piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 44

Sprawy rodzinne

„Powroty, których nie chcę powrotu...”


Tracąc kontrolę możemy zdziałać naprawdę dziwne, zarazem straszne rzeczy. Zazdrość prowadzi do tego samego nawet jeżeli tego nie chcemy. Byciem zapatrzonym – tak samo...
Jest wiele powodów, dla którego sztuką jest się kontrolować nawet gdy ma się bzika na czymś lub na kimś...
Cały wieczór nie był taki idealny jaki miał być. Zamieszki i okaleczenie Kanadyjczyka w holu stał się popularnym skandalem na Internecie w ciągu kilku godzin. Ślady krwi ciężko zostały zmyte. Zbite lustro, które kawałki leżały na ziemię, zostało wymienione, ale z wysokim odszkodowaniem dla hotelu. Dziewczyna czuła się wystarczająco upokorzona, by zabić się na miejscu. Jej uczucia stały się mieszane do jednego jak i drugiego. Nie lubiła tego, chciała być pewna na sto procent, że kocha tylko jednego, ale dzień cały sprawił, że uczucia stały się jeszcze bardziej płytsze niż powinny. Po długich rozmyślaniach, zamierzała pójść do Niego. Iż czuła się winna wszystkiemu, chciała go przeprosić.
Cicho przeszła przez swój pokój na koniec korytarza i w lewo, ujrzawszy pokój, w którym znajdował się Justin. Niewinnie i drżącą ręką zapukała, jakby drzwi były zrobione ze szkła, które zaraz miały się zbić. Ugryzła się w język i delikatnie rozszerzyła drzwi, widząc kawałek pokoju. Jej serce biło młotem, jeszcze bardziej się bała. Połknęła głośno ślinę, a potem otworzyła jeszcze szerzej drzwi. Na skrawku pościelonego łóżka, siedział z nagim torsem chłopak, który wycierał krew spływającą mu z tyłu głowy. Usłyszała jak zaciska zęby i pięść z bólu. Podeszła do niego cicho – na palcach – po czym weszła do jego łazienki, nie zważając na to, że jest zdziwiony jej byciem. Wyciągnęła z dolnej szafki, bandaż i wodę utlenioną. Delikatnie uśmiechnęła się, schylając głowę.
– Co tu robisz? – zapytał zmęczonym głosem, nie odrywając od niej wzroku. Nic nie odpowiedziała, tylko schyliła jego głowę do przodu, zapaliła lampkę i opatrzyła ranę. Na jego szczęście nie znalazły się w nim maluteńkie odłamki szkła, tylko dość zgłębioną, rozciętą ranę. Milczeli przez chwilę, aż potem powiedziała:
– Będziesz musiał iść do lekarza zaszyć ranę.
– Ty to zrób – oznajmił, unosząc kąciki swoich ust. Zdziwiła się i znieruchomiała jak kamień.
– Nie wiem, czy będę w stanie – odpowiedziała przestraszona, wytrzeszczając oczy.
– Ufam Ci – szepnął.
Wzięła kilka głębokich oddechów, idąc po nić do apteczki, a potem Justin złapał ją za skrawek jej białej podkoszulki i mocno ją gniótł, gdy ona starała się jak najdelikatniej zaszyć jego paskudne rany. Wielokrotnie sykał z bólu i przycisnął głowę do jej klatki piersiowej. Po karku spływały kropelki krwi, które na końcu otarła. Trzymała go za kark i oczyściła to co zostawiło ślady. Justin poczuł ulgę, gdy rana została opatrzona przez osobę, której ufa bezgranicznie, i która umie zrobić tyle dobrego. Popatrzył na nią wdzięcznie i się uśmiechnął. Sama bała się, że gdzieś popełniła błąd, więc co chwilę sprawdzała czy wszystko jest w porządku. Szatyn wziął głęboki oddech.
– Po co przyszłaś? – spytał, odrobinę marszcząc czoło. Ugryzła się w zewnętrzną część policzka i usiadła obok niego, zniżając wzrok.
– Chciałam Cię przeprosić za niego – popatrzył na nią z lekkim niedowierzaniem, czując się trochę uszczęśliwiony słysząc przeprosiny. Chociaż był świadomy tego, że niczemu nie zawiniła i chciał ją uświadomić, że nie powinna się martwić rzeczami, którymi ona nie zrobiła najmniejszej krzywdy. – Za to co wydarzyło się w holu... nie sądziłam, że tak postąpi.
– Nikt się tego nie spodziewał, a już na pewno moja głowa – zaśmiał się. Zagryzła wargę i nieśmiało na niego popatrzyła.
– Nie wiem co ja takiego mam w sobie, co go tak prowokuje byciem złym – mruknęła, a Justin po chwili podniósł jej podbródek i cicho zaśmiał się pod nosem. Maggie to zdziwiło i trochę wystraszyło.
– Ja mu się w sumie nie dziwię... – odparł – podobasz nam się obu, ale tylko ja mogę dotykać Cię w sposób, w który powinnaś drżeć.
Przybliżył się momentalnie, a ona czuła jego miętowy oddech na całym swoim ciele, chociaż nie jeździł ustami w niewiadome kierunki. Na jej ciele powstała gęsia skórka, a wzdłuż jej pleców przeszedł dziwny, ciepły dreszcz, zarazem zimny. Jego usta jak magnes znalazły się na jej ustach, muskając je z rozkoszą. Rękami próbowała się odsunąć, ale chwycił ją w biodrach i usadowił na swoich kolanach. Nie odsuwał się, tylko przywarł ją jeszcze bliżej siebie. Wiedziała, że źle robi, ale potrzebowała czułości i czyjejś bliskości. W pewnej chwili wahała się z uczuciami. Miała teraz huśtawkę, która bujała się w jedną i drugą stronę. Jedna wyższa, druga niższa, i tak na zmianę. Jego ciepłe dłonie ściskały ją, powodując w niej drgania i gęsią skórkę. Tętno chłopaka nie mogło wytrzymać. Z trudnością starał się być delikatny, słodki, czuły zarazem. Chciał więcej. Przesunął się wraz z nią bardziej w środek skromnego, lecz dużego łóżka, ale nie przerywając pocałunku, chciał poczuć jej reakcję. Nie wiedział co się dzieje, ona była w podobnej sytuacji. Co dalej? Delikatnie obrócił ją, wciąż mając ją jak najbliżej. Nie opierała mu się, ale wciąż był niepewny. Delikatnie odsunęła się, czując jaka temperatura powstaje na jego ciele. Wystraszyła się, a potem poczuła na palcach jego krew. Ich oddech stawał się płytszy, brakowało im powietrza. Jedyną rzeczą, o której chciał myśleć to tylko to, że ich związku jest koniec, ale poczułby się tak samo winny jak ona, gdy niepotrzebnie zwaliła winę na siebie, przez to że Harry zaatakował go z wielką brutalnością i zrobił mu jednocześnie krzywdę. Chciałby mieć ją chociaż tego wieczoru obok siebie, ale to było jak cud z nieba. Tęsknił za smakiem jej ust, tak bardzo lubił czule to robić, a nie z przymusu kiedy tak naprawdę nie może. Nigdy nie przypuszczałby, że kiedykolwiek poczuje się tak niej spragniony. To znaczy, nigdy nie czuł się tak tym spragniony. Za każdym razem chciał dwa razy więcej, ale nie wiedział, czy to udzieli się również jej. Bez przerwy uciekała. Irytowało go to, ale bardzo go to przyciągało zarazem... jak magnes.
Jego pocałunki stały się bardziej agresywniejsze niż powinny, a ona już pewna, że źle robi, położyła dłonie na jego klatce piersiowej i go od siebie odsuwała. Ich pocałunki zostały przerwane, ale stykali się czołami, a on popatrzył ze smakiem na jej szyję.
– Będę mądrzejsza i przestańmy robić coś czego nie powinniśmy – wzięła głęboki oddech, wstając niespodziewanie. Skierowała się do wyjścia bez żadnych dodatkowych słów, ale Justin najwyraźniej nie chciał tego tak skończyć. Chciał jej podziękować... chciał jeszcze czuć jej bliskość, którą tak bardzo pragnął.
– Skąd wiesz, że to niemądre? Zgadnij lepiej jak się czułem, gdy tylko dotknąłem twoich warg – szepnął w jej usta, chcąc zrobić to jeszcze raz. Dotknął opuszkami palców jej różowiutkiego policzka i przejechał po nim kciukiem. Wyglądało to dość teatralnie, ale nie było tego tak widać po ich minach. Irracjonalnie popatrzyła w jego oczy, a od tego wręcz chciała uciec. Zawsze lubiła jego kolor oczu, patrząc na niego, patrzyła jak na własne odbicie, ale stęskniła się za tym starym, przyjaznym widokiem, który zmieniał się z dnia na dzień. – Poczułem się jak w niebie. Dziękuję Ci za wspaniale spędzony dzień w studiu, dziękuję Ci za opatrzenie rany... dziękuję Ci za wszystko co w życiu dla mnie zrobiłaś. Zrozum w końcu, że kocham Cię, że chciałbym byś ufała mi jak kiedyś, bo twoja wiara we mnie jest na tyle silna, bym wtedy był silny, czuł że żyję... Ty nawet nie wiesz jaka jest ta silna więź, która nas łączy.
– Poprawka, Justin... łączyła – oznajmiła już szorstko, odpychając go raptownie od siebie. – To co było, nie wróci, bo ty okłamujesz każdego dookoła i również siebie. Wiesz jaka jest rzeczywistość i nie myl się co do tego co jest.
Jego słowa, które wypowiedział, przypomniała sobie obietnicę, matki Harry’ego, którą od tamtego dnia, traktowała jak święte przykazanie. Uczucie do Harry’ego nie zmieniłoby nawet gdyby go zabił, ale Harry nie byłby do tego zdolny, gdyby nie wiedział co się wokół nich dzieje. Nie zrobiłby Justinowi krzywdy, bo by go w ogóle nie znał... bo by go nigdy nie spotkał. Ale dzięki właśnie Justinowi, zetknęli się w Londynie, a od razu coś ich połączyło.
– Odpowiedz mi na jedno banalne pytanie... Czy kiedy Cię pocałowałem poczułaś się wyjątkowa?
Głośno połknęła ślinę. Ugryzła się w język, milczała jak zaklęta, patrzyła na niego tępo, a on szukał w niej odpowiedzi, ale i tak ją znał. Chciał to usłyszeć z jej malinowych ust, chciał po prostu usłyszeć prawdę. Każda sekunda jej milczenia sprawiała, że chciałby odpowiedzieć za nią, ale nie tego oczekiwał. Atmosfera między nimi stała się gęsta i taka chwiejna. Chciałaby już wrócić do siebie bez odpowiedzi, ale nie dałby jej spokoju, gdyby nie odpowiedziała i dalej łudziłby się tym co tylko ślina na język mu przyniesie. Walczyłby dalej jak głupi i zamiast mieć od niego spokoju sama robi sobie piekło. Dalej daje mu niepotrzebne nadzieje, będąc sama głupia i oszukuje nawet siebie. Chwiała się, nigdy taka nie była i to w sobie nienawidziła. Pojawiła się w niej niepewność po wyjeździe Justina z Kanady, potem to już tylko same problemy i samotność. Chłopak nie wytrzymał tej ciszy, powoli zaczął się niecierpliwić, a ona wciąż stała jakby zaraz miała zapuścić korzenie w podłogę. No i się stało: Nic nie odpowiedziała i opuściła pokój, nawet nie mówiąc głupiego „dobranoc”. Justin zawahał się pójść za nią i tylko zrezygnowany, wypuścił głośno powietrze. Poszedł do łazienki, schowawszy do apteczki bandaż, nić i wodę utlenioną, a zużyte rzeczy wyrzucił do kosza. Spojrzał w swoje odbicie w lustrze i dotknął swoją świeżą, opatrzoną ranę, która wciąż w sumie bolała. Miał prawie tam niewidoczne zaszycia, zrobiła mu to naprawdę delikatnie i tak by w ogóle nic nie poczuł. Włosy miał potargane, innymi słowem miał na głowie nieład. Oblizał usta, biorąc głęboki oddech, po czym postanowił wziąć szybki prysznic, który pomoże mu dokładnie oczyścić głowę.
Maggie patrzyła na jeszcze swoje palce, które były od jego krwi, gdy szyła mu delikatnie głowę. Podeszła do łazienki i przemyła brudne ręce. W głowie  mąciła jej się  obietnica mamy Harry’ego, ale mieszała się również z tym, co on sam obiecał i co dzisiaj zrobił. Zrobiwszy porządek w łazience i w pokoju, zauważywszy która godzina, oznajmiła, że należy już pójść spać, iż jutro będzie ciężki dzień prób i dwa koncerty przez dwa dni. Musiała skończyć dopracowywać piosenkę, którą już prawie skończyła z Justinem, ale teraz jakby to nie miało już najmniejszego sensu dokańczać tego, ale cóż... musiała. Co zaczęto, trzeba skończyć, chociaż wciąż miała nadzieję, że da jej w końcu spokój. Nadzieja była niewielka, ale liczyła się każda pozytywna myśl na ten temat. Ułożyła się wygodnie na delikatnej pościeli i zgasiwszy światło, odpłynęła do krainy Morfeusza.
Całą noc, Nowy Jork tętnił życiem jak i wczesnym rankiem. Ludzie szykowali się do pracy, a jako pierwszy na nogach był Liam, który zaczął budzić każdego po kolei, prócz Maggie i Justina. Sądził, że lepiej powinni oboje odpocząć po zajściu na holu, ale Harry’emu raczej nie zamierzał odpuścić. Postanowił z Zaynem i Louisem dać mu wycisk na próbach oraz nie popuszczą na koncercie. Teraz śniadanie wyglądało zupełnie inaczej. Po zbudzeniu dziewczyny, odświeżona i ubrana w białe spodnie khaki, zwiewną beżową tunikę i półbuty, udała się do stoliku, w którym siedział jedynie Austin i Niall. Justin osobno wraz ze Scooterem i Kennym, a osobno Paul i całe One Direction. Co jakiś czas we trójkę patrzyli na siebie w nierównym czasie. Justin popatrzył raz na Harry’ego, który często obserwował ją i czy przypadkiem nie spogląda na Bieber’a. Nawet niczego nie podejrzewał, a ona po prostu już wkurzona, przestała zwracać uwagę na każdego z nich, ponieważ w pewnym momencie, poczuła jak rozpętali między sobą wojnę. Po śniadaniu, Justin udał się do studia, w którym zaczął pracować z Boyz II Men, którzy mieli pół dnia wolnego i mogli razem skorzystać na tworzeniu. Cały zespół wraz z nią udali się na salę prób, gdzie mogli odbywać kolejne nauki śpiewu i spędzić czas na ćwiczeniu. Tak jak chłopcy planowali, dali Harry’emu wycisk i za każdym razem starali się zachować profesjonalnie. On patrzył większość czasu na nią, jak brzdąka na gitarze i stara się cokolwiek zagrać. Niall był przy niej, przez co czuła się lepiej. Nie mogła jednak zapomnieć o tej słodkiej piosence, którą jeszcze wczoraj od nowa pisała. Harry najwidoczniej się domyślił lub jakimś cudem dowiedział o duecie. Przerażał ją z każdą chwilą, ale w sumie odciągnąć się od niego nie potrafiła. Każdy jego krok potrafił doprowadzić ją do obłędu, ale jednocześnie odpychała go jego gwałtowna adrenalina, którą w sobie miał przez co nie umiała się z nim porozumieć w pewien sposób. Okazywał, że ją kocha, ale raniąc ją i głowę Justina. Lekkomyślnie traktował rady jej oraz swoją zdolność potrafienia do zabicia, ale nie wierzyła, żeby przyczynił się do czegoś takiego.
Do wieczora musieli czekać na koncert, który miał mieć miejsce w jednym z największych aren. Był to sukces dla One Direction w tak szybkim czasie, ale to w sumie zasługa Maggie. Pojawiła się tylko dwa razy na ich koncercie, gdy potem magia prysła i znów wrócili do hotelu, czekając na jutrzejszy spektakl w jednym z teatrów na Broadway’u. Najwięcej miejsc zajmował teatr, który potrafił zmieścić ponad trzysta tysięcy osób. I tak w sumie to nie było mało. Scena była zrobiona z ciemnego drewna i został ładnie zbudowany w skromnym miejscu. Justin już się nie odzywał, wolałby nie ryzykować, ale i tak wciąż czuł smak jej ust na swoich ustach. Tego dnia gdy mieli koncert w teatrze, postanowił pójść i ją zobaczyć z widowni dla VIPÓW. I tak też się stało. Był na całym ich koncercie i oglądał ich z ukrycia. Jednak pojawiwszy się Maggie, uśmiechnął się momentalnie i przypomniał sobie ją jako małą, słodką i niewinną dziewczynkę, którą bez pamięci pokochał jako swoją... Zachwycali się nią wszyscy dookoła, ale ten uśmiech momentalnie zniknął gdy znikąd pojawił się Harry, starając się jak najlepiej to zaśpiewać... tak prawdziwie jak chciał. Zauważył na jej twarzy ukrytą niechęć, którą naprawdę chciała ukryć, iż wolałaby nie zobaczyć niepokoju na twarzy fanów One Direction. I oto piosenka zabrzmiała głośniej, a tekst był jak najbardziej prawdziwy. Były w niej podziękowania i ukryte ich wspólne uczucia. Nie przestawał i tak się zachwycać. Zamienili się rolami – zamiast ona popatrzeć jak on dokonuje wielkiego sukcesu, on teraz patrzy z góry na nią i z uśmiechem przyglądać się, jak zdobywa coś co jej się należy. Jego uczucia były prawdziwe, tylko chciałby żeby ona w to wierzyła...
Dwa dni potem, postanowili zrobić sobie kilka dni odpoczynku. Zayn, Liam, Louis i Niall stęsknili się za rodziną, nawet Maggie, Justin i Harry, którzy też mieli dość jak na te kilka dni. Powinni od siebie odpocząć, to ważne. Czasem nie powinno wisieć się na kimś i patrzeć jakby był jego oczkiem w głowie, chociaż w oczach Harry’ego, Maggie znaczyła dla niego mnóstwo. Była jak klejnot, którego nie chciał ani oddać czy też sprzedać. Wolałby mieć ją tylko na własność tak samo jak Justin. Traktowali ją jak przedmiot, ale wiedzieli, że ma uczucia, ale zapominali o tym gdy tylko widzieli jak jeden z nich miał ją w swoich objęciach. Osobnym odrzutowcem mieli odlecieć, a ona ciągle przytulała czwórkę niemożliwie kochanych chłopaków.
– Kocham was chłopaki – powiedziała tuląc ich ostatni raz. Niall indywidualnie ją mocno przytulił i delikatnie uniósł do góry.
– My Ciebie też, Meg – westchnął ciężko, wtulając twarz w jej ramię. – Postaramy się porozmawiać z nim co robi źle, ale największy wpływ na niego ma Louis, więc to on powinien z nim solidnie pomówić.
– Będę mu bardzo wdzięczna.
Uśmiechnął się.
– Pilnuj się w L.A. – musnął jej czoło po przyjacielsku, a potem pożegnawszy się, zasiadła w odrzutowcu jak grzeczna dziewczynka. Siedziała i patrzyła jak oni wchodzą do swojego samolotu, a potem odlatują. Już za nimi tęskniła. Poczuła dłoń na swoim prawym udzie. Odwróciła głowę i ujrzała twarz Justina, który przybliżył usta do jej ucha.
– Czekam wciąż na twoją odpowiedź – szepnął.
– Nadzieja, która wciąż w tobie drzemie powinna już dawno odejść w zapomnienie – odparła, odpychając jego dłoń. – Tak jak wtedy kiedy wyjechałeś i zupełnie o mnie zapomniałeś...
– Nigdy.


„Powrót chwiejnych uczuć sprawia, że znowu nie myślę trzeźwo.”