piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 50

Nad niebem

„Mówią, że Anioły są wśród nas... i chyba mają rację. Szkoda tylko, że rzadko je spotykamy...”

Maggie zareagowała dość nerwowo. Zacisnęła usta i spiorunowała go wzrokiem.
Zamilkli oboje. Nie wiedzieli co mieli powiedzieć, szczególnie po słowach Justina. Chłopak miał mieszane myśli, ale widząc, że nie spała tamtego wieczoru, gdy przyszła Selena i jak gdyby nigdy nic zaczęła zachowywać się jak cyniczna i pusta dziewczyna, źle zrobił rozpoczynając tę rozmowę. Maggie słyszała to co mówiła... teraz nie chciała o tym rozmawiać ze względu na to, że cierpi wciąż przez śmierć babci Gabrieli oraz to, jak zachowuje się jej ojciec. Dlaczego traktuje jej bliskich tak miernie i sceptycznie? Chciała odejść bez słowa, choć uciekłaby od tego co jest prawdą. Wciąż ucieka. Zrobiła niepewny krok w tył. Zadrżała. Justin gwałtownie chwycił jej rękę i pewnie ją ścisnął, lecz nie na tyle, chcąc ją zmiażdżyć.
– Odpowiedz – szepnął.
– Puść. – Powiedziała oschle. Ścisnął jej nadgarstek teraz mocniej i połknął głośno ślinę. – Sama z nim porozmawiam...
Wyswobodziła swój nadgarstek z jego uścisku i pokierowała się ku schodom, iż winda nie działa. Justin poszedł za nią. Jej emocje stawały się bardziej widoczne. Nie chciała pokazywać, jak bardzo cierpi. Najgorsze było to pokazywanie łez. przy nim. Nie chce, żeby patrzył jak ją to bolało. Ale w jednym postanowiła na pewno, iż zamierza się dowiedzieć o co chodzi z tą ciążą. Przeszła przez pierwsze piętro, a zostały jej jeszcze tylko pięć. Niestety, Justin z racji, że podbiegł, tylko przytrzymał jej jeszcze bolące ramię. Zacisnęła zęby, żeby jej szklane oczy, nie zamieniły się w łzy. Przyjrzał jej się z uwagą i już wiedział, że chciała się rozpłakać. Wiedziała o wszystkim...
– Jestem zdruzgotany, że tak Cię skrzywdził, a ty mu wybaczasz to wszystko – zmarszczył brwi, gładząc kciukiem jej różowiutki policzek. – To dlaczego ja muszę cierpieć?
– Bo ty nie istniejesz, rozumiesz? Już Ci powiedziałam, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego – odepchnęła go od siebie i postawiła prawą nogę na pierwszym schodku.
– Jesteś niesprawiedliwa – oznajmił beznamiętnie. – To w ogóle po co tu przyjechałaś?
– Nie dla Ciebie – odpowiedziała szybko i bez utraty tchu, weszła na kolejne piętra. Justin opadł już z całych sił. Nie było łatwe wyciągnąć od tego wszystkiego jakichś wniosków, tylko po prostu ucieka.
Znalazła się zaraz w swojej sypialni, głośno oddychając. Od razu rzuciła w kąt buty, udając się ku łazience, w której się zamknęła i odbyła krótki prysznic. Wzięła beżowy, miękki ręcznik, włosy chwyciła i splotła w koński ogon, starając się nie myśleć już o niczym. Ledwo jej to wychodziło, gdyż tak naprawdę musiała skupić się na pracy. Nie przyjechała specjalnie, by wysłuchiwać nędznych uwag ze strony Bieber’a, lecz po to by pomóc i spojrzeć jak uszczęśliwia dzieci. W sposób jak działał na małe istotki był niezwykły. Od razu gdy go widziały, dostawały wiarę w najlepsze. Cieszyła się z tego. Szkoda, że nie działało to również na ich relacje. Justin to szarmancki i bardzo wpływający chłopak, nawet jej ciężko było się oprzeć. Słońce opadało już daleko za horyzont, a niebo zrobiło się pod kolor pomarańczowo-fioletowym. Zauważyła jak przejeżdżają przez nieład w mieście, samochody, które zapewne przewoziły jeszcze ludzi. Jej smutek i współczucie pojawiło się na twarzy, spuszczając głowę. Przebrana w pidżamę, szybko wskoczyła do łóżka, a pościel była równie ciężka jak i wygodna. Przytuliła głowę do satynowej poduszki i zgasiwszy światło, zamknęła oczy. Ciemność, która ogarnęła cały pokój był nieskazitelnie wielki. Miała zbyt wrażliwe sumienie... zaczęło się. Nienawidziła się za to, jak traktowała bliskich. Chciała to w sobie zmienić. Za nic jednak te nędzne postanowienia.
Rankiem, gdy usłyszała pukanie Scootera w drzwi, potem jak odkrywa ją spod pościeli, niechętnie wstała. Niestety Scooter był na tyle sprytny, że mówiąc jej o chorych i biednych dzieciach, zapomniała o śnie. Bardzo chciała pomóc... najlepiej jak umie.
– Dziś z Justinem, spotkacie się z dziećmi w szpitalu na jego życzenie, a potem macie kilka koncertów. Justin włączył się również na cele charytatywne, więc będziesz miała czas trochę poćwiczyć.
Kiwnęła głową. Wzięła głęboki oddech i nic nie mówiąc, weszła ku łazience, zamykając się w niej.
Nie minęło dużo czasu. Ubrana była w dżinsy, w t-shirt w paski, a rękawy sięgały jej na wysokości łokcia, oraz białe conversy. Włosy miała rozpuszczone i dopiero teraz miała okazję zobaczyć, że trochę urosły. Czas by odwiedzić fryzjera. Usłyszała pukanie do drzwi i otworzywszy je, ujrzała Justina, który tylko zmierzył ją wzrokiem, a następnie powiedział:
– Gotowa?
Podnosząc brwi do góry, lekko kiwnęła głową. Zobaczył, że chyba nie zamierza na siebie włożyć żadnego nakrycia.
– Proponowałbym wziąć jakiś sweter lub kurtkę na wszelki wypadek.
Maggie nic nie mówiąc, tylko pokierowała się w stronę walizki, w której na wierzchu miała swoją skórzaną kurtkę. Chwyciwszy ją bez słów, wyszła z nim na korytarz. Stał tam Scooter, Austin, Kenny i Alfredo. Wszyscy się uśmiechnęli. Następnie razem udali się na dół, gdzie mogli wsiąść do samochodu i odjechać do szpitala. Już widzieli te smutne minki. I za wszelką cenę chcieli sprawić, żeby smutek zniknął, a pojawił się uśmiech szczęścia lub jakiegokolwiek wzruszenia. Tu potrzebowano jedynie pomocy i danie nadziei tym co cierpią najbardziej. Danie im chociaż otuchy i wsparcia w tych trudnych chwilach.
Gdy znaleźli się pod tym samym szpitalem, co wczorajszego dnia, Maggie i Justin uśmiechnęli się z nadzieją. Od razu wybiegli z samochodu, gdy potem wchodząc do środka, zauważyli tą samą dwójkę, którą przywieźli wczoraj. Nawet nie raczyli się pożegnać. Oboje czuli się winni, a chłopiec widząc ich, uśmiechnął się nieśmiało. Szatyn kucnął i posłał mu pełen dobroci uśmiech i przytulił go. Dziewczyna kucnęła obok niego. Gdy potem pojawiła się pielęgniarka.
– Zapewne panna Blue i pan Bieber, czyż nie? – uśmiechnęła się, trzymając pod pachą dokumenty, które prawdopodobnie niosła do jednego z gabinetów. – Rodzice dzieci, oczekują na was w sali trzydzieści dwa, to drzwi na pierwszym piętrze.
– Dziękujemy – odwzajemnili uśmiech. Justin wziął malca na ręce i razem z nim powędrowali do danej im Sali. Ujrzeli mężczyznę i kobietę w dość młodym wieku. Wyglądali na trzydzieści pięć lat. Mała dziewczynka leżała spokojnie w łóżku, odpoczywając. Widząc jednak ich obojga z bratem na rękach, uśmiechnęła się czule.
– O mój Boże, pan Bieber! – wypowiedziała imię matka dwójki dzieci. Wyglądała jakby chciała go wycałować po stopach... może i naprawdę chciała to zrobić. – Chcieliśmy podziękować za przywiezienie naszych dzieci do szpitala, dzięki temu mogliśmy się dowiedzieć, że są w bezpiecznym miejscu.
– To jest w tej chwili bez znaczenia. Najważniejsze jest dobro dzieci – odparł czule. – Moja przyjaciółka kazała przywieźć je tutaj, iż jak pani zauważyła jest to bezpieczne i dobre dla nich.
– Dziękuję – skinął ojciec głową, patrząc na blondynkę. Oboje byli uradowani.
– Jak mały ma na imię? – spytał uśmiechnięty Kanadyjczyk.
– Tiyo, ale lubi jak się mówi na niego Ty. – Powiedziała uśmiechnięta.
Rozmowa była krótka. Pożegnawszy się z dwójką młodych dzieci, znaleźli się w innych salach. Justinowi waliło serce gdy widział łzy szczęścia na twarzach małych dzieciach oraz młodzieży. Czuł się tak jakby to on był bohaterem, który uratował ludzi. Maggie również była szczęśliwa. Uśmiechy na ich twarzach było lepsze niż kiedykolwiek mogli spotkać się z podobną sytuacją, gdzie mogli nadzwyczaj pomóc. Dwie i pół godziny spędzili na przechadzkach, rozmowach i łzach, które widzieli. Ludzie prawie że by stracili nadzieję, a tutaj stał się cud. Niestety nietrwało to długo. Koncert, który mieli grać tego wieczoru, zbliżał się wielkimi krokami. Szatyn opuścił swoją ukochaną, ale nawet się z nią nie pożegnał. Lepiej? I tak nie zapomniałby o niej w żadnej sytuacji. Chociaż tak bardzo go raniła...
Maggie pojechała na arenę, w której mieli grać koncert. Tancerze Justina ćwiczyli choreografię, a ona zaś również kroki, do tego tekst piosenek. I wtedy wkroczył do niej Alfredo, którego nawet nie zdążyła poznać, dzięki hojnemu ojczulkowi.
– Hej, sorry, że tak Cię nawiedzam kiedy jesteś zajęta, ale Scooter z racji, że jest z Justinem, chciał bym przekazał Ci wiadomość, że twoje niektóre piosenki mimo, że znajdą się na liście, zaśpiewasz Pray.
– Myślałam, że Justin ma ją śpiewać – zmarszczyła zdziwiona czoło. Fredo wzruszył ramionami i lekko się uśmiechnął.
– To prośba Jusa – mruknął. Dziewczyna wypuściła głośno powietrze i lekko przegryzła wewnętrzną część policzka. Założyła ręce na biodrach, a chłopak patrzył na nią uważnie. – Masz coś przeciwko?
Maggie wzdrygnęła się i od razu pokręciła irracjonalnie głową.
– Dlaczego? Tylko, że... – westchnęła ciężko – nie ważne. Fredo tylko niepewnie uniósł kąciki ust, skinął głową i ostatecznie spytał:
– Bierzesz tą robotę, czy nie?
Westchnęła po raz kolejny i kiwnęła twierdząco głową. Dużo nie miała do stracenia, więc w sumie problemu nie było. Gdy tylko Alfredo odszedł, powróciła do swoich czynności.
Minęło ze trzy godziny, Justin zjawił się dość wcześnie, a mieli jeszcze czas poćwiczyć. Arena była na tyle duża, by mogło zmieścić się tam co najmniej z pięć tysięcy osób. Tancerze szykowali się na swój występ, a przed areną błyskawicznie znaleźli się ludzie. Maggie przebrała się i odświeżyła. Nie pierwszy, nie drugi raz już występowała na arenie, ale dziś było zupełnie inaczej. Denerwowała się, zaczęło być jej gorąco. Nawet gdy popiła wodą. Miała iść na pierwszy ogień co nie było łatwo. Gdy tylko z głośników wydobył się dźwięk, jej uszy i serce objęło tylko rytm muzyki. I w końcu słowa jednej z piosenek wszyscy mieli przyjemność usłyszeć. Muzyka zawsze w niej była. Każda melodia, która nabrzmiewała w jej głowie, rodziła się w kolejną piosenkę, lub kompozycję, którą kochała tworzyć. Od dawna to robiła. Stało się to jej hobby i pasją. Zaczęli krzyczeć i piszczeć. Byli uradowani, widząc ją. Uśmiechy pojawiły się na ich twarzach, wszystko wyglądało pięknie. Jej ręce mimowolnie drżały, wargi, nogi były jak z waty, ale mimo wszystko dawała radę. Zaśpiewała jeszcze ze dwie i w końcu pojawił się Justin. Sam się uśmiechał, gdy ona ukazywała się w swoim naturalnym świetle. Jednak jej światło było białe. Zawsze widział to białe światło jak zasypia. W uszach brzmiał jej głos, oraz słodka melodia, która była jego kołysanką.
Zakończenie koncertu było wzruszające. Zaśpiewawszy Pray, łzy pojawiły się na ich policzkach. Wierzyli, że nie są sami. To sprawiło, że oboje poczuli się wyjątkowo dobrze. Robiło się coraz lepiej. Im dłużej spędzali czas z dziećmi, opiekowali się oraz to jaką otuchą byli dla nich. Kilka koncertów w następnych dniach, w różnych miejscach również było. Justin nie zawahał się przed nimi wyruszyć w wizytę do szpitali. Aż w końcu dzień wyjazdu.
Dzień ten był pochmurny. Zrobiło się nieprzyjemnie chłodno. Ubrani byli w ciepłe rzeczy. Codziennie dostawała wiadomości od Johanne, Roxan, Marry i Jessiki, które dowiedziały się błyskawicznie o ostatnich wydarzeniach. Były tym przejęte.

Od: Marry
Treść: Posłuchaj mnie, dziewczyno!
Jeżeli żyjesz odezwij się. Odezwij się jak wrócisz, musimy porozmawiać. Jak to możliwe, że o niczym nie wiemy! Ryan, Chaz i Jess chodzą jak zegarki, Jessica nawet miewała sny. Proszę. Dowiedzieliśmy się od Roxan, że galę macie już wkrótce, więc po niej przyjedziemy. Chaz i Ryan będą dzień potem. Musimy porozmawiać! To ważne.

Po przeczytaniu wiadomości, schowała telefon do kieszeni kurtki, wzięła głęboki oddech i zmrużyła oczy. Nic nie wiedząc o gali, pochyliła głowę na siedzenia przed nią. Zauważyła Scootera, który prawdopodobnie rozmawiał przez telefon. Gdy w końcu skończył, usłyszał jej delikatny ton:
– Dlaczego nie powiedziałeś mi o gali?
Lekko odwrócił głowę w stronę gdzie znad wyglądała jej słodka, lekko zdziwiona twarz.
– Gali? – zmarszczył czoło.
– Tak, właśnie to powiedziałam – westchnęła.
– Sądziłem, że powiem Ci po powrocie wizyty w Japonii.
– Kiedy ona ma być? – dopytała.
– Za dwa dni. Dokładnie za dwa dni... – mruknął. – A tak w ogóle od kogo się dowiedziałaś?
– Od... Z Internetu. – Niepewnie się uśmiechnęła. Scooter wywrócił oczami, po czym blondynka powróciła do odpowiedniej pozycji; siedzenia.
Dziewięciogodzinna podróż była wręcz przytłaczająca. Dotarli jeszcze przed zachodem słońca, ale mieli jeszcze jeden koncert przed galą. Na nim pojawi się niespodzianka. Justin trochę zirytowany, ale podekscytowany wrócił do domu. Maggie też miała po tym zajściu miłe i smutnawe chwile. Najważniejsze to było to, że na twarzyczkach dzieci, pojawił się uśmiech. Wdzięczny uśmiech. Ledwo postawili stopy na pierwszym stopniu schodów, a znikąd pojawiła się Pattie i Johanne. Wyglądały na bardzo przestraszone. Ulżyło im widząc ich twarze, którym nic, a nic się nie stało. Johanne dokładnie przyjrzała się jej dokładnie, szukając nawet najmniejszej rysy, której wcześniej nie dostrzegła. Scooter zrobił się z lekka czerwony i chciał uniknąć rozmowy, a jej matka nie zamierzała odpuścić. Weszła ku domu, gdzie panował ład i spokój. Z tarasu dobiegał odgłos ptaków i trzeszczały drzewa, znaczy, że ciepłe powietrze otulało miasto ze wschodu. Gwałtownie została przytulona. Te same aksamitne czarne włosy, pachnące wanilią. Uśmiech Roxan był szeroki i splotła dłonie jak do modlitwy, patrząc w górę. Maggie zaśmiała się pod nosem.
– Straszyć potrafisz, Meg – usłyszała głos Jacoba, schodzącego na dół z walizkami. Maggie zmarszczyła czoło. – Tak kochana... wracamy do Seattle.
– A więc tam macie swoje gniazdko – kiwnęła głową. Jacob uśmiechnął się do niej, a po chwili pojawił się Justin w drzwiach.
– Musiałem opuścić mamę, bo muszą pogadać ze Scooterem. Oby nie miał podbitego oka – powiedział żartobliwie Bieber, patrząc na Jacoba i walizki. Jak i Maggie, zmarszczył czoło. – Wyjeżdżacie?
– Wracamy do domu, przygotować się do ślubu – odpowiedziała Roxan, poprawiając kosmyki swoich czarnych jak węgiel włosów. Maggie poszła do kuchni po coś do jedzenia, iż była głodna jak wilk. Justin zbliżył się do Roxan i mocno ją przytulił. Uśmiechnęli się do siebie. Jego oczy zalśniły iskrami przyjaźni i szczerej wdzięczności.
– Kochanie, będę czekał w samochodzie, bądź zaraz gotowa do wyjścia. – Pocałował ją w policzek Jacob, który zmierzwił swoje włosy palcami i wyszedł po chwili z domu, by wpakować do samochodu walizki.  Roxan przytaknęła głową i znów popatrzyła w oczy szatyna. Zaraz z kuchni wyszła Maggie, która od razu skierowała się na górę. Gdy już nastała cisza, Roxan zaczęła:
– I jak podróż?
– Jak zwykle męcząca – skrzywił usta, chowając dłonie do kieszeni spodni. – Za to w Japonii było dobrze. Cieszyłem się na widok uśmiechniętych dzieci, ale kiedy wspomnieć o niej, jestem trochę zmieszany i zdezorientowany.
– Cała Maggie – wywróciła teatralnie oczami. – Były jakieś problemy?
Chwilę się zastanowił, a potem pokręcił przecząco głową. Niecałe kilka minut później, Jacob gonił ją do wyjścia, więc w pośpiechu się pożegnała ze wszystkimi. Opuścili dom, zaraz potem Scooter, który tylko przypomniał o jutrzejszym koncercie... i niespodziance. Johanne przygotowała kolację i zjedli ją w spokojnej atmosferze. Żadnych skrępowań, żadnych napięć. Tak jak być powinno. Rozmawiali o błahostkach, więc było rodzinnie. Nie ominęło się bez opowiadań jak wyglądały ulice, dzieci i inni biedni ludzie. Krajało się serce na ich widok, ale mieli też dobre wspomnienie. Pomogli, dali otuchy i wiarę na lepsze życie. Żeby się nie poddali.
W końcu na dworze zapanował soczysty mrok. Drzewa kołysały się lekko na wietrze, a wiatr zrobił się dość chłodny. Minęła godzina dziesiąta, a blondynka czesała swoje złociste włosy. Chwilę zaczęła się zastanawiać... o sprawach bardzo skrytych i tajemnicach. O swoich wizjach, bólu... ramieniu. Spojrzała i widziała tylko małe czerwone plamy, zagojone. Kim jest Emily? Kim jest to zaginione dziecko? Pytań było mnóstwo, ale zwierzenie się ludziom, wydawało się zbyt niebezpieczne.


„Dla dobrze zorganizowanego umysłu, śmierć to tylko początek wielkiej przygody.” – Harry Potter i Kamień Filozoficzny