czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział 65

Run, Maggie, run!

„Stał przede mną mówiąc trzy słowa, które odmieniły moje życie...”


Być człowiekiem jest trudno, ale potworem... łatwo.
I tak całymi dniami siedziała, rozmyślała, jadła i krążyła wokół domu. Przez cztery i pół miesiąca nie robiła nic innego...
Jedyną rzeczą, którą robiła to przeglądanie wielkiej biblioteki swojego ojca. Półki były zakurzone i miała okazję je posprzątać. Przeczytała dwie czwarte biblioteki i była z siebie dumna. Mnóstwo kryminałów politycznych, fantastyki i sensacji. Może nie była fanem takich gatunków, ale nie narzekała. Wręcz czytała dniami i nocami. Okładki były niektóre zadbane, a większość nie była tak do końca piękna. Na początku niechętnie po nie sięgnęła, ale potem nie żałowała, że je przeczytała. W końcu miała pretekst by się oderwać od rzeczywistości, która ją niszczyła.
James był ciągle zajęty pracą, rozmowami z klientami i dbaniem o własną kondycję. Jak na czterdziestoletniego mężczyznę wyglądał mniej więcej na trzydzieści sześć i nie był gruby. Był szczupłym i wysokim mężczyzną. Miał z lekka siwe już włosy, ale zapewne przez swoją nerwowość.
Przez te wszystkie miesiące nie odezwali się do siebie słowem i mijali się niczym duchy. Maggie przestrzegała jego zasad, cierpiąc od środka. Przeklinając go za jego niemoralne zachowanie. Co wieczór modliła się o jak najszybszy powrót do domu. I taka była ich codzienność...
Za każdym razem liczyła dni. Ile już tutaj przebywa. Dziś minęły cztery miesiące i dwanaście dni. Rankiem wstała wcześnie, ale nie była jako pierwsza. Usłyszała bardzo niekomfortową rozmową telefoniczną swojego ojca na niskim tarasie. Stał naprzeciw basenu, kręcąc się między leżakami. Był boso i miał na sobie koszulę i swoje dresy. Chciała wejść do kuchni i wziąć coś z lodówki bez jego wiedzy. Bez przerwy powtarzał: „Luksus to u mnie podstawa.”
Zabraniał jej brać na śniadanie jakiś zwyczajny chleb. Zamiast prostych rzeczy, jadła bukiet warzyw, czy owoców przepełnionym na stole świeżym pieczywem, piła sok z prosto wyciśniętych grejpfrutów. Na drugie śniadanie miała rybę na parze z brokułami. Nie zaprzeczała, że jest złe, wręcz zdrowe. Ze względu na jej ciążę. Co miesiąc chodziła do ginekologa i sprawdzała stan dziecka i swój. James mimo, że był surowy, dbał o nią. I nie mogła tego wykreślać ot tak. Ale to było męczące. Szybko wyciągnęła z lodówki jogurt naturalny i skradła z koszyka czerwone jabłko. Zapewne miał z niego być kolejny bukiet. Szybko potruchtała na schody. Po chwili, usłyszała groźny ton swojego ojca:
– Jo, zostanie tutaj, a potem oddam dziecko do sierocińca. Nie pozwolę, żeby jakimś głupim bachorem zniszczyła sobie reputację...
Jej twarz nabrała niepokojącego wyrazu twarzy. Wzięła głęboki oddech i objęła ramieniem podbrzusze. Przymknęła oczy. Przypomniała sobie o niemowlaku, którym śniła. Brązowe ślepia, a potem czerwone. Jasna cera i malinowe wargi. Uśmiech maleństwa. Zrobiło się jej żal tego cuda co w niej jest. Przeklęła w duchu ojca, mając nadzieję, że kiedyś odpłaci mu się tym samym. Usłyszała bosy dźwięk stóp, które kierowały się ku salonu. Podreptała niesłyszalnie na górę z jedzeniem w prawej ręce, po czym szybko i cicho zamknęła drzwi. Położyła się na łóżku, otwierając jogurt. Woń, którego dawno nie czuła – proste, smakowite jedzenie. Mogła podejrzewać, że ten jogurt był do jakiejś surówki, czy sałatki. Ugryzła kawałek jabłka. Jego soczystość rozpłynęła się w jej ustach, jakby jadła coś nieziemsko dobrego. Wzięła kolejny kęs, aż po dwóch minutach jabłko stało się tylko pestkami i małą gałązką, a jogurt pustym opakowaniem. Głośno beknęła i zaśmiała się pod nosem. Leżąc, patrzyła w śnieżnobiały sufit. Zamknęła ponownie oczy. W głowie miała obraz nieruchomego ciała Justina. Krew ciągle spływała kaskadą po twarzy, plamiąc wszystko co się dało. I jej krzyk. Za czasów tych snów. Gwałtownie poczuła poruszenie się w brzuchu. Pierwszy raz poczuła maleństwo. Otworzyła oczy, a ruch był krótki, jakby małe kopnięcie. Siadając na skrawku łóżka, otuliła malucha rękoma i się uśmiechnęła. Ponownie poczuła ruch. Tyle że to była dłoń. Jakby przylgnęła do jej ręki, którą dotykała brzuch. To Emily, kochanie...
– Emily? – wyszeptała. Nie miała jeszcze brzucha. Nie urósł. A jednak poczuła. Była wciąż taka jak sprzed pięć miesięcy temu. Emily rośnie.
Usłyszała nagle dźwięk otwierających się drzwi, a w nich James. Stał jak zwykle z poważną, zarazem surową miną. Odchrząknął, a ona zabrała ręce z brzucha.
– Śniadanie na stole za dwie minuty. Ubierz się. Założę, że zaraz będziesz w jadalni – rzucił krótko, po czym zrobił krok w tył. Chciał zamknąć drzwi, lecz usłyszał aksamitny głos swojej córki:
– Nie jestem głodna.
– Musisz coś jeść – warknął. – Jesteś w ciąży, do jasnej Anielki!
Wywróciła oczami, a James zamknął drzwi. Zrobił to głośno i na pewno użył siły w swojej dłoni. Nie był słaby, bo w końcu ćwiczył. Usłyszała jeszcze oddalające się kroki swojego ojca i znów poczuła lekkie kopnięcie.
– Cichutko, maleńka – uśmiechnęła się. Pierwszy raz tak powiedziała do Jazmyn kiedy była niemowlęciem. Mieli wtedy piętnaście lat, jeszcze przed wyjazdem Justina. Mówiła to, jak Jazmyn spała po raz pierwszy na jej rękach, a teraz do własnego dziecka.

