piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 5

Wytykane błędy

„Pokochałam go, nie znając też jego uczuć. Przez nas oboje to wszystko się stało. Będziemy jeszcze tego żałować.”

Ranek był bardzo srogi i zimny. Dookoła lud, śnieg, a pod dachami ogromne sople lodu. W dojrzałym wieku, można było dostrzec ludzi, odgarniających śnieg. Kruki wydawały z siebie niezbyt piękne dźwięki, czarne jak one same. Zza chmur wyłoniło się słońce, które odrobinę sprawiało ciepło w okolicy. Wdarły się małe promienie do jej pokoju. Gdyby mogła, na pewno zatrzymałaby czas, cofając go odrobinę. W sumie do czasów jeszcze, jak byli dziećmi. Przywiązała się już do tych lat, teraz żałując, że w ogóle chodzi po tym jakże pięknym, a zarazem okrutnym świecie. Sięgnęła po telefon, który leżał obok. Włączywszy Twitter, ujrzała prywatną wiadomość od Justina. Jeszcze sprzed trzech dni. Była bardzo zdziwiona. Kiedy tylko ją otworzyła, natychmiast krążyły wokół jej głowy litery.

„Cześć, tutaj Justin... Justin Bieber. Pamiętasz mnie, wiem o tym, bo... przyjaźniliśmy się dość długo. Od kołyski. Piszę do Ciebie, bo zmartwiony byłem, gdy Kenny opowiedział mi o tym, że nie ma Cię w Kanadzie. Wierz mi, nie zapomniałem o Tobie. Tęsknie za Tobą, nie karz mi płakać, tylko porozmawiajmy jak dojrzali ludzie. Nie wiem czy wiesz, ale jutro wyjeżdżam z Nowego Jorku, do Ciebie. Myślę, że dasz argumenty, dla których mógłbym zaprzepaścić i rozwalić naszą więź jaka nas łączyła, ale powodzenia.”

Usunęła ją po przeczytaniu, odkładając telefon. Wzięła głęboki oddech, lekko przymykając oczy. Usiadła na łóżku, poprawiając już swoje złociste lekko falowane włosy, zacisnęła usta w długą linię i spojrzała przez okno, na które padało odbicie słońca. Słyszeć poranny głos jej mamy, powodowało niechęć na twarzy dziewczyny. Wywróciwszy oczami, chwyciła swoje rzeczy i ruszyła z nimi ku łazience. Ubrana w t-shirt o jasnożółtym kolorze z nutką zieleni, spodnie grube i białe, grube skarpetki i fryzura rozpuszczona w delikatne loki, zeszła na dół, gdzie poczuła w nozdrzach zapach porannej kawy i ciastek. Był to ulubiony zapach Johanne. Ciepłe poranki w przytulnym domu z rodziną, gdy na dworze mróz. Uśmiechnęły się do siebie, a blondynka jeszcze musnęła policzek swojej rodzicielki.
- Pattie i Justin, przyjdą za dwie godziny, a ty... – dotknęła opuszkiem palca wskazującego, czubek nosa dziewczyny – odśnieżysz chodnik.
- Znowu – jęknęła już zirytowana – przecież odśnieżałam... akurat wczoraj.
- Wyjrzyj za okno ile śniegu – zaśmiała się babcia.
Wywróciła oczami, biorąc do buzi, swoje śniadanie, składające się z omletu z grzybami i gorącą owocową herbatą.
Justin jadł swoje śniadanie dość późno, gdyż nie mógł zasnąć. Wciąż krążyły myśli wokół Maggie. Bardzo zależało mu na wyjaśnień, przebaczeniu, a może nawet wyniknie z tego coś więcej. Kiedy tylko przeglądał telefon, zauważył na wiadomości wysłanej do niej, iż została przeczytana. Uśmiechnął się lekko jednak nie był wszystkiego pewny. Może pomyśli, że żartuje?
- Justin, jutro będziemy musieli wracać do Stanów – usłyszał głos Pattie, która usiadła obok niego, dając dłoń na jego dłoń.
- Dlaczego? Nie ruszę się bez niej – oznajmił buntowniczo, marszcząc czoło.
- Skończyła się trasa „My World”, ale nie oznacza, że dużo pracy Cię nie czeka. Masz jeszcze szkołę, zrozum – powiedziawszy to, Justin odłożył łyżkę i skierował się szybko do swojego pokoju. Wyciągnął rzeczy z szafy, a między innymi swoją czarną koszulę, czarne rurki, które miały zawieszony łańcuch na lewym boku. Wyjął spod łóżka pudełko, biorąc kolejne jej zdjęcie. Schował do tylnej kieszeni, idąc ku drzwiom od łazienki. Poprawił końcówki swoich włosów, lecz kiedy chciał wyjść z niej, zauważył jego mamę, stojącą przy drzwiach, wpatrującą się w niego jak w obrazek. Spojrzał na nią dość z krzywą miną, jakby wystraszył się jej, co w połowie było prawdą.
- Gdzie się wybierasz? – spytała zaciekawiona, zakładając ręce na piersi.
- A gdzie mógłbym jak nie do niej... – westchnął znudzony, mijając rodzicielkę jak powietrze. Ubrał swoje czerwone supry, biorąc swoją skórzaną kurtkę i szybko zszedł ku dołu, a za nim Pattie.
- Justin, pojedziemy razem, poczekaj... ubiorę się – powiedziała. Delikatnie wtuliła w siebie chłopaka, całując go dodatkowo w czoło.
Gdy tylko Maggie kończyła kolejne odśnieżanie śniegu, otrzepując się jeszcze z zimna, zauważyła, ten sam czarny samochód, który po chwili zaparkował przed ich domem. Pattie uśmiechnęła się lekko do dziewczyny, a Justin oblizując wargi, podszedł.
- Myślałam, że przyjedziecie za pół godziny – powiedziała blondynka, poprawiając włosy. Pattie minęła ją bez słowa, a Justin przed nią stanął. Zaobserwowała go na chwilę po czym weszła ku domu. Myślała, że już gorzej być nie mogło. Czuła wciąż na sobie wzrok szatyna, który jak widać był nią „zafascynowany”. Ujrzeli ubierającą się Johanne, która skinęła głową, widząc Justina.
- Idźcie najpierw sami, my was dogonimy – machnęła ręką na nich Pattie, po czym z głośnym westchnięciem, dziewczyna opuściła dom, a mróz był coraz gorszy. Poszła w stronę, którą dzień po przyjeździe do Polski, szła na jesienny spacer, gdy liście spadały delikatnie na ziemię, różnokolorowe drzewa, zimny powiew wiatru i lekko zachmurzone niebo. Teraz zimowy spacer z znienawidzoną osobą. Justin i wyłącznie na nią patrzył. Na jej idealnie złociste włosy, które jesienią wyglądają bajecznie. Przypominające złoto-żółte liście. Przybliżył się do niej, stykając się dłońmi, ale kiedy Maggie zauważyła to, schowała dłoń w kieszeń. Oblizała wargi, na co Justin powiedział czule:
- Nie oblizuj warg, bo będą opuchnięte i brzydkie.
- Nie bądź taki troskliwy, sama wiem co jest dla mnie lepsze – odparła oschle.
- Meg, proszę... wróć do Stanów. Zostawiłaś tam Jessicę, Marry, Ryana, Chaza... i mnie – stanął przed nią, zatrzymując ją w tym samym czasie. Spojrzeli sobie w oczy, jakby czegoś tam szukali.
- Ty raczej zostawiłeś mnie. Kiedy Cię potrzebowałam. Tato nas zostawił, wyjechał do Madrytu, tam mieszka jako biznesmen i bogacz! – wysyczała mu w twarz. Justin zagryzł dolną wargę, rozglądnął się dookoła i powrócił na obserwowanie zdenerwowanej dziewczyny.
- Przepraszam... dowiedziałem się tydzień temu.
- Po cholerę, przyjechałeś do Polski! – Krzyknęła mijając go. Justin odwrócił się, łapiąc sprytnie jej ramię, odwracając.
- Po to bym Cię stąd wyrwał... Scooter chce Cię przyjąć do zespołu – dodał. Maggie ramieniem się odsunęła od niego, szukając w oczach prawdy. Nigdy jej nie okłamał, więc dlaczego miałby kłamać. – Wyjeżdżam jutro, mama nic nie wie, tylko ja, Ryan, Scooter i Kenny. Tylko proszę Cię, zaufaj mi.
- To głupie – oznajmiła. Justin gwałtownie wbił się w jej usta, przybliżając ją siłą za kurtkę. Ssał mocno jej usta, oblizując dodatkowo. Wtuliła się w niego niepewnie iż było jej zimno. Kiedy tylko oderwał się od jej ust, musnął je ostatni raz, odgarniając kosmyk z jej twarzy, dając za ucho. Poczuła teraz prawdziwe ciepło jego ciała, które ją mile zaskoczyło.
- Nadal tak uważasz? Czy mam powtórzyć tę chwilę? – uśmiechnął się, opierając czoło o jej czoło. Dotknęła jego torsu, odsuwając go od siebie, lecz poczuli płatki śniegu na czubkach swoich nosów. Razem spojrzeli w górę, a z nieba znów spadają białe maleństwa. Spojrzeli znów sobie w oczy. Uśmiechnęli się lekko.
- Wracajmy... zastanowię się, ale nie licz na skruchę – powiedziała stanowczo. Przytaknął głową, razem wracając ku domków jednorodzinnych. Byli bardzo zdziwieni swoim dziwnym zachowaniem wobec siebie, ponieważ był to raczej ich pierwszy raz, odkąd traktują siebie jak chłopak i dziewczyna.


„Może zwariowałam, ale chyba wybiorę drogę, w której będę mogła w końcu spełnić swoje marzenie. Nie mogę jednak uwierzyć w to co się stanie... w końcu kogoś poznam z kim będę chciała spędzić resztę życia.”