Straty
„Będąc
tam gdzie jest moje miejsce, uśmiecham się. Teraz zrobiło się szaro i dziwnie.
Ten uśmiech znikł... a wszyscy, których kocham, odeszli wraz ze mną.”
– Maggie! – zawołał ktoś za mną. Moje oczy były
takie ciężkie jakby ważyły tonę. Nie wiem czy właśnie się unoszę, czy wciąż
leżę bezruchu. Nie umiem tego opisać. Spać mi się chce. Widzę ją. Osobę, która
była przy mnie. Jej uśmiech jest zawsze małą nadzieją na lepsze jutro. Czyżbym
odchodziła?
Widzę przed sobą białe niebo. Nie czułam chłodu...
nic nie czułam. Wokół mnie drzewa bez liści, takie szare. Idę bez żadnych
skrupułów do przodu. Rozglądam się. Nie wiem czy teraz panował na mojej twarzy
uśmiech. Nie czułam nawet jak idę. Widzę coś czerwonego. Nie czuję, ale widzę
jak biegnę. To wydawało się dziwne. Tak jakbym teraz po prostu poruszała się,
myśląc i chcąc bym się poruszała, ale nie mam władzy w nogach. Nie czuję
tego... Jednak głos, który teraz szepta:
– Zostań ze mną. Potrzebuję Cię. Jestem sam. Czuję
jak umieram...
Po tych słowach, poczułam ciepło. W dłoniach, w
stopach, na całym ciele. Obejmuje mnie. Głos nie może... ale On może. Płacze.
Nie widzę uśmiechu. Odchodzi... a raczej znika. Jak duch. Już odzyskuje
panowanie nad sobą, ale bierze to również ze sobą konsekwencje. Czuję ból. Coś
mnie ściska. Zostawia. Jakby ktoś wyrwał mi serce prosto z piersi. Teraz ja
płaczę. To coś czerwonego, co widziałam z daleka... było coś strasznego.
Zobaczyłam to. Leżące, zakrwawione... martwe... zimne ciało. Jego ciało. Teraz
czuję jak ja bym umierała. Rozdziera mnie od środka...
Boli...
Nie czuję bicia serca...
Siebie...
Krzyczę...
Obudziła się cała spocona, zdyszana...
przestraszona. Głośno oddychała. Jej oczy gdy otworzyły się, przez chwile
widziały ciemność wokół. Jej serce waliło młotem, jakby miało wyskoczyć.
Usiadła i rozejrzała się wokół. Zrozumiała, że to był koszmar. Jakiś taki
wydawał się realistyczny. Przytuliła się cienkiej kołdry, gniotąc jej skrawki
palcami. Wzięła kilka głębokich oddechów, nawet więcej. Zapaliła małą lampkę
stojącą na stoliku nocnym i rozejrzała się jeszcze raz. Jej łzy spłynęły
wielokrotnie. Paliła się z gorąca, aż w końcu mogła odetchnąć. Ostatni raz
zapełniła płuca powietrzem, po czym znów spróbowała zasnąć. Jednak jeden obraz
ze snu był okropny, co doprowadzało ją do szaleństwa.
Rankiem nie była jednak wyspana – tak czuła.
Czuła swoje ciężkie nogi, ręce, które ledwo były jej posłuszne i trochę śpiące
kakaowe oczy. Schodząc na dół, zauważyła tatę, który najwidoczniej wrócił z
ciepłego dwora. Uśmiechnął się do niej i delikatnie pocałował ją w policzek.
Delikatnie uniosła kąciki ust i z ciekawością patrzyła na ojca.
– Jesteś głodna? – spytał po chwili. Pokręciła
głową. – Co chcesz, więc dzisiaj robić?
– Zauważ, że to mój pierwszy dzień w
Hiszpanii, nigdy tutaj nie byłam – powiedziała.
Mężczyzna przytaknął tylko głową. Odszedł
zaraz, a ona jeszcze przez chwilę stała jak słup. Po kilku minutach,
rozglądania, doszła do kuchni, w której siedział z gazetą w ręku, popijając
kawę. Kuchnia była o niewiele mniejsza niż jej wszechstronny pokój. W końcu
zaczęła szukać po półkach jakichś zwykłych płatków kukurydzianych, lecz w ogóle
nie mogła ich znaleźć. James zaśmiał się pod nosem.
– Czego szukasz?
– Zwykłego, prostego śniadania – oznajmiła
żartobliwe – nie mogę jednak znaleźć.
James teraz cwaniacko się uśmiechnął.
– Tutaj je się wykwintnie, nie prosto – dodał.
Mina dziewczyny była dla niego bezcenna. Zrobiła się czerwona. Schowała twarz w
dłonie jakby miała zaraz spalić się ze wstydu.
– Kurczę, zapomniałam – delikatnie się zaśmiała. Powiedziawszy to,
James rozkazał jej usiąść naprzeciw niego, więc tak też zrobiła. Popił kolejny
łyk, odkładając na bok gazetę, którą czytał. Nie minęło kilka minut, jak
zajadała się ekskluzywnym jedzeniem. Już samo podanie do stołu było
niesamowite. Patrzył na nią jak na obrazek. Największą uwagę, zwróciły oczy,
policzki i usta. Wszędzie przypominała Bieber’a, którym tak gardził. Jadła z
wielkim apetytem. Dziś miała dobry spust, a talerz już był pusty. Posłała
wdzięczny uśmiech ojcu, po czym poszła do sypialni gdzie odbyła w końcu poranne
czynności. Od porządków do higieny. Ubrana zeszła na dół, gdzie znów zauważyła
gdy ojciec krzątał się po ogromnym salonie. Podniósł wzrok widząc ją.
Informując, że wychodzi, tylko zasalutował i znów spuścił wzrok. Zaśmiała się i
opuściła rezydencję. Ciepło, które mile dotykało jej delikatnej skóry było
naprawdę przyjemne. Wzięła głęboki oddech i ruszyła zamiast po drodze, która
prowadziła do miasta, skręciła na zieloną polanę, aż na ogród. Róże, które tam
rosły, były krwistoczerwone i na cudownie wyglądały na pełno zielonych i
wielkich krzakach. Przechodząc, usiadła pod jednym z drzew.
Myślała o tym, o czym śniła. Wciąż ją to
przerażało. Wyglądało to na taką prawdziwą, szarą rzeczywistość, gdzie widziała
osobę, na której zależało jej chyba najbardziej. Ten ucisk teraz nawet poczuła.
Już wiedziała co to za krzyk, który zawsze słyszała w głowie. Który ją drażnił.
Rozłożyła się już pod tym drzewem, położywszy się patrzyła w niebo. Nic nie
słyszała prócz tych słów... J e g o słów.
Resztę dnia, James postanowił spędzić z
Maggie. Jednak miał pewną nadzieję, że jeśli poprawi relacje z córką, kiedyś
będą nierozłączni i wszystko będzie dobrze. Wszystko zapowiadało na dobry
początek, że wszystko idzie w dobrą stronę. Razem byli na lodach, przeszli się
po parku, a nawet w zoo. Śmieszne, wesołe miny było oznaką świetnej zabawy.
Kiedy wrócili o odpowiedniej porze, uśmiech wciąż nie znikał z ich twarzy.
Wycieńczeni, usiedli na ciemnobrązowej kanapie.
– Świetnie się bawiłam, dzięki tato –
powiedziała jak aprobata. Ucałowała ojczulka w czoło, a on jeszcze szerzej się
uśmiechnął.
– Powiedz jaki jest...
– Harry? – podniosła brew do góry, zagryzając
wargę. Kiwnął twierdząco głową. Głośno westchnęła, a wzrok wlepiła w głąb domu.
