piątek, 5 lipca 2013

Rozdział 54

November

 „Nie pozwól, aby twoje zasady moralne odwiodły Cię od zrobienia tego, co słuszne.” Salvor Hardin


Następny dzień był taki sam jak poprzedni. Nic się nie zmieniła pogoda. Przez całą noc była mocna ulewa, co w sumie rzadko się zdarza. Noc była spokojna. Dobry sen jak i myśl odwiedzenia grobu babci Gabrieli przynosiła skutek zapomnienia o pewnych sprawach.
Dość wczesnym rankiem piątka przyjaciół zbudziła się i rano zrobiwszy kawę, zasiedli przy blacie i zaczęli rozmawiać. Śniadanie przygotowywała Maggie i Jessica, a Ryan i Chaz siedzieli przy Marry i rozmawiali o nadchodzących świętach i o prezentach, którymi chcą się wymienić. Mimo wielu kilometrów, dzielących dwójkę z ich paczki, nie zmieniają stosunku do swoich dziecinnych przyzwyczajeń. Pattie przywitała wszystkich czułym uśmiechem, robiąc to samo co oni, po czym przysiadła do salonu, włączając telewizję. Już dziś Jeremy, Jaxon oraz Jazmyn opuszczą rezydencję Justina, który wkrótce zamierza się wyprowadzić.
– Meg, kiedy zamierzasz przyjechać do Stratford? – spytał Chaz, jedząc swoją kanapkę z serem i pomidorem. Maggie spojrzała na niego, lekko marszcząc brwi. Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem... – westchnęła. – Powinniśmy przyjechać po ślubie Roxan.
– O, Roxan?! Już tak dawno jej nie widziałam! – uśmiechnęła się szeroko Jessica, opierając dłońmi o blat. – To już ślub? Boże, to już?!
Podskoczyła od miejsca, reagując na zdanie przyjaciółki. Maggie zaśmiała się pod nosem. Oblizała wargi i ogarnęła połowę kuchni po wspólnym bałaganie.
– Na którą mamy samolot? – spytała Marry, zmieniając temat.
Nigdy nie darzyła kuzynki swojej przyjaciółki sympatii, czy zainteresowania jako dobra znajoma. Nie przepadały za sobą obie, ale wiedziały, że Maggie nie chce je stracić, więc postanowiły nic nie mówić. Niestety Marry to spontaniczna dziewczyna i czasem jest szczera do bólu, choć niezawodna w wielu sprawach.
– Za godzinę – westchnął Ryan, patrząc na swój zegarek. – Śpieszy Ci się do domu, kochanie?
– Kochanie?! – Maggie otworzyła szeroko oczy i popatrzyła na nich jak na wariatów.
Z racji, że byli przyjaciółmi od podstawówki, reszta nie była przyzwyczajona do takich wyznań. Ryan popatrzył na Marry znaczącym spojrzeniem tylko dla niej, która mogła odczytać słowa tym wyjątkowym gestem. Przyjaciółka odgarnęła włosy i chwyciła Butler’a za rękę. Wzięły we trójkę głębokie oddechy. Jessica również nie mogła pewnych rzeczy ukrywać. Chwyciła Chaza za ciepłą dłoń i uśmiechnęła się do niego, co on odwzajemnił.
– W-wy w-wszyscy r-razem? – jej usta otworzyły się szeroko i odłożyła szmatę obok zlewu i zwęziła oczy, patrząc na ich czwórkę. Zaśmiali się pod nosem. – Nie widzieliśmy się dwa miesiące, a wy zdążyliście się związać?!
– Na Hawajach mieliśmy tobie i Justinowi powiedzieć o naszych związkach, ale baliśmy się jak to wpłynie na was. Bo wy... nie jesteście chyba nawet, już... – Jessice ciężko było dokończyć zdanie, iż wierzyła, że Maggie i Justin w końcu sobie to powiedzą co oni, lecz każde z nich zrobiło inaczej i podziałało w skutek jeszcze bardziej odwrotny. Stali się innymi ludźmi, z nietypowymi relacjami. Kochali ich dwójkę i byli ze sobą zawsze szczerzy.
– Przyjaciółmi – dokończyła niechętnie. Skinęła głową i wzięła głęboki oddech, gdy na dół zszedł już Justin ubrany w białą koszulę na ramiączkach i opuszczonych poniżej pasa spodniach. Nim zainteresował się jedzeniem, popatrzył na ich czwórkę z wielkim zaskoczeniem, a już na pewno mrużył głupio oczami, patrząc ich palce splecione razem. – Nie udawaj debila, Justin...
– Ładnie się wyrażasz... pierwszy raz słyszę takie słowa od grzecznej dziewczyny jak ty – powiedział sarkastycznie Bieber. – Lepiej popatrz... oni mogą, więc czemu my nie możemy?
– Bo jestem zajęta przez kogoś innego... – skrzyżowała ręce na piersi. – I nawet nie próbuj mnie w jakiś sposób oznaczyć, psie.
Wytknęła mu czubek swojego języka.
– Samiec Alfa – poprawił ją, biorąc do ręki jedną z kanapek, które przygotowała Jessica.
– Samcem to może jesteś, ale Alfa jeszcze nie.
Justin zaczął się z nią przedrzeźniać, jednak dziewczyna nie miała ochoty na to reagować.
Do babci Gabrieli pojechać mieli godzinę później, ale nie na długi czas. Johanne postanowiła sprzedać dom, a rzeczy po podróżach swojej matki, oraz jeszcze starych pamiątek za czasów pierwszych tygodni swojej córki, zachować w swoim domu po wyprowadzce Maggie, wtedy kiedy skończy osiemnaście lat. Mieli tyle planów...
Pożegnawszy się z przyjaciółmi, wrócili do swoich pokoi, gdzie mieli przeczekać, aż w końcu będą mogli pojechać. Jednak postanowienie Johanne było głębokim ciosem dla Maggie, która w pewnych chwilach myślała o przeprowadzeniu się do Polski. Chcąc jakoś się ustawić w życiu.

Cmentarz. Wokół nich jeszcze zielone liście. Temperatura była do dwudziestu pięciu stopni Celsjusza, a niebo niemalże czyste, gdyby nie śnieżnobiałe chmury. Grób był wykonany z ciemnego granitu, a podłoże, na którym był grób był z szaro-purpurowej mozaiki. Na grobie leżały czerwone i białe róże. Białe – od Maggie, a czerwone – od Justina.
Maggie ubrała na siebie białą koszulę z podwiniętymi rękawami oraz długie dżinsowe spodnie i buty na koturnie. Splotła palce na wysokości pasa, mając spuszczony wzrok na wyryty na granicie jej imię i nazwisko. Wprawdzie należałoby jej ciało zawieść do Stratford, ale babcia Gabriela już od długiego czasu swojego pamiętnego życia, mieszkała w Polsce, skąd pochodzili jej rodzice. Justin stał kilka kroków za jej plecami, mając podobną postawę. Stał prosto, ubrany na czarno z czerwoną koszulą. Dłonie były zaciśnięte w pięść i ledwo zauważalnie ruszał ustami. Prawie w ogóle. Dziewczyna czując, że za nią jest Bieber, pytała się w duchu, kiedy w końcu będzie miała odwagę odwrócić się i odejść. Ją dręczyły pytania na temat tego co się wydarzyło, Justina podobnie. Stali tam jeszcze kilkanaście minut, a potem ruszyli w stronę domu.
Przed gankiem, zauważyli stos wielkich pudeł, w których znajdowały się przeróżne rzeczy babci Gabrieli. Blondynka wzięła głęboki oddech, nie wierząc w to co widzi. Spojrzała na Bieber’a, który rozglądał się wokół nich, po czym wyciągnął jedną z poematów Williama Szekspira – „Skarga Zakochanej”.
– Twoja babcia miała niezły stos wierszy – mruknął pierwszy raz dzisiejszego dnia. Odkąd Jessica, Ryan, Chaz i Marry wyjechali z Los Angeles, Justin znów spoważniał.
Maggie uznała to za wpół zniewagę tego co powiedział. Dla niej, było to bardzo wartościowe, jak na przykład jej figurki z porcelany, lalki z porcelany specjalnie przywiezione z zachodu.
– Z chęcią to zatrzymam – powiedziała, podchodząc do niego, zabrawszy mu z ręki poemat. Popatrzyła na szatyna z lekką irytacją. – Musze porozmawiać z mamą.
– Jeżeli chcesz jej zrobić awanturę o te rzeczy, to lepiej tego nie rób – chwycił ją za ramię, mówiąc spokojnym i kojącym głosem.
– Nie zamierzam. Mam do niej mniemanie – burknęła, wyrywając ramię i idąc ku domu. – A ty...
Odwróciła się momentalnie i wskazała na niego.
– A ty... rób coś, prócz tego co robisz teraz...
Odeszła potem, a Justin popatrzył chwilę na stos tego, z czego wygrzebał polskie wydanie jednego z poematów Williama Szekspira, następnie zastanawiając się nad jej słowami. Gdy w końcu zrozumiał ich logikę, szybko odłożył na miejsce poemat i wlekł się do środka, poszukując swojej matki, która również krzątała się po domu. Rozejrzał się po raz kolejny, a na ścianie ujrzał kopię zdjęcia swojego i Maggie, na którym siedzieli na podłodze i uśmiechali się do aparatu, tuląc się. Uniósł kącik ust na to wspomnienie.
Maggie stała oparta o ścianę, patrząc jak jej matka czołga stare rzeczy swojej babci. Nie była z niej zadowolona. Odchrząknęła, a ona raptownie podniosła na nią wzrok. Jej mina była surowa, a usta zwężone z długą linię. Wargi poczerwieniały.
– Czemu się do tego zmuszasz? – zapytała po chwili długiego milczenia od krótkiego dialogu między nią a Justinem.
– Ja? Nie. Ja po prostu muszę sprzedać dom... to znaczy... za dużo wspomnień, a w ogóle znalazła się osoba chętna jego kupna – powiedziała, siadając na kanapie. – Myślisz, że jest mi łatwo? Mi też jest przykro, że babcia nie żyje, ale trzeba iść dalej.
– Rzeczy po niej jednakże zostawisz... chociażby te najważniejsze – wtrąciła stanowczym głosem blondynka. – Kiedy się wyprowadzę, te rzeczy będą sterczeć na półkach, a nawet sprowadzę je do siebie. Mają one dla mnie ogromną wartość sentymentalną...
Johanne kiwnęła głową.
– Ale sprzedamy niektóre pudła i dom, jasne? – uniosła brwi, a Maggie zgodziła się na taki układ. Przytuliły się, po czym pomogła matce zanieść pudła do samochodu.
Dzień uszedł. Następnego wrócili do Stanów. Maggie nie była zachwycona tą wizytą. Nigdy nie zdarzyło jej się, że niechętnie jechała do Polski, do babci, którą nie widywała dziewięć, dziesięć miesięcy w roku. A teraz jest inaczej. Przyjechała niechętnie, wiedząc, że już jej nie ma. Duchowo jest i zawsze będzie, ale nie czuła jej obecności po ostatnich wydarzeniach.
Justin odwrotnie. Był zadowolony, bo mógł się wygadać nieżyjącej osobie. Trochę komiczne, ale działa. Odpowiedzi, czy rady nie dostał, a powrót do Stanów, wydawał się strasznie przytłaczający. Zostawić dom na trzy i pół miesiąca...
Podczas nieobecności Justina, Maggie odcięła się od teraźniejszego czasu, poszukując w różnych zakamarkach tego, co najbardziej ją wyczekiwało. Chociaż nie otworzyła listu. Wolałaby skorzystać z rady babci i skupić się na swoich wizjach. Bo w czasie, gdy Justin był zajęty, Maggie miała nos w książkach i w Internecie. Jadła, spała, czytała, chodziła, ćwiczyła, nie rozmawiając. Nawet nie pisnęła słowem do kogokolwiek. Zajęta była również przygotowaniami do wesela. Odbyć miał się już piątego listopada. Dni zostało do ślubu, niecałe dwa tygodnie. Szybko czas zleciał, a ona nic zdołała ulec. Prócz jednej informacji.

Zaginione dziecko z 1968 roku!!!
Chłopiec mający trzy lata zaginął pod Petersburgiem i dotąd ciała nie odnaleziono. Ludzie mówią, że widzieli dryfujące po tafli jeziora nad wodospadem, jednak przyjęło się do uwagi, że ciało zostało na dnie, lub poszarpane przez skały.
Stało się to przez wybuch domu Benetich nad rzeką, gdzie mieszkała czwórka ludzi. Inżynier J.B.Benetich, Pani domu E.A.Benetich i o dwa lata starsza córka T.L.Benetich. Nie wiadomo z jakich przyczyn i dlaczego, ale policja wciąż toczy śledztwo.






















Listopad
































Dzień był pochmurny. Wszystko przygotowane na ostatni guzik, lecz sama trema przed tym wszystkim została. Maggie jako druhna, ubrała kremową sukienkę bez ramiączek, asymetryczną z różyczkami dopiętymi na gorsecie. Fryzurę oczywiście przygotował Ryan. Loki, długie złociste kosmyki, mniej pofalowane sterczały po bokach jej drobnej twarzyczki, a na koku miała dużą białą różę. Pomagała Pattie poprawić szczegóły na sukni ślubnej własnej kuzynki, która poczerwieniała ze zdenerwowania. Maggie śmiała się z jej przewrażliwionej miny.
– Wyglądasz pięknie – stwierdziła, łapiąc ją za ramiona. Przytuliła ją, a następnie przyjrzały się sobie. – Jacob to szczęściarz.
Zarumieniła się, tuląc ją kolejny raz.
– Och, Maggie. Jak się cieszę, że jesteś – powiedziała wdzięcznym tonem. – Boże, żebyś i ty zaznała kiedyś takiego szczęścia, większego niż jakakolwiek kobieta.
– Przestań. – Mruknęła, wywracając oczami. Jej malinowe usta były lekko umalowane błyszczykiem.
– Dziewczynki, jedziemy. Austin pojawił się w samą porę.
– Pierwszy raz go widzę w garniturze – zaśmiała się Roxan razem z Maggie, która była cała czerwona na twarzy, gdy tylko jej ochroniarz ujrzał ją od dłuższego czasu i do tego w sukience.
Na miejscu było mnóstwo osób. Większość z rodziny Jacoba. Wszyscy byli podekscytowani, widząc pięknie ubraną druhny oraz pannę młodą. Drugą druhną okazała się być siostra Jacoba – Taira. Ubrana była w tą samą sukienkę, ale w innym kształcie. Tłok zaczął się robić coraz gęsty, jednak wszyscy goście zajęli miejsca na białych krzesłach. Jedną z najważniejszych osób był drużba Justin. Maggie zirytował w sumie fakt, że go nie było. Nie było go w ważnym momencie, kiedy był potrzebny. Nie stał obok Jacoba, który też był podenerwowany tym zamieszaniem; swoim ślubem. Roxan rozglądała się wokół w poszukiwaniu Justina. Nigdzie go nie zastała. Taira niecierpliwiła się z sekundy na sekundę. Była przeciwieństwem swojego brata – o pół głowy niższa od swojej przyszłej siostry, miała kasztanowo, pod odcień czerwieni włosy. Wąskie usta i kilka piegów na drobnym nosie.
Blondynka wyszła za budynek, wybierając numer do Bieber’a, którego wciąż nie ma. Jej nogi zrobiły się jak z waty, nerwy momentalnie sprawiły, że zagryza automatycznie wargę, dodatkowo trzęsła się jak pies Chihuahua. Poczuła niespodziewanie dłoń na jej ustach, a drugą na swoim biodrze. Chciała krzyknąć, lecz go stłumiła ręka... Justina, który przycisnął ją do ściany, śmiejąc się jak głupi do sera.
– Odbiło Ci?! – pisnęła, lecz jego dłoń znowu znalazła się na jej ustach. Zsunęła obie ręce ze swojego ciała i spiorunowała go wzrokiem. – Wszyscy czekają. Prócz księdza, który zjawi się za dziesięć minut przy Roxan i Jacobie!
– Przyjechałem dwadzieścia minut temu z San Francisco – mruknął do jej skroni. Spuścił wzrok, a ona znieruchomiała przez jego swojski zapach, który niejednej kobiecie zawróciłby w głowie. – Poza tym wyglądasz pięknie.
– Daruj sobie tych komplementów i idź do Jake’a, bo zapewne czeka na Ciebie od dobrych kilkunastu minut! Mogłeś uprzedzić, że się spóźnisz – syknęła, poprawiając niechlujnie jego zawiązany czarny krawat. – Twoja mama też nie będzie z tego zadowolona.
Raptownie przybliżył ją do siebie i pocałował z niemałą namiętnością. Oblizał cały błyszczyk, wsuwając do jej buzi jego język, po czym zmusił do tańca niechętny język swojej ukochanej. Dotknął jej policzka, delikatnie masując. Dotknęła jego klatki piersiowej w celu odepchnięcia go od siebie. Chociaż jego ciepło było nieskazitelnie kojące to nie mogła pozwolić sobie na jego gierki, podczas gdy wszyscy czekają na drużbę. Złapał jej nadgarstki i uniósł do góry.
– Obwiniaj biuro podróży, że nie mogli wysłać mnie na czas.
– Mogłeś polecieć prywatnym odrzutowcem – odpowiedziała na jego banalną wymówkę. Zsunął ich dłonie na jej pas, a ona wzięła głęboki oddech. Jego wargi rozsunęły się by coś powiedzieć. Oblizał je, a ich kontakt wzrokowy był szczery.
– Wyobraź sobie, że leciałem prywatnym odrzutowcem, ale i tak nie zmieściłbym się w czasie.
– Och, daj spokój i lepiej chodź – warknęła, odpychając go od siebie.
Gdy tylko wyszli zza budynku, wszystkie twarze skierowały się w ich stronę. Maggie chwyciła kwiaty, które podała jej Taira, a wszyscy widząc Justina z błyszczykiem na ustach (a zwłaszcza kobiety), zachichotały.
– Wymiana śliny? – szepnął do niego brunet, śmiejąc się pod nosem. Justin popatrzył na niego zdezorientowany, marszcząc brwi. Gestem pokazał mu co on ma na ustach, więc zamiast otrzeć błyszczyk, wylizał go, patrząc na szczupłe ramiona blondynki oraz jej zakłopotaną twarz.
Ceremonia zaczęła się kilka sekund po zlizaniu ust, a wszyscy goście wstali i skierowali wzrok na nadchodzącą pannę młodą, oraz jej druhny. Justin patrzył i wyłącznie na Maggie, która czuła mimo wszystko jego wzrok, nawet na niego nie patrząc, ale wiedziała, że sukienka go kusi. Wiatr sprawiał, że jej kosmyki włosów, latały na wszystkie strony, a sukienka odkrywała jej długie nogi, które kochał. Szatyn oblizał wargi, zagryzając dodatkowo, a Jacob chwyciwszy Roxan za rękę stanęli naprzeciw siebie, a Maggie dziwnym trafem obok Justina, a po drugiej stronie stała Taira i dokładnie przyglądała się młodej parze. Maggie chciałaby teraz podejść do niej i wybłagać ją o zamianę miejsc. Zacisnęła usta, biorąc głęboki wdech. Chłopak uśmiechnął się, nie patrząc na nią, ale z tego powodu był bardzo zadowolony. Blondynka zaczęła się wiercić.
Gdy przyszedł czas wymiany obrączek, Maggie przyglądała się temu widokowi. Justin stał tam obok Jacoba, szykownie ubrany w czarny garnitur. I stała się ta mała chwila.
Stał naprzeciw mnie, mówiąc trzy słowa, które na zawsze odmieniły moje życie.
Wzdrygnęła się na kolejną małą wizję, po czym po raz tysięczny trwania ceremonii wzięła głęboki wdech.
Goście wyszli na ogród, cali w skowronkach, a już na pewno siostra Jacoba. Taira usiadła obok swojej nowej siostry, a Justin obok Jake’a. Jedli potrawy francuskie, włoskie oraz angielskie. Maggie zjadła tylko dwie czwarte tego co znajduje się na stole. Zatańczyła z Jacobem, a potem z jego ojcem. Miała w sumie dość, bo nie chciała wyjść na ofiarę na następny taniec. Poszczęściło jej się przez te dwa krótkie pogaduszki.
– Zatańczysz ze mną? – usłyszała ten sam zachrypnięty głos. Przez jej plecy przeszedł zimny dreszcz. Zagryzła wargę. Odwróciła głowę, widząc uśmiechniętego Justina. – Nasz ostatni taniec może nie był wypałem, ale tym razem może być lepiej. Świetnie Ci poszło z panem Northem i Jakiem, więc zamierzam również spróbować.
– Odmawiam.
– Niegrzecznie jest odmawiać – uniósł brew, biorąc jej rękę. Poszli na środek parkietu, słysząc kolejną akustyczną i romantyczną melodię. Przyciągnął ją do siebie, zaciskając dłoń na jej pośladkach, gdzie ręka jego nie powinna się znajdować.
– Przeginasz strunę, Justin – syknęła cicho, kładąc dłoń na jego ramieniu, a drugą złączyli palce. – Zabierz rękę z mojego tyłka!
Stłumiła krzyk, a on zaśmiał się pod nosem.
– Nie pozwolę, by moja partnerka straciła równowagę – mruknął do jej ucha, bujając się na boki. Zakręcił nią i pochylił gwałtownie do tyłu, a jego ręka wciąż sterczała na jej pośladkach. Pocałował dyskretnie jej klatkę piersiową. Wrócili do poprzedniej pozycji. – Taniec idzie Ci wspaniale...
– Nawet nie wiesz... – wzięła głęboki oddech, wzdychając – jaką mam ochotę Cię rozszarpać.
– Próbuj dalej...



„Ciało ulega zniszczeniu, gwiazdy się wypalają, lecz nawet gdy wszechświat się skończy, pozostanie tylko miłość.” – Andromeda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz