośno ślinę – jeszcze kiedyś go zaznam.
– Dlatego nie pozwolę, by działa Ci się
krzywda. Jestem tu z tobą, przy twoim boku. Jesteś moją żoną. W zdrowiu i w
chorobie, pamiętasz? – Otarł ręce o twarz. – Kiedy usłyszałem strzał z domu
twojego ojca, myślałem, że wejdę tam i zacznę szukać Ciebie i jego. To było jak
igranie z ogniem. I wierz mi, powstrzymał mnie fakt, że była jeszcze kobieta.
Ale ciężko zaufać części swoich uczuć, kiedy w tym samym pokoju, w tym samym
domu, jest osoba, na której Ci niezmiernie zależy. Ale ujrzałem Cię, gdy
wybiegałaś od niego z walizką. To tak jakbyś zmartwychwstała. Wiem, że to
dziwnie brzmi.
– Podobnie się czułam kiedy ujrzałam ciało
Penelopy. To była niewinna kobieta. Kochanka mojego ojca, zapewne, którą
wplątał w to bagno kiedy zaszłam w ciążę. Wychodząc, nie było go. Martwa cisza.
Bałam się, że wyszedł do Ciebie. I kiedy będę Cię szukać, zobaczę Cię w kałuży
krwi jak Penelopę. Chciałam się rozpłakać, ale wierzyłam, że jeszcze jest
nadzieja. Ja Justin zawsze się o Ciebie bałam. A kiedy dowiedziałam się, że
wyjeżdżasz do Japonii, również chciałam się rozpłakać. Myśl, że mogłeś nie
wrócić mnie dobijała. To była głupota, ale z drugiej strony Cię nienawidziłam.
Byłeś zbyt zaborczy, ale wierzyłam, że mnie kochasz. Jestem idiotką, że sama
nie chciałam wierzyć w to co czuję ja do Ciebie, do Harry’ego. Wszystko się
pokomplikowało, ale teraz sądzę, że będzie lepiej. Z tobą.
Przytuliła go mocno. Wyznanie, którym go
obdarzyła, dało mu dużo do myślenia. Tym bardziej nie chciałby jej ponownie
stracić. Jest zbyt cenna.
Wstali i ubrali się w zwykłe, letnie ubrania.
Tym razem zjedli zwyczajne śniadanie. Mieli plany na dzień.
Przed południem poszli na jazdę konną.
Przejeżdżali przez różne okolice, docierając do plaży. Jazda była świetnym
pomysłem. Okolice, które zwiedzali były zielone, jak to latem. Ale bajkowo i
radośnie. Uśmiech nie znikał z ich twarzy. Miał wciąż jej wyznanie w głowie.
Nie chciało mu się wierzyć, że o tylu rzeczach myślała na raz. Musiała odczuwać
presję, nie mając czasu nawet zastanowić się od początku tych spraw. Zaczęło
się od wyjazdu z Polski. Potem pojawił się Harry i stanął między nimi,
sprawiając, że jest jedną z najważniejszych osób dla niej. Nagła śmierć
Gabrieli, o której nikt nie miał pojęcia prócz Pattie i Johanne. To wszystko
stało się anonimowe. Zdrada Harry’ego, nieprzespane noce, kariera, szkoła,
James... to wszystko było zbyt pogmatwane, by myśleć pozytywnie. Z drugiej
strony z nikim nie rozmawiała i problem tkwił, że nie chciała plątać bliskich w
jej sprawy osobiste. James miał trudny charakter, ale nienawiść jaką darzył
Justina była zbyt wielka. Traktował go jak śmiertelnego wroga, którego chce unicestwić.
Zamyślony był tym wszystkim przez całą
wędrówkę po Wyspach Dziewiczych. Zwiedzili wszystkie kurorty, okolice, parki i
piaszczyste plaże. Spędzili romantyczny czas ze sobą. Maggie poczuła się
szczęśliwa i chciała, aby te chwile trwały jak najdłużej. Z nim.
W ciągu tygodnia zrobili mnóstwo wspaniałych
rzeczy.
Od nauki jazdy konnej po skoki z urwisk. Ich
było niewiele, ale dawało mnóstwo frajdy i był to przypływ adrenaliny, którą
będą odczuwać do końca swojego życia. Od tego są wspomnienia.
