piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 49

Wizyta

„Patrzę na Jego grób. Patrzę jak pali się Jego grób. I dobrze... tyle piekła na jednego człowieka.” Death Over A Life...


Chłopak był dziwnie zaskoczony tymi słowami, które go zaszczyciła.  Jednak nie dał po sobie tego znać, ale za to – uśmiechnął się.
Teraz nawet chciałby ją wziąć w swoje ramiona i wywieść gdzieś za miasto, byleby tylko byli sami. Ona zagryzła wargę, nie wierząc w to, co właśnie powiedziała. Byłoby najlepiej gdyby cofnęła czas, ale przecież to niemożliwe. Prawdą jednak było to, że strach i niebezpieczeństwo jakie groziło mu, sprawiało, że blondynka miała tylko myśli samobójcze. Iż coś lub ktoś o czymś nie wie. Trzymała się dalej swojego barku, teraz wbijając paznokcie w skórę. Poczuła ból, ale serce, które waliło, jakby miało zaraz wyskoczyć, był większy. Justin stał i spojrzał w jej zastraszone i smutne oczy. Chciał wyczytać z nich coś więcej, ale nic poza tym, tylko się uśmiechnął. Jego oczy zabłysły czymś jak diamenty, jakby się wzruszył, ale tak naprawdę poczuł się (może nie w pełni) spełniony. Stali tak, gdy w końcu szatyn, pociągnął ją ledwo do pokoju, od razu pchając na zamknięte drzwi. Wbił się w jej usta bez słów, ale miał w tym jeden cel; wydobyć z niej słowa. Dwa magiczne słowa. Czemu jednak nie mógł osiągnąć swojego celu? Całował ją zachłannie, trzymał ją stanowczo, a ona jednak kręciła stopami, a jej kolana drżały. Zatopił rękę w jej złociste włosy, pochylił głowę do tyłu i jakby ten pocałunek nie miał w ogóle końca. Czuł, że zaraz eksploduje. Zsunął ręce na jej biodra i przycisnął do swoich. Zabrakło jej powietrza, więc odsunęła twarz od niego i wzięła kilka głębokich oddechów. Zaś on patrzył na nią, a jej oczy zrobiły się szklane, a po chwili ujrzał kryształową łzę na jej różowiutkim policzku.
– Dlaczego teraz zależy Ci na mnie? – zmarszczył czoło. W końcu musiał się o to zapytać, gdyż ona była teraz niemową. – Dlaczego dopiero teraz mówisz mi to?
– Miej na względzie to, że twoje bezpieczeństwo jest dla rodziny ważne. Boję się, bo... – wzięła głęboki oddech, a potem ugryzła się w język. – Bo to marnotrawstwo.
Zupełnie czego innego oczekiwał... innych słów. Jego entuzjazm opadł, ale nie zamierzał rezygnować. Nigdy nie zrezygnuje, chociaż podróż do Japonii mogła to zmienić. Jednak nic z tego nie wyszło... nie tak jak chciał.
– Co powiedzą dziadkowie? A twoja mama? Jazmyn i Jaxon? Pomyślałeś o nich?
– Meg, nie histeryzuj, przecież jadę pomóc, ale wybacz jeśli wchodzę w słowo... powtórzę pierwsze pytanie; dlaczego teraz zależy Ci na mnie? – dokładnie wypowiadał te słowa. Wyraźnie i w pełni pewien co zamierza usłyszeć. Maggie znów ugryzła się w język.
– Nie powinnam była tego mówić... miałam na myśli tylko twoją rodzinę. Czyżbyś zapomniał? – zmarszczyła brwi, on zrobił minę zdezorientowanego.
– Nie rozumiem... najpierw mówisz, że zależy Ci na moim bezpieczeństwie, a teraz zasłaniasz się moją rodziną, by mieć dobry pretekst na to bym nie żył nadzieją twoich uczuć do mnie. Maggie, zastanów się czasem nad tym co mówisz. – Słowa, które wypowiedział, były tymi samymi co usłyszała od swojej babci. Nie zamierzała się znowu rozpłakać. Stała w miejscu. – Posłuchaj. Ja kochałem Cię, kocham i będę kochać, rozumiesz? I żadna siła Boska, tego nie zmieni.
– Nie ufam Ci, Justin, ale martwię się o Pattie. Jeżeli pojedziesz twoje życie będzie jedną niewiadomą – rzuciła, przewracając oczami. Chłopak popatrzył na nią z lekkim przejęciem. Dotknął jej policzka i przejechał kciukiem do jej warg.
– Okłamujesz mnie od początku. Dlaczego muszę tak cierpieć? Robię to, bo chcę dobrze na świecie. Chcę byś mi ufała, chcę by każdy dzień, zostawał rozpoczynany przy tobie, rozumiesz? Nie zmienię zdania, ale przynajmniej mogłem z tobą porozmawiać – powiedział.
– To w takim razie jadę z tobą i nie pytaj mnie dlaczego – wzruszyła ramionami, wychodząc z jego pokoju. Chciałaby zobaczyć jak to wszystko się potoczy. Chociaż największym bólem będzie zobaczyć tych ludzi, którzy cierpią. Postanowiła zobaczyć, co się stanie... Może zrobi się wtedy lepiej?
Usłyszała tylko parsknięcie Justina, które spowodowało jej chytry uśmieszek na twarzy. Weszła do pokoju i zaczęła pakować niezbędne rzeczy. Ponownie będzie mogła oderwać się od Los Angeles. Wyciągnęła swoją ledwo wypakowaną walizkę, którą dwa dni temu opróżniała i zaczęła pakować rzeczy. Póki co, postanowiła wyjechać. Chce trochę zrobić coś dla innych. Przeszkodził jej niespodziewanie ból ramienia. Syknęła z bólu, a z ręki wypadły jej spodnie. Zdrętwiała na chwilę. Czymś musiała zahaczyć, że tak nagle z ramienia zaczęła spływać krew. Czuła wciąż gorzki zapach świeżej krwi. Obraz, w którym spadała... Ból był zbyt paraliżujący, więc nie mogła wiedzieć dlaczego. Tym bardziej, że w pewnym momencie była zdezorientowana. Podniosła z podłogi spodnie, ponownie złożyła i włożyła do walizki. Westchnęła głośno i skończywszy się pakować, wzięła krótki, lecz odprężający prysznic. Ciekawiło ją również podejście Justina do tych chorych dzieci, iż wierzyła w to, że jest bystrym i dobrym człowiekiem, chciała zobaczyć jak radzi z własną sławą oraz jak używa swojego dobrego serca. Po prysznicu, przebrała się w luźne rzeczy, starając zdjąć się własny bandaż, który irytował ją. Kiedy go wyrzuciła,  sprawdziła jak jej ramię wygląda. Było w porządku. Była rana, która bolała, lecz na szczęście nie wyglądała strasznie. Zeszła na dół, gdzie zjadła posiłek, który zrobiła, po czym usiadła przed telewizor, w który tępo patrzyła. Nie miała nic innego do roboty. Znikąd pojawiła się Johanne, która widząc ją bez bandaża, zbladła.
– Czemu nie masz na sobie bandaża? – zapytała, siadając obok niej. Maggie popatrzyła na nią, biorąc głęboki wdech.
– Drapał mnie w skórę, a poza tym ręka wygląda całkiem fajnie – uśmiechnęła się delikatnie.
– Lekarz powiedział, że jutro można go ściągnąć, ledwo dwie godziny temu wyszłaś ze szpitala. – Johanne delikatnie oburzyła się zachowaniem córki, ale tak naprawdę bała się o nią i jej zdrowie. Nie wiadomo co może jeszcze się stać.
– Wyjeżdżam z Justinem do Japonii, pomóc ludziom.
Zmieniła nagle temat, który jeszcze bardziej zirytował Johanne.
– Nie zrobisz tego – pokręciła głową. Maggie tylko skrzywiła usta i wzięła kolejny głęboki wdech. – Jestem jeszcze za Ciebie odpowiedzialna. Twój ojciec gdyby się dowiedział, zabiłby mnie na miejscu.
– Bądź niezależną kobietą. On to tylko twój były mąż – wzruszyła ramionami.
– Ale wciąż twój ojciec. Maggie, czy ty nie pojmujesz na co się narażasz? – Johanne zmarszczyła czoło, próbując dotrzeć do własnej córki, ale nie jest to łatwe. Maggie jest nieugięta, tak jak jej ojciec, to ma po nim... a Justin chyba po niej.
– Tak – kiwnęła głową – na to co Justin. Pół godziny temu, chciałam mu również wbić do pustego łba, żeby nie jechał, ale to jest Bieber, tego nie pojmiesz.
Niestety, błyskotliwość Maggie nie spodobała się jej matce. Nie chciała słuchać infantylnych uwag ze strony dziewczyny, gdy ledwo spadłszy ze schodów, wylądowała w szpitalu. Nie po tym co się wydarzyło ostatnimi czasy. Johanne martwiła się o nią. Jednak blondynce zależało chyba na jednym... niebezpieczeństwie. Tylko chciała dobrze dla innych, a o swoje zdrowie w ogóle nie dbała.
– Maggie, przestań! – skarciła ją. Dziewczyna zamilkła, a zaraz opuściła swoją mamę. Johanne wzięła głęboki oddech i schowała twarz w dłonie.
Blondynka poprawiła włosy. Nie zamierzała rezygnować. Chciała trochę odetchnąć. Od wszystkich. Pomóc... Usiadła na skrawku łóżka i wzięła głęboki oddech. Spojrzała w stronę swojej dolnej części szafy, w której ciągle trzyma książkę i list – jeszcze nie otwarty. Sama zaczęła się sobie dziwić, dlaczego go jeszcze nie otworzyła. Od początku gdy go dostała była bardzo ciekawa jego zawartości.

– Po co mi to dajesz?
– Przeczytaj to, jeśli nie tej nocy... to innej, kto wie... może i przed twoim ślubem, a teraz żadnych książek i idź spać.

Słowa babci zawsze wydawały się być mądrą radą, ale ciekawość była strasznie wielka. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, pomyślała z uśmiechem, który pojawił się na jej twarzyczce. I zrobi tak jak powiedziała babcia.

– Zastanów się czasem nad tym co mówisz.

Kolejne słowa, które uderzyły jej uszy. Zagryzła wargę i spojrzała na zegarek. Za pięć trzecia. Miała jeszcze chwilę, poinformować Scootera o swojej chęci przyjazdu do Japonii. Może to poprawi humor, nie tylko gdy zobaczą tylko Bieber’a, ale i ją.

Do: Scooter
Treść: Scooter jadę z tobą i Justinem. Nie pytaj czemu, ale załatw mi bilet dodatkowy.

Gdy tylko to wysłała, odłożyła telefon, aż potem poczeka na odpowiedź. Położywszy się na łóżku, patrzyła tępo w sufit i myślała nad różnymi rzeczami. Bólu w ogóle nie czuła. Tyle przynajmniej dobra.

Od: Scooter
Treść: Nie wiem czy powinnaś. Powinienem porozmawiać z twoją mamą, nie mogę podejmować decyzji sam.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech.

Do: Scooter
Treść: Pomyśl logicznie... zgodziłaby się? Wątpię. Już to słyszałam, ale chciałabym trochę zrobić coś od siebie.

Po kilku minutach Scooter raczył do niej odpisać. Jej uśmiech zapanował na twarzy.

Od: Scooter
Treść: To zróbmy tak: Spytam się czy jest możliwość i zgoda od twojej matki, ale spróbuję ją jakoś przekonać. Jestem profesjonalnym negocjatorem i wspomnę jej o twoich szczodrych słowach. ;)

Do: Scooter
Treść: Dzięki, Scott. Jesteś wielki... <3

Ostatni SMS, który był wysłany od niej. Gdy tylko odłożyła telefon na miejsce, czekała aż wszystko się ustali. Nie mogła liczyć na najlepsze. Scooter zostanie wtedy opiekunką i będzie odpowiedzialny za nią przez te dwa dni.
Odpowiedź jednak dostała szybko i tak jak przypuszczała, Johanne będzie miała swoje zasady. Od ostatniego roku, bardzo się martwi o nią i zamierza pilnować jej, by żadna krzywda się jej nie stała. Traktowała ją jak bezbronnego ptaka, który zwichnął skrzydło, spadając z gniazda i pielęgnowała. Maggie czasami irytowała ta nadopiekuńczość matki, ale cieszyła się, że nie jest sama.
Następnego dnia, wstała wcześnie. Wyjątkowo. Lot mieli przed siódmą rano, więc nie miała zbytnio czasu. Jak Justin, nie lubiła wcześnie wstawać, ale praca pracą – trzeba. Wzięła ciepły prysznic, ubrana, zjadła śniadanie; jajko z chlebem. Gdy tylko chciała przywitać do domu Alfreda i Kenny’ego, na dół zszedł Justin, najwidoczniej zadowolony, iż wraz z nim jedzie jego ukochana. Mógł przynajmniej mieć towarzystwo. Dziewczyna skinęła tylko głową, a Alfredo uśmiechnął się do przyjaciela i uścisnął go.
– Kenny, oddaję Ci już ją w twoje ręce. Powiedz Scooterowi, że go zabiję jak przyjedzie – powiedziała Johanne.
– Mamo – skarciła ją Maggie, patrząc na nią błagalnie, kręcąc głową. Johanne wywróciła teatralnie oczami i przytuliła czule dziewczynę. Pattie również dołączyła się do uścisku. Roxan była na samym końcu. Popatrzyły tylko na siebie, a potem brunetka dyskretnie na Justina, któremu z twarzy uśmiech nie schodził.
– Poczekamy w samochodzie – odchrząknął Fredo, idąc wraz z Bieberem i Kennym do samochodu.
Jacob wziął je obie w ramiona i podniósł do góry, kręcąc wokół własnej osi.
– Jake! – zaśmiała się kuzynka i uderzyła go w ramię. Puścił je i obie ucałował w policzek. Odszedł, pożegnawszy się, a Roxan jeszcze raz przytuliła ją, patrząc na ramię, które nie miało bandaża. – Za kilka dni powinniście dostać zaproszenia na ślub, a Ciebie widzę całą i zdrową, jasne?
Z ust dziewczyny wydobyło się mruknięcie i grymas na twarzy. Wprawdzie był on dla żartów, ale z racji, że różnie w życiu bywa. Blondynka ruszyła ku wyjściu, ostatni raz patrząc na nich z lekkim uśmiechem. Spuściła głowę i wsiadła do samochodu, obok Justina. Dała nogę na nogę i patrzyła przez okno lub na ekran telefonu, który wyciągała co chwilę z nerwów. Justin zerkał na nią co jakiś czas, chociaż jej długie nogi były dla niego chyba jedyną atrakcyjną rzeczą, która dzisiejszego dnia tak naprawdę go zainteresowała.
Kiedy dotarli widzieli tylko zalane i rozburzone miasta. Ledwo ludzi. Kompletnie nic... ruiny. Widzieli ledwo dachy samochodów, których w sumie nie było widać. Maggie patrzyła na to z bólem serca. Poczuła na swojej dłoni, ciepłą drżącą dłoń. Obróciła głowę, ujrzawszy Justina, który tylko popatrzył na nią z lekkim żalem. Ścisnął jej dłoń, a ona spojrzała w jego czekoladowe tęczówki, który momentalnie stały się szklane.
– Przytul mnie... – wyszeptał ledwo słyszalnie, a ona wzdrygnęła się.
Przytuliła go niepewnie, a on ścisnął ją dość mocno i schował twarz w jej złocistych włosach. Nie dziwiła mu się. Widzieć takie rzeczy, nigdy nie są przyjemne, a już na pewno kiedy widzi je o dobrym sercu człowiek. Był przybity. Widział co go czeka. Cieszył się jednak, że pojechała z własnej woli. Jest niezależna, ale dlaczego gdy jest Harry, wtedy czuje się osaczona?
– Mimo wszystko, Justin... – wyszeptała. – Wierzę, że jesteś dobry.
– Więc wiesz, że nie mógłbym Cię nigdy zranić.
Wypuściła go ze swoich ramion, a potem Alfredo informując, że zaraz lądują, przygotowali się do tego. Po tych słowach, zamilkła już na długo. Tylko zaczęła przytakiwać. Alfredo nie wiedział co kroi się między nimi; nie chciał się w to mieszać. Gdy przejeżdżali przez najmniej zalane ulice, widzieli ludzi, którzy krzątali się po chodnikach bez celu, z nadzieją, że ktoś pomoże, a także ludzi z dużymi problemami zdrowotnymi. Rany na ich ciałach były bardzo dotkliwe, że nikt nie umiał się nie rozpłakać, czy okazać szczere współczucie. Widzieli nawet dzieci, które płakały poszukując rodziców. Justin nie mogąc na to patrzeć, wyszedł z samochodu, karząc Kenny’emu się zatrzymać. Podszedł do tych dzieci, a Maggie również wysiadła. Dzieci były zdezorientowane i przestraszone. Podeszła do niego, gdzie stał przy małych dzieciach.
– Chcę wrócić do domu – usłyszeli od małego chłopca, całego zalanego łzami.
– Zawieźmy tę dwójkę do szpitala, może znajdziemy ich rodziców – powiedział szatyn, patrząc na dziewczynę... lub na jej nogi.
Ona kiwnęła tylko głową, patrząc na Kenny’ego, który powiedział, żeby wzięli ich. Justin bez chwili namysłu tego co powiedział wielkolud, chwycił chłopca w ramiona i zaniósł do środka samochodu. Maggie była w środku dumna z niego, że tak dobrze postępuje. Widzieć człowieka, który potrafi tyle zrobić... siedemnastolatek, który tyle się poświęca. Bezcenne...
Od razu po wyjściu z samochodu, Justin i Maggie wzięli dzieci na ręce i zanieśli do recepcji, w której było mnóstwo pacjentów.
– Te dzieci, błąkały się po ulicach. Moglibyśmy zostawić je pod dobrą opieką, o ile są jeszcze miejsca – powiedział pośpiesznie Bieber, ocierając łzy chłopca.
– Postaramy się znaleźć dla nich miejsce... gdzie są rodzice tej dwójki? – spytała pielęgniarka.
– Po to również tu przyszliśmy. Nie możemy znaleźć ich rodziców i prosimy was o pomoc – odparła blondynka. Pielęgniarka kiwnęła głową.
– Zajmiemy się tym. Jeżeli możecie zostańcie tutaj przez chwilę.
– Tak długo jak możemy pomóc – rzucił szatyn.
– Usiądźcie i poczekajcie... – zaproponowała kobieta, wskazując na dwa wolne miejsca.
Usiedli po chwili, a Justin schował twarz w dłonie ciężko oddychając. Podszedł do nich Kenny, który zacisnął swe usta, patrząc na nich z przejęciem.
– Jak długo zamierzacie tu siedzieć? – zapytał po chwili. Maggie popatrzyła z dołu na niego, a potem na Justina.
– A co? Śpieszy Ci się? – podniósł brwi lekko podenerwowany.
– Justin musisz odpocząć, jutro masz ciężki dzień.
– Zadzwonisz do szpitala i wtedy spytasz się o dzieci – dodała blondynka, patrząc na Bieber’a.
Kiwnął niechętnie głową i ze spuszczoną opuścił szpital, patrząc na wszystkich znajdujących się na korytarzu. Był rozgoryczony tym widokiem, zauważyła to w jego smutnawych i zmęczonych oczach. Alfredo stał przy samochodzie i rozmawiał z kimś przez telefon. Skinął głową na widok ich trójki, po czym wsiedli do środka. Wszyscy musieli odpocząć. Jego tancerze już byli od pół godzin w hotelu, w którym miał się zatrzymać. Nie chcieli by Justin przemęczał się jeszcze bardziej.
Każdy człowiek jak on pomógł tym dzieciom zawieść je do szpitala. Nawet nie mógł się z nimi pożegnać. Zauważyli ludzi, którzy pomagają posprzątać bałagan jakie zrobiło trzęsienie ziemi. To był kolejny cios dla nich... widząc jak cierpią.
Gdy dotarli w bezpieczne miejsce, Maggie zdążyła już wybrać dla siebie pokój, który będzie z dala od pokoju hotelowego Justina. Mimo to, powinna trzymać się z nim na dystans. Musi być jakaś odległość, lecz Justin tą granicę przekraczał już wielokrotnie, wiedząc na co się naraża. Pokój, który wybrała był skromny. Łóżko było duże. Pościel pachniała egzotyką, a jej kolor był jaskrawozielony. Ściany były podobnego koloru, jednakże ścinał się z odcieniem pomarańczy. Meble były wykończone z drogiego, egzotycznego drewna z lakierowanymi frontami. Lustro naprzeciw łóżka, szafa przy balkonie, który miała oraz nowoczesna łazienka. Można było przyzwyczaić się do tego przytulnego miejsca, lecz z racji, że kilka kilometrów dalej jest mnóstwo ludzi potrzebujących pomocy, zniechęcało ją do wszystkiego. Spania, jedzenia, robienie jakichkolwiek czynności. Gdyby chociaż była możliwość by chociaż teraz pojawił się uśmiech na twarzy dzieci, lub kogokolwiek, byłoby wtedy o wiele lepiej. Uśmiech człowieka, który powstał dzięki drugiej osobie to uczucie nie do zastąpienia. Odsłoniła zasłony, patrząc na to wszystko. Początek hotelu został nieomal zrujnowany, ale pokoje były wciąż w porządku. Po pewnym czasie, postanowiła zejść na dół i coś zjeść. Wtedy poczuła czyjąś dłoń, oplatającą jej lewy nadgarstek, ściska, a następnie odwraca. Zauważyła twarz Justina, już mniej przejętego. Przynajmniej na takiego wyglądał.
– Justin, co robisz? – fuknęła.
– Gdzie idziesz? – odpowiedział pytaniem, przybliżając ją do siebie.
– Chcę coś zjeść, zgłodniałam. – Odpowiedziała, próbując zsunąć jego dłonie z siebie.
– Zjemy razem... – powiedział stanowczo. – Nie sprzeciwiaj mi się, proszę.
Posłał jej proszące spojrzenie, ale nie brzmiało to jak prośba, lecz nakaz. Nie czekał na jej odpowiedź, lub jej opryskliwy komentarz i poszedł z nią w stronę drzwi po prawej stronie japońskich ozdób. Wywróciła oczami, a czując jego ciepły i stanowczy uścisk, była przekonana, że posiłek będzie randką.
Weszli do hotelarskiej restauracji, w której sala była ni to pusta, ni pełna. Justin zamierzał z nią porozmawiać. Zawsze kiedy nadarzy się okazja. Restauracja miała podobny wystrój co jej pokój, usiedli przy stoliku, w którym było menu. Maggie zdziwiło to, że hotel został prawie nienaruszony przez trzęsienie, a ucierpiała najbardziej na tym ludność. Justin zamówił ciepły posiłek, nie pytając co zje. Dziewczyna zjadłaby nawet konia z kopytami. Poczuła burczenie w brzuchu i to było szczerym dowodem na to, że jest niemiłosiernie głodna. Oparła łokciami się o stolik, a podbródkiem oparła się o splecione dłonie, wpatrując się w wystrój tego. Justin oblizał wargi, nie mogąc napatrzeć się na jej różowiutkie policzki, kakaowe oczy, czy malinowe wargi. Kochał ją taką i nie zmieniałby na żadną inną. Siedzieli w ciszy. Jak makiem zasiał, gdy po chwili podszedł do nich kelner i dał im zamówienie, które złożył Justin. Wzięła pałeczki i zaczęła zjadać ciepłe jedzenie. Nie spojrzała na niego ani na chwilę. Jedzenie było tłuste, ale smakowite. Skończywszy zjeść, wstała, ale Justin chwycił ją za rękę. Nie chciał jej puścić.
– Porozmawiajmy.
– O czym? – zmarszczyła czoło, trzepocząc swoimi gęstymi rzęsami. Zamilkł, połykając głośno ślinę. Dziewczyna zniecierpliwiona parsknęła, szykując się do wyjścia, ale zatrzymało ją sumienie, nie mówiąc grzecznych słów. – Dziękuję Ci za towarzyszenie mi przy posiłku, ale wiedz, że nie trzeba było.
Wciąż ją bolało sumienie. Gdzieś popełniła błąd.
– Czy ty robisz to dlatego, by nie myśleć o rodzinie?
– Słucham? – spojrzała na niego zdezorientowana.
– Ja wiem co się dzieje. Ty... twój ojciec... – przerwał, klnąc zaraz pod nosem. Zazgrzytał zębami, a ona stała teraz tępo, jakby na słowo ojciec miała zemdleć.
– Ty już wiesz, prawda? Jaka jest prawda... ty wiesz, że Selena ma dziecko z Harrym.


„Harry kucnął i patrzył w niebieskie oczy małego Edmunda, który uśmiechnął się do niego. Mieli takie same dołeczki... nie zapomnę tego. Teraz jesteśmy jedną, wielką rodziną.” – Revenge