wtorek, 3 września 2013

Rozdział 67

Forever

„Ponieważ nic nie było dla mnie tak ważne, jak to, że mogłam z nim być.” Przed Świtem

To był wielki dzień.
Dzień, w którym para przyjaciół, zakochana w sobie będzie dzielić ze sobą życie jako rodzina i małżeństwo. Marzenie ich obojga.
Po ósmej rano, Maggie jak zwykle została zbudzona przez swoje przyjaciółki, które tryskały radością i entuzjazmem. Na początku zjadła same warzywa, po czym wzięła kąpiel.
I to wszystko było z przymusu, bo zjadłaby kanapkę z serem i wzięłaby szybki prysznic. Niestety dzięki swoim przyjaciółkom, czuła się jak w wojsku. Usiadła na krześle przed toaletką, a Marry od razu wzięła się za jej włosy. Fryzurę splotła wysoko, robiąc z niego niedbały kok, lecz zanim to zrobiła, nakręciła je lokówką. Grzywka sama idealnie ułożyła się na jej czole. Przyczepiła do koku kilka małych wsuwek, a na koniec różne dekoracje. Maggie czuła się jak lalka.
– O mój Boże, córeczko, wyglądasz pięknie – usłyszała uradowany głos swojej mamy, która niespodziewanie weszła do pokoju. Odwróciła lekko głowę i posłała jej delikatny uśmiech. Johanne omal nie wzruszyłaby się na widok córki.
– Ty też nie wyglądasz najgorzej, mamo – uśmiechnęły się szerzej. Marry zostawiła ją na razie w spokoju, przyglądając się wciąż jej fryzurze, czy aby wszystko zrobiła jak trzeba. Jessica wyciągnęła z szafy sukienkę, która była zakryta białym pokrowcem. Maggie zaczęła się bać.
Było wpół do jedenastej, a dziewczyny już prawie przyszykowały pannę młodą. Blondynka wciąż nie wierzyła, że w ciągu kilku dni, tak potoczyło się jej życie. Już nawet zastanawiała się jak to wszystko będzie wyglądać po ślubie. Będzie dzielić z kimś łóżko i całe swoje życie. Drżała ze strachu i skręcało jej się w żołądku, jakby zaraz Emily wyskoczyła z jej brzucha, a fantazyjna suknia miałaby się w jednej chwili zniszczyć. Nie dała po sobie poznać, że jest tym bardzo zdenerwowana, ale jedynie o czym myślała i wmawiała sobie to, to jak bardzo kocha Justina. I to naprawdę szczerze. Uświadamiając sobie, że jeżeli za niego wychodzi, to nigdy nie przestała go kochać. Jednak Harry wciąż coś znaczył. I to nie mało. Znaczył dla niej tyle co zwykła miłość.
Była mile zaskoczona widząc uradowany uśmiech Austina. Za marynarkę wciąż była mu wdzięczna i podała mu adres pralni chemicznej, w której teraz się znajduje. Maggie wsiadła do samochodu, razem ze swoimi druhnami. Dziwnie się czuła. Im bliżej do pierwszej niespodzianki tym bardziej szalała. Austin patrzył na nią z niemałym zdziwieniem i zaskoczeniem na twarzy.
Znaleźli się w jakiejś dużej restauracji. Z tyłu, był taras, która miała kamienną ścieżkę na dużą ogrodową altanę. Można było ujrzeć ocean i ogromne fale obijające się z dużą siłą o skały. Wszędzie było posypane płatki czerwonych i białych róż. Girlandy poobwieszane dookoła, poprzyczepiane do kolumn, zakrywająca jak jakaś duża ozdobna z chryzantem pajęczyna. Przy altanie znajdowało się mnóstwo krzeseł, a na nich siedzieli goście. Środek altany był szczególnie ozdobiony, dzięki  skromnemu łukowi, a pod nim stał ksiądz, a przed nim ubrany w schludny i elegancki smoking, Justin. Właśnie on. Goście siedzieli i wpatrywali się w niego z zachwytem. Ryan i Alfredo zajmowali się robieniem zdjęć i nagrywaniu filmów. Chaz był pomocnikiem przy muzyce i starał się, by nic nie poszło źle. Scooter stał przy wejściu na taras. Miał ciemnogranatowy garnitur i idealnie zaczesane do tyłu włosy. Jego zarost był wręcz dobry na ten dzień. Niepotrzebnie by się golił, iż wygląda mimo wszystko porządnie. Odwrócił się do panny młodej i uśmiechnął się jak do własnej córki. W tym momencie zamiast Jamesa, zastąpił go Braun. Był dumny i to okazywał. Jessica i Marry przeszły przed nią, a ona została sama ze swoim przyjacielem-tatą. Z chęcią zaczęłaby na niego tak mówić, bo w pewnym sensie uważała go za bliską osobę.
