Stephenie Meyer
„Ogień i
lód potrafiły w jakiś niewyjaśniony sposób ze sobą współistnieć.” – Saga Zmierzch: Przed
świtem
Dzień był przyjemny. Już od rana, wszyscy
krzątali się po kuchni, zjedli w ciszy, a w całym domowym zaciszu, panowała miła
atmosfera. Dzisiejszy dzień był wolny, prócz popołudnia. Tuż przed szóstą,
mieli zjawić się w centralnym miejscu w Beverly Hills, a Austin miał pomóc tam
się dostać.
Justin dzisiejszy dzień spędził na
rozmyślaniu. Dostał również dodatkowe informacje o kolejnym przyjeździe jego siostrzyczki i brata w swoje skromne progi, także dzień zaliczył do udanych, w
których mógł spędzić czas z rodziną. Maggie przeglądała swoje książki i
poukładała je w końcu od A-Z. Jednak wyjątkami okazała się Saga Zmierzch, którą
ustawiła na pierwszym pionie. Książki Stephenie Meyer, zawsze ją fascynowały.
Edward Cullen imponował jej swoim dystansem i opanowaniem. Był kochanym
wampirem z uczuciami. Najlepszą częścią była Przed świtem, którą kocha czytać w wolnym czasie. A na pewno jej
wątki. Wątki z Bellą i Edwardem. A po narodzinach Renesmee – również z nią.
Justin był neutralny jeśli chodzi o książki, a
już na pewno o sagę, za którą nie przepadał, ale o gustach się nie dyskutuje.
Nawet mieli oboje bardzo podobne zainteresowania, choć gatunki książek czy
filmów, były na tak i na nie. Dzień nie wydawał się na zbyt idealny, jaki
powinien być w Los Angeles. Los Angeles leżało na strefie międzyzwrotnikowej –
gdzie było jak najbardziej gorąco, przy równiku i zwrotniku raka.
Zazwyczaj było ciepło, a zima była łagodna,
jednakże były dni w grudniu, czy też w styczniu, gdzie temperatura spadała
poniżej zera.
Westchnęła, podziwiając swoją pracę.
Uklęknęła, otwierając ostatnią stronę, ostatniego rozdziału, który nosił tytuł:
„I żyli długo i szczęśliwie.” Tam był
ten list, który dostała i wciąż te napisane słowa, znajdujące się na nim.
Uśmiechnęła się, gdy delikatnym i cichym głosem, zacytowała to zdanie,
przypominając sobie uśmiech babci Gabrieli oraz jej szczodrych słów. I żyli długo i szczęśliwie. – Chciałoby
się.
– A
potem zajęliśmy się już rozkosznym przeżywaniem tego drobnego, acz idealnego
fragmentu naszej wspólnej wieczności. – zacytowała jakby właśnie grała w teatrze.
Uśmiechnęła się. – A potem zajęliśmy się
już [...] przeżywaniem naszej [...] wieczności.
– A ty wciąż cytujesz zdania z książki? –
usłyszała głos Johanne, który dobiegał z progu drzwi. Westchnęła, a zaraz potem
schowała książkę na dane jej miejsce obok reszty jej kolekcji książek. –
Jeszcze Cię pamiętam jak cytowałaś na konkursach recytatorskich, jak
recytowałaś Williama Szekspira, Margaret Atwood.
– Przyszłaś mnie dobijać wspomnieniami z
podstawówki? – uniosła brwi i spojrzała na nią spode łba, a Johanne podeszła do
niej i czule ją przytuliła. Maggie nie wiedziała w sumie o co chodzi, ale
wtuliła ją mocniej. – Zajęłam tylko w tych konkursach dwa razy pierwsze
miejsce, a startowałam pięć.
– Nie ma znaczenia. – Westchnęła, dając kosmyk
jej złocistych włosów za ucho. – I tak jestem z Ciebie dumna.
Lekko się uśmiechnęła. – Moja córcia.
– Co się dzieje? – wywróciła oczami. Johanne
zmarszczyła brwi, patrząc na blondynkę jak na wariatkę. – Mamo, sytuacja się
powtórzyła, pamiętasz? Nie karz mi się dowiadywać, grając w zgaduj, zgadula.
Matka poprawiła swoje włosy.
– Po wizycie Jeremy’iego i brzdąców, we
czwórkę udamy się do Polski na grób twojej babci. Za kilka dni, minie miesiąc
odkąd jej nie ma – spuściła głowę na swoje stopy i lekko zagryzła wnętrze
swojego policzka. – Tak. Mam na myśli Ciebie, mnie, Pattie i Justina.
Maggie skrzywiła usta, kiedy usłyszała jego
imię, ale nic złośliwego nie powiedziała, czy też skomentowała.
– A mam takie małe pytanie. Dotyczy ono Ciebie
i Harry’ego.
Odeszła od niej na chwilę i przymknęła drzwi
od pokoju. Usiadły obie na łóżku, a dziewczyna przez chwilę zastanowiła się nad
słowami matki, próbując jakoś zaspokoić dociekliwymi myślami. Od dłuższego
czasu, kiedy zaczęli być razem, obie zrobiły błąd, nie rozmawiając, czy
zwierzając się sobie nawzajem. Odkąd Harry pojawił się w jej życiu, wszystko pokomplikowało
się. Justin stał się bardziej natarczywy. Poszło na opak. Justin miał już wtedy
zrozumieć, że potrafi bez niego żyć, ale on nie daje za wygraną. Choć dzięki
Justinowi, Harry jest agresywny, oboje są winni tym wszystkim kłótniom, a ona
była tylko ich ofiarą. Są panami własnych myśli oraz swoich zachowań i uczuć.
Są samcami alfa dla siebie, więc ich upór, kto zdobędzie samicę jest wręcz
morderczy. Oboje mogą wprowadzić siebie do grobu, a już na pewno ją, która tak
cierpiała. Tak jak z rodzicami – kłócą się o dominację i rację, nie
zastanawiając się co czuje dziecko.
Poczuła dłoń Johanne, uścisk, a potem
gładzenie kciukiem po kostkach.
– Jest to bardziej osobiste pytanie, ale... –
wzięła głęboki oddech, ciężko wydusić te słowa. – Uprawiałaś z nim już seks?
Maggie zbladła momentalnie i wstała od niej
jak poparzona, zaczynając kręcić się wokół łóżka. I tak oto powstało niezręczne
pytanie. Czuła się jak Bella w trzeciej części, gdy Charlie pytał ją o
zbliżenia między nią a Edwardem. Była to krępująca sytuacja.
– Mamo, o czym ty do mnie znowu mówisz? –
zawstydzona, zaczęła się pocić. Już z nerwów, która w niej wrzała.
– Ja rozumiem, że jest to sytuacja niezbyt
dobra, ale przecież jesteście ze sobą już pięć miesięcy, więc...
Maggie raptownie przerwała jej wypowiedź.
Gestem pokazała, że o to martwić się nie powinna i kamień z serca mógł jej
spaść, dzięki czemu, tego ciężaru nie musiała już nosić w sobie.
– Właśnie, pięć miesięcy. Gdybym była z nim
rok, zapewne tak, ale to intymna sprawa między mną a nim. Nie, nie, nie i
jeszcze raz nie. Jestem zdrową dziewicą. – Pokazała dwa kciuki w górę. Zrobiły
się obie momentalnie czerwone.
– W twoim wieku, bardzo krótkotrwałe związki
już to robią, więc muszę wiedzieć czy wszystko w porządku w waszym związku. Oraz
gdy ostatnio wszystko zaczęło się komplikować – westchnęła ciężko, wstając i
ocierając dłonie o uda. – To wszystko zaczyna się od seksu. Dziewczyna zachodzi
w ciążę, a chłopak nie chce się do tego przyznawać i zostawia. To znaczy, nie
mam na myśli tego, że mogłabyś być w ciąży, bo ufam Ci, Maggie, ale sądziłam,
że zabezpieczacie się i już od dłuższego czasu się kochacie.
Dziewczyna była tak skrępowana tą sytuacją, że
chciałaby zapaść się pod ziemię i ukryć swoją twarz. Znów usta stały się
czerwone i intensywniejsze niż były normalnie, policzki stały się jak wielka
plama koloru pomidorowego, a jej ręce drżały ze zdenerwowania. Momentalnie
zrobiło jej się gorąco. W tym momencie również pomyślała o Justinie, który
gdyby usłyszał podejrzenia Johanne, rzuciłby się na Harry’ego z nożem i go
zabił na miejscu. Maggie nie chciałaby za nic takich sytuacji, ale Justin był
chorobliwie zazdrosny, a Harry tak samo, więc seks z jednym, albo z drugim
byłby ciosem dla rywala. Wtedy któryś z nich wygrał. Odebrałby jej cnotę, a tak
naprawdę ten drugi powinien zrobić to pierwszy. Tętno jej przyśpieszyło, a ciśnienie
podskoczyło.
– Harry i ja... ostatnio nie mieliśmy takiej
prywatności jakiej powinniśmy mieć. Wszystko się pokomplikowało. Od jego
wypadku, stał się jeszcze gorszy. Nie mamy takich zbliżeń jak na początku. A
szczególnie to o czym mówisz jest niemożliwie. Harry dba o odległość, stara się
być dobry.
– A jest z tobą w pełni szczery? – dopytała
rodzicielka, zakładając ręce na piersi. – Muszę z tobą o tych rzeczach
rozmawiać. Już za sześć miesięcy kończyć osiemnaście lat, będziesz pełnoletnia
i... w końcu będziesz potrzebować takiej bliskości.
– Harry i ja zrobimy to jak będziemy gotowi...
– zaczerpnęła powietrze, a w żołądku, poczuła ucisk, jakby łaskotliwy i
dokuczliwy skurcz. Przeszedł ją dreszcz. – O ile do drugiego marca przetrwa
nasz związek.
– Czyli, że za sześć i pół miesiąca macie
rocznicę?
Blondynka kiwnęła twierdząco głową.
Rozmowa zakończyła się tylko na tym, iż
Johanne już mogła odetchnąć z ulgą, słysząc słowa córki. Jej zapewnienia były w
stu procentach zapewnieniem przed nieplanowaną ciążą, w jaką zaszła ona. Dzień
minął spokojnie szybko, a doczekać się obecności Jazmyn i Jaxona na koncercie
był dla Justina okazją i wspólnym koncertem dla dzieci przed świętami i przed
ukazania się jego płyty świątecznej, która wkrótce miała wyjść. Wzięli oboje
kuszący prysznic, a następnie czekali na przyjazd Austina, który lada moment
miał zjawić się pod ich drzwiami. Dziewczyna również nie mogła się doczekać
widoku uśmiechów dzieci. Uśmiech ich był ciepły i zawsze koił od środka, że
każde zło zmywało się i odchodziło w niepamięć. Gdy Austin wkroczył do nich,
wspomniał o gali, a Maggie przypomniał się w tym czasie SMS od Marry, która
zjawić miała po niej razem z Jessicą. Tuż po wyjściu, Justin, niespokojny
usiadł na swoim miejscu. Nie mógł usiedzieć, nie patrząc się na nią oraz tym,
że wkrótce zobaczy swoje rodzeństwo.
Na miejscu wybiegł jak ze startu z samochodu,
a następnie udał się do środka budynku gdzie ujrzał Ryana, Dana i... swojego
ojca. Uścisnął ich wszystkich, szczerząc się jak głupi do sera.
– Cześć, tato! – powiedział głośno.
– Cześć, synu – uśmiechnął się czule. Po
chwili obok nich pojawiła się Maggie, która nieśmiało uniosła kąciki ust, ale
gwałtownie go przytuliła i jakby w ogóle nie chciała puścić.
– Hej, hej Mała, a my? – spytał Ryan,
wskazując na siebie i Dana. Otworzywszy ramiona, przytuliła ich, całując w policzek.
– Z Danem widzę się często na koncertach, więc
nie będę go tulić – powiedziała teatralnym głosem pustej dziewczynki. Oboje się
zaśmiali.
– To nie, łaski bez.
Czubek języka Dana Kantera, pojawił się między
wargami, a ona tylko go przytuliła, nic nie mówiąc, a wzdychając jakby właśnie
siedziała na lekcjach historii i słuchała wykładów nauczyciela. Justin już
dawno opuścił ich, a potem, szukając swoje niesforne i nadzwyczaj inteligentne
rodzeństwo, ujrzał swojego małego Jaxona w objęciach dziewczyny swojego
ojca.
– Justin! – usłyszał słodki głos Jazmyn,
dochodzący zza jego pleców. Odwrócił się i zaczął ją gonić. Złapawszy ją,
pokręcił wokół własnej osi i mocno przytulił, całując w czubek głowy. Tęsknota
za nimi była duża. Wręcz ogromna. Nieczęsto widywał się z nimi, a cieszył się
zawsze z ich wizyty lub gdy wracał z odwiedzinami do Kanady i mógł spędzać z
nimi czas. – Tęskniłam za tobą, braciszku.
– Ja za tobą też, księżniczko – pocałował ją w
policzek.
– Gdzie jest Maggie? – spytała po chwili. Uniosła
kąciki ust. Justin poczuł jak jego siostra zostaje mu odbierana, a zastaje w
rękach blondynki. Uśmiechnął się. Patrzył na nią, jak sprawia, że jego
ulubienica z rodziny Bieber, uśmiecha się szeroko i zostaje uszczęśliwiana
przez jego ukochaną. Tak bardzo chciałby ją w tej chwili odciągnąć i mieć do
własnej dyspozycji. Jak zawsze.
– No dzieci, koncert zacznie się za pół
godziny, szykujcie się – rzucił Ryan.
Koncert zaczął się błyskawicznie szybko. Wszyscy
zebrani (a najważniejsze były dzieci) pojawili się w odpowiednim czasie. Justin
wyszedł na scenę jako pierwszy. Zaśpiewał piosenki, które miał zaśpiewać,
jednak Baby zaśpiewał ze swoją
kochaną siostrą. Onieśmielona była, ale Justin uważał, że to słodkie. Rumieńce
powstały na jej małych policzkach, oraz pojawiły się dołeczki, które ucałował.
Atmosfera była bardzo przyjemna, przyjazna... jednak przemieniła się w magiczny
sposób, gdy na scenie pojawiła się Maggie, która biorąc gitarę oraz krzesło,
usiadła obok szatyna i rozbrzmiewała tą słodką piosenkę. Popatrzyli
wielokrotnie na siebie, hipnotyzując się w słowach oraz we własnych
spojrzeniach. Wyglądało to niesamowicie.
Kolejne uśmiechy, które zobaczyli.
Piękniejszego widoku nie widzieli. Zanim koncert się skończył, Justin jeszcze
zabawiał je, jednocześnie onieśmielając. Wszyscy byli pod wrażeniem koncertu.
Po pokazie, Justin, Austin, Maggie, Jazmyn, Jaxon i Jeremy, wrócili do domu. Na
każdej twarzy panował lekki uśmiech, Jazzy i Justin w szczególności wariowali.
Szatyn cieszył się z ich niezapowiedzianej wizyty i chciał spędzić z nimi jak najwięcej
wolnego czasu. Niebo było ni zachmurzone ni czyste i błękitne. Wiatr był z
lekka chłodny, a to świadczyło o szybko nadchodzącej jesieni. Że też to tak
szybko zleciało...
Austin zaparkował przy fontannie, a z ganku
wyszły Pattie i Johanne. Widząc ich szóstkę, uśmiechnęły się. Austin wszedł z
nimi do domu, a z dużego salonu prosto na taras. Na stoliku stały osiem
szklanek lemoniady. Dzieci podbiegły razem z Bieberem do stolika i napiły się
orzeźwiającej lemoniady.
– Austin, dzięki za podwózkę – uśmiechnęła się
wdzięcznie blondynka. Skinął głową i odwzajemnił gest.
– Taka jest moja praca – westchnął. – Będę się
już zbierać.
– Nie zostaniesz nawet na chwilę? –
zmarszczyła czoło. – Nie napijesz się?
Pokręcił przecząco głową, a na twarzy
dziewczyny pojawił się grymas. Podszedł do nich Jeremy i uścisnął dłoń
brunetowi, który mrugnął do niej, a kilka minut później wyszedł z domu.
– Niech
najpiękniejsze stworzenia się mnożą,
By
śmierć nie mogła ściąć róży urody.
[...] Gdy
w kręgu myśli słodkich, uciszonych,
Sprawy
minione wspominać próbuję,
Wzdycham
za stratą rzeczy upragnionych
I
utracony czas znów opłakuję.
Oczy małej Jazzy były przymknięte, która już
wyglądała jakby odpłynęła się od słów wierszy Williama Szekspira, a Maggie
patrząc na nią uśmiechnęła się czule. Jej oddech był równy, spokojny, a obok
niej leżał Jaxon, który od ponad godziny już śpi. Za oknem panował soczysty mrok,
a z pokoju wydobywał się ciepły kolor światła z lampki ze stoliku nocnego.
Pochyliła się i odłożyła książkę na półkę. Chciała już zgasić lampkę, gdy
usłyszała jej słodki, śpiący głos:
– Maggie?
Zwróciła głowę ku niej, a dziewczynka posłała
jej lekki uśmiech, przez lekko zamknięte oczy.
– Tak?
– Już Justina nie lubisz? – jej pytanie było
trochę nie na miejscu. Maggie zmarszczyła czoło, biorąc cichy i płytki wdech,
bo nawet taki płuca potrzebowały.
– Dlaczego miałabym go nie lubić? –
odpowiedziała pytaniem. – My... po prostu...
Pochyliła się nad twarzyczką dziewczynki,
siadając obok niej, a Jazzy ciepłym i pełen czułości wzrokiem spojrzała na nią
jak na własną starszą siostrę.
– Chciałabym żebyś była moją prawdziwą siostrą
– mruknęła śpiącym głosem dziewczynka. Blondynce łzy napłynęły do oczu, słysząc
te słowa. – Kocham Cię, Maggie.
– Och, ja Ciebie też, Jazzy. Pamiętaj, że
jestem twoją ukochaną siostrzyczką – szepnęła czule do jej ucha, całując ją w
czoło. – Dobranoc, maleńka.
– Dobranoc...
Kiedy tylko zgasiła lampkę, wyszła przymykając
drzwi od pokoju. Na korytarzy panował mrok, jakby przez sekundę oślepła. Wzięła
głęboki oddech. Pytanie Jazmyn ją ogłuszyło przez całą drogę do swojego pokoju,
a w nim z lekkim płaczem, wzięła ręcznik i pidżamę, kierując się ku łazience, w
której zamknęła drzwi od wewnątrz, następnie rozkoszując ciepłą kąpielą. Słowa
małej dziewczynki były słodkie, czułe i prawdziwe. A potem ten cytat od
Williama Szekspira, który miała w głowie...
Coś się ma zadziać...
„Kochaj
wszystkich, ufaj niewielu, nie czyń krzywdy nikomu.” – William Szekspir