Cisza
„Cisza.
Brak odpowiedzi. Kłopot polegał na tym, że cisza to też odpowiedź.” – Blaze
Maggie patrzyła na kuzynkę z niedowierzaniem
lub miała ogromną nadzieję, że zaraz wybuchnie śmiechem i powie, iż to był
żart. Nie zrobiła tego.
Pokręciła głową i zaczerpnęła gwałtownie
powietrze do ust. Roxan wstała i bez skrupułów, weszła na górze, kierując się
ku sypialni blondynki. Sama była zła na własnego wujka, ale wolałaby żeby z nim
porozmawiała. Może zmieni zdanie. Może to zaakceptuje, a może nie... Nadzieja w
każdym razie była niewielka.
– Roxan! – wykrzyczała jej imię na całą
długość korytarza, aż usłyszała echo, które odbiło się w drugą stronę. Jednak
ona nie zważyła na to i westchnęła. W pewnym momencie straciła swoje poczucie
humoru. Głos Jamesa był bardzo surowy i jakby groził jej, że jeśli jego córka
nie zjawi się w Hiszpanii w ciągu dwudziestu czterech godzin, naśle na nią
swoich płatnych zabójców. – Roxan!
Usłyszała ponownie swoje imię. Maggie nie była
w stanie się kłócić. Nie miała na to siły, a w szczególności, że jest ciężarna.
W sypialni, weszła do kwadratowej garderoby gdzie zapewne zaopatrzyły ją
Jessica i Marry. Sama nie wiedziała, czy teraz została przypadkiem
zahipnotyzowana. Ale po prostu się wystraszyła. Zauważyła po chwili obok siebie
blondynkę, która nie była ni smutna, ni wściekła zarazem. Tylko zaskoczenie
skrzyżowane ze zdziwieniem. – Mój ojciec wie? Jak?!
– Skąd mam wiedzieć? – wyrzuciła ręce w
powietrze. – Powinnaś się pakować i to wyjaśnić... mam taką nadzieję...
Ramiona Roxan opadły z lekkiego zażenowania.
Skąd mogła mieć pewność, że jej wuj nie zrobi krzywdę własnej córce? Westchnęła
ciężko. Garderoba chyba nie miała dobrej aury na myślenie. Maggie od początku
jej przemeblowania tak uważała, a już na pewno gdy zapakowały w niej tony ubrań
jej przyjaciółki, za którymi zaczęła tęsknić. Wyrzuty sumienia szybko uderzyły
jej do głowy i wspomnienia z rana.
– Dobra... – westchnęła zrezygnowana grą w
króla ciszy. – Pojadę. Zarezerwuję bilet lotniczy do Madrytu przez Internet.
Roxan przybliżyła się do niej i położyła
dłonie na jej ramionach i bez namysłu ją wtuliła w siebie. A sądziła, że tego
dnia poprawi jej humor po wczorajszym zerwaniu. Maggie przyzwyczaiła się już do
cichych cierpień we własnym umyśle, bez martwienia innych. To ją też dobijało,
bo raniła przede wszystkim Johanne i Pattie. Obie już straciły chwilowy rozum
przez jeden telefon.
– Pomogę Ci się spakować, a ty idź zarezerwuj
bilet.
Maggie skinęła tylko głową i wyszła z
garderoby. Na łóżku znajdował się laptop, który po chwili włączyła i minęło
kilka minut, a zarezerwowała lot na najszybszą godzinę lotu. Była to godzina
przed trzecią nad ranem. Nie była zadowolona, ale lepiej, by ojciec jak
najszybciej ją stamtąd wypuścił. O to się modliła.
Roxan po pół godzinach krzątania się z jednego
pomieszczenia na drugi, usiadła obok niej na łóżku, gdzie pościel w jednej
chwili stała się jednym wielkim nieładem. Maggie podpierała się łokciem o
poduszki i błądziła niedostępnym wzrokiem po pokoju. Posłała jej uśmiech, ale
można było zauważyć, że w ogóle nie miała na to ochoty. Domyślić się również
można, że głęboko się nad czymś zastanawiała. I jakby zaraz miała wziąć z
szuflady, z biurka kartkę A4 i spisać milion pytań, które zapewne zadawała
sobie w głowie.
– Miałaś kiedyś koszmary? – uniosła delikatnie
wzrok na brunetkę, patrząc nań spod gęstych rzęs. Spojrzały na siebie obie, a
kuzynka połknęła głośno ślinę. – Takie... realistycznie. Ja takie miałam.
Czułam w nich ból, jakbym... umierała.
Roxan wzdrygnęła się.
– Wiem, że to brzmi jak jakieś teksty wyciągnięte
z książek, ale... – potrząsnęła głową – ja tak mam.
– Meg, nie mów, że jesteś lunatykiem –
przeraziła się i gwałtownie zmieniła postawę i usiadła. Maggie prychnęła.
No i
znów spudłowałam...,
pomyślała przeklinając w myślach.
– Nieważne – mruknęła i zsunęła się z łóżka.
Skierowała się na dół, by coś zjeść, bo innymi słowem dzieciątko znowu zrobiło
się głodne. Chociaż miało prawo, iż blondynka nie jadła nic od pięciu godzin. Ani
nawet nie napiła się źródlanej wody. Roxan zeszła kilka minut po niej i pomogła
w zrobieniu obiadu, po czym obie przysiadły się do stołu i zjadły makaron z
sosem pomidorowym. Maggie wzięła nawet kilka porcji za co nawet w myślach
uderzyła się w policzek. Chciała, by Harry zamiast Roxan, towarzyszył jej przy
obiedzie. Tęsknota za nim była tak bolesna, że mogła nawet umrzeć z samotności
bez ukochanego.
Kiedy posprzątała, skuliła swoje ciało na
kanapie, włączając telewizję, byleby nie myśleć o najgorszych rzeczach.
Usłyszała tupot obcasów dochodzących z przedpokoju, w którym ujrzała Roxan.
Najwyraźniej wracała do domu, ale chyba niechętnie, gdyż miała skwaszoną minę.
– Muszę wracać do Jake’a – westchnęła. –
Zastanawia się gdzież żonę poniosło.
Wywróciła teatralnie oczami i lekko uniosła
kąciki ust. Podeszła do niej i czule przytuliła drobne ciało swojej kuzynki.
– Pozdrów go ode mnie, ale nie mów mu o
zaistniałej sytuacji, okej? – zacisnęła usta w długą linię i czekała na dobrą
odpowiedź. Na odpowiednią odpowiedź, która miała wyłonić się z ust Roxan.
Kiwnęła tylko twierdząco głową.
– Ty też na siebie uważaj, rozumiesz? Twój
ojciec lubi nagabywać – prychnęła żartobliwie, a Maggie tylko zaśmiała się
cicho pod nosem. Czarne włosy kuzynki opadły lekko jej na twarz, że ledwo
zauważyła pożegnalny, szczery uśmiech. Poprawiła włosy, dopiero gdy była przy
wyjściu. Usłyszała tylko zamykające się drzwi, a ona powróciła do patrzenia w
ekran telewizora.
O trzeciej nad ranem przegryzła przed lotem
małą kanapkę z szynką i chwytając walizkę w dłonie, zamknęła dom, sprawdzając
czy wszystko zostało przed wyjściem wyłączone. Dom był chyba jedną z
najskromniejszych willi w Los Angeles, bo nie zamierzała się pchać do domu,
który liczył czterdzieści sypialń i czterdzieści pięć łazienek. Dom był skromny,
a jego kształt przypominał sześciokąt.
Zamówiła taksówkę, iż nie miała siły jeżdżąc
samochodem, tuż po krótkim śnie, w który z chęcią zapadłaby ponownie. Po dwóch
kwadransach znalazła się na lotnisku, a potem kupując przy okazji kawę z
mlekiem, weszła ku samolotu. Miała w dłoni Przed
Świtem, którą dalej nałogowo czyta. Ale również dlatego, że w środku na
ostatnich kartkach książki, znajdowała się tajemnicza koperta, którą wciąż nie
otworzyła. W głowie układała sobie zdania, wytłumaczenia, które zna, ale gdyby
powiedziała Jamesowi o swoich koszmarach i przypuszczeniach, śmiałby się z
niej, potem zadzwoniłby po ludzi ze szpitala psychiatrycznego i zabiłby na
deser Justina, który póki brak dowodów był niewinny. Tylko raz z nim
rozmawiała. I wiedziała, że już z nim nie porozmawia. To ją gdzieś w środku
szczerze zabolało. Przynajmniej była jednym ze świadków jak jej najbliższy
przyjaciel z dzieciństwa dorastał. Zupełnie na jej oczach. Z uśmiechem na
ustach, jak sprawia, że ludzie wzruszają się na jego widok i spełnia
jednocześnie ich marzenia. Tak jak swoje. Nie zapomniał o jej udziale w tym
wszystkim. Była ważna...
