niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział 64

Cisza

„Cisza. Brak odpowiedzi. Kłopot polegał na tym, że cisza to też odpowiedź.” Blaze


Maggie patrzyła na kuzynkę z niedowierzaniem lub miała ogromną nadzieję, że zaraz wybuchnie śmiechem i powie, iż to był żart. Nie zrobiła tego.
Pokręciła głową i zaczerpnęła gwałtownie powietrze do ust. Roxan wstała i bez skrupułów, weszła na górze, kierując się ku sypialni blondynki. Sama była zła na własnego wujka, ale wolałaby żeby z nim porozmawiała. Może zmieni zdanie. Może to zaakceptuje, a może nie... Nadzieja w każdym razie była niewielka.
– Roxan! – wykrzyczała jej imię na całą długość korytarza, aż usłyszała echo, które odbiło się w drugą stronę. Jednak ona nie zważyła na to i westchnęła. W pewnym momencie straciła swoje poczucie humoru. Głos Jamesa był bardzo surowy i jakby groził jej, że jeśli jego córka nie zjawi się w Hiszpanii w ciągu dwudziestu czterech godzin, naśle na nią swoich płatnych zabójców. – Roxan!
Usłyszała ponownie swoje imię. Maggie nie była w stanie się kłócić. Nie miała na to siły, a w szczególności, że jest ciężarna. W sypialni, weszła do kwadratowej garderoby gdzie zapewne zaopatrzyły ją Jessica i Marry. Sama nie wiedziała, czy teraz została przypadkiem zahipnotyzowana. Ale po prostu się wystraszyła. Zauważyła po chwili obok siebie blondynkę, która nie była ni smutna, ni wściekła zarazem. Tylko zaskoczenie skrzyżowane ze zdziwieniem. – Mój ojciec wie? Jak?!
– Skąd mam wiedzieć? – wyrzuciła ręce w powietrze. – Powinnaś się pakować i to wyjaśnić... mam taką nadzieję...
Ramiona Roxan opadły z lekkiego zażenowania. Skąd mogła mieć pewność, że jej wuj nie zrobi krzywdę własnej córce? Westchnęła ciężko. Garderoba chyba nie miała dobrej aury na myślenie. Maggie od początku jej przemeblowania tak uważała, a już na pewno gdy zapakowały w niej tony ubrań jej przyjaciółki, za którymi zaczęła tęsknić. Wyrzuty sumienia szybko uderzyły jej do głowy i wspomnienia z rana.
– Dobra... – westchnęła zrezygnowana grą w króla ciszy. – Pojadę. Zarezerwuję bilet lotniczy do Madrytu przez Internet.
Roxan przybliżyła się do niej i położyła dłonie na jej ramionach i bez namysłu ją wtuliła w siebie. A sądziła, że tego dnia poprawi jej humor po wczorajszym zerwaniu. Maggie przyzwyczaiła się już do cichych cierpień we własnym umyśle, bez martwienia innych. To ją też dobijało, bo raniła przede wszystkim Johanne i Pattie. Obie już straciły chwilowy rozum przez jeden telefon.
– Pomogę Ci się spakować, a ty idź zarezerwuj bilet.
Maggie skinęła tylko głową i wyszła z garderoby. Na łóżku znajdował się laptop, który po chwili włączyła i minęło kilka minut, a zarezerwowała lot na najszybszą godzinę lotu. Była to godzina przed trzecią nad ranem. Nie była zadowolona, ale lepiej, by ojciec jak najszybciej ją stamtąd wypuścił. O to się modliła.
Roxan po pół godzinach krzątania się z jednego pomieszczenia na drugi, usiadła obok niej na łóżku, gdzie pościel w jednej chwili stała się jednym wielkim nieładem. Maggie podpierała się łokciem o poduszki i błądziła niedostępnym wzrokiem po pokoju. Posłała jej uśmiech, ale można było zauważyć, że w ogóle nie miała na to ochoty. Domyślić się również można, że głęboko się nad czymś zastanawiała. I jakby zaraz miała wziąć z szuflady, z biurka kartkę A4 i spisać milion pytań, które zapewne zadawała sobie w głowie.
– Miałaś kiedyś koszmary? – uniosła delikatnie wzrok na brunetkę, patrząc nań spod gęstych rzęs. Spojrzały na siebie obie, a kuzynka połknęła głośno ślinę. – Takie... realistycznie. Ja takie miałam. Czułam w nich ból, jakbym... umierała.
Roxan wzdrygnęła się.
– Wiem, że to brzmi jak jakieś teksty wyciągnięte z książek, ale... – potrząsnęła głową – ja tak mam.
– Meg, nie mów, że jesteś lunatykiem – przeraziła się i gwałtownie zmieniła postawę i usiadła. Maggie prychnęła.
No i znów spudłowałam..., pomyślała przeklinając w myślach.
– Nieważne – mruknęła i zsunęła się z łóżka. Skierowała się na dół, by coś zjeść, bo innymi słowem dzieciątko znowu zrobiło się głodne. Chociaż miało prawo, iż blondynka nie jadła nic od pięciu godzin. Ani nawet nie napiła się źródlanej wody. Roxan zeszła kilka minut po niej i pomogła w zrobieniu obiadu, po czym obie przysiadły się do stołu i zjadły makaron z sosem pomidorowym. Maggie wzięła nawet kilka porcji za co nawet w myślach uderzyła się w policzek. Chciała, by Harry zamiast Roxan, towarzyszył jej przy obiedzie. Tęsknota za nim była tak bolesna, że mogła nawet umrzeć z samotności bez ukochanego.
Kiedy posprzątała, skuliła swoje ciało na kanapie, włączając telewizję, byleby nie myśleć o najgorszych rzeczach. Usłyszała tupot obcasów dochodzących z przedpokoju, w którym ujrzała Roxan. Najwyraźniej wracała do domu, ale chyba niechętnie, gdyż miała skwaszoną minę.
– Muszę wracać do Jake’a – westchnęła. – Zastanawia się gdzież żonę poniosło.
Wywróciła teatralnie oczami i lekko uniosła kąciki ust. Podeszła do niej i czule przytuliła drobne ciało swojej kuzynki.
– Pozdrów go ode mnie, ale nie mów mu o zaistniałej sytuacji, okej? – zacisnęła usta w długą linię i czekała na dobrą odpowiedź. Na odpowiednią odpowiedź, która miała wyłonić się z ust Roxan. Kiwnęła tylko twierdząco głową.
– Ty też na siebie uważaj, rozumiesz? Twój ojciec lubi nagabywać – prychnęła żartobliwie, a Maggie tylko zaśmiała się cicho pod nosem. Czarne włosy kuzynki opadły lekko jej na twarz, że ledwo zauważyła pożegnalny, szczery uśmiech. Poprawiła włosy, dopiero gdy była przy wyjściu. Usłyszała tylko zamykające się drzwi, a ona powróciła do patrzenia w ekran telewizora.

O trzeciej nad ranem przegryzła przed lotem małą kanapkę z szynką i chwytając walizkę w dłonie, zamknęła dom, sprawdzając czy wszystko zostało przed wyjściem wyłączone. Dom był chyba jedną z najskromniejszych willi w Los Angeles, bo nie zamierzała się pchać do domu, który liczył czterdzieści sypialń i czterdzieści pięć łazienek. Dom był skromny, a jego kształt przypominał sześciokąt.
Zamówiła taksówkę, iż nie miała siły jeżdżąc samochodem, tuż po krótkim śnie, w który z chęcią zapadłaby ponownie. Po dwóch kwadransach znalazła się na lotnisku, a potem kupując przy okazji kawę z mlekiem, weszła ku samolotu. Miała w dłoni Przed Świtem, którą dalej nałogowo czyta. Ale również dlatego, że w środku na ostatnich kartkach książki, znajdowała się tajemnicza koperta, którą wciąż nie otworzyła. W głowie układała sobie zdania, wytłumaczenia, które zna, ale gdyby powiedziała Jamesowi o swoich koszmarach i przypuszczeniach, śmiałby się z niej, potem zadzwoniłby po ludzi ze szpitala psychiatrycznego i zabiłby na deser Justina, który póki brak dowodów był niewinny. Tylko raz z nim rozmawiała. I wiedziała, że już z nim nie porozmawia. To ją gdzieś w środku szczerze zabolało. Przynajmniej była jednym ze świadków jak jej najbliższy przyjaciel z dzieciństwa dorastał. Zupełnie na jej oczach. Z uśmiechem na ustach, jak sprawia, że ludzie wzruszają się na jego widok i spełnia jednocześnie ich marzenia. Tak jak swoje. Nie zapomniał o jej udziale w tym wszystkim. Była ważna...

Aniele Boży, stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
Bądź mi zawsze ku pomocy.
[...]

Zbudziła się poprzez dokuczliwy głos jednej ze stewardes, która posłała jej zbyt wesoły uśmiech, a ona poprawiła się w fotelu. Informacja ta dotyczyła o lądowaniu.
Na kopercie wciąż widniał napis:

Kiedy powstaje miłość i szczęście, człowiek wydaje się być inny...

Jak na razie jej nie czuję, kolejna sarkastyczna myśl przeszła przez jej głowę.
Kiedy w końcu wylądowała, czuła przeszywający ból pleców zaczynający się od łopatek po samą kość ogonową. Podrapała się po karku, a na lotnisku odebrała walizkę. Poczuła wibrowanie w tylnej kieszeni swoich jeansów. Sięgnęła po telefon i ujrzała wiadomość od swojego ojca:

Od: Tata
Treść: Za kwadrans przyjedzie mój szofer po Ciebie i przyjedziesz na chwilę do mojego biura. Nic nie jedz do tego czasu.

Jęknęła zła. Głodna była niemiłosiernie. Brzuch nawet wydał z siebie ryk niezadowolenia. To było jak tortura. W ustach miała suchość i nieciekawy zapach kawy. Miała duże szczęście, że nie przybyło na wymiotowanie w małej toalecie, z której korzystali inni pasażerowie. Schowała telefon do kieszeni i wyszła z lotniska, a zaraz poczuła ciepło na ciele. Wschodzące słońce nawet przed wiosną musiało intensywnie grzać. Była bardzo zdziwiona, że od szóstej rano jej ojciec siedział w biurze i pracował. No cóż, zarabiał na życie jak każdy.
Mała limuzyna przyjechała pod lotnisko, a z niej wyszedł o karmelowej skórze mężczyzna, który wziął od niej walizkę i uśmiechnął się czule. Miał nadzwyczajnie silną opaleniznę i silne ramiona, a dłonie ogromne jak Wielka Stopa, tyle że zamiast stopy takie miał dłonie.
Wsiadła na tylne siedzenie, a on z wesołym nastawieniem odstawił dziewczynę pod duży budynek, który miał chyba osiemdziesiąt parę metrów wysokości. Był szklany od stóp do głów, a wejście przypominające do podobnej rezydencji, w której mieszkał James. Rozglądała się w górę, aż w żołądek zrobił fikołka. Usłyszała aksamitny głos szofera.
– Pan Blue kazał zawieść walizkę do rezydencji pana – poinformował z uśmiechem. Odwzajemniła gest ze skinieniem głowy. Popatrzyła na niego wdzięcznie. Weszła ku ogromnym ruchomym drzwiom. Były z metalu i grube, że chyba było trzeba czterech męskich rąk, by je otworzyć.
Środek słynął w wysoko ustawionych pięter, ogromnego żyrandola, a w tle bladoniebieskie niebo. Miało to miejsce naprawdę dużo światła i przestrzeni. Podeszła do recepcji, gdzie kobieta o krótkich rudych włosach, zmierzyła ją od stóp do głów. Maggie w ogóle tu nie była, a z racji, że podobieństwo do ojca w żadnym wypadku nie miała, musiała podać nazwisko.
– Jestem córką pana Jamesa Blue i prosił bym zjawiła się w jego biurze, czy można? – głos miała bardzo zmęczony i mówiła niemal szeptem. Ale ton miała aksamitny jak zawsze.
– Ach, to ty – jej wąskie usta sprawiły, że czuła się dziwnie. Trochę ją to bawiło, trochę przerażało. – Pan Blue kończy właśnie konferencję ze swoimi klientami i powinien wrócić do biura za dziesięć minut.
– To zacze...
Zanim skończyła swoją wypowiedź, usłyszały brazylijski akcent kobiety o sylwetce gruszki. Odwróciła wzrok ku niej, lekko zdezorientowana.
– Ach, panna Blue! Przepraszam Maito, ale jej ojciec kazał być w jego biurze. Jeżeli to Ci nie przeszkadza, wezmę ją w dobre ręce – uśmiechnęła się sztucznie, chwytając w swoje tipsy ramię blondynki. Była zdezorientowana. Czując ból, odsunęła się od kobiety. – Przepraszam, ale już mam taki chwyt z przyzwyczajenia. Jestem Penelopa, sekretarka twojego ojca.
– Jestem głodna – jedynie te słowa zdołała wydobyć od chwili odejścia z recepcji. Kobieta weszła razem z nią do windy.
– Spokojnie. Zamówiłam dla Ciebie guacamole – powiedziała. – Twój ojciec mówił, że gustujesz w pikanterii.
Zaśmiała się. Maggie mrugnęła kilkakrotnie oczami.
– To popełnił błąd – mruknęła. – Wolę jajko, kanapkę, ale nie coś takiego jak guacamole, czy jak powiedziałaś: pikanteria.
– Och... – wydęła usta. Po pięciu minutach znalazły się dwadzieścia czy nawet trzydzieści pięć pięter wyżej. Maggie przerażona cała zbladła, ale Penelopa nic sobie z tego nie robiła. Szła przed siebie jak dumna kobieta z wyższych sfer. Chyba najwidoczniej miała w życiu mnóstwo kochanków.
Biuro było bardzo duże i znajdowało się w nim mnóstwo regałów z segregatorami i różnymi nazwiskami czy nazwami dziwnych projektów, na których nie miała bladego pojęcia. Biurko znajdowało się w przy dużym oknie, który rozchodził się od jednej ściany koloru lawendy do drugiej o tej samej barwie. Podłoga była z ciemnego drewna i idealnie koloryzowała się z całym wnętrzem. Na biurku, znajdował się komputer firmy Apple, a po prawej stronie zdjęcia. Były to jej zdjęcia. Na nich była z nim. Wtedy kiedy pierwszy raz łowili ryby, pływali w bajorku, jednocześnie Maggie uczyła się pływać, a miała zaledwie cztery lata. I ostatnie, gdy stała obok Roxan, przypatrując się czemuś co ani trochę nie kojarzyła. Gwałtownie drzwi się otworzyły, a ona momentalnie się ku nich odwróciła. Ujrzała Jamesa, a jego mina była surowa. Trzymał w ręku plastikowe opakowanie. Podszedł do niej, ale ominął chwilę potem, podając jej jedzenie.
– Penelopa musiała komuś dać twoje śniadanie.
– Mogłeś nie zamawiać jedzenia zanim tu dotarłam. Mogłam normalnie zjeść na lotnisku, albo... sama je zrobić w twoim domu. – Maggie założyła ręce na biodra, po tym odkładając jedzenie na skraj biurka. Popatrzył na nią uważnie.
– Już Ci mówiłem, że u mnie je się wykwitnie, nie prosto – fuknął. – Czyżbyś zapomniała?
– Przykro mi.
– Powinno. Jesteś w końcu w ciąży – po tym słowach, wzdrygnęła się.
– A skąd w ogóle wiesz o tym? Ktoś Ci powiedział? Podejrzewam, że Marry i Jessica – prychnęła pod nosem.
– Nie ważne skąd wiem, ważne, że wiem – powiedział stanowczym głosem. – Ważne, że masz dowód na to, iż interesuję się twoim życiem.
– Mam osiemnaście lat – wywróciła oczami.
– To nie świadczy, że w pełni wiesz o życiu – wtrącił James.
– Jak długo więc zamierzasz w nie ingerować? – w końcu zmusiła się do otworzenia swojego śniadania. Były w nim dwa tosty i sałatka. W końcu coś normalnego, powiedziała sarkastycznie.
– Póki jesteś młoda i głupia – wzruszył obojętnie ramionami.
Po chwili wpadł jeden z mężczyzn, zapewne pracujących w biurze jej ojca, który podał mu jakąś teczkę i szybko wyszedł. Pierwszy raz była w pracy u swojego ojca, co ją po trochu irytowało. Wszyscy byli elegancko ubrani, a pierwszy raz widzi ojca w drogim garniturze. James stał po jej lewej i przeglądał zawartość granatowej teczki, którą otrzymał. Miał bardzo poważną minę i ani razu nie zwrócił ku niej wzroku. Jakby w ogóle nie chciał jej widzieć na oczy.
– Ile zamierzasz mnie tu trzymać? – zapytała kiedy odłożyła puste opakowanie. Jej ton był nadmiar irytujący i bardzo nietaktyczny. W końcu była na niego zła za jego postawę. Ani razu nie spojrzał...
– Tak długo, aż ustalimy nasz pakt milczenia. – Odłożywszy na biurko teczkę, w końcu odważył się na nią spojrzeć. Ona otworzyła szeroko oczy.
– Co?! – pisnęła.
– Nie zachowuj się jak twoja matka, Meg – syknął cicho i rozkazał jej ponownie usiąść. – Jesteś moją córką, która ma mnie szanować, rozumiesz?
– Nie szanowałeś mnie przez ten cały czas, ani Harry’ego... ani Justina.
Po wymowie ostatniego imienia jego dłonie zamieniły się w pięści, aż pobladły mu knykcie.
– Nie wymawiaj tych imion w mojej obecności. Nie życzę sobie tych słów w moim biurze – warknął, waląc pięścią w drewniane biurko. – To jest pierwsza zasada. Druga polega na tym, że urodzisz to dziecko milcząc. Ja postaram się, żeby trafiło w dobre ręce.
– O-o czym ty mówisz? – wyjąkała przerażona.
– Powiedz mi tak naprawdę... – westchnął ciężko, a jego dłonie zaczęły drżeć – który z wymienionych wcześniej przez Ciebie imion jest ojcem?
Maggie usta zadrżały. Sądząc po tym co powinna mu powiedzieć, będzie chyba przed nim zaraz uciekać. Zacisnęła paznokcie na fotelu i zagryzła wargę. Uciekła przed jego przenikliwym wzrokiem, lekko odwracając głowę, a słońce dotknęło jej kosmyków złocistych włosów, które zalśniły.
– N-nie wiem...
Powiedziała najciszej jak się dało.
– Nie wiesz... – i teraz moment, którego zaczęła się bać. – Spałaś z nimi obojga, Meg? Jesteś taką dziwką, że poszłaś z nimi do łóżka? Czy serio potrzebowałaś takiej bliskości jak powiedziała twoja matka, że przespałaś się z jednym i z drugim?
– Nie spałam z żadnym – warknęła cicho w jego stronę. Nie zamierzała słuchać obraźliwych uwag, ani myśli swojego ojca... a już w szczególności, iż to bolało.
– Trzecia zasada polega na tym, że będziesz miała wolność, choć ograniczoną, ale masz się zjawiać w domu przed czwartą po południu, rozumiesz?
– Ograniczasz mnie? – prychnęła.
– Powiedziałem coś na temat tonu – uniósł palca wskazującego jako ostrzeżenie. – Poza tym masz mnie informować gdzie się wybierasz.
– Tato, zamierzałam z tobą porozmawiać mając nadzieję, że mnie wysłuchasz i pomożesz mi w trudnych chwilach, ale zamiast tego zamykasz mnie pod kluczem i trzymasz pod obserwacją!
– Do końca ciąży nikt, prócz mnie ani twoich bliskich nie będzie wiedział o tym. Po porodzie, dziecko zostanie w szpitalu, a ja się zajmę wszystkim i wrócisz do domu. Dla mnie sprawa jest prosta. Nie pozwolę byś była dziwką w oczach mediów. Ale jak na razie jesteś kurwą, którą uważa twój były... hm... jak on miał... Harry Styles?
Zbladła. Jej oczy poczerniały. Połknęła głośno ślinę i czuła jak ślepia zaczynają ją piec.
– Czwarta zasada:  nie przeklinaj w mojej obecności.
Starała się, by jej ton głosu nie sprawiał, że jest krucha. Choć James widział już te szklane oczy i nie mógł pohamować śmiechu. Zaśmiał się kpiąco.
– Piąta zasada: nie nadużywaj mojej cierpliwości, bo przez to twoje puszczanie się wskórasz jedynie ból. Szósta zasada: nie próbuj uciekać, mam sokole oko i jesteś cały czas pod obserwacją.
– Nie jestem dziwką! – warknęła. – Nie jestem żadną kurwą w oczach Harry’ego, on po prostu źle zrozumiał. Ja go wciąż kocham! On mnie również!
– Gdyby Cię kochał, dbałby o Ciebie, czyż nie? – uniósł brew, czując satysfakcję z triumfu, który dziś poczuł. Zauważył jak z oka spływa jej kryształowa łza. – Och, nie mów, że płaczesz, kochanie...
– Jesteś dupkiem – otarła łzę, a on prychnął, wstając z miejsca. Maggie zadrżała, czując jak opatula ją zimno i nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez jej ciało. Po chwili poczuła szczypiące i paraliżujące uczucie boleści prawego policzka. Mocniejsze uderzenie niż zadał jej Justin. To sprawiło, że łzy spadły strumieniem. Złapał ją za szczękę i ścisnął mocno.
– Jeszcze raz tak do mnie powiesz, a zaraz będziesz mnie na kolanach błagać, bym nie robił Ci krzy-wdy – warknął przez zaciśnięte zęby, po czym puścił ją, a ona chwilę czuła paraliż. Z trudem opanowała drżenie. – Więc... zaraz zadzwonię do Gabe’a, by zawiózł Cię do domu. Da Ci klucze, ale nie próbuj ucieczek, bo w twojej walizce znajdował się dowód osobisty i paszport, prawda? Cóż, skonfiskowałem to, oraz przygarnąłem twoje pieniądze, o które będziesz mnie prosić, bym Ci je dał na potrzebne rzeczy jak ciuchy, czy zachcianki typu wibratory, prawda?
Maggie omal nie rozbeczała się jak małe dziecko, słysząc jego złośliwy śmiech. Wybrał numer do szofera, a ona kurczowo siedziała w fotelu. Nie miała i tak dokąd by uciec, więc zrobi tak jak kazał.
Przed godziną siódmą już była w rezydencji ojca i na samą myśl spędzenia w nim pół roku, sprawiała, że to było jakby właśnie trafiła na obóz koncentracyjny w takim zadbanym domu. Od razu do niego wchodząc weszła na górę, do pamiętnych czasów, gdy ojciec mówił, że ją kocha, co sprawiało, że jeszcze bardziej chce jej się płakać. I rozbeczała się, trzaskając drzwiami do sypialni, w której niegdyś spała tylko dwie nieszczęsne noce. W dzień wyjazdu, wyjechała do Polski gdzie dowiedziała się strasznej rzeczy. Pierwszej nocy miała pierwszy koszmar, który był jedną z najgorszych wspomnień, a ich było mnóstwo.
Tak czy inaczej w Hiszpanii tym razem pomieszka.


„Bliskość śmierci zawsze sprawia, że staramy się żyć lepiej.” – Paulo Coelho

4 komentarze:

  1. D R A M A boże dodaj szybko następny bo nie wytrzymam. Oby Maggie udało się stamtąd uciec. Kocham cię <3 :* Do NN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja i tak swoje wiem, Sandra :P
      Nie przymilaj się, huehuehue

      Usuń
  2. WoW! WoW!
    To jest po prostu świetne. Dziwi mnie że tak mało osób komentuje.
    Nie chce im się czytać od początku. :) A szkoda, niech żałują, bo masz ogromny talent. Znakomicie wprowadzasz w ten klimat. Uwielbiam to. :)
    Pozdrawiam.
    http://crimeiseverywhereopowiadania.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń