piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 48

Pomoc

„Nie żałuj umarłych, Harry, żałuj żywych, a przede wszystkim tych, którzy żyją bez miłości.”  Harry Potter i Insygnia Śmierci


Dziewczyna nie miała ochoty słuchać co mówi cała trójka. I słowa, które zostały skierowane do Harry’ego, były tak bolesne i żenujące, że wzięła głęboki oddech i zacisnęła zęby w środku. Była wciąż nieruchoma.
Ból ramienia był przeszywający, jakby chciał, żeby miała wciąż nerwy na wodzy i dalej odpoczywała. Miała mętlik w głowie. Dzwon jakby ją walił w głowę, obijając się o uszy, aż tu nagle głos jej ojca. Zesztywniała jeszcze bardziej, a ból ramienia wrócił. Jej klatka piersiowa zaczęła się cisnąć, dusiła się żeby uspokoić uderzenia, wiedząc że jeżeli będzie pośpiesznie biło, kardiomonitor to wyświetli i będą wiedzieli, że słyszy. Dla Justina najważniejsze było to żeby tak właśnie było. Usłyszeli po chwili trzask drzwiami i milczenie między innymi. Maggie usłyszała niskie i ciche westchnięcie. Następnie poczuła nad sobą bliskość, jak ktoś momentalnie przybliża się, a na skórze pojawiła się gęsia skórka. Ciężko jest uspokoić tętno gdy jest się podłączonym do różnorodnych kabli.
– Nie dotykaj jej. – Głos Jamesa był okrutny. Połknęła z trudem ślinę. Dodatkowo tupot obcasów, kierujących się w stronę łóżka. – Lepiej żebyś już wyszedł.
Petersburg... Petersburg... Petersburg... Moskwa... Rosja...
W żołądku ścisnęło ją, gdy znów usłyszała ten sam krzyk w głowie. Chciała zazgrzytać zębami, chciała zacisnąć pięść... chciała krzyknąć, ale nie mogła.
– Bieber, wyjdź stąd – rozkazał oschle.
– Justin...
– Zamknij się – wysyczał na teksański głos. Usłyszała znów kroki, które oddalały się, a potem nagła cisza i wielki huk. Wzdrygnęła się, a pod kołdrą schowała drżącą dłoń. Zacisnęła powieki. Czuła się teraz jakby jakiś stwór miał ją dopaść i zjeść. Osaczona przez różnych kłusowników, lub innych złych ludzi. Ot tak, zostawił ją. Przy nim czuła się przez chwilę bezpieczna. Teraz nie wiedziała nawet co ją czeka. Czego się dowie... co się stanie.
– Ona wie?
Poczuła jak czyjeś paznokcie jeżdżą po jej różowiutkim policzku, a potem jak go mocno chwyta i od razu czuła płytkie i szczypiące uczucie uderzenie.
– Jest naiwna. Wierzy jednemu i drugiemu tak samo. Szkoda tylko, że to ona jest dla niego na pierwszym miejscu. Bo tak naprawdę... ja chcę tylko i wyłącznie jego. I tak... wie, doskonale.
– Na kiedy masz termin? – kolejne pytanie uderzyło ją w głowę.
– Grudzień – westchnęła.
Przez chwilę nastała cisza. Jej oddech był spokojny, ale tak naprawdę czuła wrzącą złość i trudne opanowanie emocji.
29 grudnia, 15 grudnia, Petersburg, Moskwa... Rosja, posiadłość Benetich, zaginione dziecko...
I ponownie krzyk w głowie.
Zamyślona i wystraszona nawet nie zorientowała się, że jej ojciec i (mówmy po imieniu) Selena wyszli z Sali, a ona w końcu mogła otworzyć oczy. Wzięła kilka głębokich oddechów i usiadła potem, ale syknęła z bólu. Zauważyła bandaż na lewym ramieniu. Przypomniawszy sobie dlaczego gdy spadała, rana stała się tak gwałtownie, w głowie te dziwne wizje. Ramię było profesjonalnie opatrzone, ale cholernie bolało. Zauważyła na stoliku swój telefon, po czym sięgnęła po niego. Rzuć broń!
Telefon momentalnie wypadł jej z ręki. Przeklęła pod nosem i wzięła go z powrotem w swoje drżące dłonie. Chcąc nie chcąc, włączyła Internet i czym prędzej wpisała katastrofę, która wydarzyła się trzydzieści dwa lata temu. To ją w tym momencie gnębiło. Drżące ręce nie pomagały jej w tym, a w głowie tak naprawdę pustka. Internet był wolny, ale w miarę. Zauważyła artykuł sprzed kilku laty.

KATASTROFA POD PETERSBURGIEM
Katastrofa, która wydarzyła się dwadzieścia dziewięć lat temu, do dziś nie mogła zostać wyjaśniona przez policję, która toczyła śledztwo przed dłuższy czas. Jeden ze śledczych, odpowiedział na kilka pytań. Mówiąc dodatkowo, że w piwnicy domu Benetich odkryto bombę. Zginęła trójka ludzi. (Pan J.B.Benetich, E.A.Benetich i córka T.L.Benetich.) Niestety okazało się, że najmłodszy z członków rodziny, zaginął. Ludzie mówią, że widziano ciało dryfujące po tafli jeziora nad wodospadem. Ciała dotąd nie odnaleziono. (J.R.Benetich)


– Obudziła się panienka – usłyszała piskliwy głos, jednej z pielęgniarek. – Zaraz przyjdzie lekarz, to sprawdzi pani stan.
Uśmiechnęła się lekko i odłożyła telefon po doznanym szoku. Ilekroć słyszała inicjały rodziców oraz zaginionego chłopca, drżała ze strachu, bo czego jest winna. Usłyszała głos swojej zrozpaczonej mamy, która niespodziewanie przytuliła ją mocno.
– Mamo, uważaj... ręka – ostrzegła, gdy poczuła ból.
– Musisz mnie tak straszyć? – podciągnęła nosa, całując ją w czoło, lecz Maggie nie chciała być teraz wypytywana przez każdego kogo napotka. I wtedy zauważyła Roxan i Justina stojącym przed nią. Uśmiechnęła się do kuzynki, a Justin miał szklane oczy. Z bólem patrzył na jej ramię, oraz poczuła w oczach dziwną złość. Znów ten mętlik w głowie. Brunetka podeszła do niej i usiadła na łóżku, gładząc ją po złocistych włosach.
– Jak się czujesz? – spytała troskliwie. Maggie jakby miała tik, patrzyła to na Justina, to na Roxan. Pocałowała ją w czubek głowy, a blondynka wzruszyła ramionami.
– Dobrze, proszę państwa... lepiej odsuńcie się, nasza pacjentka musi być w tej chwili opatrzona. – Spłoszył po chwili kuzynkę lekarz, który zaraz usiadł na jej miejscu i popatrzył na dziewczynę przyjaznym spojrzeniem. Uśmiechnęła się delikatnie, a zaraz potem zauważyła światło, które trochę denerwowało jej źrenicę. Potem ramię, a na koniec ciśnienie. – Wszystko jest w porządku. Żadnych urazów, a jutro rano możesz wracać do domu.
– Dlaczego jeszcze nie dziś? – usłyszeli za sobą głos Justina, który powoli się przybliżał w ich stronę.
– Jest godzina jedenasta wieczorem, dziewczyna powinna odpocząć, tak jak ty panie Bieber – odpowiedział stanowczym głosem lekarz, a Maggie spuściła głowę. Justin patrzył na nią współczującym wzrokiem, albo jakby chciał jej coś powiedzieć.
– Justin, daj jej się wyspać – szturchnęła go w ramię Roxan, uśmiechając się.
– A mógłbym z nią porozmawiać? – gwałtownie spytał, wciąż nie odrywając z niej wzroku. Dziewczyna głośno połknęła ślinę, a lekarz tylko skinął głową. – O ile pacjentka się zgodzi...
Popatrzyli na siebie, krzyżując spojrzenia, a potem Roxan odchrząknęła.
– Dajmy im chwilę.
Wszyscy kiwnęli głowami, a następnie opuścili pomieszczenie. Justin krążył wokół łóżka ze schowanymi dłońmi w kieszeniach i spokojnie oddychał. Ona zaś czekała aż wyjdzie, bardzo tego chciała. Emily to dziecko Bieber’a, DNA potwierdzają to! Jeżeli ona to ja też!
Justin krążył jeszcze tak chwilę, stanął i popatrzył na nią pewnym, pożądanym wzrokiem. Jednak smutnym i frustrującym spojrzeniem...
– Czego chcesz? – wydusiła z siebie.
– Ty nie spałaś – mruknął, niespodziewanie siadając obok niej. Usiadła na łóżku, trochę się odsuwając. Złapał ją za rękę i przybliżył do siebie. – Słyszałaś...
– W pewnym sensie – wydukała z ust. – Dlaczego tak Cię to ciekawi?
– Nie ciekawi, tylko stwierdzam fakt. Wiem kiedy, śpisz, a kiedy nie... znam Cię, Meg – powiedział zachrypniętym głosem, przybliżając twarz do jej twarzy, patrząc na zaschnięte wargi. Przejechał kciukiem po nich i oblizał swoje, zwracając wzrok w jej oczy. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, który zawitał na jego twarzy. – Co Cię martwi?
– Nic takiego, ale mógłbyś już iść – westchnęła z lekka podenerwowana. Justin złapał ją za podbródek i delikatnie chwycił zębami zaschniętą skórkę jej dolnej wargi. Znów czerwonej jak wiśnia. Chciał już coś zrobić, przybliżając twarz, gdy niespodziewanie zadzwonił jego telefon. Maggie wtedy była uradowana tym, że nie mógł zrobić kroku ku niej, by pocałować jej. Na twarzy momentalnie pojawił mu się grymas.
Wstał i wyciągnął z kieszeni telefon, zauważając, że dzwoni do niego Ryan. Maggie wzięła głęboki oddech, a szatyn opuścił z lekkim oburzeniem salę, a ona przez chwilę siedziała bezruchu. Było cicho i wydawać się mogło, że mrocznie. Ciągle w głowie te krzyki, szepty, słowa. Z trudem udało jej się zasnąć, patrząc tępo w sufit, na którym wiły się jeszcze pajęczyny. Cicho podciągała nos. Przymknęła oczy i ze strachem próbowała zasnąć bez żadnych, różnych dziwnych myśli, które tak gwałtownie przychodziły do głowy, martwiąc ją jeszcze bardziej. Teraz należał jej się odpoczynek, po tym co usłyszała dzisiejszego dnia. Cisza i spokój...
Następnego ranka, zbudziła się jednak bardzo gwałtownie. Jakby w pewnym momencie dostała prądem lub jakimś paralizatorem w rękę, w nogę lub w inną część ciała. Zauważyła mamę przy niej, która czule się do niej uśmiechała. Odwzajemniła uśmiech i rozejrzała się wokół. Było cicho, jasno, słyszała śpiew ptaków z dworu. Jej włosy były z lekka potargane, a delikatny makijaż, mimo wszystko dawał po sobie znać. Zakryła twarz w dłonie, ale ramię było jakby na sprężynie, która miała swój limit i nie mogła zbytnio przetrzeć śpiących, kakaowych oczu. Czuła się o niebo lepiej niż wczoraj, a Johanne wyciągnęła zaraz jej szczotkę do włosów.
– Dzięki, mamo – mruknęła, biorąc od niej przedmiot. – Pewnie wyglądam gorzej niż pokój Marry w jej trzynaste urodziny.
Zaśmiały się obie.
– Jak się czujesz? – zapytała, podając jej dodatkowo bułkę z domowym dżemem śliwkowym. Maggie zamiast myśleć o swoim wyglądzie, wolała coś zjeść. Chwyciła od niej gwałtownie bułkę, posyłając wdzięczne spojrzenie. Połknęła duży kawałek pieczywa, odpowiadając gestem dłoni, że dobrze. Johanne spadł kamień z serca i uścisnęła blondynkę delikatnie przeczesując dłońmi jej końcówki złocistych włosów. Roxan znalazła się zaraz naprzeciw nich z torbą ubrań zapewne dla uszkodzonej kuzynki.
– Mam dla Ciebie ciuchy, Meg. Ubierz się i idziemy do lekarza sprawdzić twój stan – uśmiechnęła się promiennie.
– Zdejmą mi ten bandaż? – uniosła z nadzieją w głosie, brwi kończąc swoją bułkę. Roxan cicho się zaśmiała.
– I pewnie nałożą nowy – mruknęła najciszej, jednak blondynka usłyszała to i posłała jej zabójcze spojrzenie. Gdy tylko uczesała się w wysoki kucyk, ubrana znalazła się na korytarzu, na którym czekał osobiście Jacob, Harry, James i Austin. Harry uśmiechnął się do niej czule i pocałował (chociaż niepewnie) jej różowiutki policzek, przytulając mocno. Zaraz potem uścisnęła Jacoba oraz Austina, który specjalnie pofatygował się z przyjściem do niej w odwiedziny. Wprawdzie była to jego praca, ale strasznie lubił tą siedemnastoletnią ślicznotkę. James stał, patrząc na nią surowym spojrzeniem, a już na pewno był zniesmaczony, gdy zielonooki starał zapewnić się jej się komfort w swoich ramionach. Żeby pewnie też się do niego uśmiechnęła. Pielęgniarka poprowadziła ją jak i zarówno rodziców blondynki prosto do gabinetu doktora. Oczywiście, że Maggie nie była zachwycona jego obecnością, ale z racji, że to wciąż jej ojciec musiała w pewnej chwili zacisnąć zęby i ugryźć się w język. Doktor uśmiechnął się na widok pacjentki, po czym nakazał usiąść na fotelu. Sprawdził dokładnie jej tętno, zmienił bandaż i sprawdził śpiące jeszcze oczy.
– Nie widzę żadnych niepokojących rzeczy, a bandaż może państwo ściągnąć jutro, ale proszę jej nie męczyć.
Rodzice kiwnęli głowami.
– I następnym razem, panno Blue uważaj na schodach, bo  może Ci się nie poszczęścić – uśmiechnął się, a następnie James i Maggie wyszli z gabinetu razem. Blondynka nie czuła się zbyt dobrze w jego towarzystwie. Podciągnęła rękawy na czubki swoich palców u rąk i przyśpieszyła kroku ku kuzynce i Jacobowi. Harry znów ją przytulił, chwytając jej rękę. Maggie nie zamierzała się opierać, ale poczuła się przy nim już tak inaczej niż chciała. O Selenie nie zamierzała wspominać już teraz. Przy ojcu i nim. Dla niej byłoby to już za dużo.
– Jak się czujesz? – spytał nieśmiało loczek.
– W miarę.
Dogoniła ich Johanne, która miała przy uchu telefon, rozmawiając zapewne z Pattie, informując ją o zdrowiu Maggie. Wszyscy zaraz wyszli z budynku, niestety paparazzi zaczęli pytać o stan. Harry trzymał ją mocno za prawy nadgarstek, szybko biegnąc w stronę czarnego jeepa Austina. Zabawnie to wyglądało. Jakby uciekali przed jakimś drapieżnikiem, a z przodu biegł szybciej niż Struś Pędziwiatr; Austin. Wchodząc do środka, usadowili się wszyscy prócz Jamesa, który przyjechał tutaj swoim mercedesem.
Przejechali przez pół miasta, jednak Harry musiał opuścić ich przed lotniskiem. Nie było to zbyt namiętne pożegnanie, bo dziewczyna nie miała na nie ochoty. Chociaż przywitała się z Zaynem oraz Niallem, który wiedząc co się stało, mocno ją przytulił. Harry wiedział jak parszywie się zachował i nawet nie musiał udawać głupiego, że jest inaczej. Maggie jest dobrą osobą i bardzo jej na nim zależy, więc nie może ot tak skreślić go z życia. Wracając do domu, zupełnie się nie odzywała. Zaraz po wyjściu z samochodu, od razu chciała rozłożyć się na kanapie lub łóżku i poszperać w Internecie na temat tego co odkryła. Roxan planowała z nią porozmawiać, ale za każdym razem to nie wychodziło, iż dziewczyna była coraz bardziej zamknięta w sobie. Im bardziej źle było, tym bardziej ją traciła. Tak jak Johanne, Justin, czy Harry. Jacob chwycił dłoń swojej narzeczonej i ucałował, po czym weszli we trójkę do środka.
W domu, Pattie tylko stała, jakby modliła się nad nimi. Zauważyła przechodzącą przez kuchnię, blondynkę. Odchrząknęła stanowczo.
– Jak się czujesz? – spytała troskliwym głosem. Maggie wywróciła oczami, słysząc to już chyba po raz setny raz. – Martwię się, bo ostatnio przebywasz zupełnie odcięta od nas wszystkich.
– Mam swoje sprawy – mruknęła, spuszczając głowę. Pattie wtuliła jej głowę do swojego ramienia. Tak tęskniła za tym czułym uściskiem. Traktowała ją jak własną córkę, którą darzy ogromnym zaufaniem, wiedząc kto tak naprawdę pomógł jej synowi w trudnych chwilach, mimo że teraz go rani.
– Ale spróbuj z nami o tym porozmawiać. Wiesz, że służymy pomocą – powiedziała.
Maggie skinęła głową.
– Mogłabym pójść na górę? – spytała ironicznie, robiąc skwaszoną minę. Najlepiej byłoby dla niej wrócić do siebie, ale raniła wszystkich wokół, którzy się martwią. Pattie z niechęcią kiwnęła głową, a ona biorąc czerwone jabłko, od razu skierowała się ku schodom. Myślała, że w domu będzie Justin, ale go nie zastała w jego pokoju. Zdziwiona, nawet nie zaczęła myśleć gdzie jest, ponieważ o czym innym zaczęła się zastanawiać. Gdy tylko usiadła na łóżku, biorąc do ust kawałki jabłka, włączyła laptopa. Sprawdzić chciała coś więcej na temat tej katastrofy. Gdzieś ją prowadzić musiało. Minęło więcej czasu niż jej się to zdawało. Niestety nic innego nie mogła znaleźć, iż informacje były tym samym co przeczytała w szpitalu. Ramię bolało, ale ujdzie z tym w szybkim tempie. Wtedy musiał ktoś zadzwonić. Odskoczyła od miejsca, poszukując po kieszeniach swój przeczący telefon. Znalazłszy odebrała w ostatniej chwili.
– Słucham Cię Scott? – westchnęła.
– Jak się czujesz? Dowiedziałem się, że miałaś wypadek na schodach – powiedział zmartwiony. Maggie znów wywróciła oczami.
– Lepiej, ale nie powiem, że najlepiej... – odpowiedziała z rozbawieniem w głosie.
– Justin jest gotowy na wyjazd do Japonii? – dopytał. Dziewczyna zmarszczyła czoło. Logiczne myślenie podpowiadało jej, iż w Japonii było trzęsienie ziemi i myśląc, że Justin miałby się tam zjawić, byłoby to wielkie ryzyko. Strach wielki, czy może nastąpić następne trzęsienie.
– Jak to? Przecież w Japonii było trzęsienie ziemi, nie może przecież...
– Uparł się żeby tam pojechać – wtrącił Scooter, ciężkim westchnięciem.
– To ryzyko, on nie może...! – wtedy sama nawet nie wypowiedziała się do końca, kręcąc głową.
– Powiedz to mu, ja go poparłem. To silny chłopak, niż Ci, z którymi pracowaliśmy – odpowiedział. – Jutro wyjeżdżamy, jeżeli spotkasz gdzieś wokół siebie, a na pewno tak będzie, przekaż mu, że jutro przyjedzie po niego Alfredo i Kenny.
– Dobrze, przekażę mu – westchnęła z lekka zszokowana, ale tak naprawdę była przerażona. Ramię zaczęło znowu boleć przez jej nerwy. Rozłączyli się, a ona głośno westchnęła jakby miała w tym momencie załamanie nerwowe. Wtedy usłyszała jego głos, który oddalał się. Miała okazję z nim porozmawiać i nie zważając na jakikolwiek ból, wybiegła z pokoju, kierując się ku niego. Złapała go tuż przy drzwiach od jego sypialni. Chłopak spojrzał na nią lekko zaskoczony, gdy tak gwałtownie na naskoczyła.
– Coś się stało? – zapytał, podnosząc brwi.
– Owszem się stało. – Skrzyżowała ręce na piersi, a Justin przybliżył się do niej.
– Mów.
– Zgłupiałeś do reszty?! – pisnęła. Justin teraz był zmylony jej zachowaniem. Zrobił tylko minę ze znakiem zapytania na twarzy, marszcząc czoło. – Jedziesz do Japonii, wiedząc co się tam stało i wiedząc co może się stać.
– Robię to, bo tamci ludzie potrzebują pomocy... – westchnął, napierając się jedną ręką o ścianę. Złapała się za swój lewy bark, patrząc mu prosto w oczy. Nawet sama nie wiedziała, że to robi, ale chciała przynajmniej dać mu do zrozumienia na co się naraża. I w tym momencie zaczęła się o niego bać. – Nawet nie proś mnie, bym zrezygnował z lotu. To nie da. To mój wybór, Meg.
– Nawet jeśli, ale ja... boję się o Ciebie...


„Ludzi tracimy codziennie, ale nie oznacza to, że będąc świadomym wyborów bliskich, mamy pozwolić na ich skazanie.”