Wieczór panieński
„Kiedy
nie dostajesz błogosławieństwa od ojca, oznacza, iż nim nie jest i nie pragnie
twojego szczęścia...”
Ruszyli w stronę samochodu. A raczej biegli w
jego stronę. Mieli tylko dwadzieścia minut, by zdążyć przed przyjazdem Jamesa.
Maggie wiedziała, że to jest jak igranie z ogniem. A najbardziej bała się, że
jej ojciec zrobi mu krzywdę.
Kiedy wsiedli do auta, Justin nie
zastanawiając się dłużej, odpalił silnik, jadąc ku rezydencji. Oboje byli dość
podenerwowani, lecz chłopak zrobi wszystko, by uwolnić ją z opresji, jaką
wprawił ją James i mógłby ożenić się z nią. Po dwunastu minutach, znaleźli się
pod rezydencją. Dziewczyna wybiegła z samochodu jakby została wypchnięta z
niego. Zaczęła szybko biec w stronę domu. Ręce drżały jej przez mocny zastrzyk
adrenaliny i z trudnością otworzyła drzwi frontowe. Justin musiał zaparkować w
miejsce gdzie James nie mógłby dostrzec samochodu. Zostawiwszy samochód,
pobiegł w stronę ogromnej, żelaznej bramy. Była na szczęście otwarta, po czym
popędził ku drzwiom jak Struś Pędziwiatr.
Usłyszał z góry, tłuczone się szkło. Szybko
tam pobiegł i ujrzał Maggie grzebiącą po szufladach i półkach w sypialni ojca.
Ręce drżały jej, a u lewej ręce krwawiły palce. Zbladł. Podszedł do niej, chwytając
jej lewy nadgarstek. Spojrzała na niego błagalnie, więc puścił ją i zaczął
szukać przy szufladkach na stoliku nocnym. To był wyścig z czasem. Usłyszeli
kroki ku górze i damski irytujący głos. Tupot obcasów sprawił, że dziewczyna
omal by nie zemdlała, gdyby Penelopa ujrzała ją w takim stanie. Krwawiące palce
na lewej dłoni, blada twarz, spocone czoło – złapałaby ją jak i Justina na
gorącym uczynku.
Bieber usłyszawszy wołanie imienia swojej
narzeczonej, chwycił ją za prawą rękę i pociągnął w stronę garderoby. Była dwa
razy większa niż ta, którą miała ona. Półki wypełnione po brzegi rzeczami jak
garnitury, smokingi, koszule, spodnie, jeansy, dresy, t-shirty, złote zegarki,
wygodne buty. Szafki na buty były zrobione z ciemnego drewna gładkie jak
aksamitna tkanina. Szafa była ogromna i zmieściłoby się w niej góra
trzydzieści, czterdzieści osób. Lecz była niska.
Pochylili się i kroki stawiali do tyłu. Szatyn
zakrył dłonią usta ukochanej, ale Maggie bolało gardło. Z chęcią westchnęłaby
głośno. Miała w sobie resztki powietrza. Nosem ciężko jej było zaczerpnąć
trochę tlenu, bo co sekundę wypuszczała i nabierała. Przycisnął ją do siebie,
gdy Penelopa zajrzała do sypialni Jamesa, a widząc nieład, wiedziała już, że
ktoś węszył. Tupot obcasów były męką – coraz głośniejszy i wyraźniejszy.
– Penelopa! – głos, którego mogli się
spodziewać, rozbrzmiewał na korytarzu. – Gdzie jest Meg?
– Nie ma jej – usłyszeli bezradne westchnięcie
kobiety. Oboje spojrzeli na siebie, a uścisk stał się jeszcze mocniejszy. – Ale
zostawiła niezły bajzel po sobie.
– Szukaj jej paszportu i dowodu, nie mogła
uciec! Ja sprawdzę jej sypialnię – powiedział surowo, po czym kroki z czasem
stały się głuche.
Justin postawił krok do przodu. Ujrzał
Penelopę sprawdzającą szufladki w nocnych stolikach. Uśmiechnął się zwycięsko.
Miał jej rzeczy. Pociągnął ukochaną do siebie, lecz musiał zrobić odwrót.
Schował się za czarnymi smokingami, a kobieta cała czerwona na twarzy wyszła z
sypialni.
– James, twoja córka jest ranna – głośno
krzyknęła.
Maggie poczuła jak krew spływa po palcach,
klejące się potem. Nie było to przyjemne uczucie. Zagryzła wargę i spojrzała na
zaniepokojoną twarz Justina. Spojrzał na nią, po czym uśmiechnął się
delikatnie. Pochylił się i delikatnie ucałował w czoło.
– Chodź – powiedział cicho. Chwycił ją za
rękę, a na korytarzu panowała błoga cisza. Był trochę zaniepokojony tym. Odwrócił
się do niej. – Posłuchaj, idę do samochodu, a ty spakuj się i zejdź z walizką
na dół, będę czekał.
Pocałował ją delikatnie, lecz nie trwało to
długo. Chwilę później, szybko i niesłyszalnie wybiegł z domu. Maggie nie
czekając dłużej, weszła do pokoju i położyła walizkę, która leżała przy
ścianie, obok wejścia do garderoby, po czym ją otworzyła. Czasu było bardzo
mało. Tylko chciała, by jej ojciec sprawdzał dom jak najdłużej. Usłyszała
kolejny raz tupot obcasów, które kierowały się ku górze, co spowodowało, że
serce zaczęło jej szybciej bić. Wciągnęła do garderoby walizkę i schowała
ostatnie żakiety, sukienki i spodnie. Nie miała tego dużo. Penelopa skierowała
się ku jej pokoju, a ona kopnęła w kąt walizkę i schowała się za szafą. Ciężko
oddychała. Wprawdzie udusiłaby się z braku powietrza. Zamknęła oczy, modląc
się, że to minie.
– James! – wykrzyknęła imię jej ojca. –
Nigdzie jej nie ma.
Usłyszała warknięcie swojego ojca, który
zapewne był w sypialni. Ścisnęła krwawiące palce.
– Skoro jej nie ma, ty mi się już do niczego
nie przydasz – fuknął w stronę swojej asystentki. Penelopa tylko wydała z
siebie stęknięcie, jakby w ogóle nie wiedziała co James miał na myśli.
Chwilę później, wydobyło się tylko słowo „ale”
z jej ust, lecz ogłuszył resztę zdania głośny huk. Maggie zacisnęła powieki i
starała się nie krzyknąć, lub nie zaleć gorzkim płaczem. Krew dopłynęła jak
rzeka do stóp dziewczyny. Odsunęła się trochę i połknęła głośno ślinę. Usta
miała już suche, a przecież Justin niedawno ją całował. Kroki oddaliły się, a
ona usłyszała trzask drzwi. Szybko wzięła swoje rzeczy i chcąc już wyjść,
ujrzała martwe ciało kobiety. Na czole miała wielką czerwoną plamę, a z tyłu
głowy krew leciała strumieniem. Nie chciało jej się wierzyć, że zrobił to
własny ojciec. Robić piekło bezbronnym osobom. Jej oczy były otwarte, a jej
wyraz twarzy przerażająco upiorny. Zamknęła je i ze strachem wyszła z sypialni.
Ręce drżały jakby miała wstrząs.
Była błoga cisza. Wystraszona wzięła walizkę i
zeszła na dół. Wybiegła z domu jakby właśnie był to dom Leatherface’a*. Bała
się teraz o Justina. Że może on odnaleźć jej narzeczonego i go zabić. Tak jak
postąpił to z Penelopą. Że ujrzy jego martwe ciało na ziemi, nieruchome. Tak
jak w tym śnie. Tyle że on popełniał samobójstwo.
Wyszła za bramę, rozglądając się wokół.
Poczuła na ustach zimne dłonie i zaczęła stłumionym głosem piszczeć do ręki.
Odwróciwszy się, ujrzała zmartwioną twarz Justina. Przytulił ją mocno.
– Słyszałem strzał z broni, myślałem, że nie
żyjesz! Boże, kochanie... – jęknął.
– Penelopa nie żyje. – Powiedziała drżącym
głosem.
Justin zmarszczył czoło.
– Kto?
– Asystentka Jamesa i zapewne była kochanka – wywróciła oczami. Jej
dłonie drżały i były mokre od potu. Justin schował jej walizkę i oboje wsiedli
do samochodu. Wyciągnął z kieszeni jej paszport i dowód osobisty. Przynajmniej
mieli chwilę ulgi. Uśmiechnął się.
– Mieliśmy szczęście. Dlaczego trwało to tak
długo? Ciągle sprawdzałem, czy wszystko okej – spojrzał na nią, chwytając jej
dłoń i mocno ściskając. Czuł jej niespokojne tętno.
– Mój ojciec to bydlak – syknęła, czując
cisnące się łzy do oczu. – Zabił człowieka, rozumiesz to? A najbardziej się
bałam o Ciebie. Że jeśli Cię znajdzie i twój samochód, zobaczę potem jego
chytry uśmiech, oraz twoje martwe ciało.
– Lepiej już jedźmy, – westchnął – nie chcemy
przecież kolejnych ofiar.
Blondynka przytaknęła i otarła swoje ręce. Wzięła
kilka głębokich oddechów. Oparła skroń o szybę i przymknęła oczy, mając dalej
przed oczami martwe ciało kobiety, którym zabójcą był jej własny ojciec.
Usłyszeli chwilę później, brzęczenie telefonu. Jej telefonu. Kiedy Justin po
niego sięgnął, ujrzał, że dzwoni James. Bez namysłu dał czerwoną słuchawkę, a
ona nawet na niego nie spojrzała. Była wstrząśnięta.
Bieber wyciągnął z kieszeni pierścionek.
– Teraz możesz go założyć – uśmiechnął się. Zareagowała
dopiero po trzech sekundach. Wzięła od niego prezent i nałożyła na prawy palec
serdeczny. Kilka minut potem, znaleźli się pod hotelem, w którym nocował na
pewno Justin. – Poczekaj tu, zaraz będę.
Pochylił się do niej. Uniosła swój wzrok,
ukazując mu szklane oczy jak u przestraszonej małej dziewczynki, która właśnie
się zgubiła i cierpiała z samotności. – Kocham Cię.
Po chwili wyszedł, a ona siedziała cicho w
samochodzie. Chwyciła swój telefon i zauważyła trzy nieodebrane połączenia od
swojego ojca. Przełknęła ślinę i znów zaczęła się bać. Wybrała numer do mamy,
bo w końcu mogła już się z nią kontaktować. Cisza w aucie była straszna, bo w
każdej chwili mógł się zjawić James.
– Maggie, Boże, dziecko – usłyszała nagle
jęknięcie jej matki. – Przepraszam Cię, ja nie wiedziałam! Dobrze, że dzwonisz,
gdzie jesteś?
– Cześć mamo – uśmiechnęła się krzywo, patrząc
przed siebie, zwracając wzrok na wejście do hotelu.
– Cześć, córciu. Boże kochany, co twój ojciec
z tobą robi? – głos Johanne był przytłaczający. Dziewczynie opadły ramiona.
– To nie jest już mój ojciec. Ja wracam do
domu, muszę przygotować się do ślubu – odchrząknęła.
– Jakiegoż znowu ślubu? – zdziwiła się.
– Ja i Justin się pobieramy za trzy dni –
nabrała do płuc powietrza, a głos mimowolnie jej zadrżał. Na lewej dłoni wciąż
miała zakrwawione palce. – Nie kontaktuj się z Jamesem, dobrze? To dla twojego,
mojego i rodziny bezpieczeństwa.
– Dziecko, co się stało?
– To nie jest sprawa, którą można załatwić
przez telefon. Odzyskałam swoje rzeczy, ale błagam nie odbieraj do Jamesa. –
Maggie ujrzała, że Justin już idzie ze swoją bordową walizką ku samochodu.
Musiała wlepić na niego wzrok, sprawdzając wszędzie czy nikt się nie czai na
niego. Prócz paparazzich.
– Och, no dobrze, kochanie... Co do ślubu
jestem bardzo zadowolona. Jessica i Marry powiedziały mi o twoim zerwaniu z
Harrym zanim dowiedziałam się, że ojciec trzyma Cię pod kluczem. Meg, jak to
się stało, że zaszłaś w ciąże. Z kim?
– Mówiłam, że to nie rozmowa przez telefon.
Muszę kończyć, zobaczymy się jutro, obiecuję. Kocham Cię – w tym samym
momencie, Justin wsiadł pośpiesznie do auta, od razu go odpalając. Spojrzał
ponownie na nią i posłał jej lekki uśmiech. Była blada, miała suche usta i
zmęczone oczy. Chwycił jej rękę i ruszył.
Przez całą drogę nie odezwali się słowem.
Patrzyła jedynie na uśmiechniętych ludzi, cieszących się życiem. Ona zaś
cierpiała. W ciągu godziny, jej ojciec stał się niebezpieczny dla jej bliskich.
Coś co sprawiło, że miała ochotę sama strzelić sobie kulą w głowę.
Kiedy stanęli na parkingu na lotnisku, wzięli
swoje rzeczy i łapiąc za ręce weszli do środka. Paparazzi zrobili im zdjęcia,
gdy łapią się za ręce. Będą mieli co dawać na nagłówkach, ale para nie zamierzała
ukrywać już tego co leży im na sercu. Maggie wierzyła, że ułoży sobie z nim
życie. Że będą tworzyć rodzinę. Nie musiała sprawdzać, czy Justin jest
biologicznym ojcem dziecka. Ona to wiedziała i czuła.
Samolot parę minut potem czekał na nich z
otwartymi skrzydłami. Wsiedli do niego, a potem było tylko czekać aż wyjdą z
niego i będą mogli w spokoju się pobrać.
Na miejscu, czekali na nich Jessica, Marry,
Ryan, Chaz i Austin. Siedzieli w poczekalni, a widząc ich dwójkę trzymających
się za ręce, uśmiechnęli się. Marry mocno przytuliła przyjaciółkę, szlochając
cicho. Dziewczyna była zmieszana, ale również chciała się rozpłakać na jej
ramieniu. Dołączyła również płacząca Jessica. We trójkę płakały. Miały powody.
Pierwszy: nie widziały się długi czas. Drugi: Bały się o siebie.
Justin przytulił swoich przyjaciół, a Austin
stał z otwartymi ramionami, gdy Maggie ocierała swoje łzy, a przyjaciółki ją
puściły. Nie uśmiechał się, a na twarzy malowało się współczucie. Przytuliła
wielkoluda i to bardzo mocno. Jessica popatrzyła pytająco na Justina, marszcząc
czoło.
– Czemu trzymaliście się za ręce? – założyła
ręce na piersi. Justin zaśmiał się cicho.
– Nie mogę już trzymać własnej narzeczonej za
rękę? – powiedział cicho, mrugając do przyjaciółki. Szeroki uśmiech pojawił się
na jego ustach, a czwórka przyjaciół zaniemówiła. Chaz stęknął, a Ryan podrapał
się po karku.
– Czyli, że to koniec męskich wypadów? –
powiedzieli jednocześnie.
– Nikt nie powiedział, że nie robimy wieczoru
kawalerskiego – uderzył w bark bruneta, a oboje się zaśmiali.
– Już myślałem stary, że zapomnisz – wybuchł
gromkim śmiechem Ryan.
Wszyscy powędrowali ku samochodu i teraz było
zupełnie inaczej. Cała szóstka przyjaciół miała parę. Trzymali się za ręce, po
czym weszli do jeepa bruneta i odjechali. Całą drogę przegadali plany na ślub.
Marry ciągle wspominała o sukni ślubnej i smokingu, który miał założyć Justin.
Przyjaciele śmiali się z niego, iż byłoby zabawnie porobić mu zdjęcia jak stoi
przed ołtarzem wyprostowany i uśmiechnięty od ucha do ucha. Mieli z tego innymi
słowem bekę. Dziewczyny potraktowały to bardzo poważnie, jako nowe zadanie
bojowe. Marry tym razem chciała się postarać. Miała wyrzuty sumienia, że tak
traktowała swoją przyjaciółkę i chciała jej to wynagrodzić.
Kiedy dotarli pod dom Johanne i Pattie, one
stały na ganku i machały do nich. Były szeroko uśmiechnięte. Omal nie
rozpłakałyby się na widok ciężarnej dziewczyny. Johanne rzuciła się na swoją
córkę, przytulając i mówiąc: „Moje dzieciątko.”
Odwzajemniła uścisk, a kobieta ucałowała córkę
w policzek. Łzy zaczęły spływać z jej oczu.
– Mamo, nie płacz – uśmiechnęła się, mówiąc
aksamitnym głosem. – Już wszystko w porządku.
– Chciałam przyjechać, ale twój ojciec...
– To nie jest już mój ojciec – wtrąciła. –
Chodź, musimy porozmawiać. Zrobię herbatę i pójdziemy do altany, dobrze?
Johanne kiwnęła głową i otarła słone łzy.
Justin przytulił swoją mamę, która jeszcze go
uderzyła w tył głowy. Wiedział za co. Zaśmiał się, po czym weszli wszyscy do
domu. Justin został z zebranymi prócz Maggie i Johanne, które musiały
porozmawiać o czymś zupełnie osobistym.
Zrobiwszy herbatę z dzikiej róży, poszła w
stronę altany, którą jeszcze pamiętała, gdy rozmawiała z mamą o swoich
koszmarach. Dzisiaj musiały wyjaśnić pewne sprawy. Trudne do rozgryzienia.
Postawiła na stoliku kubki i usiadła naprzeciw
swojej mamy, trzymającą w ręku zgniecioną chusteczkę. Rozglądnęła się wokół,
widząc kolczaste gałązki na kolumnach altany i kwiat zwany czerwoną różą.
Trochę po udekorowały po przeprowadzce dziewczyny.
– Jak się czujesz? – zapytała blondynka,
odgarniając z twarzy kosmyki włosów. Johanne tylko machnęła ręką.
– Najważniejsza jesteś teraz ty, Meg –
mruknęła. – No i mój wnuczek.
Uśmiechnęły się obie.
– Skąd wiesz, że chłopczyk? – uniosła jedną
brew, a kobieta wzruszyła ramionami.
– A co? Będzie dziewczynka?
Maggie zagryzła wargę. Moja kochana Emily, powiedziała w myślach. Poczuła kopnięcie i znów
w głowie jej śmiech. Sama do siebie się uśmiechnęła, spuszczając głowę.
– Spałaś z Harrym? Zostawił Cię, bo zaszłaś z
nim w ciążę? – zapytała.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
– Nie spałam z Harrym, ani z Justinem... –
powiedziała. – Jestem dziewicą, mamo.
Johanne wytrzeszczyła oczy z czystego
zdziwienia.
– T-to dziwne, no bo to niemożliwe, żeby
kobieta zaszła w ciążę, będąc dziewicą, skarbie. Tak jest tylko w bajkach.
– A może był mit o takich kobietach –
pochyliła się do niej, po czym popiła łyk ciepłej herbaty. Johanne pokręciła
głową i ściągnęła brwi.
– Nigdy o tym nie słyszałam. Nie wiem, Meg...
Przytaknęła głową.
– No dobrze... – westchnęła. Zapanowała chwila
ciszy, a słychać było trzeszczenie drzew, które kiwały się na boki za pomocą
silnego wiatru. – Dzwonił James?
Johanne nie była przyzwyczajona, że jej córka
mówi na własnego ojca po imieniu. Wzdrygnęła się.
– Cztery razy, ale ze względu na Ciebie nie
odbierałam – odpowiedziała ze strachem w głosie. Nie zdziwiło jej to, sama się
bała jak ognia.
– Wolałabym żebyś nigdzie nie wybierała się
sama, dobrze? To dla twojego bezpieczeństwa, mamo.
– Och, od kiedy tak troszczysz się o własną
matkę – zaśmiała się.
– To nie są żarty. James zabił człowieka, a ja
widziałam to na własne oczy.
Kobieta zbladła. Po słowach córki, zacznie się
bać i to na pewno. James może i był surowy, i nerwowy, ale nie spodziewałaby
się po nim czegoś tak strasznego. Przełknęła głośno ślinę i szukała choć trochę
kłamstwa w oczach córki. Nie kłamała. Upiła duży łyk herbaty, a na ciele
pojawiła się gęsia skórka. Jakby właśnie były mąż stał za nią i zamierzał
strzelić w tył jej głowy. Maggie na wspomnienie o tym, robiło jej się niedobrze
i sama rozpłakałaby się.
Nic więcej nie powiedziała. Wróciły do
Justina, który miał już połowę planów ślubnych z głowy. Jeszcze dziś zamierzał się
udać po wysłanie zaproszeń. Jessica robiła listę, która zajęła już dwie strony
kartki. Ze sto, a nawet dwieście osób na pewno zaproszą. Uśmiechnął się do
narzeczonej i usadowił ją na kolanach.
Suknia została wykonana z najdelikatniejszej tkaniny,
w dotyku była jak aksamitna satyna. Koronka znajdowała się z tyłu, odkrywając
plecy dziewczyny, rękawy były na wysokości łokcia, sama koronka, a dekolt był w
kształcie serca. Długa aż do ziemi, a na ciele blondynki wyglądała
perfekcyjnie. Taka właśnie była wizja Jessiki i Marry, by tak wyglądała. Buty
wysokie i lakierowane, bo przecież nic tak kobiet nie uszczęśliwia jak dobra
para obcasów.
Zaproszenia zostały wysłane, a o prezentach
ślubnych ciągle była mowa. Trochę to zaczęło być denerwujące, a szczególnie
życzenia. Choć uśmiechała się i dziękowała, to tak naprawdę chciała być już po
ślubie. Dzisiaj był wieczór panieński i na nim miały się tylko pojawić cztery
osoby: Taira, Roxan, Jessica i Marry.
Byłby to zwykły wieczór o babskich gadkach.
Wieczorem Taira i Roxan przyszły z szampanem w
ręku. Były uśmiechnięte, widząc Maggie całą i zdrową. Usiadły na kanapie i od
razu polały szampana do czterech kieliszków. Maggie piła wodę i nie żałowała.
Woli coś zdrowego jak woda niż alkohol.
Myślała o wszystkim. O ślubie, o dziecku, o
Justinie, o Jamesie, a szczególnie o nim. Bała się o swoich najbliższych. Skoro
zabił Penelopę to i zabije jej rodzinę. I wiedziała już skąd wzięły się te
wizje. One zaczynały się sprawdzać.
„Trzymał
ją na rękach i uśmiechał się. Tak, to była jego córka, Emily...”
*Leatherface - to jest ten psychopata z serii: Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną, co ma maskę z ludzkiej skóry i zabija piłą mechaniczną swoje ofiary
chce już ślub, jeju :(
OdpowiedzUsuńRozdział cudoooooooooooooowny <3 czy mi się wydaje czy jest też opcja , że to może być dziecko Jamsa??
OdpowiedzUsuńHAHAHHAHAHAHAAHHA większej głupoty nie słyszałam -.-
Usuń