Justin skończył swój prysznic po długim
spaceru po plaży, a ukochana spała w sypialni przemęczona i z uśmiechem na
ustach. Wyglądała zjawiskowo. Uśmiechnął się, patrząc na nią. Jego włosy były
wciąż mokre, a z ich końcówek spływały krople wody na jego tors i ramiona.
Zauważył, że na telefonie dzwoni Scooter. Chwycił telefon i wyszedł na taras z
widokiem na ocean. Niebo było pomarańczowe, a chmury jasnopurpurowe. Słońce już
powoli zniżało się za horyzont, a wiatr stał się chłodniejszy.
– Scooter? – zaczął rozmowę.
– Cześć, Justin. Jak minął Ci tydzień?
Uśmiechnął się lekko.
– Dużo by opowiadać – westchnął. – Jest
wspaniale.
– Cieszę się – odchrząknął. Nagle z twarzy
Justina uśmiech zniknął.
– Co się dzieje?
– Avalanna się dzieje... – powiedział
niechętnie Braun. Justinowi opadły ramiona i poprawił ręcznik na swoich
biodrach. Oblizał wargi.
– Avalanna? Co z nią? Nie mów, że umarła –
powiedział z przerażeniem. Spojrzał w stronę łóżka, widząc, że Maggie obróciła
się na drugą stronę i mruczy pod nosem. – Gdzie jest?
– Jesteśmy w Oslo, Justin. Chce Cię widzieć. A
przy okazji masz nową trasę po Europie.
Justin ściągnął brwi.
– Trasę? Scooter, ja przeżywam na Wyspach
Dziewiczych cudowne chwile, a ty mi tu gadasz o jakiejś cholernej trasie? O
stanie Avalanny wciąż nic nie wiem – warknął cicho.
– Mówi, że źle jej bez Ciebie. Lekarz nie daje
jej więcej niż góra trzy miesiące. Dzwonię, bo mnie o to poprosiła. Wie
doskonale o tym gdzie jesteś i z kim jesteś – odpowiedział z lekkim przejęciem.
– To jest show-biznes, Justin. To nie ja ustalam zasady w tej grze.
– To je kurwa, nie przestrzegaj i mamy wyjście
– warknął, przechodząc przez próg drzwi od sypialni. Zamknął je, by nie obudzić
ukochanej. W jednej chwili menadżer sprowadził na jego twarzy wściekłość i
zmartwienie.
– To nie takie proste. Tak naprawdę powinieneś
być już w Atlancie i ustalać terminy koncertów do trasy Believe. Poza tym zwolnią mnie jeżeli nie dopilnuję, abyś spełniał
swoje obowiązki. To nie łatwa decyzja, ale w sumie tu chodzi o Avalannę.
Przecież Ci na niej zależy – powiedział.
– Akurat teraz... akurat teraz kiedy jestem
cholernie szczęśliwy! – warknął głośno i uderzył pięścią w ścianę. – Gdybyś
poczuł jaka cudowna jest... cholera ona jest wspaniała. Stawiłeś mnie przed
trudnym wyborem, Scott. Wiesz, że w takich momentach naprawdę Cię nienawidzę.
– Ja rozumiem, że seks i te sprawy, ale musisz
wziąć pod uwagę obowiązek, który masz spełnić. W ciągu roku jeszcze ten
obowiązek Cię zobowiązuje, a potem sam zdecydujesz o dalszym losie – powiedział
zirytowany.
Justin zazgrzytał zębami. Nie wyobrażał sobie
zasmuconej blondynki, gdy wyjeżdża do Europy, zostawiając ją ponownie bez
opieki na parę miesięcy. Również ciężko mu byłoby spojrzeć w oczy Avalannie,
gdy będzie umierać. To był trudny wybór.
– To, że nie masz dziewczyny, nie oznacza, że
możesz tak po prostu mówić mi o pracy. Żyjesz nią, a ja mam w końcu kobietę,
którą kocham i pragnę. Dzielę z nią życie od dziewięciu dni! Po prostu załatw
inny termin... – westchnął ciężko i z trudem opanowując puls w nadgarstku.
– Po pierwsze nie interesuj się moim życiem.
