You Are What I Want
„Pokazał
mi jak bardzo mnie kocha. Moja kolej.”
Noc była wręcz męcząca. W brzuchu zaczęło ją
dziwnie skręcać, przez co nie mogła skupić się na odpoczynku i o rozważeniu
słów Harry’ego na temat przyjęcia. Raz czuła w ustach nieprzyjemny smak. Jakby
zjadła różne nieświeże rzeczy. Jeszcze przed czwartą rano w końcu mogła
spokojnie zasnąć. Myślała, że znowu zaraz coś w jej głowie wybuchnie jakaś wizja lub nadejdzie koszmar.
Nic z tych rzeczy.
Poza tym, dziś jest wielki dzień. Jednak miała
mętlik w głowie i dalej zastanawiała się, czy pójść za radą przyjaciółek i
Harry’ego. U dziewczyn nie zdziwiłaby się tego, że chcą by przyszła, ale u
Brytyjczyka w żadnym wypadku. Była wręcz zaskoczona. Czyżby zaczął go lubić? Aż
serce radowało się na myśl, że to mógłby być koniec kłótni, skandali i bójek z
ich strony. Harry naprawdę się zmienił.
Przespała cztery i pół godziny. Nie była z
tego zadowolona i na śniadanie zjadła jak na nią, o wiele więcej. Dziwiła się
sama sobie. Zjadła pięć naleśników z dżemem śliwkowym, wypiła kawę i do tego
jogurt brzoskwiniowy. Miała w sumie dość, ale brzuch burczał. I to dość głośno,
by obudzić całe sąsiedztwo. Włączywszy telewizję od razu zobaczyła informacje,
że Justin wrócił do L.A. z niejaką Carly Rea Jepsen także Kanadyjką. Na
początku myślała, że są w sobie zakochani, ale okazało się, że są przyjaciółmi
i łączą ich tylko sprawy zawodowe. Maggie tylko na dwie sekundy była wściekła,
a potem znów usłyszała dźwięk dzwonka w telefonie. Tym razem był to Harry.
– Witaj, kochanie, jak minęła noc? – usłyszała
śpiący głos loczka. Uśmiechnęła się do siebie.
– Spałam tylko cztery i pół godziny –
mruknęła. – Zjadłam pięć naleśników i jogurt brzoskwiniowy, a powinnam zjeść
jeden niewielki kawałek omleta z pomidorem.
– Żebyś nie przytyła – zaśmiał się.
– Uważasz, że jestem gruba?! – zmarszczyła
czoło, a uśmiech znikł z ust.
– W żadnym wypadku nie. Wiesz, że to był żart.
– Dobre sobie – wywróciła oczami, siadając na
popielatej kanapie. – A jak tam minęła podróż, bo zapomniałam do Ciebie wczoraj
zadzwonić. Byłam strasznie zmęczona, a niewiele zrobiłam na tych
przygotowaniach.
– Podróż: szybko i wygodnie. Meg, może
powinnaś pójść do lekarza? – zaproponował.
– Po co? Jest wszystko w porządku, może to
dlatego, że cztery semestry zakuwałam w ciągu trzech miesięcy i teraz źle to
znoszę – bąknęła trochę znudzona. Ziewnęła i ułożyła głowę na poduszce.
– Nie chcę żebyś źle się czuła w dniu naszej
rocznicy – powiedział troskliwym głosem. – A najbardziej, że musisz dziś zjawić
się na urodzinach Justina.
– Mówisz jak Jess i Marry, – zachichotała – no
ale cóż... troszczysz się, a to właśnie to czego potrzebowałam przez tamte
czasy kiedy zmarła babcia Gabriela.
Skrzywiła usta i poprawiła się na kanapie.
– Idź na to przyjęcie... zrób to chociaż dla
mnie.
Wywróciła oczami, po czym głośno westchnęła.
Może osobiście, by i tak poszła... Harry jednak nalega. To ją mile zaskoczyło.
Uśmiechnęła się, gdy zaczął tak słodko prosić. Głos miał kojący, a ona uległa
temu urokowi. To było bardzo miłe z jego strony, że troszczył się o jej relacje
z bliskimi. Najgorsze dla niej było to, co spotka ją na urodzinach.
Tak jak obiecała przyjaciołom (a szczególnie
Ryanowi, że jego maleństwo wróci całe i zdrowe), zjawiła się w klubie, półtorej
godziny przed rozpoczęciem imprezy. Z myślą o Harrym zgodziła się na przymiarkę
w tą czarną sukienkę. W niej wyglądała inaczej. Bardziej wyzywająco, co ją
odrobinę onieśmielało. Makijaż miała jak zwykle delikatny, iż taki jej pasował.
Policzki same były lekko zaróżowione, a usta jakby umalowane szminką o mocnym
odcieniu różu. Fryzurę jej opuściły, idealnie kosmyki złocistych włosów opadały
jej na szczupłe ramiona. Nie musiały kombinować. Włosy same w sobie były
wspaniałe. Kiedy tylko obie wyszły z toalety, usłyszały już pierwsze odgłosy
nadjeżdżających samochodów. Maggie podeszła do okna i ujrzała mnóstwo znajomych
Justina. I tych bliższych. Odwróciła głowę w stronę przyjaciółek, które
wpatrywały się sobie nawzajem.
– Imprezę czas zacząć.
I wtedy usłyszały ryk samochodu i to nie byle
jakiego. Maggie uśmiechnęła się do siebie. Był to prezent od niej i od
Scootera. Przyjechał właśnie nim pod swoje przyjęcie urodzinowe. Jessica i
Marry zeszły na dół, a blondynka wciąż stała. Wlepiła wzrok w samochód, z
którego wyszedł Bieber. Ubrany był w czarny garnitur i czarną koszulę. Włosy
zaczesane do tyłu, zapewne użył pomady do włosów*. Nie wyglądał źle. Wręcz
musiała przyznać, że bardzo pociągająco. Zagryzła automatycznie wargę.
Usłyszała głos Chaza, który wołał ją na dół, więc po trzech sekundach
otrząsnęła się z zamyśleń i przywitała się z gośćmi. Najważniejszymi ludźmi na
tych urodzinach byli dziadkowie Justina, jego rodzeństwo i rodzice. Johanne
również się pojawiła.
– To ty jesteś Maggie? – usłyszała za sobą
kanadyjski głos. Mogła tylko podejrzewać kto to jest. I te podejrzenia były
słuszne. Była to Carly. Uśmiechnęły się do siebie, a brunetka wtuliła ją do
siebie.
– A ty jesteś Carly? – odpowiedziała pytaniem.
Jepsen kiwnęła głową.
– Tak to ja. Justin opowiadał mi o tobie.
Niezła z Ciebie kompozytorka hitów – zaśmiała się.
– Tylko piszę teksty – machnęła ręką. – Lubię
po prostu tworzyć. Tak jak ty, czy Justin...
– Kanadyjczycy mają to coś, nie? – Maggie
wybuchła gromkim śmiechem, kiwając głową. – Poza tym wyglądasz przecudnie. Skąd
kreacja?
– Pytaj moich stylistek – podrapała się po
głowie, śmiejąc się wciąż. – Są ekspertami od ingerowania w twoim życiu, ale
oczywiście w pozytywnym sensie.
Carly skinęła głową, a zaraz obok niej znalazł
się Antonio, trzymający już swój pierwszy szampan w ręce i uśmiechnął
serdecznie do blondynki. Dziewczyna była lekko zmieszana, ale odwzajemniła
gest.
– Witaj Maggie.
– Ja również Cię witam, Antonio.
Mężczyzna zilustrował ją od stóp do głów.
– Wyglądasz naprawdę perfekcyjnie – powiedział
z aprobatą w głosie. Uśmiech nie znikał mu z twarzy, a Maggie czuła jak się
lekko rumieni. – Gratuluję skończenia liceum. Scooter poinformował mnie już i
widzę, że jesteś przez jakiś czas wolna.
– Dziękuję. Cały czas zastanawiam się na jakie
studia by móc pójść – odchrząknęła. Carly odeszła. Zapewne dołączyć do
solenizanta.
– Życzę Ci powodzenia, kochana. Obyś dalej nie
przestawała komponować i tworzyć, bo naprawdę jesteś w tym naprawdę dobra –
odparł czule i uścisnął ją lekko. Odszedł, a ona stała rozglądając się wokół w
poszukiwaniu przyjaciół i rodziny.
Kiedy goście zasiedli do stolików, chłopcy
przygotowali wciąż prezentację jako prezent urodzinowy od Pattie i Jeremiego.
Tam gdzie siedział Justin, siedział jego ojciec, mama oraz Maggie, którą chciał
mieć przy sobie. Niestety ona denerwowała się przy nim i zaraz spociłaby się na
śmierć z nerwów. Dobrze, że użyła dezodorantu.
Patrzyła i wyłącznie na gości, co jakiś czas
zwracała uwagę na scenę. Od Ryana dowiedziała się, że musi jako pierwsza złożyć życzenia. Tym bardziej się denerwowała i
po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, zżerała ją straszliwa trema. Justin
co jakiś czas patrzył na nią, ale patrzyłby się częściej gdyby nie rodzice. Z
chęcią dotknąłby chociaż jej uda, by móc poczuć jej delikatną, jasną skórę.
Zagryzał co pół minuty wargi. Widział jak się denerwuje, bo jej klatka
piersiowa unosiła się nieskazitelnie szybko. Możliwe, że z dwóch powodów:
pierwszy; trema, drugi; bliskość z Bieberem.
Butler w końcu rozkazał dziewczynie, by
podeszła ku scenie. Tak też zrobiła, czując nieprzyjemne uczucie obserwacji
przez gości, którzy na pewno podziwiali jej wygląd. Justin uśmiechnął się, gdy
stanęła przy mikrofonie, mając szczególną nadzieję, że zaśpiewa mu coś
przyjemnego. Jednak się pomylił.
– Witam was tutaj zebranych... w tym
wyjątkowym dniu dla naszego solenizanta, w którym kończy swoje osiemnaste
urodziny. Jako że jestem osobą, która pomogła w przygotowaniach tego przyjęcia,
oraz tego że ja i Justin jesteśmy ze sobą blisko, chciałabym mu życzyć wszystkiego
najlepszego... nie przepraszam... wszystkiego najgorszego. Byś mógł uczyć się na własnych błędach. Wtedy można Ci
życzyć najlepszego. Każdy z nas był
młody, każdy z nas popełniał błędy i się na ich przykładach uczył. Ważne jest
to, że znamy swoją wartość... I mam nadzieję, że Justin znasz swoją. Im więcej
błędów popełnisz tym lepiej, bo wtedy będziesz wiedział jak z nimi walczyć. Z
fobiami, lękami... nawet ze samym sobą. W każdym razie, Justin... życzę Ci
tylko szczęścia w życiu i zdrowia. Teraz jest czas na popełnianie błędów.
Po krótkiej chwili, usłyszała oklaski
dochodzące z widowni. Powiedziała to co należało powiedzieć. I tak też zrobiła.
Nogi zrobiły się jak z waty gdy to mówiła. Wiedziała, że gdy zasiądzie obok
niego, a Pattie i Jeremy zajmą miejsce na scenie, będzie czuła jego dotyk na
swoim ciele. I tuż po powróceniu na swoje miejsce, rodzice Justina odeszli ku
scenie. Justin popatrzył na nią, a ona na kilka sekund w jego stronę. Serce
biło jej jak szalone, gdy przez głowę przychodziły jej prawdopodobne myśli
Bieber’a. Nic nie powiedział i ponownie zwrócił wzrok na scenę. Oczywiście
złożone życzenia. Chaz włączył pokaz i przygasił światła. Co zdjęcie, Justin
śmiał się i chował twarz w dłonie, a Maggie lekko unosiła kąciki swoich ust.
Wszyscy mówili: „Jakie to słodkie”, „Co za mały przystojniak” i tym podobne.
Justin zauważył, że większość zdjęć to on sam,
a wiadomo, że na kopii zdjęć znajdowała się również blondynka. Zacisnął szczękę
i pochylił głowę w jej stronę. Maggie zadrżała pod jego ton głosu.
– Gdzie są nasze zdjęcia, Meg? – burknął
zachrypniętym głosem.
Odwróciła głowę w jego stronę, ale nic nie
odpowiedziała i lekko wzruszyła ramionami. Wiedział, że tak łatwo nie odpuści i
jeszcze raz tego samego wieczoru spyta o to. Kiedy w końcu to się skończyło,
oboje wrócili na swoje miejsca, a goście mogli wygłosić swoje krótkie przemowy,
powiedzieć coś lub pochwalić się. Jedzenie zostało podane. Pierw homar na
gorąco. I jak sama nazwa wskazuje był wyciągany prosto z garnka, który po
otwarciu, wybuchł gęstą parą. Przysunęła się bliżej stołu i chwyciła sztućce.
Skorupa była twarda i to raczej dobrze. Mięso z homara było jeszcze lepsze. Aż
uszy się trzęsły.
Przyjęcie mogło trwać do bladego świtu.
Rozkręcała się z każdą minutą, a zabawy nie dość. Alkohol, muzyka i głośne
rozmowy robiła swoje. Dochodziła godzina jedenasta, a Maggie tylko przyglądała
się przyjęciu i rozmyślając, popijała swoim drugim szampanem. W brzuchu ją
dziwnie skręcało. Jakby miała zaraz zwymiotować. Tłok otoczył parkiet, gdzie
Carly śpiewała swój hit Call Me Maybe, a na środku tańczył Ryan Good z Ashley
Tisdale. Oczywiście, starsi opuścili klub, a Justina zostawili pod opieką
ochroniarzy.
Już trzy razy poproszono ją o taniec, jednak w
żadnym wypadku nie miała ochoty iść na parkiet. Przez te właśnie odruchy
wymiotne. Kiedy kelner kierował się ku niej, miała nadzieję na szklankę wody,
lecz przeszedł obok niej dając do ręki mały kawałek papieru. Ujrzała tylko dwa
słowa:
Do gwiazd
Uniosła głowę i przygniotła karteczkę. Serce
zaczęło jej bić szybciej. Wiedziała dokładnie gdzie ma pójść. W miejsce gdzie
widoczne było niebo. Widok na miasto, które nocą tętniło życiem. Widok na
Miasto Aniołów. Wzięła głęboki oddech, a następnie poszła w kierunku schodów.
Było ciemno, a już najbardziej kiedy przechodziła w stronę tarasu na widok,
który był piękny. Księżyc jeszcze na dodatek świecił i nie mówiąc już o
milionach gwiazd na niebie, które dały temu wieczorowi magiczny urok.
Przyjrzała się temu wszystkiemu co ją otacza, a muzyka z dołu niespodziewanie
ucichła. Zaraz potem usłyszała piosenkę Cover
Your Tracks, którą bardzo lubi. Objęła się ramionami, gdy chłodny wiatr
powiewał na południe, a na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Przez plecy
przeszedł ją zimny i nieprzyjemny dreszcz. Nie było nic słychać prócz słodko
grającej muzyki z dołu. Jej wzrok wlepiony był w miasto, iż naprawdę była
wpatrzona w poruszające się po drodze samochody, w kolorowe światła i słuchała
przyjemnej piosenki.
– Wyglądasz nieziemsko – poczuła znajomy,
paraliżujący oddech na karku, aż nogi się pod nią ugięły. Odwróciła się, widząc
stojącego przed nią Justina z lekkim uśmiechem na ustach.
– Czego chcesz, Justin? – westchnęła,
wywracając oczami. Stać ją było jedynie na to, iż słysząc jego głos po trzech
miesiącach, strasznie się zmienił... można powiedzieć, że wciąż staje się
przystojniejszy. Przybliżył głowę i szepnął do ucha:
– Jesteś tym czego chcę...
Jego wzrok błądził w głąb jej oczu i powoli
odsunął głowę. Niechętnie. Chciałby ją pocałować i to bardzo mocno. Lekko
odwróciła głowę, po czym siebie i znów wpatrywała się w miasto. Ale wiedziała,
że Bieber wciąż stoi, ale gdy odwróciła lekko głowę, stał obok niej. Również
się wpatrywał w to wszystko. Po chwili niezręcznej ciszy, wybuchł:
– Gdzie są nasze zdjęcia, Meg?
Ugryzła się w wewnętrzną część policzka i
wzięła głęboki wdech.
– Wybierałam tylko te, na których był
solenizant – kiedy zauważyła, że otwiera buzię, by coś powiedzieć, dodała: –
sam. Wzięłam niektóre nasze, a reszta powinna być na dysku.
Odkaszlnęła ostatnie słowa, a on zaśmiał się
kpiąco. Wywrócił oczami i oparł się łokciem o barierę, stanąwszy dokładnie
naprzeciw niej. Chwycił ją za łokieć, by mogła stanąć tak samo jak on.
– Niezłe z Ciebie ziółko – bąknął, wciąż trzymając
ją i lekko ściskając. – Robisz wszystko, bym zniknął z twojego życia, ale
wiedz, że tak się nie stanie...
– Kiedy wyjdę za mąż, zobaczymy czy będziesz
taki cwany jak teraz – popatrzyła na niego wzrokiem zabójcy, stojąc z nim
twarzą w twarz. Wpatrywali się sobie, aż potem puścił jej ramię. Chciał coś
powiedzieć, ale ugryzł się w język. Jednak miał jedne złe przeczucie. Coś go w
pewnym momencie ukłuło w serce. W co ty
się pakujesz, Maggie...?, powiedział w głowie, patrząc przed siebie.
Brzuch Maggie robił się coraz gorszy. Gotowało
ją od środka i nadeszła ją myśl, że to wszystko przez alkohol, lub zjadła coś
nieświeżego. Jej twarz pobladła, a jej wyraz był bardzo rozżalony i smutny.
Przymknęła powieki i odeszła od barierki, gdzie Justin po chwili zwrócił ku
niej głowę. Ujrzawszy ją w dziwnym i słabym stanie, podszedł i troskliwym
głosem, zapytał:
– Co się dzieje?
Odsunęła od niego ręce, które chciał chwycić.
Zamiast tego, złapał ją za podbródek, mając nadzieję, że coś wyczyta z jej
oczu. Ujrzał w nich tylko odbicie gwiazd.
– C-chyba... wrócę do... domu, bo czuję się
zmęczona...
Chciała odwrócić się i odejść, lecz ramię
Justina jej tym przeszkodziło, ale nie miała siły się z nim kłócić.
– Źle się czujesz? – zapytał.
– Justin, proszę... ty masz się bawić, nie
martw się o mnie – mruknęła.
– Maggie? – powiedział głośniej niż zamierzał.
– Nie puszczę Cię samej...
– Pójdę do Austina, może mnie odwiezie – jej
oczy kręciły się dookoła, jakby kręciła się na karuzeli. Chciałaby wrócić do
domu bez żadnych uścisków, słów czy nawet nie używać do tego nóg.
– Chodź – chwycił jej rękę i oboje zeszli na
dół. Wzrokiem szukał wysokiego bruneta, który mógłby być przy różnych kątach
klubu. Ujrzał go przy wyjściu awaryjnym i ciągnąc ją ku niego, podszedł. Austin
uśmiechnął się do solenizanta, lecz widząc w dość kiepskim stanie blondynkę,
zaniepokoił się.
– Justin nie telep mną, kręci mi się w głowie!
– warknęła, puszczając jego dłoń. Złapała się za głowę i przeczesała włosy
palcami.
– Zawieź ją do domu... – powiedział stanowczo
Justin, po czym zwrócił się do niej. – Powiem dziewczynom, żeby jutro rano
przyszły do Ciebie.
Dziewczyna warknęła.
– Odczep się! Odwal się od mojego życia! Sama dam sobie radę. Jeżeli dziewczyny
będą chciały przyjść to przyjdą, ale ja nie chcę twojej pomocy! – krzyknęła
głośno. Myślała, że zaraz zwymiotuje na jego buty i jednocześnie zemdleje.
– Nie została przypadkiem otruta? – dopytał
brunet. Justin wzruszył ramionami.
– Dziewczyny to sprawdzą. Niemożliwe, żeby Meg
została otruta... – kręcił głową. Austin tylko przyjął do wiadomości pierwsze
zdanie, iż wiedział, że drugie to głośne myślenie Bieber’a. Maggie ruszyła ku
drzwiom wyjściowym, a za nią ochroniarz.
W drodze powrotnej do domu, Maggie oparła
głową o zimną szybę, pokryta została grubą marynarką bruneta. Kiedy padało
światło na jej twarz widać było dokładnie jej bladziutką twarz. Widać, że
chciało jej się solidnie spać. Austin od czasu do czasu zerkał na nią, a ona
ani drgnęła. Miała zwyczajnie przymknięte oczy, jakby właśnie usnęła. Czując,
że silnik zostaje wyłączony, wzdrygnęła się i momentalnie otworzyła oczy.
Mężczyzna odwrócił głowę w jej stronę i posłał jej lekki uśmiech. Zaś ona mu
wdzięczny. Ziewnęła.
– Dziękuję Ci, Austin – mruknęła śpiącym
głosem.
– Jutro sprawdzimy co Ci jest... wyglądasz
strasznie, ale w tej sukience... – powiedział cicho – mogłabyś zostać kolejnym
cudem świata.
Dziewczyna prychnęła i przytuliła go. Była
lodowata, wargi miała suche i popuchnięte, a policzki zamiast koloru różowego,
miały szary odcień. Chciała już zdjąć marynarkę, gdy po chwili dodał:
– Nie, weź ją. Jest chłodno na dworze, a ty
nie wyglądasz najlepiej. Wpadnę po nią w najbliższym czasie – uśmiechnął się i
skinął głową.
– Kurde, Austin... – odchyliła głowę w tył –
nie wiem jak ja mam Ci się odpłacić.
Otworzyła drzwi i wyszła z samochodu bez
dodatkowych zbędnych słów.
– Hej, – powiedział, a ona zwróciła swoje
kakaowe oczy na niego – wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy...
Uśmiechnął się po raz kolejny. Maggie również
to zrobiła, że aż jej się ciepło w środku zrobiło. Zaraz potem zamknęła drzwi
od czarnego jeepa i wróciła do domu. W nim... jak zwykle panowała cisza,
spokój. Ledwo je zamknęła, czując ciężkość i osłabienie. Tak jak Austin może
podejrzewać, została otruta. Gdyby tak było naprawdę, Justin nie podarowałby im
tego. Wolałaby to przemilczeć ze względu na niego i poleżeć trochę we własnym
łóżku. Ściągnęła z siebie wszystko, zmyła makijaż i ubrała się w dużą koszulkę,
w której ostatnio dużo śpi. Był to urodzinowy prezent od Harry’ego i dlatego
lubiła czuć jej zapach. Zapach był perfum Stylesa, co sprawiało, że czuła jak
ją otula swoimi ramionami, całuje w czoło i razem zasypiają. Opadła na łóżko
jak stukilowy worek ziemniaków.
Nad ranem, miewała skurcze w brzuchu, a na jej
czole spływały krople potu ze zmęczenia. Ból był nie do zniesienia. Chciałaby w
tym momencie wziąć jakiś młot pneumatyczny i uderzyć się w brzuch z całej siły.
Zrzuciła na podłogę wszystkie poduszki i pokopała kołdrę. Brała głośne oddechy.
Jakby miało jej coś zaraz wyskoczyć. Serce biło jej jak oszalałe. Jej ciało
wrzało od gorąca, a w głowie usłyszała okrzyk i płacz dziecka. Płacz był taki jakby
to był jego pierwszy płacz. To Emily,
kochanie...
Kiedy w końcu otworzyła oczy, za oknem już
świeciło słońce i usłyszała poranne śpiewy ptaków. Brała tak głośno powietrze,
jak wtedy gdy miewała te koszmary. Podejrzewała, że to teraz mogło powrócić.
Żołądek zrobił fikołek i pędem wybiegła do łazienki, w której wykonała
nieprzyjemną rzecz. Zwymiotowała wczorajszy posiłek z urodzin Justina. I chyba
nawet więcej. Gardło piekło potem niemiłosiernie mocno, jakby właśnie połknęła
rozżarzony węgiel, lub wypiła wodę kilka sekund po jej zagotowaniu. Albo nawet
gorzej...
Zamknęła muszlę i usiadła na niej. Teraz czuła
pustkę w żołądku, który wołał jeść, a w ogóle nie miała ochoty na nic
gryzienie, połykanie czy lizanie. Czuła nieprzyjemny smak śliny na swoim
języku.
– Boże, Meg! Co się z tobą stało? – usłyszała
zmartwiony i wystraszony głos Jessiki, która właśnie kucała przed jej
osłabionym i bladym ciałem. Zauważyła zza progu drzwi od łazienki, ogarniającą
jej nieład w pokoju. – Wyglądasz strasznie...
– Gorzej chyba być nie może, co? – uśmiechnęła się
krzywo.
– Marry! – wykrzyknęła, wstając. – Wieziemy ją
do lekarza.
– Nie jest to potrzebne – wychrypiała. Uniosła
wzrok na zmartwioną brunetkę, która pokręciła głową. Nie darowała jej tym
razem.
Za każdym razem udawała, że jest w porządku,
choć sama czuła się samotna. Odsuwa się od tego wszystkiego. I źle. Jessica i
Marry przejęły inicjatywę. Pomogły dobrać jej rzeczy do lekarza, uczesały, a
potem wsiadły do samochodu brunetki. Maggie uważała to za przesadę. Według
przyjaciółek, to opór dziewczyny był przesadą. Czasami warto pójść do lekarza.
Podejrzewały to przez zatrucie. Bywa tak, więc chciały wiedzieć, czy to przez
to. Innego przecież nie mogły się spodziewać.
Pojechały do najlepszego szpitala w Los Angeles
i zanim mogły się dostać do lekarza musiały z dwadzieścia minut odczekać.
Maggie nie była blada, ale miała jasną karnację. Nie zmieniało to faktu, że
martwiły się o nią. Trafiła na tego samego lekarza, który badał jej stan po
nieszczęśliwym wypadku na schodach. Uśmiechnął się do znajomej twarzy i rozłożył
dłonie. Przyglądnął się uważnie dziewczynom, a Maggie połknęła głośno ślinę.
– Co was sprowadza do mnie, dziewczęta? –
zapytał.
– Nasza przyjaciółka...
– Och, Maggie Blue, czyżby? – uniósł kąciki
swoich ust. – Ostatnim razem widzieliśmy się pół roku temu! Skończ to co
zaczęłaś...
Zwrócił wzrok z powrotem na Marry. Wzięła
głęboki oddech i zaczęła:
– No więc... Maggie, ona od wczorajszego
wieczoru czuła się okropnie, tak samo wyglądała. To znaczy... tak powiedział
nasz przyjaciel. Dzisiaj zaczęła mieć wymioty, jest ostatnio blada niż zwykle i
więcej je.
Lekarz odchrząknął i skupił wzrok na bladą
twarz blondynki, która zakrywała się poprzez swoje złociste włosy. Nie widział
jej kakaowych oczu. Zmartwił go stan dziewczyny. Jednak z racji, że miała
chłopaka (a dobrze o tym wiedział), skierował po krótkich badaniach do
ginekologa. Były to drzwi kilkadziesiąt kroków od jego gabinetu. Dziewczyny
były wręcz oburzone jak potraktował ich własną przyjaciółkę. W szczególności,
że nie wiedziały z czym mają do
czynienia. Odczekały chwilę, a potem jedynie Maggie mogła wejść do gabinetu.
Była trochę zmieszana i zdezorientowana. Starała się ukryć zażenowanie, oraz
niesmak, który barwił na jej drobnej twarzyczce. Drugi mężczyzna o
kruczoczarnych włosach oraz krótkich wąsach na twarzy, wziął od niej kartkę i
odchrząknął. Rozkazał usiąść na fotelu, w którym mógł sprawdzić o co chodzi. I
dlaczego. Maggie wolałaby żeby lekarz w końcu powiedział jej, że jest zdrowa i
może wrócić spokojnie do domu. Tak jak siedem miesięcy temu. Gdy mając bandaż
na ramieniu, ściągnęła go jeszcze tego samego dnia i było wszystko w porządku. Kiedy
to się skończyło, ubrała się i usiadła na normalnym krześle. Spisał coś na
kartce, po czym uniósł na nią wzrok. Otarł dłonie o twarz, głośno wzdychając.
– To był pierwszy taki przypadek z jakim
miałem do czynienia w ciągu piętnastu lat mojej ciężkiej pracy tutaj... –
mruknął.
– O czym pan mówi? – zapytała z lekkim
drżeniem w głosie.
– O tym, że... jest pani w ciąży.
Te słowa ją zamurowały. W jaki sposób?
Przecież była dziewicą. Połknęła głośno ślinę i wypuściła trzymające w niej
powietrze, które już dawno powinna wypuścić. Przymknęła powieki, kręcąc głową.
Nie mogłaby by być... za żadne skarby.
– A-ale to niemożliwe, przecież ja... Musiał
się pomylić...
– Pierwszy raz spotkałem się z kobietą, która
jako dziewica może zajść w ciążę. Niech mi pani wierzy, inne pacjentki różnią
się tym, że nie były dziewicami... I nie wiem jak to się stało, ale patrzę
dalej w badania, które czarno na białym pisze, że jest pani w ciąży.
Maggie wstała i otarła spocone ręce. Wzięła
kwitek ze sobą, mając nadzieję zastanowić się nad nim chwilę. Nie była głupia.
Śmiech i płacz dziecka. W nocy... Ale jedno ją drażniło. Dlaczego w to wszystko
była zamieszana śmierć Justina?
„Życie
albo śmierć. Twój wybór.” – Piła II
*Pomada do włosów - z tego co wiem, jest to coś takiego jak żel, ale używano go w wcześniejszych czasach...
O boshee ! O co w tym wszystkim chodzi ? Harry jest taki awww *.* a ta ciąża !? WTF? Kocham jak piszesz , bo robisz to zajebiście. Kocham to. Kiedy nn ? Mogłabyś polecić jakieś opowiadania ? A to jest opowiadanie o Harrym , czy raczej o Bieberze ? Xxx
OdpowiedzUsuńMój ulubiony blog to jest tlumaczenie-sex101.tumblr.com
Usuń~*~
Dziękuje za opinie, wszystko bedzie wyjaśnione, ale nie teraz. To jest ff o ich obojga, jednakże muszę wyznać, że Harry to nie jest ten jedyny. Nie chce cię wkurzać, bo pewnie jesteś Directionerką tak jak ja, ale zanim nią zostałam, byłam też Belieberką i najwidoczniej bedzie z Justinem <; Harry jednak zostanie w rodzinie, a ich uczucia się nie zmienią. To jest tak trochę podobne do uczuć Jacoba Blacka do Belli Cullen - ze Zmierzchu :)
Ja ogólnie nie jestem ani Belieber ani Directioner , ale jak mam wybierać wole 1D ogólnie dużo lepiej sie zachowują i są porządniejśi . Aczkolwiek nie mam problemu z Belieber czy coś :)
Usuń