poniedziałek, 9 września 2013

Rozdział 69

Oslo

„Koniec jest bliski.”

Następnego dnia rano, temperatura była jeszcze bardziej wyższa i dlatego oboje spali przytuleni do siebie, jednakże odkryci. Kołdra dosięgała im do ud, iż pokopali ją w trakcie snu.
Jako pierwsza obudziła się blondynka. Kiedy ujrzała jak spał, uśmiechnęła się. Czując jego spokojne bicie serca i widząc jego nagie ciało, przeklinała się w głowie, że kiedyś mogłaby stracić taką osobę jak on. Że umrze, nie będąc z nią. Że ona umrze, nie będąc z nim. To chyba najgorsze co może się przytrafić takim osobom. A szczególnie zakochanym. Patrzyła w sufit, a zaraz potem zamknęła oczy, wtulając głowę w klatkę piersiową ukochanego. Słyszała teraz idealnie bicie serca, które było muzyką dla jej uszu.
W ciągu tygodnia, jej życie obróciło się dosłownie do góry nogami. Przeciwieństwo słowa, które sobie obiecała, było kłamstwem, a teraz leży u boku, naga, chłopca, którego kochała przez całe swoje życie. I nawet słowa nie mogą opisać tego co do niego czuje. Poczuła oddech na swoim karku i od razu czyichś ruch. Przeszedł ją dreszcz, gdy Justin ucałował ją tam kilka razy. Uniosła głowę, widząc jak ukochany uśmiecha się do niej czule. Musnął delikatnie jej usta, po czym odsuwa się od niej trochę. Zakryła piersi, gryząc wargę.
– Noc była cudowna – oznajmił śpiącym głosem. Odgarnął złocisty kosmyk włosa z jej twarzy i dał za ucho.
– I szczerze głośna – mruknęła żartobliwie.
– Hola, hola, czyżby kobieta mówiła o swoim życiu seksualnym? – zaakcentował paryskim głosem Bieber. Wywróciła oczami.
– Też krzyczałeś, przyznaj się – fuknęła, kładąc się na nim. Justin głośno się zaśmiał i złączył ich usta w rozkosznym pocałunku. Liznęła czubkiem języka jego kącik ust. Usiadła na jego podbrzuszu, a on miał idealny widok na jej ciało.
– Co z tego. Umiem się przyznać, co mówiłem i co robiłem. Ty nie... w sumie to słodkie – odparł.
– Tak. Ty jako mężczyzna umiesz się przyznać – wywróciła oczami. – Coś mi się nie widzi...
– Jesteś dzielna, Meg...
Dziewczyna zmarszczyła brwi, przyglądając mu się uważnie.
– W jakim sensie? – zapytała, zakładając ramiona na piersi.
– Teraz może to zabrzmieć trochę niekomfortowo, ale ja tak to czuję. – Westchnął. – Jak na taką ciasną dziewoję, rzadko konasz z bólu.
– Jaki z Ciebie Szekspir – prychnęła, zbliżając twarz do jego twarzy. Pokręciła głową. – W ciągu tych osiemnastu lat, cierpienie to u mnie coś bliskiego. I... jestem pewna, że... – przełknęła głośno ślinę – jeszcze kiedyś go zaznam.
– Dlatego nie pozwolę, by działa Ci się krzywda. Jestem tu z tobą, przy twoim boku. Jesteś moją żoną. W zdrowiu i w chorobie, pamiętasz? – Otarł ręce o twarz. – Kiedy usłyszałem strzał z domu twojego ojca, myślałem, że wejdę tam i zacznę szukać Ciebie i jego. To było jak igranie z ogniem. I wierz mi, powstrzymał mnie fakt, że była jeszcze kobieta. Ale ciężko zaufać części swoich uczuć, kiedy w tym samym pokoju, w tym samym domu, jest osoba, na której Ci niezmiernie zależy. Ale ujrzałem Cię, gdy wybiegałaś od niego z walizką. To tak jakbyś zmartwychwstała. Wiem, że to dziwnie brzmi.
– Podobnie się czułam kiedy ujrzałam ciało Penelopy. To była niewinna kobieta. Kochanka mojego ojca, zapewne, którą wplątał w to bagno kiedy zaszłam w ciążę. Wychodząc, nie było go. Martwa cisza. Bałam się, że wyszedł do Ciebie. I kiedy będę Cię szukać, zobaczę Cię w kałuży krwi jak Penelopę. Chciałam się rozpłakać, ale wierzyłam, że jeszcze jest nadzieja. Ja Justin zawsze się o Ciebie bałam. A kiedy dowiedziałam się, że wyjeżdżasz do Japonii, również chciałam się rozpłakać. Myśl, że mogłeś nie wrócić mnie dobijała. To była głupota, ale z drugiej strony Cię nienawidziłam. Byłeś zbyt zaborczy, ale wierzyłam, że mnie kochasz. Jestem idiotką, że sama nie chciałam wierzyć w to co czuję ja do Ciebie, do Harry’ego. Wszystko się pokomplikowało, ale teraz sądzę, że będzie lepiej. Z tobą.
Przytuliła go mocno. Wyznanie, którym go obdarzyła, dało mu dużo do myślenia. Tym bardziej nie chciałby jej ponownie stracić. Jest zbyt cenna.
Wstali i ubrali się w zwykłe, letnie ubrania. Tym razem zjedli zwyczajne śniadanie. Mieli plany na dzień.
Przed południem poszli na jazdę konną. Przejeżdżali przez różne okolice, docierając do plaży. Jazda była świetnym pomysłem. Okolice, które zwiedzali były zielone, jak to latem. Ale bajkowo i radośnie. Uśmiech nie znikał z ich twarzy. Miał wciąż jej wyznanie w głowie. Nie chciało mu się wierzyć, że o tylu rzeczach myślała na raz. Musiała odczuwać presję, nie mając czasu nawet zastanowić się od początku tych spraw. Zaczęło się od wyjazdu z Polski. Potem pojawił się Harry i stanął między nimi, sprawiając, że jest jedną z najważniejszych osób dla niej. Nagła śmierć Gabrieli, o której nikt nie miał pojęcia prócz Pattie i Johanne. To wszystko stało się anonimowe. Zdrada Harry’ego, nieprzespane noce, kariera, szkoła, James... to wszystko było zbyt pogmatwane, by myśleć pozytywnie. Z drugiej strony z nikim nie rozmawiała i problem tkwił, że nie chciała plątać bliskich w jej sprawy osobiste. James miał trudny charakter, ale nienawiść jaką darzył Justina była zbyt wielka. Traktował go jak śmiertelnego wroga, którego chce unicestwić.
Zamyślony był tym wszystkim przez całą wędrówkę po Wyspach Dziewiczych. Zwiedzili wszystkie kurorty, okolice, parki i piaszczyste plaże. Spędzili romantyczny czas ze sobą. Maggie poczuła się szczęśliwa i chciała, aby te chwile trwały jak najdłużej. Z nim.

W ciągu tygodnia zrobili mnóstwo wspaniałych rzeczy.
Od nauki jazdy konnej po skoki z urwisk. Ich było niewiele, ale dawało mnóstwo frajdy i był to przypływ adrenaliny, którą będą odczuwać do końca swojego życia. Od tego są wspomnienia.
Justin skończył swój prysznic po długim spaceru po plaży, a ukochana spała w sypialni przemęczona i z uśmiechem na ustach. Wyglądała zjawiskowo. Uśmiechnął się, patrząc na nią. Jego włosy były wciąż mokre, a z ich końcówek spływały krople wody na jego tors i ramiona. Zauważył, że na telefonie dzwoni Scooter. Chwycił telefon i wyszedł na taras z widokiem na ocean. Niebo było pomarańczowe, a chmury jasnopurpurowe. Słońce już powoli zniżało się za horyzont, a wiatr stał się chłodniejszy.
– Scooter? – zaczął rozmowę.
– Cześć, Justin. Jak minął Ci tydzień?
Uśmiechnął się lekko.
– Dużo by opowiadać – westchnął. – Jest wspaniale.
– Cieszę się – odchrząknął. Nagle z twarzy Justina uśmiech zniknął.
– Co się dzieje?
– Avalanna się dzieje... – powiedział niechętnie Braun. Justinowi opadły ramiona i poprawił ręcznik na swoich biodrach. Oblizał wargi.
– Avalanna? Co z nią? Nie mów, że umarła – powiedział z przerażeniem. Spojrzał w stronę łóżka, widząc, że Maggie obróciła się na drugą stronę i mruczy pod nosem. – Gdzie jest?
– Jesteśmy w Oslo, Justin. Chce Cię widzieć. A przy okazji masz nową trasę po Europie.
Justin ściągnął brwi.
– Trasę? Scooter, ja przeżywam na Wyspach Dziewiczych cudowne chwile, a ty mi tu gadasz o jakiejś cholernej trasie? O stanie Avalanny wciąż nic nie wiem – warknął cicho.
– Mówi, że źle jej bez Ciebie. Lekarz nie daje jej więcej niż góra trzy miesiące. Dzwonię, bo mnie o to poprosiła. Wie doskonale o tym gdzie jesteś i z kim jesteś – odpowiedział z lekkim przejęciem. – To jest show-biznes, Justin. To nie ja ustalam zasady w tej grze.
– To je kurwa, nie przestrzegaj i mamy wyjście – warknął, przechodząc przez próg drzwi od sypialni. Zamknął je, by nie obudzić ukochanej. W jednej chwili menadżer sprowadził na jego twarzy wściekłość i zmartwienie.
– To nie takie proste. Tak naprawdę powinieneś być już w Atlancie i ustalać terminy koncertów do trasy Believe. Poza tym zwolnią mnie jeżeli nie dopilnuję, abyś spełniał swoje obowiązki. To nie łatwa decyzja, ale w sumie tu chodzi o Avalannę. Przecież Ci na niej zależy – powiedział.
– Akurat teraz... akurat teraz kiedy jestem cholernie szczęśliwy! – warknął głośno i uderzył pięścią w ścianę. – Gdybyś poczuł jaka cudowna jest... cholera ona jest wspaniała. Stawiłeś mnie przed trudnym wyborem, Scott. Wiesz, że w takich momentach naprawdę Cię nienawidzę.
– Ja rozumiem, że seks i te sprawy, ale musisz wziąć pod uwagę obowiązek, który masz spełnić. W ciągu roku jeszcze ten obowiązek Cię zobowiązuje, a potem sam zdecydujesz o dalszym losie – powiedział zirytowany.
Justin zazgrzytał zębami. Nie wyobrażał sobie zasmuconej blondynki, gdy wyjeżdża do Europy, zostawiając ją ponownie bez opieki na parę miesięcy. Również ciężko mu byłoby spojrzeć w oczy Avalannie, gdy będzie umierać. To był trudny wybór.
– To, że nie masz dziewczyny, nie oznacza, że możesz tak po prostu mówić mi o pracy. Żyjesz nią, a ja mam w końcu kobietę, którą kocham i pragnę. Dzielę z nią życie od dziewięciu dni! Po prostu załatw inny termin... – westchnął ciężko i z trudem opanowując puls w nadgarstku.
– Po pierwsze nie interesuj się moim życiem. Po drugie, chciałem. Antonio nie byłby zadowolony, że zignorowałeś swoje obowiązki.
– Ale Meg jest ważniejsza od wszystkiego. Ona jest w ciąży, chcę być przy niej!
– Zrobimy tak: przyjedziesz, by spotkać się z Avalanną, ustalimy terminy koncertów, a następnie zrobimy co się da byś mógł szybko skończyć trasę.
– Nie wspomniałeś o Maggie – zazgrzytał ponownie zębami. – Nie zapominaj, że jest moją żoną.
– Nie zapominam... – fuknął Scooter. W jego głosie słychać było, że Justin dźwignął mu ciśnienie. Starał się być spokojny i wytłumaczyć mu tą nagłą sprawę, która obiła się o jego uszy.
Justin otwierał usta, by już coś powiedzieć, jednak po chwili z sypialni wyszła blada dziewczyna. Wyglądała jakby wciśnięto jej truciznę w żyłę. Chwiała się i głową lekko uderzyła w ścianę. Mruczała cos pod nosem, a jej oczy zrobiły się czarne. Podszedł do niej w zaskakująco szybkim tempie. Ujrzawszy jej czarne oczy, sam zbladł i zaniemówił. W jego gardle powstała gula, oraz zaczął się bać jak nigdy dotąd. Jej źrenic do strzegł. To wzbudziło w nim więcej strachu. Wyglądała jakby coś ją ogłupiło. Krzywiła usta i mięśnie twarzy, nie wiedząc co się dzieje.
– Halo? – usłyszał dopiero teraz głos zniecierpliwionego Scootera.
– Co się dzieje? – zignorował to, iż wciąż toczyła się rozmowa telefoniczna. Pytanie skierował do ukochanej. – Wyglądasz jakbyś...
– Świat kręci mi się przed oczami... – powiedziała aksamitnym głosem. Oparła głowę o nagie ramię Justina.
– Justin, cholera, jesteś tam? – krzyk Scootera, sprawił, że Justin odzyskał w końcu świadomość. Wzdrygnął się.
– Jestem – westchnął. – Meg, źle się czuje, muszę kończyć.
Nie czekając na odpowiedź, rozłączył się. Chwycił jej nadgarstek i sprawdził puls. To co poczuł go przerosło. Był tak słaby, jakby w każdej chwili straciła wolę życia. Wypuścił powietrze z ust. Połknął ślinę, oblizał wargi i wraz z nią wszedł do sypialni. Maggie chwiała się. To chyba najgorsze co mógł widzieć. Była w czwartym miesiącu ciąży, więc nie mógł przepuścić myśli, że mogła rodzić. Tak to by miała skurcze. Położył ją na łóżku, a ona opadła i zamknęła oczy. Głośno oddychała. Coś ją zabolało. I to mocno. Od środka. Gdzieś przy sercu.
– Zadzwonić po lekarza? – spytał troskliwym głosem, ubierając bokserki, po czym jeansy. Podszedł do niej i przyłożył rękę do jej czoła. Zamiast oczekiwać gorączki, poczuł dosłownie lód. Przykrył ją kołdrą, lecz jej lodowata dłoń odepchnęła jego. – Jesteś lodowata, rozgrzeję Cię.
– Justin, przestań, proszę...
– Jeżeli zamierzasz umierać to dzwonię po pogotowie – warknął i wstał. Pokierował się w stronę telefonu, gdy usłyszał jej jęknięcie. Odwrócił głowę i spojrzał, że trzyma się brzucha. Tym bardziej upewniło go po telefon do lekarza.
– Nie dzwoń, kurwa!
Głos jakim to powiedziała było dla niego szokiem. Odsunął się od telefon i podszedł do niej. Położył na jej ramieniu rękę, łapiąc drugą dłonią za podbródek, by spojrzała mu prosto w oczy. Miała wciąż czarne. Nie widział źrenic – to było przerażające.
– Co się z tobą dzieje? – wyszeptał nad jej lodowatymi wargami. Były suche i z chęcią by je nawilżył gdyby nie chłód. – Wyglądasz okropnie.
– Odezwał się Bóg seksu – prychnęła kpiąco.
– Jeszcze niedawno uważałaś inaczej... – westchnął. – Wiem, że hormony, ale kochanie... masz czarne oczy. Nie widzę źrenic. Jesteś lodowata, masz bóle brzucha i używasz słów, których nigdy nie używałaś. A już w szczególności na głos nie wypowiadałaś.
– Z kim rozmawiałeś przez telefon? – zmieniła temat, poprawiając swoje włosy. Przeczesała je do tyłu, a on zaczął głośno wzdychać. – Odpowiedz. – Warknęła.
– To nic ważnego. – Maggie wiedziała, że  to kłamstwo. Mimo zimna, chciał ją pocałować, lecz poczuł na policzku gwałtownie, szczypiące uczucie. Jej oczy miały lodowate spojrzenie jak jej skóra temperaturę. Chciałby teraz wiedzieć za co to było. Ale zamknął tylko oczy i zacisnął zęby, licząc do dziesięciu. Tym razem... pomogło. Ale ledwo. – Za co?
– Nie całuj mnie, kiedy nie mam na to ochoty – splunęła mu w twarz.
– Dobra, dzwonię do lekarza – westchnął, wstając z miejsca.
– Nie dzwoń! Powiedziałam coś! – warknęła, rzucając w niego poduszką. Złapał ją w powietrzu i położył na kanapie, która stała naprzeciw niego. Mimo jej krzyków i sprzeciwów, zadzwonił do lekarza z pobliskiej okolicy, również dzwoniąc po panią Irick, w razie potrzeby. Była niegdyś pielęgniarką, więc dlaczego teraz nie mogłaby się przydać. Maggie leżała nieruchomo, a jej oczy po jakimś czasie odzyskały swoją barwę. Jednak dalej była zimna. Nigdy nie widział, żeby tak się zachowywała. Był to dla niego szok. Jednak wciąż zastanawiał się nad słowami Scootera. Myśląc, że za trzy miesiące Avalanny nie mogło już być na świecie, powodowało u niego niechęć do życia, ani do jakiegokolwiek bycia.
Długo nie musiał czekać na panią Irick i doktora Whittmana. Mężczyzna był niski i miał zakola. Był o ciemnej karnacji oraz bardzo skoncentrowany wzrok na obiekcie, który go zainteresuje. Miał brazylijski akcent i zgadywać mogli, że pochodził z Chile z Ameryki Południowej. Maggie nie była już zdenerwowana, ponadto zmęczona, głodna i obolała. Pani Irick zrobiła jej herbatę z miodem i kanapkę z serem. Justin siedział obok niej bez koszuli, patrząc jak jego ukochana męczy się pod obserwacją dwojga obcych ludzi.
– Cóż... – zaczął pan Whittman, wypisując coś na kartce. – Kiedy mieli państwo ostatni stosunek?
Justin trochę speszył się, po czym odchrząknął, drapiąc się po karku. Kątem oka popatrzył na Maggie, która zachłannie brała kęsy kanapki.
– Z jakieś dwadzieścia godzin temu, a czemu pan pyta? – wybełkotał, kręcąc irracjonalnie głową.
– Mimo, że państwo możecie mieć stosunki, ale trzeba przyjąć do wiadomości fakt, że pańska żona jest w ciąży. Może być to trochę niebezpieczne. Niestety pierwszy raz widzę coś takiego. To znaczy... mam na myśli to w jaki sposób pańska żona reaguje na to wszystko. Radziłbym pojechać do kliniki i tam wszystko wyjaśnić. Jeżeli to zdarzy się ponownie, to proszę niezwłocznie udać się do miasta i zrobić badania. Teraz zalecam jej odpoczynek.
Justin pokiwał głową. Zaczesał włosy do tyłu, biorąc głęboki oddech. Pan Whittman wstał i posprzątał swoje rzeczy.
– Panie Bieber, jeżeli mogłabym w jakiś sposób pomóc, jestem do pańskiej dyspozycji – zadeklarowała kobieta.  
– Na pewno się pani przyda – uśmiechnął się lekko.
– Zimno mi – mruknęła śpiącym głosem dziewczyna i wtuliła twarz w poduszkę. Zakryła się aż pod brodę i schowała ręce pod poduszkę.
– Mógłbym panią na stronę? – zapytał niepewnie Bieber. Kobieta uśmiechnęła się do niego, po czym oboje opuścili sypialnie, idąc w kierunku salonu. Panował półmrok i jedynie oświetlała stojąca lampa przy meblościance. Justin otarł dłonie i oblizał wargi. Wiedział, że to co powie, może trochę zbulwersować panią Irick, a w szczególności, że załamie tym Maggie. To go najbardziej dobijało. – Jest pewna sprawa i nie mogę tego tak zostawić.
– Słucham, o co chodzi? – uniosła dociekliwie brwi.
– Cholera... – wymruczał pod nosem – zamierzam wyjechać w nocy do Norwegii, do Oslo i prosiłbym by pani rano przyszła do mojej żony i jej wszystko po kolei wytłumaczyła.
– Ale... nie może pan zostawić jej w takim stanie! To nieodpowiedzialne.
– Stałem przed trudnym wyborem – westchnął z rezygnacją.
– Żonę stawia się zawsze na pierwszym miejscu! – powiedziała z naganą w głosie. Czuł się jak wtedy, gdy dostał uwagę za malowanie ścian w przedpokoju, w domu babci, po czym musiał je zmywać. Chociaż teraz to było coś zupełnie innego.
– Jest dziewczynka. Choruje na raka, muszę się tam zjawić. Kocham Meg, ale ona też musi mnie zrozumieć. Jedyną osobą, której tutaj mogę zaufać jest pani. Błagam...
Pani Irick przyglądała mu się z zawiedzeniem. Była zszokowana jego decyzją. On to rozumiał, ale nie mógł siedzieć w miejscu, wiedząc, że Avalanna cierpi.
– Dobrze, zrobię to. Ale to dla niej robię, nie dla pana. Bóg pana jeszcze ukaże – westchnęła, machając na niego ręką. Justinowi nie było nawet co pokazywać na twarzy jak uśmiech.
Pani Irick, mówiąc ciche: „Dobranoc”, wyszła z domu, a on wszedł do sypialni i ściągnął spodnie, kładąc je na podłokietniku kanapy. Zaczął cicho pakować swoje rzeczy, gdy ona słodko spała, wtulając głowę w poduszkę. Uśmiechał się za każdym razem, patrząc na nią. Nie chciał wyobrażać sobie co ona mogłaby przeżywać, kiedy go by nie było. Ale miał nadzieję, że zrozumie, bo zaufanie w związku jest najważniejsze. Chce grać fair, ale średnio mu to wychodzi przy zaistniałej sytuacji z Avalanną. Chciałby chociaż zobaczyć uśmiech na jej twarzy, a potem przytulić ją i powiedzieć jak bardzo ją kocha.
Kiedy stawił przy drzwiach walizki, zarezerwował bilet do Włoch, a z Włoch miał mieć przesiadkę o czwartej trzydzieści do Oslo. Ściągnął spodnie. Stanął naprzeciw niej i przyglądał się jej bezbronnemu ciału, które już spokojnie oddychało. Wciąż miał w głowie wulgaryzmy, które były skierowane w jego stronę. Było to w sumie zabawne. Ściągnął z niej ubrania, zostawiając w samym podkoszulku na ramiączkach. Złożył kilka małych pocałunków na jej obojczykach, ramionach i dekolcie. Stęskni się – to było nieuniknione. Wiedział, że Scootera zamorduje przy najbliższej okazji, tuż po spotkaniu z Avalanną.
Zsunął się na drugi bok, a ona automatycznie wtuliła głowę w jego tors. Czując wciąż jej zimne dłonie, chwycił je i zaczął rozgrzewać swoim ciepłem. Popatrzył na nią z troską i pocałował w czoło. Przyciągnął do siebie jeszcze bliżej i ułożył głowę tuż obok jej głowy. Zgasił światło, a kołysanką na dobranoc był szum oceanu.


„Ludzie ranią i krzywdzą siebie nawzajem przez całe życie, ale tak naprawdę, trudno jest nienawidzić drugiego człowieka.” – Masashi Kishimoto 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz