Wizyta
„Patrzę
na Jego grób. Patrzę jak pali się Jego grób. I dobrze... tyle piekła na jednego
człowieka.” – Death Over A Life...
Chłopak był dziwnie zaskoczony tymi słowami,
które go zaszczyciła. Jednak nie dał po
sobie tego znać, ale za to – uśmiechnął się.
Teraz nawet chciałby ją wziąć w swoje ramiona
i wywieść gdzieś za miasto, byleby tylko byli sami. Ona zagryzła wargę, nie
wierząc w to, co właśnie powiedziała. Byłoby najlepiej gdyby cofnęła czas, ale
przecież to niemożliwe. Prawdą jednak było to, że strach i niebezpieczeństwo
jakie groziło mu, sprawiało, że blondynka miała tylko myśli samobójcze. Iż coś
lub ktoś o czymś nie wie. Trzymała się dalej swojego barku, teraz wbijając
paznokcie w skórę. Poczuła ból, ale serce, które waliło, jakby miało zaraz
wyskoczyć, był większy. Justin stał i spojrzał w jej zastraszone i smutne oczy.
Chciał wyczytać z nich coś więcej, ale nic poza tym, tylko się uśmiechnął. Jego
oczy zabłysły czymś jak diamenty, jakby się wzruszył, ale tak naprawdę poczuł
się (może nie w pełni) spełniony. Stali tak, gdy w końcu szatyn, pociągnął ją
ledwo do pokoju, od razu pchając na zamknięte drzwi. Wbił się w jej usta bez
słów, ale miał w tym jeden cel; wydobyć z niej słowa. Dwa magiczne słowa. Czemu
jednak nie mógł osiągnąć swojego celu? Całował ją zachłannie, trzymał ją
stanowczo, a ona jednak kręciła stopami, a jej kolana drżały. Zatopił rękę w
jej złociste włosy, pochylił głowę do tyłu i jakby ten pocałunek nie miał w
ogóle końca. Czuł, że zaraz eksploduje. Zsunął ręce na jej biodra i przycisnął
do swoich. Zabrakło jej powietrza, więc odsunęła twarz od niego i wzięła kilka
głębokich oddechów. Zaś on patrzył na nią, a jej oczy zrobiły się szklane, a po
chwili ujrzał kryształową łzę na jej różowiutkim policzku.
– Dlaczego teraz zależy Ci na mnie? –
zmarszczył czoło. W końcu musiał się o to zapytać, gdyż ona była teraz niemową. – Dlaczego dopiero teraz mówisz
mi to?
– Miej na względzie to, że twoje
bezpieczeństwo jest dla rodziny ważne. Boję się, bo... – wzięła głęboki oddech,
a potem ugryzła się w język. – Bo to marnotrawstwo.
Zupełnie czego innego oczekiwał... innych
słów. Jego entuzjazm opadł, ale nie zamierzał rezygnować. Nigdy nie zrezygnuje,
chociaż podróż do Japonii mogła to zmienić. Jednak nic z tego nie wyszło... nie
tak jak chciał.
– Co powiedzą dziadkowie? A twoja mama? Jazmyn
i Jaxon? Pomyślałeś o nich?
– Meg, nie histeryzuj, przecież jadę pomóc, ale
wybacz jeśli wchodzę w słowo... powtórzę pierwsze pytanie; dlaczego teraz
zależy Ci na mnie? – dokładnie wypowiadał te słowa. Wyraźnie i w pełni pewien
co zamierza usłyszeć. Maggie znów ugryzła się w język.
– Nie powinnam była tego mówić... miałam na myśli
tylko twoją rodzinę. Czyżbyś zapomniał? – zmarszczyła brwi, on zrobił minę
zdezorientowanego.
– Nie rozumiem... najpierw mówisz, że zależy
Ci na moim bezpieczeństwie, a teraz zasłaniasz się moją rodziną, by mieć dobry
pretekst na to bym nie żył nadzieją twoich uczuć do mnie. Maggie, zastanów się
czasem nad tym co mówisz. – Słowa, które wypowiedział, były tymi samymi co
usłyszała od swojej babci. Nie zamierzała się znowu rozpłakać. Stała w miejscu.
– Posłuchaj. Ja kochałem Cię, kocham i będę kochać, rozumiesz? I żadna siła
Boska, tego nie zmieni.
– Nie ufam Ci, Justin, ale martwię się o
Pattie. Jeżeli pojedziesz twoje życie będzie jedną niewiadomą – rzuciła,
przewracając oczami. Chłopak popatrzył na nią z lekkim przejęciem. Dotknął jej
policzka i przejechał kciukiem do jej warg.
– Okłamujesz mnie od początku. Dlaczego muszę
tak cierpieć? Robię to, bo chcę dobrze na świecie. Chcę byś mi ufała, chcę by
każdy dzień, zostawał rozpoczynany przy tobie, rozumiesz? Nie zmienię zdania,
ale przynajmniej mogłem z tobą porozmawiać – powiedział.
– To w takim razie jadę z tobą i nie pytaj
mnie dlaczego – wzruszyła ramionami, wychodząc z jego pokoju. Chciałaby
zobaczyć jak to wszystko się potoczy. Chociaż największym bólem będzie zobaczyć
tych ludzi, którzy cierpią. Postanowiła zobaczyć, co się stanie... Może zrobi
się wtedy lepiej?
Usłyszała tylko parsknięcie Justina, które
spowodowało jej chytry uśmieszek na twarzy. Weszła do pokoju i zaczęła pakować
niezbędne rzeczy. Ponownie będzie mogła oderwać się od Los Angeles. Wyciągnęła
swoją ledwo wypakowaną walizkę, którą dwa dni temu opróżniała i zaczęła pakować
rzeczy. Póki co, postanowiła wyjechać. Chce trochę zrobić coś dla innych.
Przeszkodził jej niespodziewanie ból ramienia. Syknęła z bólu, a z ręki wypadły
jej spodnie. Zdrętwiała na chwilę. Czymś musiała zahaczyć, że tak nagle z
ramienia zaczęła spływać krew. Czuła wciąż gorzki zapach świeżej krwi. Obraz, w
którym spadała... Ból był zbyt paraliżujący, więc nie mogła wiedzieć dlaczego.
Tym bardziej, że w pewnym momencie była zdezorientowana. Podniosła z podłogi
spodnie, ponownie złożyła i włożyła do walizki. Westchnęła głośno i skończywszy
się pakować, wzięła krótki, lecz odprężający prysznic. Ciekawiło ją również
podejście Justina do tych chorych dzieci, iż wierzyła w to, że jest bystrym i
dobrym człowiekiem, chciała zobaczyć jak radzi z własną sławą oraz jak używa
swojego dobrego serca. Po prysznicu, przebrała się w luźne rzeczy, starając
zdjąć się własny bandaż, który irytował ją. Kiedy go wyrzuciła, sprawdziła jak jej ramię wygląda. Było w
porządku. Była rana, która bolała, lecz na szczęście nie wyglądała strasznie.
Zeszła na dół, gdzie zjadła posiłek, który zrobiła, po czym usiadła przed
telewizor, w który tępo patrzyła. Nie miała nic innego do roboty. Znikąd pojawiła
się Johanne, która widząc ją bez bandaża, zbladła.
– Czemu nie masz na sobie bandaża? – zapytała,
siadając obok niej. Maggie popatrzyła na nią, biorąc głęboki wdech.
– Drapał mnie w skórę, a poza tym ręka wygląda
całkiem fajnie – uśmiechnęła się delikatnie.
– Lekarz powiedział, że jutro można go
ściągnąć, ledwo dwie godziny temu wyszłaś ze szpitala. – Johanne delikatnie
oburzyła się zachowaniem córki, ale tak naprawdę bała się o nią i jej zdrowie.
Nie wiadomo co może jeszcze się stać.
– Wyjeżdżam z Justinem do Japonii, pomóc
ludziom.
Zmieniła nagle temat, który jeszcze bardziej
zirytował Johanne.
– Nie zrobisz tego – pokręciła głową. Maggie
tylko skrzywiła usta i wzięła kolejny głęboki wdech. – Jestem jeszcze za Ciebie
odpowiedzialna. Twój ojciec gdyby się dowiedział, zabiłby mnie na miejscu.
– Bądź niezależną kobietą. On to tylko twój
były mąż – wzruszyła ramionami.
– Ale wciąż twój ojciec. Maggie, czy ty nie
pojmujesz na co się narażasz? – Johanne zmarszczyła czoło, próbując dotrzeć do
własnej córki, ale nie jest to łatwe. Maggie jest nieugięta, tak jak jej
ojciec, to ma po nim... a Justin chyba po niej.
– Tak – kiwnęła głową – na to co Justin. Pół
godziny temu, chciałam mu również wbić do pustego łba, żeby nie jechał, ale to
jest Bieber, tego nie pojmiesz.
Niestety, błyskotliwość Maggie nie spodobała
się jej matce. Nie chciała słuchać infantylnych uwag ze strony dziewczyny, gdy
ledwo spadłszy ze schodów, wylądowała w szpitalu. Nie po tym co się wydarzyło
ostatnimi czasy. Johanne martwiła się o nią. Jednak blondynce zależało chyba na
jednym... niebezpieczeństwie. Tylko chciała dobrze dla innych, a o swoje
zdrowie w ogóle nie dbała.
– Maggie, przestań! – skarciła ją. Dziewczyna
zamilkła, a zaraz opuściła swoją mamę. Johanne wzięła głęboki oddech i schowała
twarz w dłonie.
Blondynka poprawiła włosy. Nie zamierzała
rezygnować. Chciała trochę odetchnąć. Od wszystkich. Pomóc... Usiadła na
skrawku łóżka i wzięła głęboki oddech. Spojrzała w stronę swojej dolnej części
szafy, w której ciągle trzyma książkę i list – jeszcze nie otwarty. Sama
zaczęła się sobie dziwić, dlaczego go jeszcze nie otworzyła. Od początku gdy go
dostała była bardzo ciekawa jego zawartości.
– Po co
mi to dajesz?
–
Przeczytaj to, jeśli nie tej nocy... to innej, kto wie... może i przed twoim
ślubem, a teraz żadnych książek i idź spać.
Słowa babci zawsze wydawały się być mądrą
radą, ale ciekawość była strasznie wielka. Ciekawość
to pierwszy stopień do piekła, pomyślała z uśmiechem, który pojawił się na
jej twarzyczce. I zrobi tak jak powiedziała babcia.
–
Zastanów się czasem nad tym co mówisz.
Kolejne słowa, które uderzyły jej uszy.
Zagryzła wargę i spojrzała na zegarek. Za pięć trzecia. Miała jeszcze chwilę,
poinformować Scootera o swojej chęci przyjazdu do Japonii. Może to poprawi humor,
nie tylko gdy zobaczą tylko Bieber’a, ale i ją.
Do: Scooter
Treść: Scooter jadę z tobą i Justinem. Nie pytaj
czemu, ale załatw mi bilet dodatkowy.
Gdy tylko to wysłała, odłożyła telefon, aż
potem poczeka na odpowiedź. Położywszy się na łóżku, patrzyła tępo w sufit i
myślała nad różnymi rzeczami. Bólu w ogóle nie czuła. Tyle przynajmniej dobra.
Od: Scooter
Treść: Nie wiem czy powinnaś. Powinienem
porozmawiać z twoją mamą, nie mogę podejmować decyzji sam.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
Do: Scooter
Treść: Pomyśl logicznie... zgodziłaby się? Wątpię.
Już to słyszałam, ale chciałabym trochę zrobić coś od siebie.
Po kilku minutach Scooter raczył do niej
odpisać. Jej uśmiech zapanował na twarzy.
Od: Scooter
Treść: To zróbmy tak: Spytam się czy jest możliwość
i zgoda od twojej matki, ale spróbuję ją jakoś przekonać. Jestem profesjonalnym
negocjatorem i wspomnę jej o twoich szczodrych słowach. ;)
Do: Scooter
Treść: Dzięki, Scott. Jesteś wielki... <3
Ostatni SMS, który był wysłany od niej. Gdy
tylko odłożyła telefon na miejsce, czekała aż wszystko się ustali. Nie mogła
liczyć na najlepsze. Scooter zostanie wtedy opiekunką i będzie odpowiedzialny
za nią przez te dwa dni.
Odpowiedź jednak dostała szybko i tak jak
przypuszczała, Johanne będzie miała swoje zasady. Od ostatniego roku, bardzo
się martwi o nią i zamierza pilnować jej, by żadna krzywda się jej nie stała.
Traktowała ją jak bezbronnego ptaka, który zwichnął skrzydło, spadając z
gniazda i pielęgnowała. Maggie czasami irytowała ta nadopiekuńczość matki, ale
cieszyła się, że nie jest sama.
Następnego dnia, wstała wcześnie. Wyjątkowo.
Lot mieli przed siódmą rano, więc nie miała zbytnio czasu. Jak Justin, nie
lubiła wcześnie wstawać, ale praca pracą – trzeba. Wzięła ciepły prysznic,
ubrana, zjadła śniadanie; jajko z chlebem. Gdy tylko chciała przywitać do domu
Alfreda i Kenny’ego, na dół zszedł Justin, najwidoczniej zadowolony, iż wraz z
nim jedzie jego ukochana. Mógł przynajmniej mieć towarzystwo. Dziewczyna skinęła tylko głową, a Alfredo uśmiechnął
się do przyjaciela i uścisnął go.
– Kenny, oddaję Ci już ją w twoje ręce.
Powiedz Scooterowi, że go zabiję jak przyjedzie – powiedziała Johanne.
– Mamo – skarciła ją Maggie, patrząc na nią
błagalnie, kręcąc głową. Johanne wywróciła teatralnie oczami i przytuliła czule
dziewczynę. Pattie również dołączyła się do uścisku. Roxan była na samym końcu.
Popatrzyły tylko na siebie, a potem brunetka dyskretnie na Justina, któremu z
twarzy uśmiech nie schodził.
– Poczekamy w samochodzie – odchrząknął Fredo,
idąc wraz z Bieberem i Kennym do samochodu.
Jacob wziął je obie w ramiona i podniósł do
góry, kręcąc wokół własnej osi.
– Jake! – zaśmiała się kuzynka i uderzyła go w
ramię. Puścił je i obie ucałował w policzek. Odszedł, pożegnawszy się, a Roxan
jeszcze raz przytuliła ją, patrząc na ramię, które nie miało bandaża. – Za
kilka dni powinniście dostać zaproszenia na ślub, a Ciebie widzę całą i zdrową,
jasne?
Z ust dziewczyny wydobyło się mruknięcie i
grymas na twarzy. Wprawdzie był on dla żartów, ale z racji, że różnie w życiu
bywa. Blondynka ruszyła ku wyjściu, ostatni raz patrząc na nich z lekkim
uśmiechem. Spuściła głowę i wsiadła do samochodu, obok Justina. Dała nogę na
nogę i patrzyła przez okno lub na ekran telefonu, który wyciągała co chwilę z
nerwów. Justin zerkał na nią co jakiś czas, chociaż jej długie nogi były dla
niego chyba jedyną atrakcyjną rzeczą, która dzisiejszego dnia tak naprawdę go
zainteresowała.
Kiedy dotarli widzieli tylko zalane i
rozburzone miasta. Ledwo ludzi. Kompletnie nic... ruiny. Widzieli ledwo dachy
samochodów, których w sumie nie było widać. Maggie patrzyła na to z bólem
serca. Poczuła na swojej dłoni, ciepłą drżącą dłoń. Obróciła głowę, ujrzawszy
Justina, który tylko popatrzył na nią z lekkim żalem. Ścisnął jej dłoń, a ona
spojrzała w jego czekoladowe tęczówki, który momentalnie stały się szklane.
– Przytul mnie... – wyszeptał ledwo
słyszalnie, a ona wzdrygnęła się.
Przytuliła go niepewnie, a on ścisnął ją dość
mocno i schował twarz w jej złocistych włosach. Nie dziwiła mu się. Widzieć
takie rzeczy, nigdy nie są przyjemne, a już na pewno kiedy widzi je o dobrym
sercu człowiek. Był przybity. Widział co go czeka. Cieszył się jednak, że
pojechała z własnej woli. Jest niezależna, ale dlaczego gdy jest Harry, wtedy
czuje się osaczona?
– Mimo wszystko, Justin... – wyszeptała. –
Wierzę, że jesteś dobry.
– Więc wiesz, że nie mógłbym Cię nigdy zranić.
Wypuściła go ze swoich ramion, a potem Alfredo
informując, że zaraz lądują, przygotowali się do tego. Po tych słowach,
zamilkła już na długo. Tylko zaczęła przytakiwać. Alfredo nie wiedział co kroi
się między nimi; nie chciał się w to mieszać. Gdy przejeżdżali przez najmniej
zalane ulice, widzieli ludzi, którzy krzątali się po chodnikach bez celu, z
nadzieją, że ktoś pomoże, a także ludzi z dużymi problemami zdrowotnymi. Rany
na ich ciałach były bardzo dotkliwe, że nikt nie umiał się nie rozpłakać, czy
okazać szczere współczucie. Widzieli nawet dzieci, które płakały poszukując
rodziców. Justin nie mogąc na to patrzeć, wyszedł z samochodu, karząc Kenny’emu
się zatrzymać. Podszedł do tych dzieci, a Maggie również wysiadła. Dzieci były
zdezorientowane i przestraszone. Podeszła do niego, gdzie stał przy małych
dzieciach.
– Chcę wrócić do domu – usłyszeli od małego
chłopca, całego zalanego łzami.
– Zawieźmy tę dwójkę do szpitala, może
znajdziemy ich rodziców – powiedział szatyn, patrząc na dziewczynę... lub na
jej nogi.
Ona kiwnęła tylko głową, patrząc na Kenny’ego,
który powiedział, żeby wzięli ich. Justin bez chwili namysłu tego co powiedział
wielkolud, chwycił chłopca w ramiona i zaniósł do środka samochodu. Maggie była
w środku dumna z niego, że tak dobrze postępuje. Widzieć człowieka, który
potrafi tyle zrobić... siedemnastolatek, który tyle się poświęca. Bezcenne...
Od razu po wyjściu z samochodu, Justin i
Maggie wzięli dzieci na ręce i zanieśli do recepcji, w której było mnóstwo
pacjentów.
– Te dzieci, błąkały się po ulicach.
Moglibyśmy zostawić je pod dobrą opieką, o ile są jeszcze miejsca – powiedział
pośpiesznie Bieber, ocierając łzy chłopca.
– Postaramy się znaleźć dla nich miejsce...
gdzie są rodzice tej dwójki? – spytała pielęgniarka.
– Po to również tu przyszliśmy. Nie możemy
znaleźć ich rodziców i prosimy was o pomoc – odparła blondynka. Pielęgniarka
kiwnęła głową.
– Zajmiemy się tym. Jeżeli możecie zostańcie
tutaj przez chwilę.
– Tak długo jak możemy pomóc – rzucił szatyn.
– Usiądźcie i poczekajcie... – zaproponowała
kobieta, wskazując na dwa wolne miejsca.
Usiedli po chwili, a Justin schował twarz w
dłonie ciężko oddychając. Podszedł do nich Kenny, który zacisnął swe usta,
patrząc na nich z przejęciem.
– Jak długo zamierzacie tu siedzieć? – zapytał
po chwili. Maggie popatrzyła z dołu na niego, a potem na Justina.
– A co? Śpieszy Ci się? – podniósł brwi lekko
podenerwowany.
– Justin musisz odpocząć, jutro masz ciężki
dzień.
– Zadzwonisz do szpitala i wtedy spytasz się o
dzieci – dodała blondynka, patrząc na Bieber’a.
Kiwnął niechętnie głową i ze spuszczoną
opuścił szpital, patrząc na wszystkich znajdujących się na korytarzu. Był
rozgoryczony tym widokiem, zauważyła to w jego smutnawych i zmęczonych oczach.
Alfredo stał przy samochodzie i rozmawiał z kimś przez telefon. Skinął głową na
widok ich trójki, po czym wsiedli do środka. Wszyscy musieli odpocząć. Jego
tancerze już byli od pół godzin w hotelu, w którym miał się zatrzymać. Nie
chcieli by Justin przemęczał się jeszcze bardziej.
Każdy człowiek jak on pomógł tym dzieciom
zawieść je do szpitala. Nawet nie mógł się z nimi pożegnać. Zauważyli ludzi,
którzy pomagają posprzątać bałagan jakie zrobiło trzęsienie ziemi. To był
kolejny cios dla nich... widząc jak cierpią.
Gdy dotarli w bezpieczne miejsce, Maggie
zdążyła już wybrać dla siebie pokój, który będzie z dala od pokoju hotelowego
Justina. Mimo to, powinna trzymać się z nim na dystans. Musi być jakaś
odległość, lecz Justin tą granicę przekraczał już wielokrotnie, wiedząc na co
się naraża. Pokój, który wybrała był skromny. Łóżko było duże. Pościel
pachniała egzotyką, a jej kolor był jaskrawozielony. Ściany były podobnego koloru,
jednakże ścinał się z odcieniem pomarańczy. Meble były wykończone z drogiego,
egzotycznego drewna z lakierowanymi frontami. Lustro naprzeciw łóżka, szafa
przy balkonie, który miała oraz nowoczesna łazienka. Można było przyzwyczaić
się do tego przytulnego miejsca, lecz z racji, że kilka kilometrów dalej jest
mnóstwo ludzi potrzebujących pomocy, zniechęcało ją do wszystkiego. Spania,
jedzenia, robienie jakichkolwiek czynności. Gdyby chociaż była możliwość by
chociaż teraz pojawił się uśmiech na twarzy dzieci, lub kogokolwiek, byłoby
wtedy o wiele lepiej. Uśmiech człowieka, który powstał dzięki drugiej osobie to
uczucie nie do zastąpienia. Odsłoniła zasłony, patrząc na to wszystko. Początek
hotelu został nieomal zrujnowany, ale pokoje były wciąż w porządku. Po pewnym
czasie, postanowiła zejść na dół i coś zjeść. Wtedy poczuła czyjąś dłoń,
oplatającą jej lewy nadgarstek, ściska, a następnie odwraca. Zauważyła twarz
Justina, już mniej przejętego. Przynajmniej na takiego wyglądał.
– Justin, co robisz? – fuknęła.
– Gdzie idziesz? – odpowiedział pytaniem,
przybliżając ją do siebie.
– Chcę coś zjeść, zgłodniałam. –
Odpowiedziała, próbując zsunąć jego dłonie z siebie.
– Zjemy razem... – powiedział stanowczo. – Nie
sprzeciwiaj mi się, proszę.
Posłał jej proszące spojrzenie, ale nie
brzmiało to jak prośba, lecz nakaz. Nie czekał na jej odpowiedź, lub jej
opryskliwy komentarz i poszedł z nią w stronę drzwi po prawej stronie
japońskich ozdób. Wywróciła oczami, a czując jego ciepły i stanowczy uścisk,
była przekonana, że posiłek będzie randką.
Weszli do hotelarskiej restauracji, w której
sala była ni to pusta, ni pełna. Justin zamierzał z nią porozmawiać. Zawsze
kiedy nadarzy się okazja. Restauracja miała podobny wystrój co jej pokój,
usiedli przy stoliku, w którym było menu. Maggie zdziwiło to, że hotel został
prawie nienaruszony przez trzęsienie, a ucierpiała najbardziej na tym ludność.
Justin zamówił ciepły posiłek, nie pytając co zje. Dziewczyna zjadłaby nawet
konia z kopytami. Poczuła burczenie w brzuchu i to było szczerym dowodem na to,
że jest niemiłosiernie głodna. Oparła łokciami się o stolik, a podbródkiem
oparła się o splecione dłonie, wpatrując się w wystrój tego. Justin oblizał
wargi, nie mogąc napatrzeć się na jej różowiutkie policzki, kakaowe oczy, czy malinowe
wargi. Kochał ją taką i nie zmieniałby na żadną inną. Siedzieli w ciszy. Jak
makiem zasiał, gdy po chwili podszedł do nich kelner i dał im zamówienie, które
złożył Justin. Wzięła pałeczki i zaczęła zjadać ciepłe jedzenie. Nie spojrzała
na niego ani na chwilę. Jedzenie było tłuste, ale smakowite. Skończywszy zjeść,
wstała, ale Justin chwycił ją za rękę. Nie chciał jej puścić.
– Porozmawiajmy.
– O czym? – zmarszczyła czoło, trzepocząc
swoimi gęstymi rzęsami. Zamilkł, połykając głośno ślinę. Dziewczyna
zniecierpliwiona parsknęła, szykując się do wyjścia, ale zatrzymało ją
sumienie, nie mówiąc grzecznych słów. – Dziękuję Ci za towarzyszenie mi przy
posiłku, ale wiedz, że nie trzeba było.
Wciąż ją bolało sumienie. Gdzieś popełniła
błąd.
– Czy ty robisz to dlatego, by nie myśleć o
rodzinie?
– Słucham? – spojrzała na niego
zdezorientowana.
– Ja wiem co się dzieje. Ty... twój ojciec...
– przerwał, klnąc zaraz pod nosem. Zazgrzytał zębami, a ona stała teraz tępo,
jakby na słowo ojciec miała zemdleć.
– Ty już wiesz, prawda? Jaka jest prawda... ty
wiesz, że Selena ma dziecko z Harrym.
„Harry
kucnął i patrzył w niebieskie oczy małego Edmunda, który uśmiechnął się do
niego. Mieli takie same dołeczki... nie zapomnę tego. Teraz jesteśmy jedną,
wielką rodziną.” – Revenge