piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 45

Zwierzenie

„Lżej może nie było mi mówić, ale za to lżej było mi się wypłakać na czyimś ramieniu.”


Przez całą drogę nie odzywali się do siebie ani słowem. Cała podróż minęła dosyć męcząca i długa. Nad ranem dotarli na lotnisko w Los Angeles, śpiący.
Na ulicach już nie było tyle samochodów ile mogłoby się wydawać, że są. Akurat dziś było wyjątkowo ciszej niż zazwyczaj w środku miasta, przez które przejeżdżali. Justin przeglądał swój telefon, szukając znowu coś w nim co zwróci jego uwagę. Zaś dziewczyna miała przymknięte oczy i powoli już zasypiała. Jednak Kenny nie zamierzał czekać aż się obudzi i z lekka szturchnął ją w ramię. Miała naprawdę już śpiące oczy i teraz wolałaby spać w samochodzie, w którym było przyjemnie ciepło. Austin wyciągnął jej walizkę z bagażnika i trąc zmęczone oczy, by nie upaść na ziemię jak worek ziemniaków i zasnąć pod samochodem.  Justin również wysiadł bez żadnych westchnień i kiedy wraz ze Scooterem udali się do środka, wszędzie było bardzo, ale to bardzo cicho, więc nie zamierzali przerywać takiej ukojnej ciszy. Postawiwszy walizki przy pół ściance, która prowadziła do salonu, oboje pożegnali się z nimi. Zamknęła drzwi na klucz, a potem odłożyła pod wycieraczką, jak to często ludzie robią. Ledwo odsunęła się od drzwi, a poczuła te same dłonie na swojej talii. Zakrył jej na chwilę usta dłonią, by nie zaczęła niepotrzebnie przerażona krzyczeć. Było ciemno, nie widziała jego twarzy, ale zauważyła jego sylwetkę, a raczej jego kontury. Tętno uspokoiło się, a już czuła jego ciepły oddech, który zbudził ją nagle, a chęć do spania odeszła w zapomnienie.
– Już spokojnie.
Odepchnęła raptownie jego rękę.
– Będzie spokojnie jak dasz mi pójść spać – szepnęła.
– Nie odpuszczę Ci – poczuła jego dłoń na swoim różowiutkim policzku, a jego twarz momentalnie się przybliżyła, że już zauważyła ten błysk w oku.
– Przepraszam, że Cię dołuję, ale chyba będziesz musiał – prychnęła, odchodząc od niego, jednak on wciąż stawiał na swoim. Był już nie do wytrzymania. Przytrzymał jej rękę i pociągnął do siebie.
– Nic nie muszę – mruknął. Przejechał ustami przez jej policzek powodując na jej skórze łaskotki, a następnie szepnął: – Dobranoc, Meg.
Puścił jej dłoń, a ona bez dalszego zastanowienia co powiedział, odeszła do pokoju, zamykając na klucz drzwi. Barkiem się o nie opierała, przejechała dłonią przez błękitną ścianę, odnalazłszy urządzenie, który mógł oświetlić cały pokój. Ściągnęła z siebie sweter, rzucając je na komodę, która stała obok. Weszła do łazienki, przemywając twarz, umywszy zęby, przebrała się w pidżamę, a potem jak posłuszne dziecko poszła spać. Wciąż czuła na ustach smak ust Justina, co sprawiało, że jej wargi drżały na samą myśl o jego pocałunkach. Na jej szczęście szybko zasnęła i już o tym nie myślała. Chciała zapomnieć wszystkie zaistniałe sytuacje z Harrym i Justinem, które raczej bolały ją bardzo. Jeden krzywdzi drugiego, a to nie jest przyjemny widok. Ta walka między nimi była bez sensu, więc po co dalej drążyć to. Nigdy ich nie zrozumie i raczej nie chciałaby wiedzieć dlaczego. Ale ich tłumaczenia są te same, mimo że dla niej to jest niedorzeczność.
Johanne siedziała już o wpół do siódmej rano z kawą w ręku ma tarasie i patrzyła jedynie na swoje bose stopy. Wciąż dręczyło ją to, iż jedyna najbliższa osoba zmarła. Minęło zaledwie kilka tygodni. To bardzo trudny okres stracić kogoś bliskiego, kogo znało się przez tyle lat. To takie dziwne, gdy ktoś odchodzi, tak nagle... bez słowa. Najgorsza myśl to było to, że jej własna córka cierpiała nawet bardziej niż ona. Nawet jeśli po niej tego nie widać. Było cicho, a tylko trzeszczały liście na drzewach i słychać było poranne dźwięki ptaków. Popiła łyk kawy, a jej ciemnobrązowe włosy leciały na wszystkie strony. Wiatr był przyjemnie chłodny, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. Wspomnienia gdy były razem zżyte również, były takie cudowne. Po tym gdy urodziła Maggie, zauważyła coś magicznego między babcią a wnuczką. Ten błysk w oku...
Przez dłuższą chwilę siedziała sama, gdy potem zasiadła obok niej w jasnoróżowym szlafroku w białe serduszka, blondynka. Obie miały ten sam dylemat i raczej obie chciały pozbyć się ciągłego martwienia, a już na pewno nie stać w miejscu ze spuszczoną głową. Czas by obie szczerze porozmawiały. Wciąż cisza między nimi, a Johanne podniosła kubek ku ustom i popiła duży łyk. Maggie schowała ręce do płytkich kieszeni i po chwili zwróciła wzrok ku swojej mamy. Oblizała wargi, biorąc głęboki wdech.
– Jak się czujesz? – spytała cicho z troskliwym tonem. Johanne wzruszyła ramionami.
– A ty jakbyś się czuła, gdybyś mnie straciła? – odpowiedziała pytaniem.
– Nawet tak nie mów – pokręciła lekko głową. Spuściła wzrok na drewnianą powierzchnię i zagryzła dolną wargę. – Też tak mam. Staram się jakoś pozbierać po ostatnich wydarzeniach, ale wierz mi nie jest mi łatwo.
– A komu by było... – westchnęła, biorąc kolejny łyk kawy. – Wiesz... cieszę się, że już jesteś w domu.
Uśmiechnęły się delikatnie do siebie. Maggie zamilkła na kilka chwil.
– Powiedz mi tak szczerze... kiedy byłyśmy w Polsce, powiedziałaś mi, że Pattie przyjeżdża, prawda?
– Mhm...
– Przyjechała tylko dlatego, że ty jej powiedziałaś o tym, że wyjechałyśmy? – dopytała.
– Zadzwoniła do mnie i powiedziała, że Justin prosił, żeby przyjechali, bo musiał z tobą porozmawiać. Pattie jest dla mnie jak siostra, zrozum. Nie chciałam jej okłamywać, chociaż wiedziałam, że ty na tym ucierpisz i za to Cię przepraszam – powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy.
– Nie masz za co. Nie powinnam Cię w sumie mieszać do tego co kroi się między mną a Justinem – dodała, nie patrząc na rodzicielkę. Patrzyła raczej przed siebie, na zielone drzewa, które przykuły jej uwagę.
– Masz siedemnaście lat... jestem twoją matką i nie chcę byś cierpiała. Wiesz, że możesz zawsze poprosić mnie o pomoc.
– Wiem – kiwnęła irracjonalnie głową. – Szkoda tylko, że wcześniej o tym nie pomyślałam.
– Lepiej późno niż wcale – zaśmiała się pod nosem, biorąc ostatnie łyki kawy, odłożywszy potem kubek na drewniany, kwadratowy stolik. – Widzę, że coś Cię trapi. Mów.
Maggie milczała przez dłuższe sekundy, jakby dusiła w sobie słowa, te które chciały ujrzeć światło dzienne, ale ona nie pozwalała im na to. Połknęła głośno ślinę.
– Miałaś kiedyś sny? Ale takie realistyczne?
Odwróciła ku niej wzrok.
– Dlaczego pytasz? – zmarszczyła czoło.
– Bo – przymknęła delikatnie oczy, biorąc głębokie wdechy – miewam sny, które są okropne.
– Opowiedz... – położyła dłoń na jej ramieniu, a ona wzdrygnęła się, trzepocząc swoimi długimi i gęstymi rzęsami.
– Ja... w nich... umieram. – na słowo umieram zadrżała. – Słyszę... krzyki... płacz dziecka i śmiech. Ktoś szepcze.
Johanne przeraziła się na to co mówi córka. Spuściła wzrok.
– Zaczęło się to dzień przed śmiercią babci – powiedziała drżącym głosem. – Ja czuję to co się w nich dzieje.
– Somnambulizm?* – skrzywiła usta, a Maggie spuściła momentalnie głowę. – Koszmary?
Maggie wciąż milczała i słuchała dalszych różnych diagnoz matki, ale żadna jednak nie była na tyle określająca co się dzieje. Jedynie te dwie pierwsze wymienione.
Ich rozmowę przerwała Pattie, która po chwili wstała i przytuliła przyjaciółkę oraz dziewczynę, która nagle opuściła taras, idąc ku schodom. Wiedziała, że raczej nie pomoże przy tym jej mama, ale mogła przynajmniej z nią porozmawiać, posłuchać co ma na ten temat do powiedzenia. Wpadając do pokoju, ściągnęła szlafrok, następnie biorąc świeże rzeczy, idąc do łazienki. Przekonywał ją bardziej somnambulizm, iż to mogło dziać się za każdym razem gdy śniła. Był jeden wyjątek, który wykluczał tę chorobę. Słowa wypowiadane w tym śnie, pozostawały w jej głowie, a właśnie przy sennowłóctwie, zapomina je się. Zaczęła się bardziej pogrążać w zamyśleniach, ale oprzytomniała gwałtownie i skończyła poranne czynności w łazience. Ubrana, wróciła na dół, a tam zobaczyła te same ciemne włosy, sylwetkę klepsydry – Roxan, ale nie samą.
Mężczyzna miał prawie dwa metry, miał czarne jak smoła włosy, fryzurę postawioną na żelu oraz wyglądał jak model. Miał wąskie i chudziutkie usta, oraz niebiańsko niebieskie oczy. Uśmiechał się bardzo przyjaźnie nastawiony, a Roxan ostatni raz przytulała Justina. Zdezorientowana patrzyła na każdego obecnego w salonie. Kuzynka widząc Maggie, niespodziewanie przytuliła ją. Jedynie co ją ciekawiło to, że nie jest sama. Była bardzo zaskoczona.
– Cześć ślicznotko – pocałowała ją w policzek. – Poznaj mojego nowego narzeczonego.
Blondynka otworzyła szeroko oczy i zaniemówiła to co właśnie powiedziała. Justin na to słowo sam do siebie się uśmiechnął.
Narzeczonego? – wydukała. – To już?
Zaśmiali się we dwoje.
– Jestem Jacob, miło mi Cię w końcu poznać. Roxan dużo o tobie mówiła – przysunął w jej stronę swoją męską dłoń, a ona niepewnie ją uścisnęła. – Nawet się nie przedstawiaj, wiem kim dokładnie jesteś. Wysoka, złociste włosy, kakaowe oczy, uparty charakter i dziewczyna Harry’ego Stylesa... Maggie Blue.
– Jesteś z FBI? – wymruczała, udając teatralne przerażenie. Wybuchli gromkim śmiechem, a szczególnie brunet, ukazując swój szereg bialutkich zębów.
– Jestem zawodowym modelem – skinął głową.
– A nie koszykarzem?
Znów się zaśmiał, kręcąc głową.
– Nie.
– Szkoda, bo Justin lubi grać w kosza i miałby równego sobie przeciwnika – delikatnie się uśmiechnęła, spuszczając głowę.
– Nikt nie mówi, że nie umiem grać – wzruszył ramionami, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.
– Dobra, niech chłopaki idą zająć się sobą, bo my, dziewczyny musimy porozmawiać – uśmiechnęła się z ironią Roxan, pchając Jacoba na taras razem z Justinem. Śmiali się jak najęci. Maggie śmiała się pod nosem, widząc co robi jej najdroższa kuzynka. Było to wręcz infantylne, lecz czasami trzeba być bardziej komicznym niż zwykle.
Rozmowy były na temat ślubu, do których zamierzała się już szykować cała rodzina. Oczywiście, iż Roxan za wszelką cenę chciała namówić Maggie do pomocy wybrania sukni, ta odmówiła, mówiąc, że nie nadaje się na panienkę do pomocy pannie młodej, gdyż do tego nadają się dwie znajome osoby Maggie. Marry i Jessica były idealne do wyborów, choć często się sprzeczały. Gustowały w nietanich sklepach oraz bardzo lubiły szykowne i eleganckie sukienki. Justin miał zostać wróżbitą. Sądząc, że ślub miał odbyć się już za trzy miesiące trochę przeraziło to dziewczynę, a sama nie wiedziała dlaczego. Miał się odbyć dwa dni po urodzinach Roxan. Spieszno im było? Godziny mijały, blondynka siedziała zamyślona, gdy trójka kobiet przeglądała katalog z sukniami ślubnymi.
– Może zajdziemy we czwórkę do centrum po nowe rzeczy? –spytała nagle Roxan. – Chłopaki poszliby do sklepów sportowych, a my same pójdziemy do butiku, co ty na to, Meg?
Dopiero dziesięć sekund potem ocknęła się z zamyśleń.
– Hm...?
Brunetka wywróciła teatralnie oczami.
– Och, no chodź.
Pociągnęła ją gwałtownie za ramię, prosto na taras gdzie byli chłopcy. Od razu się zgodzili. Roxan uważała, że lepiej będzie tak dla niej. Blondynka nie była jednak przekonana do tych pomysłów. Wolałaby zostać w domu, ale może powinna odciąć się od tej samotności i spędzić trochę wspólnie czas. Roxan nie często widywała, a za każdym razem gdy się widziały, nie traciły czasu na milczenie, tylko mówiły zawsze wszystko sobie. Zwierzały się. Żeby tylko to powróciło tak jak przedtem...
Przez całą drogę zastanawiała się nad tym i owym. Justin spoglądał na nią troskliwym, zarazem ciepłym wzrokiem. Zauważył, że już od samego początku była taka najmniej chętna do tego bagna, które ciągnie ją w tym momencie Roxan. Jacob i Justin bardzo się polubili, mają wspólne zainteresowana, a jak najbardziej koszykówka. Jacob zaparkował na parkingu gdzie roiło się od samochodów i nie łatwo było znaleźć odpowiednie miejsce. Kierując się w stronę wejścia do centrum handlowego, paru paparazzich zauważyli z oddali, którzy robili im niepotrzebnie zdjęcia. Roxan ucałowała swojego chłopaka w policzek, który przerzucił ramię, kładąc na prawy bark nadgarstek. Lekko się uśmiechnęła, rozglądając się wokół samochodów. Przykuł uwagę jeden biały Lamborghini, który był od razu z prawej strony na widoku. W środku była brunetka. Widziała jak trzymała ręce na kierownicy i poczuła się sama osaczona. Nie traciła kontaktu wzrokowego z tym oto samochodem, a dopiero teraz spostrzegła twarz Seleny w samochodzie. Rozmawiała przez telefon. Nigdy jej nie poznała, ale wiedziała kim była dla Justina. Chciała odrzucić tą myśl, ale ona przychodziła automatycznie... Postanowiła popytać w odpowiednim czasie, chłopaka o co tak naprawdę poszło. Dlaczego tak nagle przerzucił się z Gomez na jej kuzynkę. To był jak jeden wielki znak zapytania dla Roxan.


„We trójkę stali jak na wojnie. Jakby byli politykami, którzy walczyli o wolność, a stawką byłam ja.”

*Somnambulizm; inaczej lunatykowanie