Pomoc
„Nie
żałuj umarłych, Harry, żałuj żywych, a przede wszystkim tych, którzy żyją bez
miłości.” – Harry Potter i
Insygnia Śmierci
Dziewczyna nie miała ochoty słuchać co mówi
cała trójka. I słowa, które zostały skierowane do Harry’ego, były tak bolesne i
żenujące, że wzięła głęboki oddech i zacisnęła zęby w środku. Była wciąż nieruchoma.
Ból ramienia był przeszywający, jakby chciał,
żeby miała wciąż nerwy na wodzy i dalej odpoczywała. Miała mętlik w głowie.
Dzwon jakby ją walił w głowę, obijając się o uszy, aż tu nagle głos jej ojca.
Zesztywniała jeszcze bardziej, a ból ramienia wrócił. Jej klatka piersiowa
zaczęła się cisnąć, dusiła się żeby uspokoić uderzenia, wiedząc że jeżeli
będzie pośpiesznie biło, kardiomonitor to wyświetli i będą wiedzieli, że
słyszy. Dla Justina najważniejsze było to żeby tak właśnie było. Usłyszeli po chwili
trzask drzwiami i milczenie między innymi. Maggie usłyszała niskie i ciche
westchnięcie. Następnie poczuła nad sobą bliskość, jak ktoś momentalnie
przybliża się, a na skórze pojawiła się gęsia skórka. Ciężko jest uspokoić
tętno gdy jest się podłączonym do różnorodnych kabli.
– Nie dotykaj jej. – Głos Jamesa był okrutny.
Połknęła z trudem ślinę. Dodatkowo tupot obcasów, kierujących się w stronę
łóżka. – Lepiej żebyś już wyszedł.
Petersburg...
Petersburg... Petersburg... Moskwa... Rosja...
W żołądku ścisnęło ją, gdy znów usłyszała ten
sam krzyk w głowie. Chciała zazgrzytać zębami, chciała zacisnąć pięść...
chciała krzyknąć, ale nie mogła.
– Bieber, wyjdź stąd – rozkazał oschle.
– Justin...
– Zamknij się – wysyczał na teksański głos.
Usłyszała znów kroki, które oddalały się, a potem nagła cisza i wielki huk.
Wzdrygnęła się, a pod kołdrą schowała drżącą dłoń. Zacisnęła powieki. Czuła się
teraz jakby jakiś stwór miał ją dopaść i zjeść. Osaczona przez różnych
kłusowników, lub innych złych ludzi. Ot tak, zostawił ją. Przy nim czuła się
przez chwilę bezpieczna. Teraz nie wiedziała nawet co ją czeka. Czego się
dowie... co się stanie.
– Ona wie?
Poczuła jak czyjeś paznokcie jeżdżą po jej
różowiutkim policzku, a potem jak go mocno chwyta i od razu czuła płytkie i
szczypiące uczucie uderzenie.
– Jest naiwna. Wierzy jednemu i drugiemu tak
samo. Szkoda tylko, że to ona jest dla niego na pierwszym miejscu. Bo tak
naprawdę... ja chcę tylko i wyłącznie jego. I tak... wie, doskonale.
– Na kiedy masz termin? – kolejne pytanie
uderzyło ją w głowę.
– Grudzień – westchnęła.
Przez chwilę nastała cisza. Jej oddech był
spokojny, ale tak naprawdę czuła wrzącą złość i trudne opanowanie emocji.
29
grudnia, 15 grudnia, Petersburg, Moskwa... Rosja, posiadłość Benetich, zaginione
dziecko...
I ponownie krzyk w głowie.
Zamyślona i wystraszona nawet nie zorientowała
się, że jej ojciec i (mówmy po imieniu) Selena wyszli z Sali, a ona w końcu
mogła otworzyć oczy. Wzięła kilka głębokich oddechów i usiadła potem, ale
syknęła z bólu. Zauważyła bandaż na lewym ramieniu. Przypomniawszy sobie
dlaczego gdy spadała, rana stała się tak gwałtownie, w głowie te dziwne wizje. Ramię było profesjonalnie
opatrzone, ale cholernie bolało. Zauważyła na stoliku swój telefon, po czym
sięgnęła po niego. Rzuć broń!
Telefon momentalnie wypadł jej z ręki.
Przeklęła pod nosem i wzięła go z powrotem w swoje drżące dłonie. Chcąc nie
chcąc, włączyła Internet i czym prędzej wpisała katastrofę, która wydarzyła się
trzydzieści dwa lata temu. To ją w tym momencie gnębiło. Drżące ręce nie
pomagały jej w tym, a w głowie tak naprawdę pustka. Internet był wolny, ale w
miarę. Zauważyła artykuł sprzed kilku laty.
KATASTROFA POD PETERSBURGIEM
Katastrofa,
która wydarzyła się dwadzieścia dziewięć lat temu, do dziś nie mogła zostać
wyjaśniona przez policję, która toczyła śledztwo przed dłuższy czas. Jeden ze
śledczych, odpowiedział na kilka pytań. Mówiąc dodatkowo, że w piwnicy domu
Benetich odkryto bombę. Zginęła trójka ludzi. (Pan J.B.Benetich, E.A.Benetich i
córka T.L.Benetich.) Niestety okazało się, że najmłodszy z członków rodziny,
zaginął. Ludzie mówią, że widziano ciało dryfujące po tafli jeziora nad
wodospadem. Ciała dotąd nie odnaleziono. (J.R.Benetich)
– Obudziła się panienka – usłyszała piskliwy
głos, jednej z pielęgniarek. – Zaraz przyjdzie lekarz, to sprawdzi pani stan.
Uśmiechnęła się lekko i odłożyła telefon po
doznanym szoku. Ilekroć słyszała inicjały rodziców oraz zaginionego chłopca,
drżała ze strachu, bo czego jest winna. Usłyszała głos swojej zrozpaczonej
mamy, która niespodziewanie przytuliła ją mocno.
– Mamo, uważaj... ręka – ostrzegła, gdy
poczuła ból.
– Musisz mnie tak straszyć? – podciągnęła
nosa, całując ją w czoło, lecz Maggie nie chciała być teraz wypytywana przez
każdego kogo napotka. I wtedy zauważyła Roxan i Justina stojącym przed nią.
Uśmiechnęła się do kuzynki, a Justin miał szklane oczy. Z bólem patrzył na jej
ramię, oraz poczuła w oczach dziwną złość. Znów ten mętlik w głowie. Brunetka
podeszła do niej i usiadła na łóżku, gładząc ją po złocistych włosach.
– Jak się czujesz? – spytała troskliwie.
Maggie jakby miała tik, patrzyła to na Justina, to na Roxan. Pocałowała ją w
czubek głowy, a blondynka wzruszyła ramionami.
– Dobrze, proszę państwa... lepiej odsuńcie
się, nasza pacjentka musi być w tej chwili opatrzona. – Spłoszył po chwili
kuzynkę lekarz, który zaraz usiadł na jej miejscu i popatrzył na dziewczynę
przyjaznym spojrzeniem. Uśmiechnęła się delikatnie, a zaraz potem zauważyła
światło, które trochę denerwowało jej źrenicę. Potem ramię, a na koniec
ciśnienie. – Wszystko jest w porządku. Żadnych urazów, a jutro rano możesz
wracać do domu.
– Dlaczego jeszcze nie dziś? – usłyszeli za
sobą głos Justina, który powoli się przybliżał w ich stronę.
– Jest godzina jedenasta wieczorem, dziewczyna
powinna odpocząć, tak jak ty panie Bieber – odpowiedział stanowczym głosem
lekarz, a Maggie spuściła głowę. Justin patrzył na nią współczującym wzrokiem,
albo jakby chciał jej coś powiedzieć.
– Justin, daj jej się wyspać – szturchnęła go
w ramię Roxan, uśmiechając się.
– A mógłbym z nią porozmawiać? – gwałtownie
spytał, wciąż nie odrywając z niej wzroku. Dziewczyna głośno połknęła ślinę, a
lekarz tylko skinął głową. – O ile pacjentka się zgodzi...
Popatrzyli na siebie, krzyżując spojrzenia, a
potem Roxan odchrząknęła.
– Dajmy im chwilę.
Wszyscy kiwnęli głowami, a następnie opuścili
pomieszczenie. Justin krążył wokół łóżka ze schowanymi dłońmi w kieszeniach i
spokojnie oddychał. Ona zaś czekała aż wyjdzie, bardzo tego chciała. Emily to dziecko Bieber’a, DNA potwierdzają
to! Jeżeli ona to ja też!
Justin krążył jeszcze tak chwilę, stanął i
popatrzył na nią pewnym, pożądanym wzrokiem. Jednak smutnym i frustrującym
spojrzeniem...
– Czego chcesz? – wydusiła z siebie.
– Ty nie spałaś – mruknął, niespodziewanie
siadając obok niej. Usiadła na łóżku, trochę się odsuwając. Złapał ją za rękę i
przybliżył do siebie. – Słyszałaś...
– W pewnym sensie – wydukała z ust. – Dlaczego
tak Cię to ciekawi?
– Nie ciekawi, tylko stwierdzam fakt. Wiem
kiedy, śpisz, a kiedy nie... znam Cię, Meg – powiedział zachrypniętym głosem,
przybliżając twarz do jej twarzy, patrząc na zaschnięte wargi. Przejechał
kciukiem po nich i oblizał swoje, zwracając wzrok w jej oczy. Nie mógł
powstrzymać uśmiechu, który zawitał na jego twarzy. – Co Cię martwi?
– Nic takiego, ale mógłbyś już iść –
westchnęła z lekka podenerwowana. Justin złapał ją za podbródek i delikatnie
chwycił zębami zaschniętą skórkę jej dolnej wargi. Znów czerwonej jak wiśnia.
Chciał już coś zrobić, przybliżając twarz, gdy niespodziewanie zadzwonił jego
telefon. Maggie wtedy była uradowana tym, że nie mógł zrobić kroku ku niej, by
pocałować jej. Na twarzy momentalnie pojawił mu się grymas.
Wstał i wyciągnął z kieszeni telefon,
zauważając, że dzwoni do niego Ryan. Maggie wzięła głęboki oddech, a szatyn
opuścił z lekkim oburzeniem salę, a ona przez chwilę siedziała bezruchu. Było
cicho i wydawać się mogło, że mrocznie. Ciągle w głowie te krzyki, szepty,
słowa. Z trudem udało jej się zasnąć, patrząc tępo w sufit, na którym wiły się
jeszcze pajęczyny. Cicho podciągała nos. Przymknęła oczy i ze strachem
próbowała zasnąć bez żadnych, różnych dziwnych myśli, które tak gwałtownie
przychodziły do głowy, martwiąc ją jeszcze bardziej. Teraz należał jej się
odpoczynek, po tym co usłyszała dzisiejszego dnia. Cisza i spokój...
Następnego ranka, zbudziła się jednak bardzo
gwałtownie. Jakby w pewnym momencie dostała prądem lub jakimś paralizatorem w
rękę, w nogę lub w inną część ciała. Zauważyła mamę przy niej, która czule się
do niej uśmiechała. Odwzajemniła uśmiech i rozejrzała się wokół. Było cicho,
jasno, słyszała śpiew ptaków z dworu. Jej włosy były z lekka potargane, a
delikatny makijaż, mimo wszystko dawał po sobie znać. Zakryła twarz w dłonie,
ale ramię było jakby na sprężynie, która miała swój limit i nie mogła zbytnio
przetrzeć śpiących, kakaowych oczu. Czuła się o niebo lepiej niż wczoraj, a
Johanne wyciągnęła zaraz jej szczotkę do włosów.
– Dzięki, mamo – mruknęła, biorąc od niej
przedmiot. – Pewnie wyglądam gorzej niż pokój Marry w jej trzynaste urodziny.
Zaśmiały się obie.
– Jak się czujesz? – zapytała, podając jej
dodatkowo bułkę z domowym dżemem śliwkowym. Maggie zamiast myśleć o swoim
wyglądzie, wolała coś zjeść. Chwyciła od niej gwałtownie bułkę, posyłając
wdzięczne spojrzenie. Połknęła duży kawałek pieczywa, odpowiadając gestem
dłoni, że dobrze. Johanne spadł kamień z serca i uścisnęła blondynkę delikatnie
przeczesując dłońmi jej końcówki złocistych włosów. Roxan znalazła się zaraz
naprzeciw nich z torbą ubrań zapewne dla uszkodzonej
kuzynki.
– Mam dla Ciebie ciuchy, Meg. Ubierz się i
idziemy do lekarza sprawdzić twój stan – uśmiechnęła się promiennie.
– Zdejmą mi ten bandaż? – uniosła z nadzieją w
głosie, brwi kończąc swoją bułkę. Roxan cicho się zaśmiała.
– I pewnie nałożą nowy – mruknęła najciszej,
jednak blondynka usłyszała to i posłała jej zabójcze spojrzenie. Gdy tylko
uczesała się w wysoki kucyk, ubrana znalazła się na korytarzu, na którym czekał
osobiście Jacob, Harry, James i Austin. Harry uśmiechnął się do niej czule i
pocałował (chociaż niepewnie) jej różowiutki policzek, przytulając mocno. Zaraz
potem uścisnęła Jacoba oraz Austina, który specjalnie pofatygował się z
przyjściem do niej w odwiedziny. Wprawdzie była to jego praca, ale strasznie
lubił tą siedemnastoletnią ślicznotkę. James stał, patrząc na nią surowym
spojrzeniem, a już na pewno był zniesmaczony, gdy zielonooki starał zapewnić
się jej się komfort w swoich ramionach. Żeby pewnie też się do niego
uśmiechnęła. Pielęgniarka poprowadziła ją jak i zarówno rodziców blondynki
prosto do gabinetu doktora. Oczywiście, że Maggie nie była zachwycona jego
obecnością, ale z racji, że to wciąż jej ojciec musiała w pewnej chwili
zacisnąć zęby i ugryźć się w język. Doktor uśmiechnął się na widok pacjentki,
po czym nakazał usiąść na fotelu. Sprawdził dokładnie jej tętno, zmienił bandaż
i sprawdził śpiące jeszcze oczy.
– Nie widzę żadnych niepokojących rzeczy, a
bandaż może państwo ściągnąć jutro, ale proszę jej nie męczyć.
Rodzice kiwnęli głowami.
– I następnym razem, panno Blue uważaj na
schodach, bo może Ci się nie poszczęścić
– uśmiechnął się, a następnie James i Maggie wyszli z gabinetu razem. Blondynka
nie czuła się zbyt dobrze w jego towarzystwie. Podciągnęła rękawy na czubki
swoich palców u rąk i przyśpieszyła kroku ku kuzynce i Jacobowi. Harry znów ją
przytulił, chwytając jej rękę. Maggie nie zamierzała się opierać, ale poczuła
się przy nim już tak inaczej niż chciała. O Selenie nie zamierzała wspominać
już teraz. Przy ojcu i nim. Dla niej byłoby to już za dużo.
– Jak się czujesz? – spytał nieśmiało loczek.
– W miarę.
Dogoniła ich Johanne, która miała przy uchu
telefon, rozmawiając zapewne z Pattie, informując ją o zdrowiu Maggie. Wszyscy
zaraz wyszli z budynku, niestety paparazzi zaczęli pytać o stan. Harry trzymał
ją mocno za prawy nadgarstek, szybko biegnąc w stronę czarnego jeepa Austina.
Zabawnie to wyglądało. Jakby uciekali przed jakimś drapieżnikiem, a z przodu
biegł szybciej niż Struś Pędziwiatr; Austin. Wchodząc do środka, usadowili się
wszyscy prócz Jamesa, który przyjechał tutaj swoim mercedesem.
Przejechali przez pół miasta, jednak Harry
musiał opuścić ich przed lotniskiem. Nie było to zbyt namiętne pożegnanie, bo
dziewczyna nie miała na nie ochoty. Chociaż przywitała się z Zaynem oraz
Niallem, który wiedząc co się stało, mocno ją przytulił. Harry wiedział jak
parszywie się zachował i nawet nie musiał udawać głupiego, że jest inaczej.
Maggie jest dobrą osobą i bardzo jej na nim zależy, więc nie może ot tak
skreślić go z życia. Wracając do domu, zupełnie się nie odzywała. Zaraz po
wyjściu z samochodu, od razu chciała rozłożyć się na kanapie lub łóżku i
poszperać w Internecie na temat tego co odkryła. Roxan planowała z nią
porozmawiać, ale za każdym razem to nie wychodziło, iż dziewczyna była coraz
bardziej zamknięta w sobie. Im bardziej źle było, tym bardziej ją traciła. Tak
jak Johanne, Justin, czy Harry. Jacob chwycił dłoń swojej narzeczonej i
ucałował, po czym weszli we trójkę do środka.
W domu, Pattie tylko stała, jakby modliła się
nad nimi. Zauważyła przechodzącą przez kuchnię, blondynkę. Odchrząknęła
stanowczo.
– Jak się czujesz? – spytała troskliwym
głosem. Maggie wywróciła oczami, słysząc to już chyba po raz setny raz. –
Martwię się, bo ostatnio przebywasz zupełnie odcięta od nas wszystkich.
– Mam swoje sprawy – mruknęła, spuszczając
głowę. Pattie wtuliła jej głowę do swojego ramienia. Tak tęskniła za tym czułym
uściskiem. Traktowała ją jak własną córkę, którą darzy ogromnym zaufaniem,
wiedząc kto tak naprawdę pomógł jej synowi w trudnych chwilach, mimo że teraz
go rani.
– Ale spróbuj z nami o tym porozmawiać. Wiesz,
że służymy pomocą – powiedziała.
Maggie skinęła głową.
– Mogłabym pójść na górę? – spytała
ironicznie, robiąc skwaszoną minę. Najlepiej byłoby dla niej wrócić do siebie,
ale raniła wszystkich wokół, którzy się martwią. Pattie z niechęcią kiwnęła
głową, a ona biorąc czerwone jabłko, od razu skierowała się ku schodom.
Myślała, że w domu będzie Justin, ale go nie zastała w jego pokoju. Zdziwiona,
nawet nie zaczęła myśleć gdzie jest, ponieważ o czym innym zaczęła się
zastanawiać. Gdy tylko usiadła na łóżku, biorąc do ust kawałki jabłka, włączyła
laptopa. Sprawdzić chciała coś więcej na temat tej katastrofy. Gdzieś ją
prowadzić musiało. Minęło więcej czasu niż jej się to zdawało. Niestety nic
innego nie mogła znaleźć, iż informacje były tym samym co przeczytała w
szpitalu. Ramię bolało, ale ujdzie z tym w szybkim tempie. Wtedy musiał ktoś
zadzwonić. Odskoczyła od miejsca, poszukując po kieszeniach swój przeczący
telefon. Znalazłszy odebrała w ostatniej chwili.
– Słucham Cię Scott? – westchnęła.
– Jak się czujesz? Dowiedziałem się, że miałaś
wypadek na schodach – powiedział zmartwiony. Maggie znów wywróciła oczami.
– Lepiej, ale nie powiem, że najlepiej... –
odpowiedziała z rozbawieniem w głosie.
– Justin jest gotowy na wyjazd do Japonii? –
dopytał. Dziewczyna zmarszczyła czoło. Logiczne myślenie podpowiadało jej, iż w
Japonii było trzęsienie ziemi i myśląc, że Justin miałby się tam zjawić, byłoby
to wielkie ryzyko. Strach wielki, czy może nastąpić następne trzęsienie.
– Jak to? Przecież w Japonii było trzęsienie
ziemi, nie może przecież...
– Uparł się żeby tam pojechać – wtrącił
Scooter, ciężkim westchnięciem.
– To ryzyko, on nie może...! – wtedy sama
nawet nie wypowiedziała się do końca, kręcąc głową.
– Powiedz to mu, ja go poparłem. To silny
chłopak, niż Ci, z którymi pracowaliśmy – odpowiedział. – Jutro wyjeżdżamy,
jeżeli spotkasz gdzieś wokół siebie, a na pewno tak będzie, przekaż mu, że
jutro przyjedzie po niego Alfredo i Kenny.
– Dobrze, przekażę mu – westchnęła z lekka
zszokowana, ale tak naprawdę była przerażona. Ramię zaczęło znowu boleć przez
jej nerwy. Rozłączyli się, a ona głośno westchnęła jakby miała w tym momencie
załamanie nerwowe. Wtedy usłyszała jego głos, który oddalał się. Miała okazję z
nim porozmawiać i nie zważając na jakikolwiek ból, wybiegła z pokoju, kierując
się ku niego. Złapała go tuż przy drzwiach od jego sypialni. Chłopak spojrzał
na nią lekko zaskoczony, gdy tak gwałtownie na naskoczyła.
– Coś się stało? – zapytał, podnosząc brwi.
– Owszem się stało. – Skrzyżowała ręce na
piersi, a Justin przybliżył się do niej.
– Mów.
– Zgłupiałeś do reszty?! – pisnęła. Justin
teraz był zmylony jej zachowaniem. Zrobił tylko minę ze znakiem zapytania na
twarzy, marszcząc czoło. – Jedziesz do Japonii, wiedząc co się tam stało i
wiedząc co może się stać.
– Robię to, bo tamci ludzie potrzebują
pomocy... – westchnął, napierając się jedną ręką o ścianę. Złapała się za swój
lewy bark, patrząc mu prosto w oczy. Nawet sama nie wiedziała, że to robi, ale
chciała przynajmniej dać mu do zrozumienia na co się naraża. I w tym momencie
zaczęła się o niego bać. – Nawet nie proś mnie, bym zrezygnował z lotu. To nie
da. To mój wybór, Meg.
– Nawet jeśli, ale ja... boję się o Ciebie...
„Ludzi
tracimy codziennie, ale nie oznacza to, że będąc świadomym wyborów bliskich,
mamy pozwolić na ich skazanie.”