niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział 51

Stephenie Meyer

„Ogień i lód potrafiły w jakiś niewyjaśniony sposób ze sobą współistnieć.” Saga Zmierzch: Przed świtem


Dzień był przyjemny. Już od rana, wszyscy krzątali się po kuchni, zjedli w ciszy, a w całym domowym zaciszu, panowała miła atmosfera. Dzisiejszy dzień był wolny, prócz popołudnia. Tuż przed szóstą, mieli zjawić się w centralnym miejscu w Beverly Hills, a Austin miał pomóc tam się dostać.
Justin dzisiejszy dzień spędził na rozmyślaniu. Dostał również dodatkowe informacje o kolejnym przyjeździe jego siostrzyczki i brata w swoje skromne progi, także dzień zaliczył do udanych, w których mógł spędzić czas z rodziną. Maggie przeglądała swoje książki i poukładała je w końcu od A-Z. Jednak wyjątkami okazała się Saga Zmierzch, którą ustawiła na pierwszym pionie. Książki Stephenie Meyer, zawsze ją fascynowały. Edward Cullen imponował jej swoim dystansem i opanowaniem. Był kochanym wampirem z uczuciami. Najlepszą częścią była Przed świtem, którą kocha czytać w wolnym czasie. A na pewno jej wątki. Wątki z Bellą i Edwardem. A po narodzinach Renesmee – również z nią.
Justin był neutralny jeśli chodzi o książki, a już na pewno o sagę, za którą nie przepadał, ale o gustach się nie dyskutuje. Nawet mieli oboje bardzo podobne zainteresowania, choć gatunki książek czy filmów, były na tak i na nie. Dzień nie wydawał się na zbyt idealny, jaki powinien być w Los Angeles. Los Angeles leżało na strefie międzyzwrotnikowej – gdzie było jak najbardziej gorąco, przy równiku i zwrotniku raka.
Zazwyczaj było ciepło, a zima była łagodna, jednakże były dni w grudniu, czy też w styczniu, gdzie temperatura spadała poniżej zera.
Westchnęła, podziwiając swoją pracę. Uklęknęła, otwierając ostatnią stronę, ostatniego rozdziału, który nosił tytuł: „I żyli długo i szczęśliwie.” Tam był ten list, który dostała i wciąż te napisane słowa, znajdujące się na nim. Uśmiechnęła się, gdy delikatnym i cichym głosem, zacytowała to zdanie, przypominając sobie uśmiech babci Gabrieli oraz jej szczodrych słów. I żyli długo i szczęśliwie. – Chciałoby się.
– A potem zajęliśmy się już rozkosznym przeżywaniem tego drobnego, acz idealnego fragmentu naszej wspólnej wieczności. – zacytowała jakby właśnie grała w teatrze. Uśmiechnęła się. – A potem zajęliśmy się już [...] przeżywaniem naszej [...] wieczności.
– A ty wciąż cytujesz zdania z książki? – usłyszała głos Johanne, który dobiegał z progu drzwi. Westchnęła, a zaraz potem schowała książkę na dane jej miejsce obok reszty jej kolekcji książek. – Jeszcze Cię pamiętam jak cytowałaś na konkursach recytatorskich, jak recytowałaś Williama Szekspira, Margaret Atwood.
– Przyszłaś mnie dobijać wspomnieniami z podstawówki? – uniosła brwi i spojrzała na nią spode łba, a Johanne podeszła do niej i czule ją przytuliła. Maggie nie wiedziała w sumie o co chodzi, ale wtuliła ją mocniej. – Zajęłam tylko w tych konkursach dwa razy pierwsze miejsce, a startowałam pięć.
– Nie ma znaczenia. – Westchnęła, dając kosmyk jej złocistych włosów za ucho. – I tak jestem z Ciebie dumna.
Lekko się uśmiechnęła. – Moja córcia.
– Co się dzieje? – wywróciła oczami. Johanne zmarszczyła brwi, patrząc na blondynkę jak na wariatkę. – Mamo, sytuacja się powtórzyła, pamiętasz? Nie karz mi się dowiadywać, grając w zgaduj, zgadula.
Matka poprawiła swoje włosy.
– Po wizycie Jeremy’iego i brzdąców, we czwórkę udamy się do Polski na grób twojej babci. Za kilka dni, minie miesiąc odkąd jej nie ma – spuściła głowę na swoje stopy i lekko zagryzła wnętrze swojego policzka. – Tak. Mam na myśli Ciebie, mnie, Pattie i Justina.
Maggie skrzywiła usta, kiedy usłyszała jego imię, ale nic złośliwego nie powiedziała, czy też skomentowała.
– A mam takie małe pytanie. Dotyczy ono Ciebie i Harry’ego.
Odeszła od niej na chwilę i przymknęła drzwi od pokoju. Usiadły obie na łóżku, a dziewczyna przez chwilę zastanowiła się nad słowami matki, próbując jakoś zaspokoić dociekliwymi myślami. Od dłuższego czasu, kiedy zaczęli być razem, obie zrobiły błąd, nie rozmawiając, czy zwierzając się sobie nawzajem. Odkąd Harry pojawił się w jej życiu, wszystko pokomplikowało się. Justin stał się bardziej natarczywy. Poszło na opak. Justin miał już wtedy zrozumieć, że potrafi bez niego żyć, ale on nie daje za wygraną. Choć dzięki Justinowi, Harry jest agresywny, oboje są winni tym wszystkim kłótniom, a ona była tylko ich ofiarą. Są panami własnych myśli oraz swoich zachowań i uczuć. Są samcami alfa dla siebie, więc ich upór, kto zdobędzie samicę jest wręcz morderczy. Oboje mogą wprowadzić siebie do grobu, a już na pewno ją, która tak cierpiała. Tak jak z rodzicami – kłócą się o dominację i rację, nie zastanawiając się co czuje dziecko.
Poczuła dłoń Johanne, uścisk, a potem gładzenie kciukiem po kostkach.
– Jest to bardziej osobiste pytanie, ale... – wzięła głęboki oddech, ciężko wydusić te słowa. – Uprawiałaś z nim już seks?
Maggie zbladła momentalnie i wstała od niej jak poparzona, zaczynając kręcić się wokół łóżka. I tak oto powstało niezręczne pytanie. Czuła się jak Bella w trzeciej części, gdy Charlie pytał ją o zbliżenia między nią a Edwardem. Była to krępująca sytuacja.
– Mamo, o czym ty do mnie znowu mówisz? – zawstydzona, zaczęła się pocić. Już z nerwów, która w niej wrzała.
– Ja rozumiem, że jest to sytuacja niezbyt dobra, ale przecież jesteście ze sobą już pięć miesięcy, więc...
Maggie raptownie przerwała jej wypowiedź. Gestem pokazała, że o to martwić się nie powinna i kamień z serca mógł jej spaść, dzięki czemu, tego ciężaru nie musiała już nosić w sobie.
– Właśnie, pięć miesięcy. Gdybym była z nim rok, zapewne tak, ale to intymna sprawa między mną a nim. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Jestem zdrową dziewicą. – Pokazała dwa kciuki w górę. Zrobiły się obie momentalnie czerwone.
– W twoim wieku, bardzo krótkotrwałe związki już to robią, więc muszę wiedzieć czy wszystko w porządku w waszym związku. Oraz gdy ostatnio wszystko zaczęło się komplikować – westchnęła ciężko, wstając i ocierając dłonie o uda. – To wszystko zaczyna się od seksu. Dziewczyna zachodzi w ciążę, a chłopak nie chce się do tego przyznawać i zostawia. To znaczy, nie mam na myśli tego, że mogłabyś być w ciąży, bo ufam Ci, Maggie, ale sądziłam, że zabezpieczacie się i już od dłuższego czasu się kochacie.
Dziewczyna była tak skrępowana tą sytuacją, że chciałaby zapaść się pod ziemię i ukryć swoją twarz. Znów usta stały się czerwone i intensywniejsze niż były normalnie, policzki stały się jak wielka plama koloru pomidorowego, a jej ręce drżały ze zdenerwowania. Momentalnie zrobiło jej się gorąco. W tym momencie również pomyślała o Justinie, który gdyby usłyszał podejrzenia Johanne, rzuciłby się na Harry’ego z nożem i go zabił na miejscu. Maggie nie chciałaby za nic takich sytuacji, ale Justin był chorobliwie zazdrosny, a Harry tak samo, więc seks z jednym, albo z drugim byłby ciosem dla rywala. Wtedy któryś z nich wygrał. Odebrałby jej cnotę, a tak naprawdę ten drugi powinien zrobić to pierwszy. Tętno jej przyśpieszyło, a ciśnienie podskoczyło.
– Harry i ja... ostatnio nie mieliśmy takiej prywatności jakiej powinniśmy mieć. Wszystko się pokomplikowało. Od jego wypadku, stał się jeszcze gorszy. Nie mamy takich zbliżeń jak na początku. A szczególnie to o czym mówisz jest niemożliwie. Harry dba o odległość, stara się być dobry.
– A jest z tobą w pełni szczery? – dopytała rodzicielka, zakładając ręce na piersi. – Muszę z tobą o tych rzeczach rozmawiać. Już za sześć miesięcy kończyć osiemnaście lat, będziesz pełnoletnia i... w końcu będziesz potrzebować takiej bliskości.
– Harry i ja zrobimy to jak będziemy gotowi... – zaczerpnęła powietrze, a w żołądku, poczuła ucisk, jakby łaskotliwy i dokuczliwy skurcz. Przeszedł ją dreszcz. – O ile do drugiego marca przetrwa nasz związek.
– Czyli, że za sześć i pół miesiąca macie rocznicę?
Blondynka kiwnęła twierdząco głową.
Rozmowa zakończyła się tylko na tym, iż Johanne już mogła odetchnąć z ulgą, słysząc słowa córki. Jej zapewnienia były w stu procentach zapewnieniem przed nieplanowaną ciążą, w jaką zaszła ona. Dzień minął spokojnie szybko, a doczekać się obecności Jazmyn i Jaxona na koncercie był dla Justina okazją i wspólnym koncertem dla dzieci przed świętami i przed ukazania się jego płyty świątecznej, która wkrótce miała wyjść. Wzięli oboje kuszący prysznic, a następnie czekali na przyjazd Austina, który lada moment miał zjawić się pod ich drzwiami. Dziewczyna również nie mogła się doczekać widoku uśmiechów dzieci. Uśmiech ich był ciepły i zawsze koił od środka, że każde zło zmywało się i odchodziło w niepamięć. Gdy Austin wkroczył do nich, wspomniał o gali, a Maggie przypomniał się w tym czasie SMS od Marry, która zjawić miała po niej razem z Jessicą. Tuż po wyjściu, Justin, niespokojny usiadł na swoim miejscu. Nie mógł usiedzieć, nie patrząc się na nią oraz tym, że wkrótce zobaczy swoje rodzeństwo.
Na miejscu wybiegł jak ze startu z samochodu, a następnie udał się do środka budynku gdzie ujrzał Ryana, Dana i... swojego ojca. Uścisnął ich wszystkich, szczerząc się jak głupi do sera.
– Cześć, tato! – powiedział głośno.
– Cześć, synu – uśmiechnął się czule. Po chwili obok nich pojawiła się Maggie, która nieśmiało uniosła kąciki ust, ale gwałtownie go przytuliła i jakby w ogóle nie chciała puścić.
– Hej, hej Mała, a my? – spytał Ryan, wskazując na siebie i Dana. Otworzywszy ramiona, przytuliła ich, całując w policzek.
– Z Danem widzę się często na koncertach, więc nie będę go tulić – powiedziała teatralnym głosem pustej dziewczynki. Oboje się zaśmiali.
– To nie, łaski bez.
Czubek języka Dana Kantera, pojawił się między wargami, a ona tylko go przytuliła, nic nie mówiąc, a wzdychając jakby właśnie siedziała na lekcjach historii i słuchała wykładów nauczyciela. Justin już dawno opuścił ich, a potem, szukając swoje niesforne i nadzwyczaj inteligentne rodzeństwo, ujrzał swojego małego Jaxona w objęciach dziewczyny swojego ojca. 
– Justin! – usłyszał słodki głos Jazmyn, dochodzący zza jego pleców. Odwrócił się i zaczął ją gonić. Złapawszy ją, pokręcił wokół własnej osi i mocno przytulił, całując w czubek głowy. Tęsknota za nimi była duża. Wręcz ogromna. Nieczęsto widywał się z nimi, a cieszył się zawsze z ich wizyty lub gdy wracał z odwiedzinami do Kanady i mógł spędzać z nimi czas. – Tęskniłam za tobą, braciszku.
– Ja za tobą też, księżniczko – pocałował ją w policzek.
– Gdzie jest Maggie? – spytała po chwili. Uniosła kąciki ust. Justin poczuł jak jego siostra zostaje mu odbierana, a zastaje w rękach blondynki. Uśmiechnął się. Patrzył na nią, jak sprawia, że jego ulubienica z rodziny Bieber, uśmiecha się szeroko i zostaje uszczęśliwiana przez jego ukochaną. Tak bardzo chciałby ją w tej chwili odciągnąć i mieć do własnej dyspozycji. Jak zawsze.
– No dzieci, koncert zacznie się za pół godziny, szykujcie się – rzucił Ryan.
Koncert zaczął się błyskawicznie szybko. Wszyscy zebrani (a najważniejsze były dzieci) pojawili się w odpowiednim czasie. Justin wyszedł na scenę jako pierwszy. Zaśpiewał piosenki, które miał zaśpiewać, jednak Baby zaśpiewał ze swoją kochaną siostrą. Onieśmielona była, ale Justin uważał, że to słodkie. Rumieńce powstały na jej małych policzkach, oraz pojawiły się dołeczki, które ucałował. Atmosfera była bardzo przyjemna, przyjazna... jednak przemieniła się w magiczny sposób, gdy na scenie pojawiła się Maggie, która biorąc gitarę oraz krzesło, usiadła obok szatyna i rozbrzmiewała tą słodką piosenkę. Popatrzyli wielokrotnie na siebie, hipnotyzując się w słowach oraz we własnych spojrzeniach. Wyglądało to niesamowicie.
Kolejne uśmiechy, które zobaczyli. Piękniejszego widoku nie widzieli. Zanim koncert się skończył, Justin jeszcze zabawiał je, jednocześnie onieśmielając. Wszyscy byli pod wrażeniem koncertu. Po pokazie, Justin, Austin, Maggie, Jazmyn, Jaxon i Jeremy, wrócili do domu. Na każdej twarzy panował lekki uśmiech, Jazzy i Justin w szczególności wariowali. Szatyn cieszył się z ich niezapowiedzianej wizyty i chciał spędzić z nimi jak najwięcej wolnego czasu. Niebo było ni zachmurzone ni czyste i błękitne. Wiatr był z lekka chłodny, a to świadczyło o szybko nadchodzącej jesieni. Że też to tak szybko zleciało...
Austin zaparkował przy fontannie, a z ganku wyszły Pattie i Johanne. Widząc ich szóstkę, uśmiechnęły się. Austin wszedł z nimi do domu, a z dużego salonu prosto na taras. Na stoliku stały osiem szklanek lemoniady. Dzieci podbiegły razem z Bieberem do stolika i napiły się orzeźwiającej lemoniady.
– Austin, dzięki za podwózkę – uśmiechnęła się wdzięcznie blondynka. Skinął głową i odwzajemnił gest.
– Taka jest moja praca – westchnął. – Będę się już zbierać.
– Nie zostaniesz nawet na chwilę? – zmarszczyła czoło. – Nie napijesz się?
Pokręcił przecząco głową, a na twarzy dziewczyny pojawił się grymas. Podszedł do nich Jeremy i uścisnął dłoń brunetowi, który mrugnął do niej, a kilka minut później wyszedł z domu.

Niech najpiękniejsze stworzenia się mnożą,
By śmierć nie mogła ściąć róży urody.
[...] Gdy w kręgu myśli słodkich, uciszonych,
Sprawy minione wspominać próbuję,
Wzdycham za stratą rzeczy upragnionych
I utracony czas znów opłakuję.
Oczy małej Jazzy były przymknięte, która już wyglądała jakby odpłynęła się od słów wierszy Williama Szekspira, a Maggie patrząc na nią uśmiechnęła się czule. Jej oddech był równy, spokojny, a obok niej leżał Jaxon, który od ponad godziny już śpi. Za oknem panował soczysty mrok, a z pokoju wydobywał się ciepły kolor światła z lampki ze stoliku nocnego. Pochyliła się i odłożyła książkę na półkę. Chciała już zgasić lampkę, gdy usłyszała jej słodki, śpiący głos:
– Maggie?
Zwróciła głowę ku niej, a dziewczynka posłała jej lekki uśmiech, przez lekko zamknięte oczy.
– Tak?
– Już Justina nie lubisz? – jej pytanie było trochę nie na miejscu. Maggie zmarszczyła czoło, biorąc cichy i płytki wdech, bo nawet taki płuca potrzebowały.
– Dlaczego miałabym go nie lubić? – odpowiedziała pytaniem. – My... po prostu...
Pochyliła się nad twarzyczką dziewczynki, siadając obok niej, a Jazzy ciepłym i pełen czułości wzrokiem spojrzała na nią jak na własną starszą siostrę.
– Chciałabym żebyś była moją prawdziwą siostrą – mruknęła śpiącym głosem dziewczynka. Blondynce łzy napłynęły do oczu, słysząc te słowa. – Kocham Cię, Maggie.
– Och, ja Ciebie też, Jazzy. Pamiętaj, że jestem twoją ukochaną siostrzyczką – szepnęła czule do jej ucha, całując ją w czoło. – Dobranoc, maleńka.
– Dobranoc...
Kiedy tylko zgasiła lampkę, wyszła przymykając drzwi od pokoju. Na korytarzy panował mrok, jakby przez sekundę oślepła. Wzięła głęboki oddech. Pytanie Jazmyn ją ogłuszyło przez całą drogę do swojego pokoju, a w nim z lekkim płaczem, wzięła ręcznik i pidżamę, kierując się ku łazience, w której zamknęła drzwi od wewnątrz, następnie rozkoszując ciepłą kąpielą. Słowa małej dziewczynki były słodkie, czułe i prawdziwe. A potem ten cytat od Williama Szekspira, który miała w głowie...
Coś się ma zadziać...


„Kochaj wszystkich, ufaj niewielu, nie czyń krzywdy nikomu.” – William Szekspir