Podjęte decyzje...
„A
jednak. Dostałam szansę. Myślę, że jej nie zmarnuję, tylko pokażę, że nie
jestem głupią, samolubną i smutną dziewczyną z Kanady...”
Wrócili niepóźno. Pattie
i Johanne zrobiły to celowo iż skłamały, że ich dogonią. Chwilowo porozmawiali
– to jest najważniejsze. Przesiedzieli na obiedzie po czym oboje skierowali się
do jej sypialni. Panowała przez chwilę cisza. Ściągnąwszy kurtkę i buty usiadła
obok niego, który kątem oka rozglądał się po przyjemnie umeblowanym pokoju.
Najbardziej przykuło jego uwagę gitara, która stała w kącie obok ogromnej
szafy. Spojrzał na nią, gdy blondynka poprawiała swoją fryzurę. Uśmiechnął się
lekko w jej stronę. Bardzo lubił jej dziewczęcy wygląd, jako przyjaciółka, czy
też ukochana. Nigdy nie mógł zapomnieć tych różowych policzków, malinowych
warg, złocistych włosów. Pamiętał te pierwsze dni wiosny, gdy razem bawili się
w starym już opuszczonym placu zabaw, gdy na jej twarz padało słońce, które
malowniczo odbijało się od jej ciała. Jakby wyglądała na anioła, który znikąd
pojawił się na tym świecie, pokazując piękno i miłość. Gdy w ręku trzymała
białe stokrotki, łaskocząc tym swoje nozdrze. Zrobiła z tego przepiękny wianek,
który włożyła na głowę. Wtedy wyglądała zupełnie inaczej. Śmiali się oboje,
ganiając i bawiąc. Już wiedział, że popełnił błąd, ale czy da mu szansę? Mięli
wtedy zaledwie dwanaście lat, 5 marca 2006 roku, wiosna – tego dnia kiedy
spędzali czas w tym parku, domyślił się, że anioły są wśród nich. Kiedy tak
naprawdę, jedna osóbka, sprawia, że jest szczęśliwy, ale go zepsuł, patrząc w
ciemne piękno Hollywoodu i samej Selenie spojrzał w pierś, w serce, zakochując
się, zapominając o przyjaciółce.
Tak zapatrzony w
nią, utopiony w wspomnieniach, czekał aż w końcu powie słowo. Chociaż piśnie.
- Wiesz co? – zaczął
w końcu. Dziewczyna odwróciła lekko głowę. Przybliżył do niej twarz, patrząc na
jej wargi, policzki, oczy, zanurzając rękę w jej cudownie miękkich włosach. –
Gdybym Ci to powiedział... uznasz, że jestem wariatem.
- A co takiego? –
spytała.
Zagryzł dolną wargę,
tajemniczo się jej przyglądając. Zawsze go fascynowała. Fascynowało go w niej
to, iż zawsze była niemożliwie dobra, inteligenta bez książek, utalentowana, piękna.
Jako chłopak po prostu się zakochał. Myślał o niczym innym jak o tym pięknym
dniu, który zawsze utkwi w jego sercu na dobre i na złe.
- Zawsze byłaś...
dla mnie bardzo dobra. Nikt inny mnie tak nie traktował, byłaś zawsze obok
mnie. Kiedy Cię potrzebowałem, gdy miałem problem, byłaś dla mnie najbliższą
osobą jaką znam. Jesteś do mnie podobna, tak jak mówią, ale ja... właśnie
widzę, że jesteś inna. Byłaś dla mnie Aniołem Stróżem, którego pokochałem nad
życie.
Wbił się delikatnie
w jej wargi, za każdym razem czule muskając. Tak bardzo chciał mieć taki
pierwszy pocałunek, wyznawszy jej miłość. Maggie w ogóle nie odwzajemniała
pocałunków. Nagle odsunęła się od niego iż był to dla niej szok to co
powiedział.
- Kłamiesz jak
pies...
- Meg, ja Cię
kocham, jestem idiotą, głupcem, ale znam swoje uczucia – zapewniał. Blondynka
przypomniała sobie o liście, w którym także wyznała mu miłość, jak bardzo jej
zależało na jego szczęściu, przyszłości. Ich przyszłości, ale teraz czuła do
niego ogromny żal. Zacisnęła wargi, powstrzymując łzy, które nagle znalazły się
w jej oku. Jednak spłynęła jedna, tak powoli... delikatnie.
- Nie sądzę, byś
mówił prawdę... ja Justin nic do Ciebie nie czuję... nic. Tylko gorycz, żal i
nienawiść. Zostaw mnie, proszę... – wyszeptała ostatnie zdanie.
- Nie mogę, kocham
Cię... – wyznał, biorąc jej dłoń i kładąc przy swojej lewej piersi, przy sercu.
Biło bardzo spokojnie, głęboko, tak jak powinno. Teraz czuli te bicie, które
nimi zawładnęło. Po chwili przerwała to Pattie, która prosiła Justina, by już
się zbierał. Justin niechętnie przytaknął głową. Po zamknięciu drzwi, Maggie
uciekła ku drzwiom łazienki, w której się zamknęła. Zsunęła się po drzwiach, a
Justin już był cały zalany łzami, jak ona. Usiadł przed drzwiami, uderzając
mocno ręką w drzwi. – Maggie błagam Cię! Proszę... przepraszam, nie
wiedziałem...
- Odejdź Justin... –
szeptała cały czas to samo. Siedziała skulona na zimnych kafelkach, cicho
szlochając. Szatyn otarł łzy, wstał i powiedział ostatnie słowa:
- Będę nad Tobą
czuwał.
Opuściwszy pokój,
spokojne zszedł na dół gdzie czekały trzy kobiety. Pytały się o blondynkę, lecz
on odpowiadał krótkim:
- Dajcie na razie
jej chwilę do namysłu.
Babcia tajemniczo
się do siebie uśmiechała, to na chłopaka, który nie pewnie skinął głową, wychodząc
na mróz.
Maggie wyszła cicho
z łazienki, rękawem od bluzki wycierając łzy. Zauważyła za oknem znów ten
samochód, który odjeżdżał w głąb ciemnej ulicy. Odetchnęła z ulgą, ale w sercu
sumienie mówiło; „Dlaczego to zrobiłaś?”. Czuła jeszcze jego oddech na swoich
wargach, które tak bardzo mu się podobały. Jednak decyzję podjęła. Wyjedzie do
Stanów iż zawsze marzyła o świecie, w którym żyje on. Pragnęła kiedyś jego
szczęścia, teraz ponoć jest jej obojętny.
Wybiła godzina
dziesiąta, a ona z jedną lampką nocną, czytała książkę po raz kolejny Stephenie
Meyer. Uwielbiała bardzo Przed Świtem, wydawała się taka zwycięska,
szczęśliwa... wieczna. Łzy spływały po niej, czasem zaglądała za okno, patrząc
na kolor srebrnego Księżyca. Usłyszała otwieranie drzwi do jej pokoju. Szybko
odłożyła książkę na miejsce, otarła łzy i sztucznie się uśmiechnęła. Babcia
usiadłszy obok wnuczki, objęła ją ramieniem, wtulając mocno do siebie,
składając pocałunek na czubku jej głowy.
- Czemu jeszcze nie
śpisz? – spytała cicho. Maggie nie odpowiedziała, tylko wbiła wzrok w czarną
gitarę. – Co Ci powiedział?
- Nie chcę o tym
myśleć... to mało ważne, teraz się skupiam nad swoją przyszłością – oznajmiła.
- Mam coś dla
Ciebie... – odparła staruszka, wyciągając kopertę z kieszeni. Zdziwiło to
dziewczynę, była w ogóle nie otwierana. Czuła zapach bzu z nutką lawendy. Był
ładnie oprawiony na zewnątrz. – To list od twojego dziadka z czasów naszej
młodości. Był taki sam jak Justin. Bystry, wysportowany, dobry, romantyczny...
przystojny – zaśmiała się szturchając lekko dziewczynę, na co ona lekko uniosła
kąciki swoich ust. – Och, gdyby żył...
- Po co mi to
dajesz? – spytała gwałtownie, jakby była nie zainteresowana.
- Przeczytaj to,
jeśli nie tej nocy... to innej, kto wie... może i przed twoim ślubem, a teraz
żadnych książek i idź spać – powiedziała, zabierając książkę i odkładając na
komodę. Dziewczyna patrzyła na kopertę, ciekawa jej treści, a na przedzie
pięknie i starannie napisane:
Kiedy
powstaje miłość i szczęście, człowiek wydaje się być inny...
Spojrzała przed
siebie, a kiedy babcia znów obok niej usiadła i zgasiła lampkę. Maggie ułożyła
się do snu, przy kolanie babci, mając głowę.
- Babciu?
- Tak, Maggie? –
spytała, nachylając się nad dziewczyną, gładząc ją po głowie.
- Kocham Cię – powiedziała,
trzymając jej dłoń. Uśmiechnęły się do siebie po czym wyszeptała:
- Dobranoc,
złotowłosa...
„Kiedy czujesz, że ktoś odchodzi, ktoś ważny w twoim życiu, co wtedy
robisz? Mamy wtedy różne myśli w głowie, ale osobę tą tylko w sercu. List
wydaje się być taki, a mój z uczuciem do Niego? Może kiedyś oboje zaznamy tego
szczęścia.”