Zanim jednak coś powiedziała, James rozpalił ogień w kominku. Jego płomienie
cudownie tańczyły z kolorem jej tęczówek. – Jest... niesamowity. Troskliwy,
zawsze walczy o swoje. Ma cudowny uśmiech... oczy.
– Co sprawiło, że się w nim zakochałaś? –
dopytał.
– On sam... to zwykła miłość – uśmiechnęła się
delikatnie. Przez chwilę pomyślała o kimś innym, a tym kimś był Justin.
Westchnęła ponownie.
– Już przez chwilę myślałem, że między tobą a
Bieberem...
– Nie, nie, nie... to byłoby... dziwne –
zmarszczyła czoło. Oblizała wargi. Mężczyzna mógł odetchnąć z ulgą. Jego obawy
na szczęście nie potwierdziły się.
– Wiem co Ci zrobił Meg... – westchnął –
dobrze, że jednak nie dajesz za wygraną.
Ta wypowiedź była równie wredna jak i sarkazm,
który użył w tym momencie. Ugryzła się w język.
– Tato, my nie gramy w żadną grę – powiedziała
stanowczo. Zamilkli potem. Maggie patrzyła na płomyki ognia i spokojnie
oddychała. Zaś James patrzył się gdzieś w głąb kątów swojego salonu. Siedział
taki zamyślony. Wzdrygnęła się, po czym wstała. – Pójdę już się położyć,
widzimy się rano.
Przytaknął bezsensownie głową, a ona potem
wróciła do siebie. Końcowe zachowanie jej ojca mogło być powodem jej
zdenerwowania. Myślałby kto, że grają we trójkę w grę, w której raz wygrywa
Justin raz Harry. Wchodząc do łazienki, zrobiła to co trzeba.
Po długim, ciepłym i odprężającym prysznicu,
przebrana w pidżamę, ruszyła ku posłanemu łóżku, w którym chciała się już
znaleźć. Jednak znów ten szept, który słyszała poprzedniej nocy. Nie mogła już
nawet kontrolować wspomnień ani swoich dziwnych myśli. A szczególnie gdy tylko
On chodził jej po głowie. Znów uścisk. Naprawdę robiło się coraz dziwniej.
Zaczęła analizować każde słowo, które usłyszała w tym śnie. Co się działo w
nim. Czuję jak umieram...
W nocy było to samo. Znów te słowa. Albowiem
miała problemy ze snem. Pewna myśl przeszła przez jej uszy. Mogło się coś stać.
Ostatnim razem, gdy wyczuła, że coś się dzieje, był problem z Harrym, który
potem nie odzywał się do niej przez większość czasu. Przez resztę nocy nie
zmrużyła oczy, chociaż naprawdę chciało jej się spać. Bała się, iż gdy zaśnie,
znów coś ją zaboli, albo ruszy. Następny dzień nie był już taki jak pierwszy
ranek w rezydencji ojca. Był bardziej zimny, w ogóle nic nie mówiła. Tylko
rzucając krótkie powitanie i sztuczny, lekki uśmiech. Przesiedziała przez pół
dnia nad basenem, na którym się opalała. Przynajmniej większość czasu mogła
przeleżeć w ciszy. Niestety przerwał to James, który kucnął przed nią z
telefonem w ręku. Nie miał zbyt dobrej miny. Taką skwaszoną. Popatrzyła na
niego zdezorientowana.
– Co się stało? – spytała niechętnie.
– Pattie chce z tobą rozmawiać – westchnął.
– Znów chodzi o Justina? – prychnęła.
– Też o to pytałem... na nasze szczęście nie.
Podawszy jej telefon. Zacisnęła wargi w długą
linię i czekała aż głos Pattie da po sobie znać.
– Maggie, musisz przyjechać do Polski –
powiedziała. Dziewczyna usłyszała przybity głos kobiety. Jakby drżał przed
płaczem.
– Co się stało?
– Twoja mama wytłumaczy Ci na miejscu, proszę
Cię. Powiedz tacie, że musisz wyjechać przez sprawy jakichś koncertów.
Tylko tyle usłyszała na koniec. Niezwłocznie
udała się do pokoju, gdzie potem wyciągnęła walizkę z głąb garderoby, przebrała
się w zwykłe rzeczy, aż tu nagle wpada James, który najwidoczniej jest
zaciekawiony informacją, którą jego córka usłyszała od przyjaciółki jego byłej
żony. Najgorsze dla dziewczyny było to, że gdy chce zacząć od nowa relacje z
nim... musi go okłamać, by mogła wylecieć do Polski.
– Co Ci powiedziała?
– No... Scooter załatwił mi koncerty, muszę
zjawić się natychmiast w L.A. nie chce czekać – uśmiechnęła się kolejny raz
sztucznie.
– To poczekaj, polecimy razem...
– Wolałabym sama, dobrze? Jakoś nie chcę Ci
przeszkadzać, robić kłopotu... – wtrąciła. Poprawiła swoje włosy, po czym
wyszła ze spakowaną już walizką.
– Jesteś pewna? – upewniał się co chwilę, póki
nie opuściła jego domu. Po wyjeździe z jego posiadłości, układała sobie
jednocześnie słowa Pattie, jej drżący zarazem smutny głos, oraz jaki czuła
niepokój.
Jej lot trwał kilka dobrych godzin. Dotarła
późnym wieczorem, gdzie potem zameldowała się w jednym z hotelów. Rozmowa z
Pattie raczej nie odniosła skutku, żadnych informacji nie dostała prócz adresu.
Chociaż kojarzyła ulicę. Wolała znów spróbować zasnąć. Przynajmniej teraz gdy
mogło się coś stać strasznego. W nocy na szczęście nic dziwnego, ni strasznego
nie przyśniło się. Teraz tak bardzo się bała. Strach ogarniał ją coraz
bardziej. Aż stało się potem jej codziennością.
Rankiem jak najszybciej udała się pod adres,
który dała jej Pattie. Paparazzich nie było w pobliżu, więc mogła spokojnie
podjechać taksówką. Jej obawy sięgnęły już zenitu. Znalazła się pod szpitalem.
Nie zauważyła nigdzie Pattie, ni na parkingu swoją mamę. Weszła do środka i
znów zaczęła się rozglądać. Jej ręce stały się nagle lodowate. Widząc w końcu
niską brunetkę, przytuliła ją, ale kobieta smuta wciąż. Jej mama rozmawiała z
lekarzem, trochę dalej. Jej mina mówiła jakby coś strasznego się stało.
Przyjrzała się dokładnie im, aż w końcu zauważyła swoją babcię, która była wieziona,
prawdopodobnie już po operacji. Przerażona blondynka miała mętlik w głowie. Nie
wiedziała co rzucić na początek. Jak na razie tylko pytania. Johanne mocno
przytuliła córkę, która była bardzo zmieszana tym co widzi. Gdzie się teraz
właśnie znajduje.
– Mamo, co się dzieje? – spytała,
wytrzeszczając oczy. – Dlaczego Ci lekarze wieźli babcię?
– Bo – jęknęła – była po operacji.
– Jakiej operacji? – pisnęła aż.
– Babcia Gabriela... ona... wczoraj się
dowiedziałam, że ona... – aż łzy spłynęły z twarzy Johanne. Zupełnie nie
wiedziała co powiedzieć. Pattie stała i tylko smuta. – Miała raka. Ostatnia
operacja, która trwała kilkanaście godzin, nie powiodła się... lekarze
stwierdzili zgon.
– Co?! – dziewczyna nie wierzyła własnym
uszom. Aż oczy jej wyszły ze strachu. Mimowolnie kilkanaście kryształowych łez
spłynęło po jej różowiutkich policzkach. – To niemożliwe...
„Od
śmierci babci, wszystko się zawaliło. Moje noce są niespokojne i nie mogę
zapanować na umysłem, który nagle zwariował...”