Niewiele przełknęła ze swojego śniadania. Wypiła ciepłą rumiankową herbatę i wciąż czuła w sobie słodkie maleństwo, które już wkrótce miało ujrzeć światło dzienne. Wspaniała myśl. James był zdziwiony, że tym razem była weselsza niż zazwyczaj jest. Po śniadaniu jak co dzień ruszył do biura. Ona jak zwykle siedziała przy książkach i czytała, i sprzątała. Stojąc przy siódmym regale, usłyszała brzęczenie telefonu. Ujrzała dziwną wiadomość i bardzo znajome słowa.

Od: Nieznany
Treść: Kiedy powstaje miłość i szczęście, człowiek wydaje się być inny...

12 lipca 2012 rok, godzina 03.00 PM, Park Buen Retiro

Póki co jest godzina dwunasta, a więc miała godzinę na wzięcie się w garść. Chciała się dowiedzieć kto zna te słowa, bo przecież nikomu tego nie pokazywała. A możliwe, że ta osoba będzie deską ratunku.
Ubrała lawendowy sweter, zwykłe jeansy i trampki. Nigdzie się nie zamierzała stroić. Na pewno nie dla osoby nieznanej. Zawiesiła na szyję, naszyjnik w dniu swoich siedemnastych urodzin z wygrawerowanym imieniem z tyłu. Aż serce jej się krajało, gdy przypomni sobie, że już tak długo nie widziała Pattie oraz Johanne. A obiecała przyjść i razem zrobiłyby ciasto. Szybko wyciągnęła z kieszeni telefon oraz klucze, zamykając dom na klucz, a na telefon sprawdziła godzinę. Miała dwadzieścia minut na to, by się tam znaleźć. Jej uczucia były mieszane, ale na pewno wiedziała, że nie można ufać tej osobie. Mogłaby rzec, że to wręcz dziwne. Wątpiła, iż babcia Gabriela pokazywała tą kopertę prócz niej.
Dotarłszy na miejsce, była wręcz zaskoczona. Miejsce było piękne. Zieleń tak fantastycznie otaczała to miejsce, duży, kamienny posąg stał na środku parku, a wokół niej ławki, na których siedzieli ludzie z książkami, albo zakochane pary. Stanęła przy jednym drzewku, rozglądając się wokół. Dookoła znajdowały się czerwone, fioletowe i żółte kwiaty. Na niektórych zapylały pszczoły. Uśmiechnęła się lekko. Głową zaczęła błądzić, lecz nie ujrzała nikogo kto mógłby patrzeć na nią tajemniczym spojrzeniem. Westchnęła głośno, a chwilę później poczuła ręce na swojej talii, gdy pewna osoba odwraca ją ku sobie. Był to Justin.
Zrobiło jej się momentalnie gorąco i patrzyła na niego, wytrzeszczając oczy. Uśmiechnął się do niej, jakby zaraz miał się wzruszyć.
– A jednak żyjesz – wyszeptał, przytulając ją raptownie. Jego ramiona były silne i zupełnie zapomniała woń jego perfum, które były zniewalające. Zmienił się w zupełności. Inna fryzura. Postawiona na żelu, był wyższy, silniejszy... i przystojniejszy. – Myślałem, że już nie żyjesz.
– Dlaczego miałbyś myśleć, że nie żyję? – odsunęła się od niego, spojrzawszy na niego ze zdziwieniem.
– Moja mama powiedziała, że jesteś ciężko chora, a kiedy spytałem gdzie jesteś, bo chciałem Cię odszukać, odpowiedziała, że nie wie. Podsłuchałem rozmowę Johanne z twoim ojcem i już wiedziałem gdzie miałem Cię szukać.
– A do czego Ci jestem potrzebna? – prychnęła, ale mało przekonująco. Justin zaśmiał się i przybliżył do jej twarzy.
– Zadajesz głupie pytania. Jesteś mi potrzebna do życia, Meg – odparł z uśmiechem. – Teraz moja kolej. Na co chorujesz?
Maggie przełknęła głośno ślinę i z ciężkością odpowiedziała:
– Ja nie jestem chora.
Chłopak zmarszczył czoło. Oblizał wargi, nie będąc do końca przekonany co powiedziała.
– Ale przecież mama powiedziała... – zastopował. Nie wiedział co myśleć.
Teraz nie miała innego wyjścia. Przez te wszystkie miesiące bała się o niego przez wspomnienie o jego samobójstwie. Coraz gorzej. Wzięła głęboki wdech. Co dalej?
– Ja i Harry nie jesteśmy razem – szepnęła. Kolejny raz wspominać to, sprawiało, że łamało jej serce od nowa. I od nowa. Tak w kółko. I wiedziała, że padnie pytanie:
– Dlaczego?
– Ugh, dlaczego jesteś taki upierdliwy – jęknęła błagalnym tonem.
– Pierwszy spytałem – wskazał na nią palcem wskazującym.
– Justin, ja... – schowała twarz w dłonie, nie wierząc, że właśnie to powie: – Ja jestem w ciąży.
Powiedziała to tak, że mógł usłyszeć tylko on. Zbladł. Odsunął się od niej i wziął głęboki oddech. Zaraz oboje eksplodują przez to wszystko.
– Jesteś w ciąży z Harrym? – zapytał z niedowierzaniem. Zaraz miałby się rozpłakać. Zaczął kręcić głową, jakby ta myśl przez to miała wypaść mu z mózgu i nigdy nie powrócić.
– Nie, właśnie nie z nim! – jęknęła.
To sprawiło, że poczuł się jeszcze gorzej. Jego drżąca dłoń, dotknęła jej policzka, a drugą odsunął dłonie od jej twarzy. Bała się spojrzeć mu w oczy. Bała się, że i on nazwie ją dziwką. Nie zrobił tego.
– Jak to możliwe? – wyszeptał, zaciskając zęby by powstrzymać płacz. – Jak to możliwe, że kobieta, którą kocham jest w ciąży z kimś innym...
– Jestem z tobą w ciąży.
Serce zaczęło walić mu młotem. Pierś przez te uderzenia naprawdę bolała. Słowa, które usłyszał, nie były najgorsze. Chciałby skakać z radości, ale najpierw chciał wysłuchać wytłumaczenia.
Maggie domyśliła się już dawno, że to on. Wiedziała, że uczucie, które niby wygasło, dało jakąś nadzieję. Przez strach o jego życie, dało jej przekonanie, że tak naprawdę nie chce go stracić. Nie teraz... i nigdy. Po prostu... kochała go.
– Meg, ja... my... – zagryzł wargę – nie spaliśmy ze sobą, więc to niemożliwe, że... jestem ojcem dziecka.
– Jestem dziewicą, Jus – spojrzała mu szczerze w oczy. On po raz pierwszy ujrzał iskierkę miłości w jej oczach. Taką ciepłą. – I... cieszę, że jesteś tutaj...
Wtuliła głowę w jego klatkę piersiową, a z jego oczu poleciała łza. Nie był smutny w żadnym razie. Był szczęśliwy.
– Dlaczego wcześniej mi tego nie powiedziałaś, dlaczego dopiero teraz, kochanie – odsunął jej twarz od swojego ciała i ujął ją w dłonie. Spojrzeli sobie w oczy. Z Maggie oczu spływały krople łez po różowiutkich policzkach, po czym po wargach. Kochała go, naprawdę go kochała. Nie złamała swojej przysięgi.
– Nie chcę Cię stracić, Justin. Przez te miesiące, myślałam o tobie, o twoich słowach i o twoich pocałunkach. Chciałam uciec od tego co niemożliwe. Przed miłością, którą do Ciebie czułam przez te wszystkie lata, ale tak bardzo nie ufałam ludziom i swoim uczuciom. Nie wiedziałam, Jus. Nie kłamię, przysięgam. Kłamałam kiedy mówiłam, że Cię nie kocham, rozumiesz? W środku krzyczałam jak dziecko. Znienawidziłam Cię kiedy odszedłeś, że pokochałeś inną, że okłamałeś mnie i wtedy straciłam do wszystkich zaufanie. Prosiłeś mnie o wybaczenie, a ja Ci je dam. Teraz Ci przebaczę. Bo ja Justin Cię kocham. I nie żartuję.
Wpiła się w jego soczyste wargi, całując go jakby był kawałkiem jedwabiu. Serce z niemożliwą prędkością uderzało w jego pierś. Był szczęśliwy. Teraz był. Czuł na wargach słony smak jej łez, które wciąż spływały po jej twarzy. Przycisnął ją do swojego ciała, obejmując mocno, jakby zaraz bał się, że jej ojciec zjawi się i ją od niego odciągnie, zabierając ponownie pod swój dach. Teraz to zależało od niego, jak ich wspólne życie się potoczy. Odsunął się od niej, a ona stała nieruchomo z zamkniętymi oczami.
– Chciałem Ci to dać w odpowiednim czasie i myślę, że skoro wyznałaś mi miłość, czas by wyjaśnić moje zamiary. Mimo, że chciałem zobaczyć Cię całą i zdrową to tylko jeden z powodów. Okazało się to kłamstwem, a ja... – Maggie otworzyła oczy, widząc go stojącego przed nią mówiąc trzy słowa, które odmienią jej życie: – Czy ty, Maggie Johanne Blue, Aniele Stróżu, sprawisz, żebym był szczęśliwy i wydasz nasze dziecko na świat, ale kiedy będziesz już nosić moje nazwisko.
Otworzyła szeroko buzię.
– Wyjdź za mnie.
Przed nią, trzymał srebrny pierścionek zaręczynowy z brylantem w kształcie serca. Po wewnętrznej stronie pierścienia znajdował się napis:

You Are What I Want

Dosłownie rozpłakała się i kolejny raz poczuła kopanie w brzuchu. Albo to były motylki. Maleństwo to wszystko usłyszało. Usłyszało głos tatusia.
– Oczywiście, że tak, kochanie! – krzyknęła i przytuliła go mocno. Sądziła na początku, że to sen, jednak nie. Właśnie została narzeczoną Justina Bieber’a. Swego podopiecznego, najlepszego przyjaciela i ukochanego.
Zakręcił nią wokół własnej osi, płacząc ze szczęścia. Oboje byli szczęśliwi. W końcu powiedzieli prawdę. W tak krótkim czasie. I w odpowiednim.
Maggie nie żałowała swoich słów. Cieszyła się chwilą. Kiedy postawił ją na nogi, uśmiechnął się do niej i pocałował delikatnie.
– No to pakuj manatki i wracamy do domu. Musimy to ogłosić. Ach i... ślub za trzy dni, co ty na to?
– Tak szybko? – ściągnęła brwi, ocierając ręką łzy. Zdziwiona była tak szybką datą ślubu. – Myślałam, że mniej więcej za miesiąc.
– Planowałem to długo, Meg, ale jedynie co pozostawiam tobie to znalezienie odpowiedniej sukienki, a dziewczynom w tym głowa. Moje wymarzone miejsce na ceremonię już wybrałem.
– Justin, myślę, że nie powinniśmy się spieszyć – powiedziała.
– Chcę byś była moją żoną w jak najszybszym czasie. Pragnę tego, a dziecko stało się kolejnym powodem byśmy byli razem – pocałował ją w czoło, chwytając za rękę. – Co więcej wciąż jesteś dziewicą, a nasza noc poślubna może być wyjątkowa.
Zaśmiał się szelmowsko, a ona uderzyła go lekko w żebro.
– Dalej myślisz o łóżkowych sprawach? – warknęła teatralnie.
– Jedyne o czym myślę to ty naga w moich ramionach, ach i... oczywiście o założeniu z tobą wspaniałej rodziny – uśmiechnął się.
– Justin, ale mój ojciec... która jest godzina? – odskoczyła od niego. Spojrzał na zegarek, który wskazywał za dwadzieścia czwarta. – Jest za dwadzieścia czwarta, a co?
– Jeżeli chcesz żyć, lepiej ściągnę na wypadek pierścionek – westchnęła, niechętnie ściągając z palca prezent. Szatyn zmarszczył czoło.
– Dlaczego? – zapytał.
– Mój ojciec, Justin. Skonfiskował mi paszport i dowód osobisty, a bez tych rzeczy nie mogę ruszyć się z Madrytu. Nie mogę opuszczać domu po godzinie czwartej, inaczej... och, boję się nawet myśleć co mnie czeka – jęknęła. Przytulił ją, po czym schował pierścionek do kieszeni i chwytając jej rękę powędrował ku jego samochodu.
– Więc mamy dwadzieścia minut, by uciec stąd, abyś mogła zostać moją żoną.


„Jedynie dwie rzeczy czynią nas szczęśliwymi: wiara i miłość.” – Charles Nodier 

6 komentarzy:

  1. Awwwwwwwwwwww <3
    To jest takie piękne! Ten rozdział jest cudowny.
    No Justin masz tylko 20 minut, spiesz się chłopie.
    Kocham cię, ale mam jedną prośbę : dodaj szybko następny rozdział !!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże, jakie cudne *o* Postarałaś się, widać. Rozdział jest świetny. Można rzec nawet, że idealny ^-^

    OdpowiedzUsuń
  3. WCALE NIE ZA SZYBKO!!! -,- Czekałam na ten moment tyle czasu, że na prawdę zdanie "Akcja za szybko się potoczyła." wprawia mnie w jakąś nerwicę. Ta scena z Justinem i Maggie jest tak niesamowicie przez Ciebie opisana *,*. Masz taki ogromny talent do pisania. I chociaż nie komentuję rozdziałów, to chcę, abyś wiedziała, że śledzę losy tych dwojga od początku i na bieżąco. :) Oby teraz w życiu przyszłych rodziców działo się jak najwięcej dobra i jak najmniej złych rzeczy. Jesteś wspaniała! :3 / laura.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Takie słowa dużo dla mnie znaczą. Wprawdzie będą dużo rozmawiać i wciąż to na nowo będą obiecać. Staram się jak najlepiej. Ale nie tak powinna wyznać mu miłość, NIE tak! To znaczy to moje zdanie, ale jak Ci się podoba to cieszę się niezmiernie :)

      Usuń
    2. Uważam, że sposób w jaki mu to wyznała był najlepszy. Zawsze to Justin przekonywał ją do jego miłości w stosunku do niej, teraz to ona musiała się starać. Myślę, że to było prawidłowe :). / laura.

      Usuń