Aniele
Boży, stróżu mój,
Ty
zawsze przy mnie stój.
Rano,
wieczór, we dnie, w nocy
Bądź mi
zawsze ku pomocy.
[...]
Zbudziła się poprzez dokuczliwy głos jednej ze
stewardes, która posłała jej zbyt wesoły uśmiech, a ona poprawiła się w fotelu.
Informacja ta dotyczyła o lądowaniu.
Na kopercie wciąż widniał napis:
Kiedy
powstaje miłość i szczęście, człowiek wydaje się być inny...
Jak na
razie jej nie czuję,
kolejna sarkastyczna myśl przeszła przez jej głowę.
Kiedy w końcu wylądowała, czuła przeszywający
ból pleców zaczynający się od łopatek po samą kość ogonową. Podrapała się po
karku, a na lotnisku odebrała walizkę. Poczuła wibrowanie w tylnej kieszeni
swoich jeansów. Sięgnęła po telefon i ujrzała wiadomość od swojego ojca:
Od: Tata
Treść: Za kwadrans przyjedzie mój szofer po Ciebie i przyjedziesz na chwilę do
mojego biura. Nic nie jedz do tego czasu.
Jęknęła zła. Głodna była niemiłosiernie.
Brzuch nawet wydał z siebie ryk niezadowolenia. To było jak tortura. W ustach
miała suchość i nieciekawy zapach kawy. Miała duże szczęście, że nie przybyło
na wymiotowanie w małej toalecie, z której korzystali inni pasażerowie. Schowała
telefon do kieszeni i wyszła z lotniska, a zaraz poczuła ciepło na ciele.
Wschodzące słońce nawet przed wiosną musiało intensywnie grzać. Była bardzo
zdziwiona, że od szóstej rano jej ojciec siedział w biurze i pracował. No cóż,
zarabiał na życie jak każdy.
Mała limuzyna przyjechała pod lotnisko, a z
niej wyszedł o karmelowej skórze mężczyzna, który wziął od niej walizkę i
uśmiechnął się czule. Miał nadzwyczajnie silną opaleniznę i silne ramiona, a
dłonie ogromne jak Wielka Stopa, tyle że zamiast stopy takie miał dłonie.
Wsiadła na tylne siedzenie, a on z wesołym
nastawieniem odstawił dziewczynę pod duży budynek, który miał chyba
osiemdziesiąt parę metrów wysokości. Był szklany od stóp do głów, a wejście
przypominające do podobnej rezydencji, w której mieszkał James. Rozglądała się
w górę, aż w żołądek zrobił fikołka. Usłyszała aksamitny głos szofera.
– Pan Blue kazał zawieść walizkę do rezydencji
pana – poinformował z uśmiechem. Odwzajemniła gest ze skinieniem głowy.
Popatrzyła na niego wdzięcznie. Weszła ku ogromnym ruchomym drzwiom. Były z
metalu i grube, że chyba było trzeba czterech męskich rąk, by je otworzyć.
Środek słynął w wysoko ustawionych pięter,
ogromnego żyrandola, a w tle bladoniebieskie niebo. Miało to miejsce naprawdę
dużo światła i przestrzeni. Podeszła do recepcji, gdzie kobieta o krótkich
rudych włosach, zmierzyła ją od stóp do głów. Maggie w ogóle tu nie była, a z
racji, że podobieństwo do ojca w żadnym wypadku nie miała, musiała podać
nazwisko.
– Jestem córką pana Jamesa Blue i prosił bym
zjawiła się w jego biurze, czy można? – głos miała bardzo zmęczony i mówiła
niemal szeptem. Ale ton miała aksamitny jak zawsze.
– Ach, to ty – jej wąskie usta sprawiły, że
czuła się dziwnie. Trochę ją to bawiło, trochę przerażało. – Pan Blue kończy
właśnie konferencję ze swoimi klientami i powinien wrócić do biura za dziesięć
minut.
– To zacze...
Zanim skończyła swoją wypowiedź, usłyszały
brazylijski akcent kobiety o sylwetce gruszki. Odwróciła wzrok ku niej, lekko
zdezorientowana.
– Ach, panna Blue! Przepraszam Maito, ale jej
ojciec kazał być w jego biurze. Jeżeli to Ci nie przeszkadza, wezmę ją w dobre
ręce – uśmiechnęła się sztucznie, chwytając w swoje tipsy ramię blondynki. Była
zdezorientowana. Czując ból, odsunęła się od kobiety. – Przepraszam, ale już
mam taki chwyt z przyzwyczajenia. Jestem Penelopa, sekretarka twojego ojca.
– Jestem głodna – jedynie te słowa zdołała
wydobyć od chwili odejścia z recepcji. Kobieta weszła razem z nią do windy.
– Spokojnie. Zamówiłam dla Ciebie guacamole –
powiedziała. – Twój ojciec mówił, że gustujesz w pikanterii.
Zaśmiała się. Maggie mrugnęła kilkakrotnie
oczami.
– To popełnił błąd – mruknęła. – Wolę jajko,
kanapkę, ale nie coś takiego jak guacamole, czy jak powiedziałaś: pikanteria.
– Och... – wydęła usta. Po pięciu minutach
znalazły się dwadzieścia czy nawet trzydzieści pięć pięter wyżej. Maggie
przerażona cała zbladła, ale Penelopa nic sobie z tego nie robiła. Szła przed
siebie jak dumna kobieta z wyższych sfer. Chyba najwidoczniej miała w życiu
mnóstwo kochanków.
Biuro było bardzo duże i znajdowało się w nim
mnóstwo regałów z segregatorami i różnymi nazwiskami czy nazwami dziwnych
projektów, na których nie miała bladego pojęcia. Biurko znajdowało się w przy
dużym oknie, który rozchodził się od jednej ściany koloru lawendy do drugiej o
tej samej barwie. Podłoga była z ciemnego drewna i idealnie koloryzowała się z
całym wnętrzem. Na biurku, znajdował się komputer firmy Apple, a po prawej
stronie zdjęcia. Były to jej zdjęcia. Na nich była z nim. Wtedy kiedy pierwszy
raz łowili ryby, pływali w bajorku, jednocześnie Maggie uczyła się pływać, a miała
zaledwie cztery lata. I ostatnie, gdy stała obok Roxan, przypatrując się czemuś
co ani trochę nie kojarzyła. Gwałtownie drzwi się otworzyły, a ona momentalnie
się ku nich odwróciła. Ujrzała Jamesa, a jego mina była surowa. Trzymał w ręku
plastikowe opakowanie. Podszedł do niej, ale ominął chwilę potem, podając jej
jedzenie.
– Penelopa musiała komuś dać twoje śniadanie.
– Mogłeś nie zamawiać jedzenia zanim tu
dotarłam. Mogłam normalnie zjeść na lotnisku, albo... sama je zrobić w twoim
domu. – Maggie założyła ręce na biodra, po tym odkładając jedzenie na skraj
biurka. Popatrzył na nią uważnie.
– Już Ci mówiłem, że u mnie je się wykwitnie,
nie prosto – fuknął. – Czyżbyś zapomniała?
– Przykro mi.
– Powinno. Jesteś w końcu w ciąży – po tym
słowach, wzdrygnęła się.
– A skąd w ogóle wiesz o tym? Ktoś Ci
powiedział? Podejrzewam, że Marry i Jessica – prychnęła pod nosem.
– Nie ważne skąd wiem, ważne, że wiem – powiedział stanowczym głosem. –
Ważne, że masz dowód na to, iż interesuję się twoim życiem.
– Mam osiemnaście lat – wywróciła oczami.
– To nie świadczy, że w pełni wiesz o życiu –
wtrącił James.
– Jak długo więc zamierzasz w nie ingerować? –
w końcu zmusiła się do otworzenia swojego śniadania. Były w nim dwa tosty i
sałatka. W końcu coś normalnego,
powiedziała sarkastycznie.
– Póki jesteś młoda i głupia – wzruszył
obojętnie ramionami.
Po chwili wpadł jeden z mężczyzn, zapewne
pracujących w biurze jej ojca, który podał mu jakąś teczkę i szybko wyszedł.
Pierwszy raz była w pracy u swojego ojca, co ją po trochu irytowało. Wszyscy byli
elegancko ubrani, a pierwszy raz widzi ojca w drogim garniturze. James stał po
jej lewej i przeglądał zawartość granatowej teczki, którą otrzymał. Miał bardzo
poważną minę i ani razu nie zwrócił ku niej wzroku. Jakby w ogóle nie chciał jej
widzieć na oczy.
– Ile zamierzasz mnie tu trzymać? – zapytała
kiedy odłożyła puste opakowanie. Jej ton był nadmiar irytujący i bardzo
nietaktyczny. W końcu była na niego zła za jego postawę. Ani razu nie
spojrzał...
– Tak długo, aż ustalimy nasz pakt milczenia. –
Odłożywszy na biurko teczkę, w końcu odważył się na nią spojrzeć. Ona otworzyła
szeroko oczy.
– Co?! – pisnęła.
– Nie zachowuj się jak twoja matka, Meg –
syknął cicho i rozkazał jej ponownie usiąść. – Jesteś moją córką, która ma mnie
szanować, rozumiesz?
– Nie szanowałeś mnie przez ten cały czas, ani
Harry’ego... ani Justina.
Po wymowie ostatniego imienia jego dłonie
zamieniły się w pięści, aż pobladły mu knykcie.
– Nie wymawiaj tych imion w mojej obecności.
Nie życzę sobie tych słów w moim biurze – warknął, waląc pięścią w drewniane
biurko. – To jest pierwsza zasada. Druga polega na tym, że urodzisz to dziecko
milcząc. Ja postaram się, żeby trafiło w dobre ręce.
– O-o czym ty mówisz? – wyjąkała przerażona.
– Powiedz mi tak naprawdę... – westchnął
ciężko, a jego dłonie zaczęły drżeć – który z wymienionych wcześniej przez
Ciebie imion jest ojcem?
Maggie usta zadrżały. Sądząc po tym co powinna
mu powiedzieć, będzie chyba przed nim zaraz uciekać. Zacisnęła paznokcie na
fotelu i zagryzła wargę. Uciekła przed jego przenikliwym wzrokiem, lekko
odwracając głowę, a słońce dotknęło jej kosmyków złocistych włosów, które
zalśniły.
– N-nie wiem...
Powiedziała najciszej jak się dało.
– Nie wiesz... – i teraz moment, którego
zaczęła się bać. – Spałaś z nimi obojga, Meg? Jesteś taką dziwką, że poszłaś z
nimi do łóżka? Czy serio potrzebowałaś takiej bliskości jak powiedziała twoja
matka, że przespałaś się z jednym i z drugim?
– Nie spałam z żadnym – warknęła cicho w jego
stronę. Nie zamierzała słuchać obraźliwych uwag, ani myśli swojego ojca... a
już w szczególności, iż to bolało.
– Trzecia zasada polega na tym, że będziesz
miała wolność, choć ograniczoną, ale masz się zjawiać w domu przed czwartą po
południu, rozumiesz?
– Ograniczasz mnie? – prychnęła.
– Powiedziałem coś na temat tonu – uniósł
palca wskazującego jako ostrzeżenie. – Poza tym masz mnie informować gdzie się
wybierasz.
– Tato, zamierzałam z tobą porozmawiać mając
nadzieję, że mnie wysłuchasz i pomożesz mi w trudnych chwilach, ale zamiast
tego zamykasz mnie pod kluczem i trzymasz pod obserwacją!
– Do końca ciąży nikt, prócz mnie ani twoich
bliskich nie będzie wiedział o tym. Po porodzie, dziecko zostanie w szpitalu, a
ja się zajmę wszystkim i wrócisz do domu. Dla mnie sprawa jest prosta. Nie
pozwolę byś była dziwką w oczach mediów. Ale jak na razie jesteś kurwą, którą
uważa twój były... hm... jak on miał... Harry Styles?
Zbladła. Jej oczy poczerniały. Połknęła głośno
ślinę i czuła jak ślepia zaczynają ją piec.
– Czwarta zasada: nie przeklinaj w mojej obecności.
Starała się, by jej ton głosu nie sprawiał, że
jest krucha. Choć James widział już te szklane oczy i nie mógł pohamować śmiechu.
Zaśmiał się kpiąco.
– Piąta zasada: nie nadużywaj mojej
cierpliwości, bo przez to twoje puszczanie się wskórasz jedynie ból. Szósta
zasada: nie próbuj uciekać, mam sokole oko i jesteś cały czas pod obserwacją.
– Nie jestem dziwką! – warknęła. – Nie jestem
żadną kurwą w oczach Harry’ego, on po prostu źle zrozumiał. Ja go wciąż kocham!
On mnie również!
– Gdyby Cię kochał, dbałby o Ciebie, czyż nie?
– uniósł brew, czując satysfakcję z triumfu, który dziś poczuł. Zauważył jak z
oka spływa jej kryształowa łza. – Och, nie mów, że płaczesz, kochanie...
– Jesteś dupkiem – otarła łzę, a on prychnął,
wstając z miejsca. Maggie zadrżała, czując jak opatula ją zimno i nieprzyjemny
dreszcz przeszedł przez jej ciało. Po chwili poczuła szczypiące i paraliżujące
uczucie boleści prawego policzka. Mocniejsze uderzenie niż zadał jej Justin. To
sprawiło, że łzy spadły strumieniem. Złapał ją za szczękę i ścisnął mocno.
– Jeszcze raz tak do mnie powiesz, a zaraz
będziesz mnie na kolanach błagać, bym nie robił Ci krzy-wdy – warknął przez zaciśnięte
zęby, po czym puścił ją, a ona chwilę czuła paraliż. Z trudem opanowała
drżenie. – Więc... zaraz zadzwonię do Gabe’a, by zawiózł Cię do domu. Da Ci
klucze, ale nie próbuj ucieczek, bo w twojej walizce znajdował się dowód osobisty
i paszport, prawda? Cóż, skonfiskowałem to, oraz przygarnąłem twoje pieniądze,
o które będziesz mnie prosić, bym Ci je dał na potrzebne rzeczy jak ciuchy, czy
zachcianki typu wibratory, prawda?
Maggie omal nie rozbeczała się jak małe
dziecko, słysząc jego złośliwy śmiech. Wybrał numer do szofera, a ona kurczowo
siedziała w fotelu. Nie miała i tak dokąd by uciec, więc zrobi tak jak kazał.
Przed godziną siódmą już była w rezydencji
ojca i na samą myśl spędzenia w nim pół roku, sprawiała, że to było jakby
właśnie trafiła na obóz koncentracyjny w takim zadbanym domu. Od razu do niego
wchodząc weszła na górę, do pamiętnych czasów, gdy ojciec mówił, że ją kocha,
co sprawiało, że jeszcze bardziej chce jej się płakać. I rozbeczała się,
trzaskając drzwiami do sypialni, w której niegdyś spała tylko dwie nieszczęsne
noce. W dzień wyjazdu, wyjechała do Polski gdzie dowiedziała się strasznej
rzeczy. Pierwszej nocy miała pierwszy koszmar, który był jedną z najgorszych
wspomnień, a ich było mnóstwo.
Tak czy inaczej w Hiszpanii tym razem
pomieszka.
„Bliskość
śmierci zawsze sprawia, że staramy się żyć lepiej.” – Paulo Coelho
D R A M A boże dodaj szybko następny bo nie wytrzymam. Oby Maggie udało się stamtąd uciec. Kocham cię <3 :* Do NN
OdpowiedzUsuńA ja i tak swoje wiem, Sandra :P
UsuńNie przymilaj się, huehuehue
WoW! WoW!
OdpowiedzUsuńTo jest po prostu świetne. Dziwi mnie że tak mało osób komentuje.
Nie chce im się czytać od początku. :) A szkoda, niech żałują, bo masz ogromny talent. Znakomicie wprowadzasz w ten klimat. Uwielbiam to. :)
Pozdrawiam.
http://crimeiseverywhereopowiadania.blogspot.com/
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń