niedziela, 1 września 2013

Rozdział 66

Wieczór panieński

„Kiedy nie dostajesz błogosławieństwa od ojca, oznacza, iż nim nie jest i nie pragnie twojego szczęścia...”

Ruszyli w stronę samochodu. A raczej biegli w jego stronę. Mieli tylko dwadzieścia minut, by zdążyć przed przyjazdem Jamesa. Maggie wiedziała, że to jest jak igranie z ogniem. A najbardziej bała się, że jej ojciec zrobi mu krzywdę.
Kiedy wsiedli do auta, Justin nie zastanawiając się dłużej, odpalił silnik, jadąc ku rezydencji. Oboje byli dość podenerwowani, lecz chłopak zrobi wszystko, by uwolnić ją z opresji, jaką wprawił ją James i mógłby ożenić się z nią. Po dwunastu minutach, znaleźli się pod rezydencją. Dziewczyna wybiegła z samochodu jakby została wypchnięta z niego. Zaczęła szybko biec w stronę domu. Ręce drżały jej przez mocny zastrzyk adrenaliny i z trudnością otworzyła drzwi frontowe. Justin musiał zaparkować w miejsce gdzie James nie mógłby dostrzec samochodu. Zostawiwszy samochód, pobiegł w stronę ogromnej, żelaznej bramy. Była na szczęście otwarta, po czym popędził ku drzwiom jak Struś Pędziwiatr.
Usłyszał z góry, tłuczone się szkło. Szybko tam pobiegł i ujrzał Maggie grzebiącą po szufladach i półkach w sypialni ojca. Ręce drżały jej, a u lewej ręce krwawiły palce. Zbladł. Podszedł do niej, chwytając jej lewy nadgarstek. Spojrzała na niego błagalnie, więc puścił ją i zaczął szukać przy szufladkach na stoliku nocnym. To był wyścig z czasem. Usłyszeli kroki ku górze i damski irytujący głos. Tupot obcasów sprawił, że dziewczyna omal by nie zemdlała, gdyby Penelopa ujrzała ją w takim stanie. Krwawiące palce na lewej dłoni, blada twarz, spocone czoło – złapałaby ją jak i Justina na gorącym uczynku.
Bieber usłyszawszy wołanie imienia swojej narzeczonej, chwycił ją za prawą rękę i pociągnął w stronę garderoby. Była dwa razy większa niż ta, którą miała ona. Półki wypełnione po brzegi rzeczami jak garnitury, smokingi, koszule, spodnie, jeansy, dresy, t-shirty, złote zegarki, wygodne buty. Szafki na buty były zrobione z ciemnego drewna gładkie jak aksamitna tkanina. Szafa była ogromna i zmieściłoby się w niej góra trzydzieści, czterdzieści osób. Lecz była niska.
Pochylili się i kroki stawiali do tyłu. Szatyn zakrył dłonią usta ukochanej, ale Maggie bolało gardło. Z chęcią westchnęłaby głośno. Miała w sobie resztki powietrza. Nosem ciężko jej było zaczerpnąć trochę tlenu, bo co sekundę wypuszczała i nabierała. Przycisnął ją do siebie, gdy Penelopa zajrzała do sypialni Jamesa, a widząc nieład, wiedziała już, że ktoś węszył. Tupot obcasów były męką – coraz głośniejszy i wyraźniejszy.
– Penelopa! – głos, którego mogli się spodziewać, rozbrzmiewał na korytarzu. – Gdzie jest Meg?
– Nie ma jej – usłyszeli bezradne westchnięcie kobiety. Oboje spojrzeli na siebie, a uścisk stał się jeszcze mocniejszy. – Ale zostawiła niezły bajzel po sobie.
– Szukaj jej paszportu i dowodu, nie mogła uciec! Ja sprawdzę jej sypialnię – powiedział surowo, po czym kroki z czasem stały się głuche.
Justin postawił krok do przodu. Ujrzał Penelopę sprawdzającą szufladki w nocnych stolikach. Uśmiechnął się zwycięsko. Miał jej rzeczy. Pociągnął ukochaną do siebie, lecz musiał zrobić odwrót. Schował się za czarnymi smokingami, a kobieta cała czerwona na twarzy wyszła z sypialni.
– James, twoja córka jest ranna – głośno krzyknęła.
Maggie poczuła jak krew spływa po palcach, klejące się potem. Nie było to przyjemne uczucie. Zagryzła wargę i spojrzała na zaniepokojoną twarz Justina. Spojrzał na nią, po czym uśmiechnął się delikatnie. Pochylił się i delikatnie ucałował w czoło.
– Chodź – powiedział cicho. Chwycił ją za rękę, a na korytarzu panowała błoga cisza. Był trochę zaniepokojony tym. Odwrócił się do niej. – Posłuchaj, idę do samochodu, a ty spakuj się i zejdź z walizką na dół, będę czekał.
Pocałował ją delikatnie, lecz nie trwało to długo. Chwilę później, szybko i niesłyszalnie wybiegł z domu. Maggie nie czekając dłużej, weszła do pokoju i położyła walizkę, która leżała przy ścianie, obok wejścia do garderoby, po czym ją otworzyła. Czasu było bardzo mało. Tylko chciała, by jej ojciec sprawdzał dom jak najdłużej. Usłyszała kolejny raz tupot obcasów, które kierowały się ku górze, co spowodowało, że serce zaczęło jej szybciej bić. Wciągnęła do garderoby walizkę i schowała ostatnie żakiety, sukienki i spodnie. Nie miała tego dużo. Penelopa skierowała się ku jej pokoju, a ona kopnęła w kąt walizkę i schowała się za szafą. Ciężko oddychała. Wprawdzie udusiłaby się z braku powietrza. Zamknęła oczy, modląc się, że to minie.
– James! – wykrzyknęła imię jej ojca. – Nigdzie jej nie ma.
Usłyszała warknięcie swojego ojca, który zapewne był w sypialni. Ścisnęła krwawiące palce.
– Skoro jej nie ma, ty mi się już do niczego nie przydasz – fuknął w stronę swojej asystentki. Penelopa tylko wydała z siebie stęknięcie, jakby w ogóle nie wiedziała co James miał na myśli.
Chwilę później, wydobyło się tylko słowo „ale” z jej ust, lecz ogłuszył resztę zdania głośny huk. Maggie zacisnęła powieki i starała się nie krzyknąć, lub nie zaleć gorzkim płaczem. Krew dopłynęła jak rzeka do stóp dziewczyny. Odsunęła się trochę i połknęła głośno ślinę. Usta miała już suche, a przecież Justin niedawno ją całował. Kroki oddaliły się, a ona usłyszała trzask drzwi. Szybko wzięła swoje rzeczy i chcąc już wyjść, ujrzała martwe ciało kobiety. Na czole miała wielką czerwoną plamę, a z tyłu głowy krew leciała strumieniem. Nie chciało jej się wierzyć, że zrobił to własny ojciec. Robić piekło bezbronnym osobom. Jej oczy były otwarte, a jej wyraz twarzy przerażająco upiorny. Zamknęła je i ze strachem wyszła z sypialni. Ręce drżały jakby miała wstrząs.
Była błoga cisza. Wystraszona wzięła walizkę i zeszła na dół. Wybiegła z domu jakby właśnie był to dom Leatherface’a*. Bała się teraz o Justina. Że może on odnaleźć jej narzeczonego i go zabić. Tak jak postąpił to z Penelopą. Że ujrzy jego martwe ciało na ziemi, nieruchome. Tak jak w tym śnie. Tyle że on popełniał samobójstwo.
Wyszła za bramę, rozglądając się wokół. Poczuła na ustach zimne dłonie i zaczęła stłumionym głosem piszczeć do ręki. Odwróciwszy się, ujrzała zmartwioną twarz Justina. Przytulił ją mocno.
– Słyszałem strzał z broni, myślałem, że nie żyjesz! Boże, kochanie... – jęknął.
– Penelopa nie żyje. – Powiedziała drżącym głosem.
Justin zmarszczył czoło.
– Kto?
– Asystentka Jamesa i zapewne była kochanka – wywróciła oczami. Jej dłonie drżały i były mokre od potu. Justin schował jej walizkę i oboje wsiedli do samochodu. Wyciągnął z kieszeni jej paszport i dowód osobisty. Przynajmniej mieli chwilę ulgi. Uśmiechnął się.
– Mieliśmy szczęście. Dlaczego trwało to tak długo? Ciągle sprawdzałem, czy wszystko okej – spojrzał na nią, chwytając jej dłoń i mocno ściskając. Czuł jej niespokojne tętno.
– Mój ojciec to bydlak – syknęła, czując cisnące się łzy do oczu. – Zabił człowieka, rozumiesz to? A najbardziej się bałam o Ciebie. Że jeśli Cię znajdzie i twój samochód, zobaczę potem jego chytry uśmiech, oraz twoje martwe ciało.
– Lepiej już jedźmy, – westchnął – nie chcemy przecież kolejnych ofiar.
Blondynka przytaknęła i otarła swoje ręce. Wzięła kilka głębokich oddechów. Oparła skroń o szybę i przymknęła oczy, mając dalej przed oczami martwe ciało kobiety, którym zabójcą był jej własny ojciec. Usłyszeli chwilę później, brzęczenie telefonu. Jej telefonu. Kiedy Justin po niego sięgnął, ujrzał, że dzwoni James. Bez namysłu dał czerwoną słuchawkę, a ona nawet na niego nie spojrzała. Była wstrząśnięta.
Bieber wyciągnął z kieszeni pierścionek.
– Teraz możesz go założyć – uśmiechnął się. Zareagowała dopiero po trzech sekundach. Wzięła od niego prezent i nałożyła na prawy palec serdeczny. Kilka minut potem, znaleźli się pod hotelem, w którym nocował na pewno Justin. – Poczekaj tu, zaraz będę.
Pochylił się do niej. Uniosła swój wzrok, ukazując mu szklane oczy jak u przestraszonej małej dziewczynki, która właśnie się zgubiła i cierpiała z samotności. – Kocham Cię.
Po chwili wyszedł, a ona siedziała cicho w samochodzie. Chwyciła swój telefon i zauważyła trzy nieodebrane połączenia od swojego ojca. Przełknęła ślinę i znów zaczęła się bać. Wybrała numer do mamy, bo w końcu mogła już się z nią kontaktować. Cisza w aucie była straszna, bo w każdej chwili mógł się zjawić James.
– Maggie, Boże, dziecko – usłyszała nagle jęknięcie jej matki. – Przepraszam Cię, ja nie wiedziałam! Dobrze, że dzwonisz, gdzie jesteś?
– Cześć mamo – uśmiechnęła się krzywo, patrząc przed siebie, zwracając wzrok na wejście do hotelu.
– Cześć, córciu. Boże kochany, co twój ojciec z tobą robi? – głos Johanne był przytłaczający. Dziewczynie opadły ramiona.
– To nie jest już mój ojciec. Ja wracam do domu, muszę przygotować się do ślubu – odchrząknęła.
– Jakiegoż znowu ślubu? – zdziwiła się.
– Ja i Justin się pobieramy za trzy dni – nabrała do płuc powietrza, a głos mimowolnie jej zadrżał. Na lewej dłoni wciąż miała zakrwawione palce. – Nie kontaktuj się z Jamesem, dobrze? To dla twojego, mojego i rodziny bezpieczeństwa.
– Dziecko, co się stało?
– To nie jest sprawa, którą można załatwić przez telefon. Odzyskałam swoje rzeczy, ale błagam nie odbieraj do Jamesa. – Maggie ujrzała, że Justin już idzie ze swoją bordową walizką ku samochodu. Musiała wlepić na niego wzrok, sprawdzając wszędzie czy nikt się nie czai na niego. Prócz paparazzich.
– Och, no dobrze, kochanie... Co do ślubu jestem bardzo zadowolona. Jessica i Marry powiedziały mi o twoim zerwaniu z Harrym zanim dowiedziałam się, że ojciec trzyma Cię pod kluczem. Meg, jak to się stało, że zaszłaś w ciąże. Z kim?
– Mówiłam, że to nie rozmowa przez telefon. Muszę kończyć, zobaczymy się jutro, obiecuję. Kocham Cię – w tym samym momencie, Justin wsiadł pośpiesznie do auta, od razu go odpalając. Spojrzał ponownie na nią i posłał jej lekki uśmiech. Była blada, miała suche usta i zmęczone oczy. Chwycił jej rękę i ruszył.
Przez całą drogę nie odezwali się słowem. Patrzyła jedynie na uśmiechniętych ludzi, cieszących się życiem. Ona zaś cierpiała. W ciągu godziny, jej ojciec stał się niebezpieczny dla jej bliskich. Coś co sprawiło, że miała ochotę sama strzelić sobie kulą w głowę.
Kiedy stanęli na parkingu na lotnisku, wzięli swoje rzeczy i łapiąc za ręce weszli do środka. Paparazzi zrobili im zdjęcia, gdy łapią się za ręce. Będą mieli co dawać na nagłówkach, ale para nie zamierzała ukrywać już tego co leży im na sercu. Maggie wierzyła, że ułoży sobie z nim życie. Że będą tworzyć rodzinę. Nie musiała sprawdzać, czy Justin jest biologicznym ojcem dziecka. Ona to wiedziała i czuła.
Samolot parę minut potem czekał na nich z otwartymi skrzydłami. Wsiedli do niego, a potem było tylko czekać aż wyjdą z niego i będą mogli w spokoju się pobrać.

Na miejscu, czekali na nich Jessica, Marry, Ryan, Chaz i Austin. Siedzieli w poczekalni, a widząc ich dwójkę trzymających się za ręce, uśmiechnęli się. Marry mocno przytuliła przyjaciółkę, szlochając cicho. Dziewczyna była zmieszana, ale również chciała się rozpłakać na jej ramieniu. Dołączyła również płacząca Jessica. We trójkę płakały. Miały powody. Pierwszy: nie widziały się długi czas. Drugi: Bały się o siebie.
Justin przytulił swoich przyjaciół, a Austin stał z otwartymi ramionami, gdy Maggie ocierała swoje łzy, a przyjaciółki ją puściły. Nie uśmiechał się, a na twarzy malowało się współczucie. Przytuliła wielkoluda i to bardzo mocno. Jessica popatrzyła pytająco na Justina, marszcząc czoło.
– Czemu trzymaliście się za ręce? – założyła ręce na piersi. Justin zaśmiał się cicho.
– Nie mogę już trzymać własnej narzeczonej za rękę? – powiedział cicho, mrugając do przyjaciółki. Szeroki uśmiech pojawił się na jego ustach, a czwórka przyjaciół zaniemówiła. Chaz stęknął, a Ryan podrapał się po karku.
– Czyli, że to koniec męskich wypadów? – powiedzieli jednocześnie.
– Nikt nie powiedział, że nie robimy wieczoru kawalerskiego – uderzył w bark bruneta, a oboje się zaśmiali.
– Już myślałem stary, że zapomnisz – wybuchł gromkim śmiechem Ryan.
Wszyscy powędrowali ku samochodu i teraz było zupełnie inaczej. Cała szóstka przyjaciół miała parę. Trzymali się za ręce, po czym weszli do jeepa bruneta i odjechali. Całą drogę przegadali plany na ślub. Marry ciągle wspominała o sukni ślubnej i smokingu, który miał założyć Justin. Przyjaciele śmiali się z niego, iż byłoby zabawnie porobić mu zdjęcia jak stoi przed ołtarzem wyprostowany i uśmiechnięty od ucha do ucha. Mieli z tego innymi słowem bekę. Dziewczyny potraktowały to bardzo poważnie, jako nowe zadanie bojowe. Marry tym razem chciała się postarać. Miała wyrzuty sumienia, że tak traktowała swoją przyjaciółkę i chciała jej to wynagrodzić.
Kiedy dotarli pod dom Johanne i Pattie, one stały na ganku i machały do nich. Były szeroko uśmiechnięte. Omal nie rozpłakałyby się na widok ciężarnej dziewczyny. Johanne rzuciła się na swoją córkę, przytulając i mówiąc: „Moje dzieciątko.”
Odwzajemniła uścisk, a kobieta ucałowała córkę w policzek. Łzy zaczęły spływać z jej oczu.
– Mamo, nie płacz – uśmiechnęła się, mówiąc aksamitnym głosem. – Już wszystko w porządku.
– Chciałam przyjechać, ale twój ojciec...
– To nie jest już mój ojciec – wtrąciła. – Chodź, musimy porozmawiać. Zrobię herbatę i pójdziemy do altany, dobrze?
Johanne kiwnęła głową i otarła słone łzy.
Justin przytulił swoją mamę, która jeszcze go uderzyła w tył głowy. Wiedział za co. Zaśmiał się, po czym weszli wszyscy do domu. Justin został z zebranymi prócz Maggie i Johanne, które musiały porozmawiać o czymś zupełnie osobistym.
Zrobiwszy herbatę z dzikiej róży, poszła w stronę altany, którą jeszcze pamiętała, gdy rozmawiała z mamą o swoich koszmarach. Dzisiaj musiały wyjaśnić pewne sprawy. Trudne do rozgryzienia.
Postawiła na stoliku kubki i usiadła naprzeciw swojej mamy, trzymającą w ręku zgniecioną chusteczkę. Rozglądnęła się wokół, widząc kolczaste gałązki na kolumnach altany i kwiat zwany czerwoną różą. Trochę po udekorowały po przeprowadzce dziewczyny.
– Jak się czujesz? – zapytała blondynka, odgarniając z twarzy kosmyki włosów. Johanne tylko machnęła ręką.
– Najważniejsza jesteś teraz ty, Meg – mruknęła. – No i mój wnuczek.
Uśmiechnęły się obie.
– Skąd wiesz, że chłopczyk? – uniosła jedną brew, a kobieta wzruszyła ramionami.
– A co? Będzie dziewczynka?
Maggie zagryzła wargę. Moja kochana Emily, powiedziała w myślach. Poczuła kopnięcie i znów w głowie jej śmiech. Sama do siebie się uśmiechnęła, spuszczając głowę.
– Spałaś z Harrym? Zostawił Cię, bo zaszłaś z nim w ciążę? – zapytała.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
– Nie spałam z Harrym, ani z Justinem... – powiedziała. – Jestem dziewicą, mamo.
Johanne wytrzeszczyła oczy z czystego zdziwienia.
– T-to dziwne, no bo to niemożliwe, żeby kobieta zaszła w ciążę, będąc dziewicą, skarbie. Tak jest tylko w bajkach.
– A może był mit o takich kobietach – pochyliła się do niej, po czym popiła łyk ciepłej herbaty. Johanne pokręciła głową i ściągnęła brwi.
– Nigdy o tym nie słyszałam. Nie wiem, Meg...
Przytaknęła głową.
– No dobrze... – westchnęła. Zapanowała chwila ciszy, a słychać było trzeszczenie drzew, które kiwały się na boki za pomocą silnego wiatru. – Dzwonił James?
Johanne nie była przyzwyczajona, że jej córka mówi na własnego ojca po imieniu. Wzdrygnęła się.
– Cztery razy, ale ze względu na Ciebie nie odbierałam – odpowiedziała ze strachem w głosie. Nie zdziwiło jej to, sama się bała jak ognia.
– Wolałabym żebyś nigdzie nie wybierała się sama, dobrze? To dla twojego bezpieczeństwa, mamo.
– Och, od kiedy tak troszczysz się o własną matkę – zaśmiała się.
– To nie są żarty. James zabił człowieka, a ja widziałam to na własne oczy.
Kobieta zbladła. Po słowach córki, zacznie się bać i to na pewno. James może i był surowy, i nerwowy, ale nie spodziewałaby się po nim czegoś tak strasznego. Przełknęła głośno ślinę i szukała choć trochę kłamstwa w oczach córki. Nie kłamała. Upiła duży łyk herbaty, a na ciele pojawiła się gęsia skórka. Jakby właśnie były mąż stał za nią i zamierzał strzelić w tył jej głowy. Maggie na wspomnienie o tym, robiło jej się niedobrze i sama rozpłakałaby się.
Nic więcej nie powiedziała. Wróciły do Justina, który miał już połowę planów ślubnych z głowy. Jeszcze dziś zamierzał się udać po wysłanie zaproszeń. Jessica robiła listę, która zajęła już dwie strony kartki. Ze sto, a nawet dwieście osób na pewno zaproszą. Uśmiechnął się do narzeczonej i usadowił ją na kolanach.

Suknia została wykonana z najdelikatniejszej tkaniny, w dotyku była jak aksamitna satyna. Koronka znajdowała się z tyłu, odkrywając plecy dziewczyny, rękawy były na wysokości łokcia, sama koronka, a dekolt był w kształcie serca. Długa aż do ziemi, a na ciele blondynki wyglądała perfekcyjnie. Taka właśnie była wizja Jessiki i Marry, by tak wyglądała. Buty wysokie i lakierowane, bo przecież nic tak kobiet nie uszczęśliwia jak dobra para obcasów.
Zaproszenia zostały wysłane, a o prezentach ślubnych ciągle była mowa. Trochę to zaczęło być denerwujące, a szczególnie życzenia. Choć uśmiechała się i dziękowała, to tak naprawdę chciała być już po ślubie. Dzisiaj był wieczór panieński i na nim miały się tylko pojawić cztery osoby: Taira, Roxan, Jessica i Marry.
Byłby to zwykły wieczór o babskich gadkach.
Wieczorem Taira i Roxan przyszły z szampanem w ręku. Były uśmiechnięte, widząc Maggie całą i zdrową. Usiadły na kanapie i od razu polały szampana do czterech kieliszków. Maggie piła wodę i nie żałowała. Woli coś zdrowego jak woda niż alkohol.
Myślała o wszystkim. O ślubie, o dziecku, o Justinie, o Jamesie, a szczególnie o nim. Bała się o swoich najbliższych. Skoro zabił Penelopę to i zabije jej rodzinę. I wiedziała już skąd wzięły się te wizje. One zaczynały się sprawdzać.


„Trzymał ją na rękach i uśmiechał się. Tak, to była jego córka, Emily...”

*Leatherface - to jest ten psychopata z serii: Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną, co ma maskę z ludzkiej skóry i zabija piłą mechaniczną swoje ofiary

3 komentarze:

  1. Rozdział cudoooooooooooooowny <3 czy mi się wydaje czy jest też opcja , że to może być dziecko Jamsa??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. HAHAHHAHAHAHAAHHA większej głupoty nie słyszałam -.-

      Usuń