Po drugie, chciałem. Antonio nie byłby zadowolony, że zignorowałeś swoje
obowiązki.
– Ale Meg jest ważniejsza od wszystkiego. Ona
jest w ciąży, chcę być przy niej!
– Zrobimy tak: przyjedziesz, by spotkać się z
Avalanną, ustalimy terminy koncertów, a następnie zrobimy co się da byś mógł
szybko skończyć trasę.
– Nie wspomniałeś o Maggie – zazgrzytał
ponownie zębami. – Nie zapominaj, że jest moją żoną.
– Nie zapominam... – fuknął Scooter. W jego
głosie słychać było, że Justin dźwignął mu ciśnienie. Starał się być spokojny i
wytłumaczyć mu tą nagłą sprawę, która obiła się o jego uszy.
Justin otwierał usta, by już coś powiedzieć,
jednak po chwili z sypialni wyszła blada dziewczyna. Wyglądała jakby wciśnięto
jej truciznę w żyłę. Chwiała się i głową lekko uderzyła w ścianę. Mruczała cos
pod nosem, a jej oczy zrobiły się czarne. Podszedł do niej w zaskakująco
szybkim tempie. Ujrzawszy jej czarne oczy, sam zbladł i zaniemówił. W jego
gardle powstała gula, oraz zaczął się bać jak nigdy dotąd. Jej źrenic do
strzegł. To wzbudziło w nim więcej strachu. Wyglądała jakby coś ją ogłupiło.
Krzywiła usta i mięśnie twarzy, nie wiedząc co się dzieje.
– Halo? – usłyszał dopiero teraz głos zniecierpliwionego
Scootera.
– Co się dzieje? – zignorował to, iż wciąż
toczyła się rozmowa telefoniczna. Pytanie skierował do ukochanej. – Wyglądasz
jakbyś...
– Świat kręci mi się przed oczami... –
powiedziała aksamitnym głosem. Oparła głowę o nagie ramię Justina.
– Justin, cholera, jesteś tam? – krzyk Scootera,
sprawił, że Justin odzyskał w końcu świadomość. Wzdrygnął się.
– Jestem – westchnął. – Meg, źle się czuje,
muszę kończyć.
Nie czekając na odpowiedź, rozłączył się. Chwycił
jej nadgarstek i sprawdził puls. To co poczuł go przerosło. Był tak słaby,
jakby w każdej chwili straciła wolę życia. Wypuścił powietrze z ust. Połknął
ślinę, oblizał wargi i wraz z nią wszedł do sypialni. Maggie chwiała się. To
chyba najgorsze co mógł widzieć. Była w czwartym miesiącu ciąży, więc nie mógł
przepuścić myśli, że mogła rodzić. Tak to by miała skurcze. Położył ją na
łóżku, a ona opadła i zamknęła oczy. Głośno oddychała. Coś ją zabolało. I to
mocno. Od środka. Gdzieś przy sercu.
– Zadzwonić po lekarza? – spytał troskliwym
głosem, ubierając bokserki, po czym jeansy. Podszedł do niej i przyłożył rękę
do jej czoła. Zamiast oczekiwać gorączki, poczuł dosłownie lód. Przykrył ją
kołdrą, lecz jej lodowata dłoń odepchnęła jego. – Jesteś lodowata, rozgrzeję
Cię.
– Justin, przestań, proszę...
– Jeżeli zamierzasz umierać to dzwonię po
pogotowie – warknął i wstał. Pokierował się w stronę telefonu, gdy usłyszał jej
jęknięcie. Odwrócił głowę i spojrzał, że trzyma się brzucha. Tym bardziej
upewniło go po telefon do lekarza.
– Nie dzwoń, kurwa!
Głos jakim to powiedziała było dla niego
szokiem. Odsunął się od telefon i podszedł do niej. Położył na jej ramieniu
rękę, łapiąc drugą dłonią za podbródek, by spojrzała mu prosto w oczy. Miała
wciąż czarne. Nie widział źrenic – to było przerażające.
– Co się z tobą dzieje? – wyszeptał nad jej
lodowatymi wargami. Były suche i z chęcią by je nawilżył gdyby nie chłód. –
Wyglądasz okropnie.
– Odezwał się Bóg seksu – prychnęła kpiąco.
– Jeszcze niedawno uważałaś inaczej... –
westchnął. – Wiem, że hormony, ale kochanie... masz czarne oczy. Nie widzę
źrenic. Jesteś lodowata, masz bóle brzucha i używasz słów, których nigdy nie
używałaś. A już w szczególności na głos nie wypowiadałaś.
– Z kim rozmawiałeś przez telefon? – zmieniła
temat, poprawiając swoje włosy. Przeczesała je do tyłu, a on zaczął głośno
wzdychać. – Odpowiedz. – Warknęła.
– To nic ważnego. – Maggie wiedziała, że to kłamstwo. Mimo zimna, chciał ją pocałować,
lecz poczuł na policzku gwałtownie, szczypiące uczucie. Jej oczy miały lodowate
spojrzenie jak jej skóra temperaturę. Chciałby teraz wiedzieć za co to było.
Ale zamknął tylko oczy i zacisnął zęby, licząc do dziesięciu. Tym razem...
pomogło. Ale ledwo. – Za co?
– Nie całuj mnie, kiedy nie mam na to ochoty –
splunęła mu w twarz.
– Dobra, dzwonię do lekarza – westchnął,
wstając z miejsca.
– Nie dzwoń! Powiedziałam coś! – warknęła,
rzucając w niego poduszką. Złapał ją w powietrzu i położył na kanapie, która
stała naprzeciw niego. Mimo jej krzyków i sprzeciwów, zadzwonił do lekarza z
pobliskiej okolicy, również dzwoniąc po panią Irick, w razie potrzeby. Była
niegdyś pielęgniarką, więc dlaczego teraz nie mogłaby się przydać. Maggie
leżała nieruchomo, a jej oczy po jakimś czasie odzyskały swoją barwę. Jednak
dalej była zimna. Nigdy nie widział, żeby tak się zachowywała. Był to dla niego
szok. Jednak wciąż zastanawiał się nad słowami Scootera. Myśląc, że za trzy
miesiące Avalanny nie mogło już być na świecie, powodowało u niego niechęć do
życia, ani do jakiegokolwiek bycia.
Długo nie musiał czekać na panią Irick i doktora
Whittmana. Mężczyzna był niski i miał zakola. Był o ciemnej karnacji oraz
bardzo skoncentrowany wzrok na obiekcie, który go zainteresuje. Miał
brazylijski akcent i zgadywać mogli, że pochodził z Chile z Ameryki
Południowej. Maggie nie była już zdenerwowana, ponadto zmęczona, głodna i
obolała. Pani Irick zrobiła jej herbatę z miodem i kanapkę z serem. Justin
siedział obok niej bez koszuli, patrząc jak jego ukochana męczy się pod
obserwacją dwojga obcych ludzi.
– Cóż... – zaczął pan Whittman, wypisując coś
na kartce. – Kiedy mieli państwo ostatni stosunek?
Justin trochę speszył się, po czym
odchrząknął, drapiąc się po karku. Kątem oka popatrzył na Maggie, która zachłannie
brała kęsy kanapki.
– Z jakieś dwadzieścia godzin temu, a czemu
pan pyta? – wybełkotał, kręcąc irracjonalnie głową.
– Mimo, że państwo możecie mieć stosunki, ale
trzeba przyjąć do wiadomości fakt, że pańska żona jest w ciąży. Może być to
trochę niebezpieczne. Niestety pierwszy raz widzę coś takiego. To znaczy... mam
na myśli to w jaki sposób pańska żona reaguje na to wszystko. Radziłbym
pojechać do kliniki i tam wszystko wyjaśnić. Jeżeli to zdarzy się ponownie, to
proszę niezwłocznie udać się do miasta i zrobić badania. Teraz zalecam jej
odpoczynek.
Justin pokiwał głową. Zaczesał włosy do tyłu,
biorąc głęboki oddech. Pan Whittman wstał i posprzątał swoje rzeczy.
– Panie Bieber, jeżeli mogłabym w jakiś sposób
pomóc, jestem do pańskiej dyspozycji – zadeklarowała kobieta.
– Na pewno się pani przyda – uśmiechnął się
lekko.
– Zimno mi – mruknęła śpiącym głosem
dziewczyna i wtuliła twarz w poduszkę. Zakryła się aż pod brodę i schowała ręce
pod poduszkę.
– Mógłbym panią na stronę? – zapytał niepewnie
Bieber. Kobieta uśmiechnęła się do niego, po czym oboje opuścili sypialnie, idąc
w kierunku salonu. Panował półmrok i jedynie oświetlała stojąca lampa przy
meblościance. Justin otarł dłonie i oblizał wargi. Wiedział, że to co powie,
może trochę zbulwersować panią Irick, a w szczególności, że załamie tym Maggie.
To go najbardziej dobijało. – Jest pewna sprawa i nie mogę tego tak zostawić.
– Słucham, o co chodzi? – uniosła dociekliwie
brwi.
– Cholera... – wymruczał pod nosem – zamierzam
wyjechać w nocy do Norwegii, do Oslo i prosiłbym by pani rano przyszła do mojej
żony i jej wszystko po kolei wytłumaczyła.
– Ale... nie może pan zostawić jej w takim
stanie! To nieodpowiedzialne.
– Stałem przed trudnym wyborem – westchnął z
rezygnacją.
– Żonę stawia się zawsze na pierwszym miejscu!
– powiedziała z naganą w głosie. Czuł się jak wtedy, gdy dostał uwagę za
malowanie ścian w przedpokoju, w domu babci, po czym musiał je zmywać. Chociaż
teraz to było coś zupełnie innego.
– Jest dziewczynka. Choruje na raka, muszę się
tam zjawić. Kocham Meg, ale ona też musi mnie zrozumieć. Jedyną osobą, której
tutaj mogę zaufać jest pani. Błagam...
Pani Irick przyglądała mu się z zawiedzeniem.
Była zszokowana jego decyzją. On to rozumiał, ale nie mógł siedzieć w miejscu,
wiedząc, że Avalanna cierpi.
– Dobrze, zrobię to. Ale to dla niej robię,
nie dla pana. Bóg pana jeszcze ukaże – westchnęła, machając na niego ręką.
Justinowi nie było nawet co pokazywać na twarzy jak uśmiech.
Pani Irick, mówiąc ciche: „Dobranoc”, wyszła z
domu, a on wszedł do sypialni i ściągnął spodnie, kładąc je na podłokietniku
kanapy. Zaczął cicho pakować swoje rzeczy, gdy ona słodko spała, wtulając głowę
w poduszkę. Uśmiechał się za każdym razem, patrząc na nią. Nie chciał wyobrażać
sobie co ona mogłaby przeżywać, kiedy go by nie było. Ale miał nadzieję, że
zrozumie, bo zaufanie w związku jest najważniejsze. Chce grać fair, ale średnio
mu to wychodzi przy zaistniałej sytuacji z Avalanną. Chciałby chociaż zobaczyć
uśmiech na jej twarzy, a potem przytulić ją i powiedzieć jak bardzo ją kocha.
Kiedy stawił przy drzwiach walizki,
zarezerwował bilet do Włoch, a z Włoch miał mieć przesiadkę o czwartej
trzydzieści do Oslo. Ściągnął spodnie. Stanął naprzeciw niej i przyglądał się
jej bezbronnemu ciału, które już spokojnie oddychało. Wciąż miał w głowie
wulgaryzmy, które były skierowane w jego stronę. Było to w sumie zabawne. Ściągnął
z niej ubrania, zostawiając w samym podkoszulku na ramiączkach. Złożył kilka
małych pocałunków na jej obojczykach, ramionach i dekolcie. Stęskni się – to
było nieuniknione. Wiedział, że Scootera zamorduje przy najbliższej okazji, tuż
po spotkaniu z Avalanną.
Zsunął się na drugi bok, a ona automatycznie
wtuliła głowę w jego tors. Czując wciąż jej zimne dłonie, chwycił je i zaczął
rozgrzewać swoim ciepłem. Popatrzył na nią z troską i pocałował w czoło.
Przyciągnął do siebie jeszcze bliżej i ułożył głowę tuż obok jej głowy. Zgasił
światło, a kołysanką na dobranoc był szum oceanu.
„Ludzie
ranią i krzywdzą siebie nawzajem przez całe życie, ale tak naprawdę, trudno
jest nienawidzić drugiego człowieka.” – Masashi Kishimoto
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz