środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział 61

Urodziny

„Grecy wierzyli, że każdy ma swego opiekuńczego ducha, czyli demona, który był obecny przy jego narodzeniu i czuwa nad nim przez całe życie.”  Ralph i Adelin Lintonowie

– Nie licz na nic, rozumiesz? – splunął w jej stronę, pochylając się do przodu. – Żadnych pieniędzy, nic.
– Nic od Ciebie nie potrzebuję – powiedziała, wzruszając ramionami. – Edmund idzie do domu dziecka.
– Jeżeli media się o tym dowiedzą to...
Selena przerwała jego nędzną wypowiedź.
– To będziemy oboje skończeni! Tak, wiem! – krzyknęła, wstając z miejsca. Bez dodatkowego słowa chciała udać się w stronę wyjścia, lecz Harry tak łatwo nie zamierzał odpuścić. Chwycił jej nadgarstek i dał upust swoim emocjom. Ścisnął go najmocniej jak się dało, a ona jęknęła z bólu. Zaraz pojawiło się dwóch wysokich, łysych mężczyzn. Jeden z nich miał bliznę na oku i odciągnął Stylesa od Seleny i mocno zacisnął swoje palce na karku Brytyjczyka. Jęknął z bólu, a we czwórkę wyszli z klubu i rzucili Harrym o drzewo, a ból, który mu zadali był tak jakby się dostało właśnie łopatą w głowę. Albo nawet gorzej. Jeden z nich kopnął go mocno w krocze, a on zacisnął zęby i stłumił krzyk. Jedyne co się wydobyło to jęknięcie. Czuł się jak pies, który właśnie obrywa od silniejszych przeciwników, bijących się o pożywienie. Skulił się i objął się ramionami o brzuch. Zaraz potem poczuł jej paznokcie wbijające się w kark i jak siłą sprawia, by spojrzał w jej oczy, które płonęły nienawiścią i złością.
– Nigdy nie podnoś na mnie ręki, Haroldzie! – syknęła, puszczając go. – Wracaj do swojej dziwki, bo nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Aha i jeszcze jedno... Jej ojciec oczekuje krwi Bieber’a i jego martwego ciała. Ma nadzieje, że się jeszcze do czegoś przydasz...
– Wal się – ryknął w jej stronę, lecz zaraz został ponownie bity w brzuch. Znów dał się nabrać na jej parszywe sztuczki. Odeszła z triumfalnym uśmiechem na swojej twarzy, a mężczyźni wraz z nią.
Harry nie czuł bólu, tylko wstyd, odrazę i upokorzenie do samego siebie. Był winny i to wiedział. Ludzie popełniają błędy, ale takiego błędu już nie zamierzał popełnić. Chciał wrócić do hotelu, ale jeżeli Maggie będzie czekać na niego w sypialni, byłby skończony. Musiał jednak zapłacić za swoje czyny. Kiedy wrócił, miał szczęście. Kamień spadł mu z serca. Nie zapalił światła i po ciemku, wymacał klamkę do łazienki. Zsunął koszulę ze swoich ramion i ujrzał rozdartą ranę, która krwawiła. Westchnął cicho, byleby nie obudzić blondynki. Szybko wyciągnął z apteczki obok lustra, duży plaster i wodę utlenioną. Po jego brzuchu wciąż spływały kropelki krwi, a potem wszedł pod prysznic i umył całe swoje ciało. Wychodząc, nalał na ranę wody, ale ciężko było mu nie sykać z bólu. Odchylał głowę do tyłu i zaciskał zęby. Szczypało, pulsowało – i tak na zmianę. Klął pod nosem, przeklinając siebie za swoje błędy i jaki ciężar zrzucił na własną ukochaną. Nie byłby zdziwiony, gdyby nagle się dowiedziała, zerwała z nim, a potem cierpiała. On by również cierpiał, ale z zasłużonej kary, która mu się należała. Jego myśli krążyły wokół ostatniego zdania Seleny, o które w sumie zostały przekazane przez ojca jego dziewczyny. Od kiedy go poznał nie przepadał za nim. Wydawał się być jednym z mężczyzn, którzy wywyższali się od słabszych. Czego chciał od Bieber’a, to on sam nie wie. Jednak nie zrobi mu krzywdy. Nie teraz.

W końcu Sylwester. Przez poprzednie dni, trwały całodniowe próby, wywiady i tym podobne. Nikt się nie zorientował, nawet Paul, czy Louis. Albo Maggie. Harry w ogóle nie przebierał się przy przyjaciołach, co w sumie zaczęło ich dziwić. Koncert, który dali był zapowiedzią przed kilkugodzinną zabawą przed Nowym Rokiem. Rokiem 2012. Justin już miał plany na nowy rok związane z pracą i swoim życiem prywatnym. Przed zakończeniem koncertu, zaśpiewał duet z Maggie. Harry uśmiechał się na widok, jak wspaniale radzi sobie na scenie. Jej uśmiech był wspaniałym darem. Sprawiała osobę szczęśliwą. I chyba tak było.
Nastał rok 2012. Ludzie obiecują sobie wiele, ale niewiele z tych obietnic dotrzymują. Maggie miała duże plany na przyszłe życie. Harry również. Oboje mieli plany związane ze sobą. Rok ten miał być lepszy od poprzedniego. W sumie jak każdy. Każdy rok miał być lepszy od poprzedniego.
Justin wyjechał do Kanady, gdyż miał pewną sprawę do załatwienia. Jednak na swoje osiemnaste urodziny musiał się zjawić. Maggie skończywszy swoje osiemnaście lat, przeprowadziła się do skromnej willi z basenem z drugiej strony miasta, z widokiem na góry. Rezydencja miała w sobie mieszaninę staroci, a luksusu i nowoczesnych sprzętów. Szczególnie kuchnia. Obiecała Johanne i sobie, że stare rzeczy od babci Gabrieli, przeniesie do swojego nowego domu. Jak każdemu rodzicowi, ciężko było się pogodzić z tym, że ich maluch jest już pełnoletnią osobą, która ponosi konsekwencje za swoje decyzje. Popełnia błędy i się uczy na ich przykładach.
Koszmary dręczyły ją jeszcze przez dwa i pół miesiąca – do lutego. Do końca lutego i połowy marca. A raczej jego końca. Była zdziwiona, że od tygodnia nie słyszała żadnych krzyków w głowie, żadnych wizji, odcięcia się od rzeczywistości, czy zupełny mętlik i koszmary. Po prostu pusto w głowie. Prócz dużej ilości nauki i skończenia ostatnich egzaminów i matury. W ciągu trzech miesięcy, wykuła dwa lata liceum. Była z siebie dumna. Dzięki ciszy i skupieniu, naukę miała w małym palcu. Nie zapomniała również o rodzinie i przyjaciółkach, z którymi pogodziła się jeszcze w styczniu. Cieszyła się z powodzeń w życiu. Harry odwiedzał ją dwa razy na miesiąc i czerpali z tego wolnego czasu, mnóstwo zabawy oraz prywatności. Choć nie było nic związanego z seksem, wszystko było w jak najlepszym porządku. Harry był pieprzonym szczęściarzem. Justin nie utrzymywał z nimi jakiegokolwiek kontaktu, iż sam był zajęty. Nie mieli zamiaru już wtrącać się w swoje życie. Na razie.
Maggie zbudziła się poprzez kolejne dobijania się do niej przez telefon. Otworzyła oczy i zauważyła, że to wciąż numer Marry. Wywróciła oczami, nawet nie dając czerwonej słuchawki. Wolałaby posłuchać co teraz mają do powiedzenia na temat przyjęcia urodzinowego Bieber’a, który już jutro miał się zjawić w L.A. Po raz kolejny, cieszyła się spokojem w nocy, iż nic jej się nie przyśniło. Po prostu to ustało. Zapadła cisza, a ona z lekkim uśmiechem na ustach, odtworzyła pocztę głosową.
– Meg! Nie będę do Ciebie dzwonić miliony razy, tylko posłuchaj: Justina urodziny już jutro, jeżeli dziś nie pojawisz się na przygotowaniach, to jutro wezmę piłę mechaniczną i wparuję Ci do domu! Jessica i ja nie obiecujemy, że się na nim nie pojawisz, bo to również twoje przyjęcie. Proszę... odezwij się chociaż dzisiaj. Wyślę po Ciebie na drugą Ryana, by mógł zawieść Cię do klubu, gdzie ma się to odbyć... To ważny dzień...
Maggie na ostatnie trzy słowa, wywróciła teatralnie oczami, po czym rozebrawszy się, wzięła długą, odprężającą kąpiel. Miała jednak plan, dotyczące tych urodzin. Wraz ze Scooterem kupiła mu nietani prezent, a na drugi sama wpadła. Wciąż rozważała słowa przyjaciółek, bo w końcu miały w czymś racje. Zawsze starały się nie odciągać jej od starej, szkolnej paczki kumpli, którzy kochali swoje towarzystwo.
A dziś miała randkę z Harrym, o czym nigdy by nie zapomniała. Szybko przyszykowała się do wyjścia, gdyż przed domem stał czarny Jaguar, a na masce, opierał się chłopak. Serce na moment jej stanęło. Żołądek zrobił kilka fikołków. Wyglądał na takiego niegrzecznego chłopca z długimi, szczupłymi nogami. Wyglądał jak: „to nie jest Harry! W innym chłopaku się zakochałam!”. Miał na sobie skórzaną czarną kurtkę, okulary firmy Ray-Ban, a koszula miała taki mocno rubinowy odcień. Podeszła do niego i mocno wtuliła głowę do jego klatki piersiowej, a on tylko ucałował ją w czubek głowy. Czuli się wspaniale. Już za dwa dni obchodzą własną rocznicę od kiedy zostali parą. Ten rok jednak był tym, jaki chciała żeby był. Harry już nie był taki sam jak kiedyś. Zrobił się inny. Sprawa z Seleną w ogóle go nie ruszyła, ani trochę. Cieszył się, że dała mu spokój, choć bał się również o Maggie. Ludzie są naprawdę okrutni. Wsiedli oboje do samochodu i pojechali na plażę Venice (gdzie byli w kwietniu tamtego roku). Przed rocznicą dużo wspominali stare dobre czasy, chociaż przyznać się musieli, że nieczęsto i niedużo ich było. Dlatego są dla nich tak cenne. Morze było bardzo ciepłe. Woda łaskotała w stopy, a piasek był miękki i delikatny. O kolorze jasnozłotym.
– I co? Zamierzasz iść na te urodziny Justina? – zaczął Harry po długim wsłuchiwaniu się w szum morza i obijaniu się fal o skały. Maggie ściągnęła brwi i wzruszyła ramionami.
– Wiesz... w końcu to osiemnaste urodziny. – Harry skinął głową. – To nie byle co. To przecież jest dzień, w którym Justin staje się pełnoletni, a ja... nie wiem co ze mną. Przecież mnie już raczej nic z nim nie łączy.
– Sam nie wierzę, że to mówię, ale powinnaś pójść. Tam będzie rodzina. Nie chcę być powodem, że się od nich odsuwasz... – powiedział, ściskając jej dłoń nieco mocniej.
– Harry, ile razy mam Cię prosić: nie obwiniaj się o coś co nawet nie było twoją winą! – powiedziała już z lekka poirytowana, a Harry zaśmiał się pod nosem i pocałował ją w skroń. Westchnęła ciężko. Sądziła, że Harry po tym wszystkim już przestanie zwalać winę na siebie, gdy nawet nie był tematem problemów w jej życiu. Harry jest sumienny. Stał się taki po tym jak ozięble traktował swoich przyjaciół, mamę, siostrę i oczywiście swoją ukochaną osobę, z którą kiedyś chciałby założyć rodzinę. Co więcej zrozumiał również, że błędu takiego jak Selena nie popełni. Nie tędy droga do szczęścia.
Ten dzień minął wolniej od poprzednich. Jednak wspomogła w przygotowaniach do urodzin. Nie nudziła się. Ryan odwiózł ją na miejsce, a już się doczekała pierwszych uwag.
– Powinnam Cię w tym momencie wykastrować i rzucić na pożarcie piraniom!
Marry stała przy scenie, na której Chaz wstawiał na komputerze playlistę i sprawdzał próbę mikrofonu. Jessica chichotała cicho z miny zbulwersowanej przyjaciółki i położyła potem rękę na ramieniu blondynki.
– Bez przesady dziewczyny. Bez wojny. To osiemnaste urodziny Justina. Jeżeli mają wypaść idealnie, nie możecie się kłócić – powiedziała.
– Jess, próbuję wytłumaczyć temu uparciuchowi, że nie samym Stylesem się żyje.
– Przesadzasz – zacisnęła usta Maggie, chcąc opanować swoje nerwy. – Zwalasz winę bez przerwy na niego! Jakby to on był przeszkodą, bym się nie zjawiła na tej głupiej imprezie!
– Bo jest przeszkodą! – powiedziała panna Broke już spokojniejszym głosem, ale ton miała arogancki. Zakręciła na palcu kosmyk włosa i odwróciła się w stronę Somersa. – Chaz, zrób sobie przerwę. Meg będzie teraz wybierać zdjęcia do pokazu.
Uśmiechnęła się triumfalnie, wracając wzrokiem na obie przyjaciółki. Maggie warknęła. – To jest kara za nieodbieranie telefonów.
Jessica zaśmiała się, kręcąc głową. Najwidoczniej nie mogła nie śmiać się z miny blondynki, która tylko poczerwieniała na twarzy ze złości i niechętnie podeszła do laptopa, by wybrać z niego zdjęcia, które miały się pojawić na ekranie. Początkowo powybierała co drugie zdjęcie, ale zaczęło się gdy ujrzała swoje i Justina zdjęcia. Usunęła nawet kilka. Nie wiedziała, czy robi to ze złości, czy był to kawał. Były to na szczęście kopie tych zdjęć. Chaz podszedł po chwili do niej z kanapką w ręku i mieląc w buzi jedzenie, powiedział:
– I jakie szdjęcia wybrałaś?
Maggie zachichotała cicho z jego wypowiedzi. W końcu połknął i dodał normalnym, słodkim głosem:
– Hm... wybrałaś tylko sto pięćdziesiąt z czterystu.
– Ups, chyba jest tutaj tylko trzysta osiemdziesiąt cztery – dodała. Chaz uniósł jedną brew.
– To niemożliwe przecież było ich czterysta – powiedział, mrużąc oczy.
– Musiałeś się chyba pomylić, albo pomieszało Ci się to z innymi zdjęciami, a może nawet liczbą playlisty na imprezę. – Maggie wiedziała, że skłamała, ale niektóre zdjęcia tak ją zraniły, że wolała te kopie usunąć i ich w ogóle nie pokazywać. Chaz tylko kiwnął lekko głową, po czym razem z nią skończyli wybierać zdjęcia. Razem uzbierali trzysta piętnaście na czterominutowe intro.
– Idź do kuchni, Jessica i Marry, wiedzą, że znasz się na jedzeniu i prosiły Cię byś zajrzała i wypróbowała menu, które mają podać – odparł z lekkim uśmiechem. Odwzajemniła uśmiech i powędrowała do kuchni, gdzie kucharz jak w wytwornej restauracji podał jej menu, a ona od razu zaciekawiona tego jak to wygląda, jak to będzie podane, (a co najważniejsze) jak smakuje.
Pierwsze potrawy były zwyczajne, i takie które Maggie mogła przygotować w domu. Pomogła w niektórych z nich trochę doprawić i coś poprawić w przepisie. Rady, które dała były przydatne, a jedzenie o niebo lepsze. Wypróbowała trzypiętrowy tort. Nie był on z czekolady, iż Justin za czekoladą nie przepadał. Podziękowała kucharzowi, a potem wyszła. Widząc godzinę w telefonie, wiedziała, że zrobiło się trochę późno. Ale jej przyjaciele mieli dla niej różne niespodzianki. Chaz włączył romantyczną piosenkę Stay Awhile, a Ryan gwałtownie chwycił ją za rękę i zaprowadził na taras, gdzie był piękny widok na miasto. Słońce już powoli zachodziło, a kolory były tak piękne jak latem. Widziała z daleka obijające się fale o skały. Widok na wieżowce z lewej strony. Wzięła głęboki oddech i odwróciła się, mając nadzieję, że zobaczy przebiegły uśmiech Butlera, ale ujrzała Jessicę i Marry, które pokazały jej sukienkę. Była prześliczna. Czarna, bez ramiączek, delikatna w dotyku. Nie miała żadnych zbędnych dodatków. Jej asymetryczność była zwiewna i znajdowały się różnej wysokości satynowe falbany. I buty, które trzymała Jessica. Były wysokie z kokardą na końcu. Musiała przyznać, że była piękna, ale wiedziała też, że w nią się nie ubierze.
Zanim coś powiedziały, blondynka pokręciła głową.
– Nie ma takiej opcji, żebym w niej wystąpiła na te urodziny – powiedziała szybko.
– Nie ma takiej opcji, żebyś się nie pojawiła na tych urodzinach – dodała z przekonaniem Marry. – Jesteś częścią tych urodzin. Ty i Justin macie mnóstwo wspólnego, a w ogóle gdybyś się nie pojawiła, urodziny by nie wyszły.
– To nie mój problem – wzruszyła ramionami. Marry warknęła, a Jessica głośno westchnęła.
– Jesteś naprawdę ciężka, Meg. – Jessica pokręciła głową. – Lepiej wróć już do domu, ale bądź jeszcze jutro dwie godziny przed czasem, bo nie damy rady wszystkiego ogarnąć.
Blondynka przytaknęła. Przeczesała swoje złociste włosy do tyłu i dopiero teraz zalśniły. Dziewczyny jej trochę zazdrościły urody i twardego charakteru, ale mimo wszystko nic nie mówiły. Chciała już wyciągnąć telefon, by zadzwonić po taksówkę, lecz Marry wyciągnęła rękę i pokręciła głową, patrząc na nią z lekkim uśmiechem. Zeszły na dół, a Ryan jak na zawołanie stanął naprzeciw swojej dziewczyny i ucałował w czoło.
– Ryan, odwieź Meg do domu, dobrze?
– Dla Ciebie, kochanie, wszystko – uśmiechnął się do niej czule. – No to chodź, Meg! Moja limuzyna na Ciebie czeka.
– Twój rzęch jest stary, ale jary – wybuchła gromkim śmiechem brunetka, zakładając ręce na piersi.
– Zarobiłem na niego i sam przerobiłem silnik, okazałybyście trochę szacunku dla Marilyn! – powiedział.
– Nazwałeś swój wóz Marilyn?! – oburzyła się Marry. – Sądziłam, że nazwiesz ją na cześć mnie, a nie na tą całą sex-bombę z lat 50-tych.
– Nie złość się – mruknął. Maggie chichotała, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
– Dobra, nie będę zawracać wam głowy, tylko po prostu daj kluczyki. Jutro twoja Marilyn wróci cała i zdrowa – wywróciła teatralnie oczami.
Ryan raptownie rzucił w jej stronę kluczykami, a Maggie garścią złapała je, gdy miały przelecieć obok jej głowy. Uśmiechnęła się wdzięcznie do przyjaciół i po chwili odeszła ku parkingu. Kiedy odpaliła samochód przyjaciela, dostała wiadomość od Harry’ego.

Od: Harry
Treść: Idź na to przyjęcie. Dobrze Ci zrobi alkohol, raz na jakiś czas. Prosiłbym również o to, żebyś rano nie znalazła się w łóżku Bieber’a. Nie mówię tego, bo Ci nie ufam, ale wiesz, że jesteś seksowna i każdy facet mógłby Cię uwieść za pomocą alkoholu. ;) Kocham Cię, Mała :*

Wywróciła oczami i głośno westchnęła. Sama i tak nie zdołałaby wypić co najmniej czterech kieliszków szampana czy też wódki. Po prostu nie lubiła. Wyjechała z parkingu, a następny cel to był dom...



„To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.” – Jonathan Carroll

1 komentarz: