piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 6

Podjęte decyzje...

„A jednak. Dostałam szansę. Myślę, że jej nie zmarnuję, tylko pokażę, że nie jestem głupią, samolubną i smutną dziewczyną z Kanady...”


Wrócili niepóźno. Pattie i Johanne zrobiły to celowo iż skłamały, że ich dogonią. Chwilowo porozmawiali – to jest najważniejsze. Przesiedzieli na obiedzie po czym oboje skierowali się do jej sypialni. Panowała przez chwilę cisza. Ściągnąwszy kurtkę i buty usiadła obok niego, który kątem oka rozglądał się po przyjemnie umeblowanym pokoju. Najbardziej przykuło jego uwagę gitara, która stała w kącie obok ogromnej szafy. Spojrzał na nią, gdy blondynka poprawiała swoją fryzurę. Uśmiechnął się lekko w jej stronę. Bardzo lubił jej dziewczęcy wygląd, jako przyjaciółka, czy też ukochana. Nigdy nie mógł zapomnieć tych różowych policzków, malinowych warg, złocistych włosów. Pamiętał te pierwsze dni wiosny, gdy razem bawili się w starym już opuszczonym placu zabaw, gdy na jej twarz padało słońce, które malowniczo odbijało się od jej ciała. Jakby wyglądała na anioła, który znikąd pojawił się na tym świecie, pokazując piękno i miłość. Gdy w ręku trzymała białe stokrotki, łaskocząc tym swoje nozdrze. Zrobiła z tego przepiękny wianek, który włożyła na głowę. Wtedy wyglądała zupełnie inaczej. Śmiali się oboje, ganiając i bawiąc. Już wiedział, że popełnił błąd, ale czy da mu szansę? Mięli wtedy zaledwie dwanaście lat, 5 marca 2006 roku, wiosna – tego dnia kiedy spędzali czas w tym parku, domyślił się, że anioły są wśród nich. Kiedy tak naprawdę, jedna osóbka, sprawia, że jest szczęśliwy, ale go zepsuł, patrząc w ciemne piękno Hollywoodu i samej Selenie spojrzał w pierś, w serce, zakochując się, zapominając o przyjaciółce.
Tak zapatrzony w nią, utopiony w wspomnieniach, czekał aż w końcu powie słowo. Chociaż piśnie.
- Wiesz co? – zaczął w końcu. Dziewczyna odwróciła lekko głowę. Przybliżył do niej twarz, patrząc na jej wargi, policzki, oczy, zanurzając rękę w jej cudownie miękkich włosach. – Gdybym Ci to powiedział... uznasz, że jestem wariatem.
- A co takiego? – spytała.
Zagryzł dolną wargę, tajemniczo się jej przyglądając. Zawsze go fascynowała. Fascynowało go w niej to, iż zawsze była niemożliwie dobra, inteligenta bez książek, utalentowana, piękna. Jako chłopak po prostu się zakochał. Myślał o niczym innym jak o tym pięknym dniu, który zawsze utkwi w jego sercu na dobre i na złe.
- Zawsze byłaś... dla mnie bardzo dobra. Nikt inny mnie tak nie traktował, byłaś zawsze obok mnie. Kiedy Cię potrzebowałem, gdy miałem problem, byłaś dla mnie najbliższą osobą jaką znam. Jesteś do mnie podobna, tak jak mówią, ale ja... właśnie widzę, że jesteś inna. Byłaś dla mnie Aniołem Stróżem, którego pokochałem nad życie.
Wbił się delikatnie w jej wargi, za każdym razem czule muskając. Tak bardzo chciał mieć taki pierwszy pocałunek, wyznawszy jej miłość. Maggie w ogóle nie odwzajemniała pocałunków. Nagle odsunęła się od niego iż był to dla niej szok to co powiedział.
- Kłamiesz jak pies...
- Meg, ja Cię kocham, jestem idiotą, głupcem, ale znam swoje uczucia – zapewniał. Blondynka przypomniała sobie o liście, w którym także wyznała mu miłość, jak bardzo jej zależało na jego szczęściu, przyszłości. Ich przyszłości, ale teraz czuła do niego ogromny żal. Zacisnęła wargi, powstrzymując łzy, które nagle znalazły się w jej oku. Jednak spłynęła jedna, tak powoli... delikatnie.
- Nie sądzę, byś mówił prawdę... ja Justin nic do Ciebie nie czuję... nic. Tylko gorycz, żal i nienawiść. Zostaw mnie, proszę... – wyszeptała ostatnie zdanie.
- Nie mogę, kocham Cię... – wyznał, biorąc jej dłoń i kładąc przy swojej lewej piersi, przy sercu. Biło bardzo spokojnie, głęboko, tak jak powinno. Teraz czuli te bicie, które nimi zawładnęło. Po chwili przerwała to Pattie, która prosiła Justina, by już się zbierał. Justin niechętnie przytaknął głową. Po zamknięciu drzwi, Maggie uciekła ku drzwiom łazienki, w której się zamknęła. Zsunęła się po drzwiach, a Justin już był cały zalany łzami, jak ona. Usiadł przed drzwiami, uderzając mocno ręką w drzwi. – Maggie błagam Cię! Proszę... przepraszam, nie wiedziałem...
- Odejdź Justin... – szeptała cały czas to samo. Siedziała skulona na zimnych kafelkach, cicho szlochając. Szatyn otarł łzy, wstał i powiedział ostatnie słowa:
- Będę nad Tobą czuwał.
Opuściwszy pokój, spokojne zszedł na dół gdzie czekały trzy kobiety. Pytały się o blondynkę, lecz on odpowiadał krótkim:
- Dajcie na razie jej chwilę do namysłu.
Babcia tajemniczo się do siebie uśmiechała, to na chłopaka, który nie pewnie skinął głową, wychodząc na mróz.
Maggie wyszła cicho z łazienki, rękawem od bluzki wycierając łzy. Zauważyła za oknem znów ten samochód, który odjeżdżał w głąb ciemnej ulicy. Odetchnęła z ulgą, ale w sercu sumienie mówiło; „Dlaczego to zrobiłaś?”. Czuła jeszcze jego oddech na swoich wargach, które tak bardzo mu się podobały. Jednak decyzję podjęła. Wyjedzie do Stanów iż zawsze marzyła o świecie, w którym żyje on. Pragnęła kiedyś jego szczęścia, teraz ponoć jest jej obojętny.
Wybiła godzina dziesiąta, a ona z jedną lampką nocną, czytała książkę po raz kolejny Stephenie Meyer. Uwielbiała bardzo Przed Świtem, wydawała się taka zwycięska, szczęśliwa... wieczna. Łzy spływały po niej, czasem zaglądała za okno, patrząc na kolor srebrnego Księżyca. Usłyszała otwieranie drzwi do jej pokoju. Szybko odłożyła książkę na miejsce, otarła łzy i sztucznie się uśmiechnęła. Babcia usiadłszy obok wnuczki, objęła ją ramieniem, wtulając mocno do siebie, składając pocałunek na czubku jej głowy.
- Czemu jeszcze nie śpisz? – spytała cicho. Maggie nie odpowiedziała, tylko wbiła wzrok w czarną gitarę. – Co Ci powiedział?
- Nie chcę o tym myśleć... to mało ważne, teraz się skupiam nad swoją przyszłością – oznajmiła.
- Mam coś dla Ciebie... – odparła staruszka, wyciągając kopertę z kieszeni. Zdziwiło to dziewczynę, była w ogóle nie otwierana. Czuła zapach bzu z nutką lawendy. Był ładnie oprawiony na zewnątrz. – To list od twojego dziadka z czasów naszej młodości. Był taki sam jak Justin. Bystry, wysportowany, dobry, romantyczny... przystojny – zaśmiała się szturchając lekko dziewczynę, na co ona lekko uniosła kąciki swoich ust. – Och, gdyby żył...
- Po co mi to dajesz? – spytała gwałtownie, jakby była nie zainteresowana.
- Przeczytaj to, jeśli nie tej nocy... to innej, kto wie... może i przed twoim ślubem, a teraz żadnych książek i idź spać – powiedziała, zabierając książkę i odkładając na komodę. Dziewczyna patrzyła na kopertę, ciekawa jej treści, a na przedzie pięknie i starannie napisane:

Kiedy powstaje miłość i szczęście, człowiek wydaje się być inny...

Spojrzała przed siebie, a kiedy babcia znów obok niej usiadła i zgasiła lampkę. Maggie ułożyła się do snu, przy kolanie babci, mając głowę.
- Babciu?
- Tak, Maggie? – spytała, nachylając się nad dziewczyną, gładząc ją po głowie.
- Kocham Cię – powiedziała, trzymając jej dłoń. Uśmiechnęły się do siebie po czym wyszeptała:
- Dobranoc, złotowłosa...

„Kiedy czujesz, że ktoś odchodzi, ktoś ważny w twoim życiu, co wtedy robisz? Mamy wtedy różne myśli w głowie, ale osobę tą tylko w sercu. List wydaje się być taki, a mój z uczuciem do Niego? Może kiedyś oboje zaznamy tego szczęścia.”