Nerwowo zaczęła mrugać i oblizywać malinowe wargi. Chwycił ją pod ramię, czekając na znak.
– Jak się czujesz? – zapytał z uśmiechem Scooter.
– Staram się skupić na tym co za chwilę przeżyję. Oby nie upaść, oby nie upaść – powtarzała cicho pod nosem. Scooter rozszerzył usta w większym uśmiechu.
Nareszcie mogli iść. Scooter pomagał pomóc jej złapać odpowiedni rytm. Maggie myślała jedynie o tym co ma powiedzieć. Jak ma to powiedzieć. Gdzie patrzeć. Gdzie włożyć obrączkę ślubną, na który palec. Myślała o wszystkim tylko nie o nim. Kiedy podniosła wzrok, ujrzała stojących gości, patrzących jedynie na nią. Ujrzała Roxan, Jacoba, Jeremy’iego, Pattie, Johanne w pierwszych rzędach. Za nimi, dziadkowie Justina, którzy uśmiechali się do niej szczerze. Ona nieśmiało się uśmiechnęła. Scooter szczególnie patrzył na Justina, który widząc ją, serce waliło niemiłosiernie szybko. W białej sukni, podchodzącą do niego, którą zaraz obejmie ją, złoży przysięgę i pocałuje. I stanie się panią Bieber. Johanne płakała ze wzruszenia. Pattie uśmiechała się do nich obojga jak na dwa słodkie aniołki, które pamiętnymi czasy pomagała wychować.
Justin ujął po chwili jej drżącą dłoń. Od razu wyczuł jak onieśmiela się jeszcze bardziej pod jego dotykiem. Uśmiechnął się i przybliżył ją do siebie jak najbliżej. Spojrzała mu po chwili w oczy, rumieniąc się przy okazji. Za nim stał drużba Christian Beadles. Już tak dawno się nie widzieli, a na jego twarzy malował się uśmiech. Jak na wszystkich twarzach, patrząc na jedyną parę w swoim rodzaju. Tak podobną, która niegdyś razem przeżywała chwile dorastania, dojrzewania, poznawania ludzi jak swoich najlepszych przyjaciół. Razem uczyli się i odkrywali otaczający ich świat. Świat muzyki.
Przysięga była tradycyjna, cała ceremonia. Lecz wszyscy czuli miłość między nimi jakiej nigdy nie widzieli. Jak patrzyli na siebie. Te same oczy. Włosy pod wpływem promieni słonecznych zaczęły się mienić jak małe diamenciki. Mówiąc przysięgę, patrzyli na siebie szczerze z uśmiechem. Czuli, że ich wargi płoną, chcąc złożyć pocałunek, który zawrze ich miłość na wieczność.
– Tak.
– Tak.
Wpili się w swoje usta namiętnie, a ksiądz odsunął się odrobinę od nich, przyglądając się temu widokowi. Wszyscy zaczęli klaskać, a Jazmyn zaczęła się głośno śmiać, a Jaxon zakrył dłońmi oczy. Justina dłonie powędrowały na jej zaróżowione policzki, mówiąc w głowie jak bardzo ją kocha. Ten widok był naprawdę romantyczny.
Odsunął się od niej niechętnie i spojrzeli sobie w oczy.
– Kocham Cię, Maggie.
Pochyliła się, całując go ponownie.
– Kocham Cię, Justin.
Odsunął swoje usta i pochylił je do jej ucha.
– Od teraz należysz do mnie, panno Bieber. Nie wywiniesz się tym razem.
Wywróciła oczyma i zaśmiała się.
– Nie mam najmniejszego zamiaru, panie Bieber – uniosła brew, śmiejąc się słodko, a po chwili podeszła do nich Pattie.
– Moje kochane dzieciaki! Gratuluję – przytuliła swojego syna, po czym ucałowała policzek swojej nowej synowej. – Jeszcze tylko czekać aż maluch się urodzi i mój mały mężczyzna założy własną rodzinę.
– Mamo... – zaczął.
– Od teraz jej pilnuj, bo ona lubi robić niespodzianki – spojrzała na nią kątem oka. Maggie buchnęła cichym śmiechem i poszła w stronę gości. Justin również się zaśmiał. – Boże, Justin... tak bardzo Cię kocham.
Przytuliła go mocno, a on ją wtulił do siebie. To się nazywała matczyna miłość.
– Ja też Cię kocham, mamo.
– Dobra, a teraz idź do niej, w końcu to twoja żona, synku – oznajmiła z pierwszymi łzami wzruszenia na policzkach. Kciukiem je otarł i pocałował w policzek.
Maggie była już zmęczona przytulaniem gości słuchaniem kolejną dawką życzeń. Ale wiedziała, że to są słowa od serca i miała nadzieję, że tak właśnie będzie w życiu jej i Justina. Niedługo potem, usłyszała znajomy głos Nialla i Liama. Odwróciwszy się, ujrzała ich bardzo elegancko ubranych. Zaczęła na nowo płakać. Wiedziała, że to wszystko się za szybko potoczyło. Nawet z nimi nie porozmawiała. Niall mimo wszystko nie miał do niej żalu, ale szkoda było mu, iż nie wybrała jego najlepszego przyjaciela. Jednoczesny przyjazd One Direction na jej ślub, sprawiło, że przypomniała jej się osoba, za którą tęskniła najbardziej. I której brakowało na tej ceremonii. Przytuliła Nialla z siłą, której nigdy nie doznał z jej strony. Jeszcze nigdy go tak mocno nie przytuliła.
– Tęskniłam za wami... – powiedziała, prawie zalana łzami. Ciężko nie płakała, przeklinając się w myślach, że zaraz podejdzie Marry i zabije ją za zniszczenie jej pracy. Wszystkich przytuliła jak dawniej, ale mocniej i z większą czułością. – Przepraszam was za wszystko. Tak się przyjaciół nie traktuje...
– Nie ukrywamy, że jest nam przykro. Harry w nocy wrócił i przez cały dzień siedział w pokoju i płakał, krzyczał, przeklinał. Nie umieliśmy się z nim dogadać – powiedział Liam.
– Jesteśmy jednak pewni, że życzy Ci wszystkiego najlepszego – uśmiechnął się Louis i ponownie ją do siebie wtulił.
– A widział to wszystko? Powiedzcie, że się zjawił, chociaż chciałabym z nim chwilę porozmawiać.
– Meg? – usłyszeli głos Justina, który po chwili stanął obok nich i tylko skinął do nich głową. Złapał jej dłoń i ucałował. – Jessica powiedziała, że masz iść się przebrać. Twoje walizki są już prawie pełne.
– Po co mi walizki? – zdziwiła się, ściągając brwi. Szatyn uśmiechnął się i schował ręce do kieszeni spodni. Zayn odchrząknął, trzymając w ręku telefon.
– Harry napisał. Jest teraz na parkingu – spojrzał na chłopców, po czym na blondynkę, która zerknęła następnie na swojego męża. Justin nie był zadowolony. Wręcz przeciwnie. Połknął głośno ślinę i spuścił wzrok. – Jeżeli chcesz się z nim spotkać, masz okazję. On pewnie na Ciebie czeka.
Odsunęła się od chłopaka i razem z Niallem powędrowała ku środku restauracji, a następnie wskazał samochód, który był Harry’ego. Dalej nie popędził, lecz ona zaczęła szybko tam iść. Na obcasach było jej ciężko. Kiedy ujrzała go ubranego tylko w białą koszulę, czarne spodnie od garnituru i swoje kochane kowbojki za kostkę, zaczęła drżeć, a serce jej przyśpieszyło. Nie widząc go od rocznicy, naprawdę przeżywała samotność. Bez niego. Kiedy nie dał jej dojść do słowa. Źle pewnie zrobiła, iż zostawiła Justina samego wśród Brytyjczyków, ale to była konieczność. Harry był koniecznością.
Odwrócił się do niej i popatrzył ponuro na nią. Odchrząknął, a jego głos był bardziej zachrypnięty niż zwykle.
– Nie powinienem tu być, przepraszam. Chciałem tylko po prostu z grzeczności przyjechać, bo dostałem zaproszenie i w ogóle... – westchnął – mam okazję złożyć Ci życzenia. W końcu to twój ślub i...
Przerwała mu.
– Harry – jęknęła. Loczek głośno westchnął i schował ręce do kieszeni. – Mi na tobie wciąż zależy, rozumiesz? Kocham Justina, przyznaję się. To co do niego czuję to... ugh, nawet nie umiem tego opisać. Wiem, że Cię zraniłam. Przepraszam Cię, że musiałeś to wszystko widzieć, patrzeć na to co się dzieje wokół mnie, ale to moje życie. Jesteś jego częścią.
– Skoro go kochasz, to po co byłaś ze mną? Do czego Ci byłem potrzebny? Do seksu? – prychnął. – Ja też Cię kocham, bardzo i nie mogę zapomnieć o tym co razem przeżyliśmy. Nie mogę też pojąć jak można kochać dwóch facetów na raz.
– Harry, nie układało nam się, ale ja nie chcę Cię stracić. Wiem kto jest ojcem dziecka, ale nie spałam z Justinem.
– I to on nim jest, prawda? – uniósł brwi, ale będąc bardziej przekonany swoim podejrzeniom. Przytaknęła irracjonalnie głową, przybliżając się do niego. Przytuliła go mocno, nawet jeśli jej nie objął. Położyła głowę na jego torsie i kilka kryształowych łez spłynęło po jej twarzy.
– Nie odchodź, błagam. Zostań.
W końcu położył dłonie na jej plecy.
– Zostanę... – mruknął. – Na chwilę.
Maggie ścisnęła go mocniej. Czując pamiętny zapach jego perfum, poczuła się jak w dniu, w którym przyjechał pierwszy raz do Los Angeles i spędzali czas na plaży, na której oddał jej swoje Ray-Bany. Chociaż wiedziała, że cała należała do Justina, to nie mogła o nim zapomnieć. Był ważny. Jak członek rodziny.
– W ciągu jednej chwili, rozbeczałam się jak małe dziecko i to wszystko przez Ciebie – warknęła łamiącym głosem. Odsunęła się od niego, widząc lekki uśmiech na jego twarzy. – Kurczę, tęskniłam za tobą.
– Ja za tobą też... – wziął głęboki wdech – pani Bieber.
Zmarszczył czoło.
– Jej, jak to dziwnie brzmi... Maggie Bieber...
– Brzmi pięknie. Brzmi lepiej niż Maggie Styles. – Zauważyli Justina, stojącego bez marynarki, mającego dłonie w kieszeniach. Jego pierwsze guziki koszuli były odpięte, a krawat niedbale już obluzowany. Podszedł do swojej żony i objął ją delikatnie ramieniem wzdłuż talii.
Harry prychnął, ale powstrzymał się od zbędnych komentarzy na temat intryg Bieber’a. Maggie zacisnęła usta. Odwrócił się w stronę drzwi do samochodu i otworzył je.
– Będę się zbierał. Czas na mnie – westchnął, patrząc na blondynkę. Przytuliła go ponownie. Justin spojrzał w inną stronę, by nie widzieć tego widoku. Czuł się zazdrosny, gdy obejmowała innego mężczyznę. Przypomniał słowa swojej matki i rzeczywiście będzie musiał ją solidnie upilnować. Odsunęła się od Harry’ego, a Justin złapał jej rękę, całując w zewnętrzną część. Znajdowała się na palcu serdecznym obrączka ślubna, koloru miedzianozłotego. – Poza tym, życzę wam udanego małżeństwa. Bądźcie szczęśliwi.
– Będziemy na pewno – zapewnił sztucznym uśmiechem Bieber. Harry odpalił silnik, odsunęli się od auta, a potem odjechał. Chciała znów się rozpłakać. Lecz nie przy Justinie.

Nastała godzina dziesiąta wieczorem. Na dworze było już ciemno, a niebo rozświetlał księżyc i miliony małych gwiazd. Piękny gwiazdozbiór był tej nocy. W taki wielki dzień, tyle pięknych rzeczy się wydarzyło.
Maggie wyszła z Justinem z restauracji, gdzie goście stali przed wyjściem. Jechali samochodem marki Fisher Karma – i to był samochód, który Justin dostał na swoje osiemnaste urodziny od Scootera i swojej żony. Mieli nim pojechać na lotnisko, a z lotniska wylecieć na niespodziankę. Za każdym razem gdy pytała, nie odpowiadał. Może i lepiej.
Ryan, Chaz i Alfredo wpakowali do bagażnika wszystkie bagaże, które mieli wziąć. Zaopatrzyły je oczywiście Marry i Jessica. W końcu są specami od mody. Blondynka pożegnała się ze wszystkimi. Nawet z Johanne, która nałożyła specjalnie jej łańcuszek, który dostała od babci Gabrieli w dniu jej ślubu z Jamesem. Gabriela również nosiła ten naszyjnik. I prababcia Maggie i praprababcia. Był bardzo cenny. Dziewczyna czuła się jak w niebie. Justin złapał ją za rękę i otworzył drzwi od strony pasażera. Ominął samochód, po czym sam do niego wszedł. Słychać było tylko śmiejących się gości, którzy zaczęli po chwili machać. Bieber uśmiechał się do niej i złapał jej rękę. Ścisnął ją, a ona odwzajemniła uśmiech.
– Gotowa, kochanie?
– Gotowa.
Powiedziawszy to, Justin odpalił swój urodzinowy prezent i odjechał.
Minęło dwadzieścia pięć minut, byli już na miejscu. Prywatny samolot na nich czekał jak na zawołanie, a Justin wyszedł z samochodu i razem z dwoma mężczyznami przeniósł walizki do samolotu. Patrzyła na pierścionek, a w jego wewnętrznej stronie znajdował się napis:

Maggie & Justin Bieber 15 lipca 2012

Przełknęła ślinę, gdy nagle Justin otworzył drzwi, rozkazując jej wyjść z samochodu. Chwycił jej rękę i pocałował. Miał plan na ten wieczór i już chciał się znaleźć w miejscu gdzie mieli spędzić miesiąc miodowy.

– Nie żartuj, Justin! – Maggie krzyknęła uradowana. Stanęła przed lotniskiem, a niebo było jeszcze bardziej rozgwieżdżone i piękniejsze niż w Los Angeles. Noc była piękna i taka spokojna. Justin zaśmiał się i złapał w ramiona swoją ukochaną. Czuła dreszcz przechodzący przez jej ciało, gdy musnął jej szczękę w bardzo namiętny sposób.
Przed nimi podjechał Range Rover, a wyszedł z niego wysoki mężczyzna, który uśmiechnął się do młodego małżeństwa. Podeszli w jego stronę, a blondynka wsiadła do samochodu, poprawiając swoje włosy, które tańczyły na wietrze. Bieber oblizał wargi i podarował kilkadziesiąt dolarów pracownikowi. Wsiadł od strony kierowcy i pierwszą rzeczą na jaką spojrzał były nogi Maggie. Zagryzł wargę i odpaliwszy samochód, ruszył w stronę głównej drogi.
– Tutaj jest naprawdę pięknie.
– Nic się nie równa z twoim pięknem, kochanie. Ale tak, ta noc jest piękna – powiedział, patrząc na niebo i znów na drogę. Uśmiechał się szczerze, wiedząc, że jeszcze bardziej zaskoczy swoją nową żonę.
Niecierpliwiła się z sekundy na sekundę. Chciałaby już wysiąść i zobaczyć całą okolicę w jedną noc. Wszystko co omijała było fascynujące. Pierwszy raz w końcu widziała Wyspy Dziewicze. Egzotyczne drzewa, zielone wzgórza i ciemny ocean, przez który jak w lustrze, odbicie srebrnego księżyca, sprawił, że to chyba najbardziej magiczne miejsce w jakim była.
Nagle stanęli między jakimiś drzewami, a Justin zaparkował samochód i wyszedł. Stanęli przed jakąś małą willą, gdzie była starsza kobieta o siwych włosach zapewne stojąca ze swoim mężem. Justin mówił niezrozumiale, a ona chcąc już wyjść, powrócił.
– Wyjdź z auta, teraz będziemy iść pieszo – uśmiechnął się. Ściągnęła brwi ze zdziwienia. Kiedy w końcu wyszła z samochodu, Justin objął ją od tyłu i podniósł lekko. – Idziemy do finału tej całej niespodzianki.
– Nie musiałeś.
– Zasługujesz kochanie na najlepsze – pocałował ją w skroń. – Ściągnij buty, będziemy szli po plaży.
– Och...
Ściągnęła swoje wysokie czarne szpilki, a po dziesięciu krokach, poczuła miły w dotyku ciepły piasek. Ogrzewał jej stopy i był kojący. Chwycili się za ręce i rozglądali się wokół. Cisza, szum oceanu... jedynie kto im towarzyszył to księżyc, który tej nocy był większy i mieli okazję go zobaczyć. W końcu byli sami.
Chodzili przez niecałe półgodziny, aż w końcu ujrzeli mały ciepły płomyk światła w między wysokimi palmami. Było tak cicho, że było słychać tylko szum oceanu i zagłuszało to wszystko. Ujrzała po chwili duży taras i drewniane schody, do którego mogli mieć dostęp. Była zszokowana.
To był ich własny domek. Prezent ślubny. Był drewniany, jak zwykłe przytulne gniazdko przy plaży, gdzie będą spędzać te dwa tygodnie tylko we dwoje.
Puściła dłoń Bieber’a, który widząc jej minę, uśmiechał się. Pobiegła w jego stronę. Już wyraźniej widziała światło dochodzące z wnętrza posiadłości. Stanęła na pierwszym stopniu, widząc już białe zasłony, które utrudniały dobry widok na meble. Rozwiewały się na wszystkie strony przez wiatr. Obok balustrady, znajdował się szklany, okrągły stolik i dwa duże krzesła o jasnym kolorze. Były ze skóry. Drzwi do wejścia domu były otwarte, tylko zasłony przeszkadzały.
Ujrzała duże zaścielone łóżko. Woń czystej pościeli czuła z daleka, a wokół niego cienkie zasłony, które zakrywały całe łóżko. Podłoga wygodna, aż można było bez problemu na niej spać. Kanapa w rogu, turkusowe poduszki i mięciutki kocyk idealnie ułożone na niej. Żyrandol w stylu angielskim, dywan z drogiego jedwabiu. Ściany były z tego samego drewna co cały domek. To nadawało mu egzotyczny wygląd. Reszta ją nie interesowała. Tylko łóżko. Stanęła naprzeciw niego i dotknęła pościeli, która była cienka i delikatna jak puch.
Zamknęła oczy, gdy poczuła ciepłe wargi, muskające jej szyję. Uśmiechnęła się sama do siebie, przypominając sobie co to ma być za noc.
To noc poślubna.
Odwróciła się do niego i położyła dłonie na jego torsie.
– Teraz się mnie nie pozbędziesz – zaśmiał się cicho szatyn, kładąc dłonie na jej pośladkach. Ścisnął je, i przycisnął ją tak mocno, by mógł poczuć jej ciało przy swoim kroczu. Uniósł brew. – Tylko moja, rozumiesz? W łóżku też tylko moja...
– Twoja, Justin...
Przybliżył usta do niej i musnął je namiętnie. Z łatwością zaczął twardnieć. Myśl, że ujrzy ją nagą doprowadzało go do ekstazy. Jego lewa ręka powędrowała na jej plecy, chcąc odnaleźć zamek od sukienki. Poczuł, że i ona zaczęła go obnażać.
Całowała tak słodko, że ciężko było mu nie rzucić się na nią jak zwierz na swoją ofiarę. Odpinała jego koszulę, masując opuszkami palców przy tym skórę. Pociągnęła go za kark, przybliżając jego twarz jeszcze bliżej. Przejechała łaskotliwie ustami po jego wyrzeźbionej szczęce, aż powróciła do warg. Dokończywszy odpinanie koszuli, dotknęła jego nagiego torsu, po brzuch. Wróciła do góry i łapiąc za ramiona, zsunęła z niego bardzo powoli i uważnie koszulę. Naprężył plecy, pomagając, by spadła na podłoże. Kiedy to się stało, odwrócił ją i złapał na wysokości ud. Składał mokre pocałunki na jej ramieniu, zsunąwszy ramiączko. Poczuł jej drżenie i westchnięcie zadowolenia. Odbiło się to na jego przyrodzeniu, który zaczął twardnieć jak kamień, potem jak skała, a na końcu stał się dosłownie jak tytan. Rozpiął jej sukienkę, aż spadła na podłogę. Ujrzał ją w czarnej bieliźnie z koronką, a jej skóra na staniku prześwitała lekko. Ponownie odwrócił i pocałował. Rozpalenie na ich obojga ciele było wręcz na bardzo wysokiej temperaturze, jakby zaraz mieli się ugotować. Przytulił ją do siebie, całując po szyi, a ona jęczała mu cicho do ucha. Czuła jego penisa na swoim podbrzuszu. Nie wierzyła w to co robi, ale to było dobre i jej się to podobało. Nie żałowała – to było najważniejsze.
Usłyszał rozpinający się zamek od spodni i delikatnie się uśmiechnął. Czuł jej palce na czubku jego penisa. Robiła to nieśmiało, iż pierwszy raz poczuła w dłoni wzwód. Pierwszy wzwód poczuła na udach, gdy Harry... ale dość o Harrym.
Zaczął ją pochylać do tyłu, gdy wreszcie jego spodnie opadły do kostek, a on nie przestając jej namiętnie całować, położył na łóżko jakby trzymał w ręku porcelanową i wręcz drogocenną lalkę. Zsunęła się na środek łóżka, w czasie gdy on kopnął swoje spodnie daleko od łóżka. Jego oddech był płytki, głośny i niespokojny. Patrzył na jej biust, który robił się większy, gdy oddychała. Położył się na niej ostrożnie, bardziej po jej prawej stronie. Odgarnął złociste włosy swojej żony i złapał przez stanik jej pierś. Głośno jęknął jej do ucha, a ona poczuła erekcję na swojej kobiecości. Zaczął całować pachnącą szyję Maggie, która miała nierówny oddech. To było pierwsze takie doznanie. Nikt dotąd nie dotykał jej w ten sposób, lecz ręce Justina były stworzone do jej rozmiaru.
– Kochanie... – mruknął do jej ucha, po czym wrócił do ust. Musnął je kilka razy, następnie odsuwając na parę centymetrów głowę. Wsunął ręce na plecy i wyczuł zapięcie od stanika.
– Justin – jęknęła aksamitnym głosem przez co coraz bardziej niecierpliwił zanurzenia się w nią. Jej naga skóra sprawiała, że dotykałby ją przez resztę swojego życia. Przycisnęła stopę do materaca i zacisnęła powieki. Odpiął stanik.
Zagryzł wargi i delikatnie zsunął go z jej ciała, rzucając byle gdzie. Ujrzał nagie piersi swojej ukochanej. Patrzył się na nie z wielką ochotą. Oczy mu błyszczały i to dosłownie. Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Sutki przez jego obecność stwardniały. Naprawdę doprowadzała go do ekstazy.
– Zaraz Cię... – warknął nie dokończywszy zdania i przycisnął usta do jej prawego sutka. Jego język pracował równie z siłą jaką masował drugą pierś.
– Justin! – krzyknęła, czując jego wargi na jej ciele.
Wiele myślała przez rok, ale okazało się, że to Justin wygrał. Osiągnął swój cel. Zawsze chciał ją zobaczyć nagą to teraz będzie miał okazję. W dniu, w którym została jego żoną. – Och, tak!
Wycałował całą pierś i dał tyle samo przyjemności drugiej piersi. Powoli zaczął zsuwać swoje bialutkie bokserki z Calvina Klein’a. Wielkie wybrzuszenie miał i chciał w końcu uwolnić go, by mógł poczuć ją od środka. Wstąpiła w niego dzikość, którą chciał zaspokoić przez seks.
Gwałtownie przycisnął usta do jej ust. Poczuła jego całego nagiego na własnym ciele. Główka znajdowała się na jej podbrzuszu, że dzięki temu zadrżała i głośno jęknęła. Błądziła dłońmi po jego mięśniach brzucha i coraz bardziej stawała się mokra. Czuła jego powolne ruchy bioder. Jęknęła ponownie. Jego ręce znalazły się na jej pośladkach i łapiąc je mocno, uniósł lekko. Objęła go wokół bioder, gdyż chciał ściągnąć z niej dolną część bielizny. Samym dotykiem doprowadzali się do szaleństwa. Szaleńczo się potrzebowali. Siebie nawzajem. Rzucił je w tą samą stronę, gdzie wylądowały jego bokserki. Odsunął od niej twarz i spojrzał ostatni raz na jej piersi.
– Jesteś... niebiańsko piękna, Meg – szepnął. Jej usta stały się bardziej czerwone, a policzki zaróżowiły. Uśmiechnęła się nieśmiało, patrząc w inną stronę. Naprawdę chciała się roześmiać. Justin chwycił ją za podbródek i odwrócił, by spojrzała mu w oczy. I tak się stało. Były ciemnobrązowe, a spod wachlarzy rzęs wyglądała dosłownie jak Anioł. – Chcę się z tobą kochać...
– Ja też chcę się z tobą kochać – powiedziała.
Ciężko wymacał na stoliku nocnym coś czym mógłby zgasić światło. Zamiast tego, warknął z niecierpliwienia, a ona słodko się zaśmiała, błądząc po jego ciele. Wyłączył od prądu światło, śmiejąc się wraz z nią.
Jego penis wyszukiwał jej słodkiej, maleńkiej dziurki. Kiedy go poczuła jak przechodził przez jej śliskie fałdki, głośno jęknęła, wbijając paznokcie w jego ramię. Otworzyło szeroko buzię, gdy w końcu skradł jej dziewiczość jednym delikatnym pchnięciem.
– Och, Boże, Justin – jęknęła głośno, wyginając plecy w łuk. Położył dłonie na jej pośladkach i mocno ścisnął. Musiał zaciskać zęby, by nie sprawić jej bólu swoim dzikim podnieceniem. On naprawdę chciał się z nią kochać i to nie tak zwyczajnie.
– Powiedz jeżeli sprawię Ci ból – trącił nosem jej nosek, mówiąc przy jej wargach.
– Sprawiasz mi przyjemność, kochanie – mruknęła w jego usta i wzięła jedną rękę z pośladek, przejeżdżając przez swoje ciało, a potem położyła na piersi, którą zaczął ściskać. Westchnęła zadowalająco, a to był dźwięk dla jego uszu. Poruszył intensywnie głęboko biodrami, zanurzając się głębiej. To było doznanie nie do pobicia. Tak bardzo byli spragnieni, że nie będą odczuwać bólu. Nie teraz, kiedy przeszli tyle razem.
Powiesiła ręce na jego karku, a on poruszał biodrami w przód i w tył, ocierając się o jej piersi. Jęczała cicho, współgrając z jego rytmem, który powoli przyspieszał. Zamknęła oczy i ciężko było jej nie wydobywać zadowalających dźwięków.
– Mocniej, Justin, mocniej... – wsunęła palce w jego włosy oplatając nogi wokół jego bioder. Dla niego to były zadowalające słowa oraz obowiązek. Przyśpieszył, a jego pchnięcia stały się bardziej natarczywe i mocniejsze. – Boże, tak!
– Nie przestawaj krzyczeć, kochanie... – powiedział, sunąc w niej coraz szybciej. – Jezu, to jest takie...
– Justin, nie przestawaj!
– Nie mam zamiaru – uśmiechnął się i zacisnął ręce po bokach jej głowy. Rozerwałby siłą poduszki, by tylko móc sprawiać ukochanej przyjemność. Blask księżyca rozświetlał jej minę, gdy pchnął mocno i stanowczo. Miała wyraz szczęśliwej, zarazem bardzo zadowolonej kobiety. Widok ten był dla niego darem. Mógł wiedzieć jak czuje się jego kobieta.
Coraz mocniej zaczął poruszać biodrami, a jej ręce wbijały się w skórę jego głowy, jakby miała wyrwać wszystkie cebulki. Jęknęła głośno, czując jak swoimi mocnymi pchnięciami, ląduję w górę i w dół, sunąc po pościeli, jak po lodowisku. Zacisnęła oczy, wchodząc w nowy poziom szaleństwa, do którego ją doprowadzał.
– Pchnij, Jus! – westchnęła ciężko. – Pchnij!
Po tych słowach, zaczął poruszać się z niebywałą prędkością. Wzdychał za każdym razem, czując jak jego penis pulsuje pod dźwiękiem tych próśb i zadowalających jęków żony.
– Dojdź dla mnie, Aniele... – wymruczał do jej ust. Otworzyła oczy i zauważyła jego tęczówki w blasku księżyca. Pocałowała go namiętnie i pomogła mu pomóc skończyć pracę. Ruszała ciężko biodrami i zaczęła coraz głośniej krzyczeć. Każdy mięsień w niej sprawiał jej duszność i skurcze. Pulsujący penis powoli kończył pracę. – Och... ja pierdole, Meg!
Westchnęła i przycisnęła jego ciało do swojego ciała. Byli jednością. Czuli się tak. Z obrączką na palcu.
Zacisnęła powieki i głośno zaczerpnęła powietrza.
– Dalej, Jus. Wiem, że potrafisz mocniej... sprowadź mnie na skraj wytrzymałości, skarbie...
– Nie powinnaś tego mówić – mruknął.
Jego pchnięcia stały się natarczywe i zrobił to jak chciał. Biodra głośno obijały się o jej uda, a po dziesięciu pchnięciach...
– Justin!
Wykrzyknęła jego imię, czując się lepiej niż w niebie. Wygięła się w łuk, a ból w plecach nie miał najmniejszego znaczenia. Skurcz, który spowodował był chyba najprzyjemniejszą rzeczą jaką doznała w ciągu osiemnastu lat swojego życia. Zacisnęła biodra wokół niego, a on przycisnął się do niej, kładąc głowę na jej ramieniu i warknął głośno.
I tak zakończyli ten dzień.
Będąc już w swoich objęciach.
I umrą tak.
Razem.


„Jeśli potrafisz kochać, to umiesz wybaczyć...”

2 komentarze: