Pierwszy śnieg
„Ujrzałam
śnieg za oknem, którego tak bardzo mi brakowało. I w tym Wyjątkowym Miejscu,
ciepły świąteczny pocałunek sprawił, że inaczej myślę. Ja po prostu go kocham.”
Dotknął jej brzucha i powrócił do ust, cicho
je muskając i ciągnąc do siebie jej słodkie, malinowe usta. Cały wrzał od
gorąca, która tylko ona potrafiła sprawić w ten sposób. Walnął lekko pięścią w
ścianę i przycisnął ją do niej.
Poczuła jak jedzie dłonią w górę jej ciała, na
co musiała zareagować bardzo gwałtownie i odepchnęła go od siebie, by upadł
albo na podłogę, albo uderzył się o materac łóżka. Uderzył o materac, odbił się
kilka razy, a ona zachichotała.
– Pocałowałam, teraz możesz się kłaść spać –
zaśmiała się głośno, po czym chwyciła skrawek kołdry i szybko schowała głowę
pod nią.
– Dobranoc – bąknął i drapiąc się po tyle
głowy, szybko zakrył się po drugiej stronie łóżka, a blondynka szybko zgasiła
światło.
O szóstej rano, pojawiły się już pierwsze
mrozy. Dziewiąty listopada zapowiadał się być mroźny. Kanada nigdy nie była
zbyt ciepłym krajem, a ponadto zimy były dość ostre. Pierwszymi osobami, które
wstały była babcia Diana, Bruce i Johanne. Przygotowali śniadanie jak często
jedzą razem przy stole, a już przed ósmą wstała Maggie. Ujrzawszy ją,
uśmiechnęli się czule, a ona usiadła na drewnianym krześle i wpatrywała się w
kuchnię, którą tak dawno nie miała okazji widzieć. Zrobiwszy śniadanie,
zjadłszy je, pomogła w kuchni posprzątać, gdy w końcu usłyszała kroki, które
należały do Pattie. Stanęła obok niej, przy ladzie i postawiła wodę na kawę.
Pattie popatrzyła na dziewczynę, która miała spuszczony wzrok na blat i go
czyściła od wszelkich zabrudzeń.
– Meg?
Maggie odwróciła głowę ku oczom Pattie, która
lekko się w jej stronę uśmiechała.
– Jesteś zła? – spytała. Blondynka zmarszczyła
czoło. – Że przyjechałaś do Stratford?
– Och, w żadnym wypadku nie – pokręciła
przecząco głową.
– Z tego co mi wiadomo, Johanne nic mi nie
mówiąc, sprzedała dom, bo ty chciałaś zamieszkać w Polsce – powiedziała, sypiąc
kawę do kubka. – To ma związek z
Justinem, prawda?
Dziewczyna zaśmiała się pod nosem. W pewnym
sensie Pattie, już wiedziała o głównym powodzie, ale Maggie chcąc nie chcąc,
musiała mieć dobrą minę do złej gry.
– Przecież nie wszystko kręci się wokół niego –
rzuciła. – A w ogóle skąd to pytanie?
– Musiałam spytać. Wiem, że nie bez powodu
wyjechałaś z kraju.
– Tak, wiem – westchnęła. – Nie chcę już o tym
rozmawiać...
Odeszła bez żadnego dodatkowego słowa. Pattie
spuściła głowę, a następnie zrobiła swoje śniadanie, które zamierzała zrobić.
Po południu, Justin, Maggie i ich przyjaciele
umówili się na mecz koszykówki. W końcu od dłuższego czasu, chłopcy mieli
okazję się wysilić jeśli chodzi o sport. Ryan, Jessica, Chaz i Justin, zmęczyli
się na boisku, do którego wcześniej w szóstkę chodzili grać. Maggie zawsze
kibicowała Justinowi, a choć byli do tego przyzwyczajeni, teraz było inaczej.
Czuł się trochę samotny, bo kiedy Ona w niego wierzyła, to było najlepszą siłą,
że wierzył, że nie jest sam, i że ma siłę. Jednak i tym razem poszło mu dobrze.
Marry usiadła obok przyjaciółki i podała jej zamówioną colę, która miała
odciągnąć ją od różnorodnych myśli.
Przypomniała sobie o meczu, w którym wygrał
złoty medal. Uśmiechnęła się do siebie, odwracając o sto osiemdziesiąt stopni
głowę.
Wracając z tego meczu, poszli na pizzę, gdzie
wraz z całą drużyną i trenerem zjedli ją, a potem świętowali pół dnia. Justin
był jednym z najlepszych sportowców w szkole i dobrze o tym pamiętali.
Zapamiętali go jako: „Justin Drew Bieber Nigdy Przegrany”.
Zauważyła, że Jessica i Chaz zdobyli kolejne
punkty. Bez namysłu zaczęła kibicować Ryanowi i Justinowi. Bo przecież wciąż
była za nim.
– Dasz radę, Justin – wyszeptała do siebie,
zagryzając wargę.
Jak na zawołanie zdobyli trzy punkty. Popiła colę,
a zaraz potem rozkręciła się i zaczęła zachęcać swoich przyjaciół do dalszej
gry.
Jessica i Chaz wygrali tym razem. Jessica to
fan sportu; koszykówki i piłki nożnej. Chaz to wielbiciel baseballu i
koszykówki. Prócz Maggie, która tylko wielbiła siatkówkę. Różniła się
upodobaniami od swoich przyjaciół, co odznaczało ją do bycia jedyną w swoim
rodzaju w ich paczce. Wychodząc z dużego budynku, zauważyli, że pada śnieg.
Pierwszy śnieg przed świętami tego roku.
Uśmiechnęli się, a potem Jessica, Chaz, Marry
i Ryan poszli w swoją stronę, gdyż zapewne chcieli pospędzać czas sami. Bez
żadnych spięć kiedy to oni byli powodem, dla którego zamiast stałej przyjaźni,
wybrali miłość.
– Wiesz... Byłem zaskoczony kiedy nagle
zaczęłaś mi kibicować. Że dalej mnie wspierasz.
Powiedział w drodze powrotnej do domu.
– Taka niespodzianka, od tak długiego czasu –
mruknęła.
– Tak, faktycznie. Zaskakujesz mnie za często.
A myślałem, że znam Cię na wylot – zaśmiał się.
– Kobieta zmienną jest.
– Pamiętasz jak mnie nazywali w szkole? –
uniósł brew patrząc na jej zaróżowione policzki.
– Justin Drew Bieber Nigdy Przegrany. –
Wywróciła teatralnie oczami. – Och, tak. Pamiętam... Ja przy tobie to łamaga.
– Nie pozwalam Ci tak mówić o sobie, ale
tak... byłaś strachliwa – rzucił. – Bałaś się pająków, ciemności, lalek, wężów,
niedźwiedzi, rekinów, os, a już najbardziej...
– Dobra, okej! – przerwała mu. – Pamiętam! Nie
musisz mi przypominać. Byłam osobą, która tylko się uczyła. Byłam totalną nudziarą
i pewnie wciąż nią jestem.
Justin westchnął i przez dłuższy moment się
nie odzywali. Po jego głowie chodziła pewna myśl... Myśl, która przypomni mu to
samo uczucie to co tamtego dnia wiosną.
– Chcę Ci coś pokazać... zapewne przypomnisz
sobie o tamtych czasach jak ja... – westchnął, prowadząc ją w to miejsce...
To Wyjątkowe Miejsce, gdzie zakochał się w
niej i już wiedział kim dla niego niegdyś miała być.
– Justin, co robisz? – bąknęła.
– Zaraz zobaczysz – odparł, posyłając jej
delikatny uśmiech.
Miejsce to było wyjątkowe. Oboje tam stracili
dla siebie głowę. Właśnie w tamtym miejscu poczuli to samo. Ale to uczucie ich
rozdzieliło.
A może powróci?
Weszli do lasu. Śnieg już zdążył pokryć połowę
ściółki, a gdy Maggie rozglądała się wokół, nie mogąc wiedzieć, gdzie jej
przyjaciel ją wyprowadził, ten odwrócił się. Posłał jej uśmiech i chwycił ją za
rękę. Ściągnęła brwi, patrząc mu w oczy. Dotknął jej zaróżowionych policzków, następnie
pocałował ją w czoło. Jego ciepły oddech, poczuła na całej swojej twarzy.
– O co Ci chodzi? – zapytała cicho, nie
przestając patrzeć w jego oczy.
– O to, jak bardzo Cię kocham... – powiedział,
oblizując usta. – O to, że w tym momencie będziesz wiedziała kiedy coś do
Ciebie poczułem...
– Justin, ja...
Przerwał jej.
– Ja po prostu chcę byś wiedziała kiedy to
nastąpiło. Kiedy... zrozumiałem...
Pociągnął ją za rękę i kilka kroków dalej
znaleźli się na zamarzniętej i pokrytej śniegiem, łące. I to w tej łące gdzie
tak naprawdę pokochali siebie bez pamięci. A tamten dzień był wyjątkowy. Piąty
marca 2006 roku.
Maggie widząc to miejsce, serce zaczęło bić niemiłosiernie szybko. To
jest to miejsce, które sprawiło, że cierpi teraz tak mocno. Oboje słyszeli
teraz bicie swoich serc, a ona zaczęła stawiać kolejne kroki w miejscu, gdzie
przyrzekali sobie wierność.
– Już na
zawsze?
– Na
zawsze.
–
Przyjaciele na zawsze...
Przymknęła powieki na to wspomnienie, a zaraz
poczuła dłoń na swojej dłoni i gorący, niespokojny oddech Justina na jej
skroni.
– To miejsce, w którym przysięgłem sobie, że
będziesz już na zawsze moja... – szepnął.
– A ja, że... – wydukała ledwo. Przymknęła
powieki. Do jej głowy wtargnęły wszystkie bóle, które sobie zadała. I które jej
zadał. – Przysięgałam, że nigdy... nie przestanę Cię kochać.
Te słowa wypowiedziała z największą
trudnością. W jej gardle powstała gula, a po chwili, szatyn obrócił ją w swoją
stronę i spojrzał jej głęboko w oczy. Wyszukał w nich ból, zmieszane z
tęsknotą. To go również zabolało.
Z nieba znów spadał śnieg i kilka śnieżynek
spadły na jej malinowe wargi. Oblizał swoje i patrzył się na nie jedynie.
– Już na zawsze. Ty i ja... mój Aniele...
Chwilę jej zajęło, by zrozumieć słowa, które
do niej wypowiedział, a nie minęła chwila ich zrozumienia, gdy poczuła jego
ciepłe wargi na swoich. Kiedyś, skakałaby z niewyobrażalnej radości, a teraz
tylko czuła, że źle robi. Tylko czuła. Niepewnie odwzajemniła ten delikatny
pocałunek na środku łąki, gdzie kiedyś oboje się na nim bawili. Przez głowę
przeszły jej wszystkie wspomnienia związane z nim, co sprawiło, że żołądek
zrobił jej figla i odruchowo się od niego odsunęła. Połknęła głośno ślinę, a do
jej języka dołączały nowe zdania, które chciała wypluć mu prosto w twarz.
– Nie zapominaj ile mamy lat, Justin i który
rok – powiedziała cicho, trochę niepewnie. W sumie nie była pewna tego co się
teraz wokół niej dzieje.
– Nie zapominam. Teraz wiem, że tamten dzień,
kiedy zakochałem się w tobie... ty też poczułaś to co ja i... przysięgaliśmy
sobie, że kiedyś będziemy razem...
– Ale tak się nie stało i nie stanie –
pokręciła irracjonalnie głową, wtrącając się w jego zdanie. – Justin dobrze
wiesz, że nie powinniśmy. Ja nie mogę, naprawdę. To boli... bardzo.
Schowała twarz w dłonie i kręciła przecząco
głową. Szybko odeszła od niego, zanim zatrzymałaby się i dalej odstawiała tą
szopkę. Chcąc nie chcąc, kochała to miejsce, a pocałunek w tym miejscu z nienawidzoną przez nią osobą, wydawał
się być cudowny. Stał w miejscu, po czym odwróciwszy głowę, szła przed siebie z
opuszczoną głową. To naprawdę zniechęcało człowieka, gdy stara się dobrze, a
skutkuje zupełnie inaczej. Opuścił ramiona, wzdychając, a jego policzki zrobiły
się różowe od mrozu. Rozglądnął się i przypomniał sobie te momenty. Jak na
listopad szybko robiło się ciemno jeszcze przed czwartą, wszystkie światła w
okolicy zapaliły się, a z okien domów wydobywał się ciepłe światło.
Wrócili do domu osobno. Pattie i Johanne
siedziały przy kominku i rozmawiały, pijąc ciepłe domowe kakao. Uśmiechnęły się
na widok blondynki, a poniekąd zdziwiły się, że tak późno. Odwzajemniła gest,
wieszając kurtkę na wieszaku, a następnie zrobiła sobie kolację, gdy wrócił
Justin. Przywitał się krótko, a potem poszedł do swojego pokoju. Maggie
spuściła wzrok na swoje stopy i usiadła obok mamy.
– Jak poszedł mecz? – zapytała Pattie,
popijając kawę.
– Świetnie, ale tym razem Chaz i Jess dali
Ryanowi i Justinowi popalić – zaśmiała się. Wprawdzie wymuszała uśmiech, gdy
przypominała sobie ten pocałunek. Cały dzień z nim spędziła, że aż zaczęła się
zastanawiać nad tym czy kiedykolwiek Harry mógł się pojawić, albo z nią skontaktować.
Źle zrobiła również się do niego nie
odzywając, ale zapewne Harry jest zajęty swoim życiem.
– A czemu wróciliście tak późno? – dopytała
Johanne, wyrywając córkę z zamyśleń. Wzdrygnęła się i ponownie uśmiechnęła
delikatnie.
– Poszliśmy na spacer i przypominaliśmy sobie
stare czasy – skłamała, zagryzając wargę. – Jessica i Chaz poszli świętować
wygraną, a Marry i Ryan chcieli pobyć sami. W końcu są razem.
– A właśnie, Harry się odezwał? – pytania ją
zaczęły dręczyć. Westchnęła głośno.
– Hm... – mruknęła drapiąc się po głowie.
Wzruszyła ramionami. – Jest zajęty. Nie będę mu przeszkadzać.
– O, Maggie, czyżbyś miała chłopaka?
Usłyszała głos dziadka Bruce’a, który właśnie
wrócił z garażu. Wytarł dłonie w starą szmatę, po czym usiadł na swoim ulubionym
fotelu. Maggie ściągnęła brwi i spuściła głowę. – No nie karz mi się prosić bym
pytał.
– Och, tato, proszę. Nie męcz dziewczyny –
wywróciła oczami Pattie, uśmiechając się czule. – Chyba jest zmęczona
kibicowaniem.
– Tak, to naprawdę męczy.
Następny dzień również był taki mroźny jak
poprzedni. Śnieg już zdążył zakryć połowę chodnika i ulic. Poranek był biały
jak całe miasto.
Po wczorajszym oboje mieli już na razie dość
wrażeń, bo to uczucie zamroziło się jak to miejsce. Gdy szybko wstali, zjedli omlet
z pomidorami, który przygotowała babcia Diana, w odwiedziny przyszło rodzeństwo
Bieber’a. Ucieszył się na ich widok.
W pokoju, wyciągnęła kopertę i poemat
Szekspira, który wzięła z pudeł babci Gabrieli. Koperta przestała wyłaniać z
siebie woń zapachu kwiatu, a zwracając wzrok ku walizce, ujrzała nożyk, którym
mogła otworzyć nieznanej jej zawartości koperty. Miała dziwne przeczucie, że
Gabriela okłamała ją, mówiąc, że to list od jej dziadka. Westchnęła głośno i
chwyciła po chwili nożyk, którym również niegdyś się cięła. Rany na jej
nadgarstku zrobiły się ledwo widoczne blizny. Jasne linie, jakby zaszyte. Kiedy
miała już przeciąć kawałek, usłyszała dzwonek do drzwi. I chyba jedyna
zorientowała się, że ktoś dzwoni do drzwi. Szybko odłożyła nożyk, następnie
kopertę, a poemat położyła na kopercie.
Wzięła głęboki oddech i zamykając pokój,
szybko otworzyła drzwi.
Włosy stanęły jej dęba na plecach i na całym
ciele. Nie zorientowała się, że mróz jest na dworze i patrzyła się jedynie na
twarz Brytyjczyka.
– Harry? – jej był głos drżący i lekko
zachrypnięty. Stał przed nią, bardzo zdenerwowanym wzrokiem, z nutką żalu.
– Musimy porozmawiać o nas...
„Brakuje
mi go. Bardzo mi go brakuje.”
Awwww.
OdpowiedzUsuńW końcu Harry <3 mam nadzieje , że Mu wybaczy i Justin da jej spokój .
Uwielbiam Twoje opowiadanie i styl pisania . Masz naprawde ogromny talent , nie marnuj go oraz nie przejmuj się `hejterami` bo sami nawet 3 rozdziałów nie napiszą. Uwielbiam to <3 nie mogę się doczekać następnej notki .
Ohh ja też to uwielbiam, ale żeby od razu "Justin dał jej spokój" !? Kochanie, wiem, że brutalnie sprowadzę cię na ziemię, ale to jest Fan Fiction o Justin'ie Bieber'ze więc kiedyś do siebie wrócą. Jesteś mało świadoma wielu rzeczy.
UsuńA tak poza tym dobrze wiesz,że nie przeczytałam tego rozdziału, ale wiem że jest zajebisty!!!
Kocham autorkę tego opowiadania, bo znam ją w realu.
Kocham twoje opowiadanie ; )
OdpowiedzUsuńChciałabym już przeczytać następny rozdział i dowiedzieć się co będzie dalej się działo . Czekam zniecierpliwiona na następny, dodawaj szybko ;]