Zniszczone plany
„Znowu
to okropne uczucie. Te wspomnienia, które mnie dręczą... Nie chcę powtórki z
zabawy!”
Leżała na łóżku,
szlochając cicho. Starała zaspokoić smutek, który zamieniał się w rozpacz.
Myśli były te same. Okropne i bolesne. Przymknęła delikatnie oczy, słysząc w
uszach stary przyjazny śmiech, a potem głośny płacz, który dwa miesiące później
stawał się u niej codziennością.
Na dole nieprzyjemna
cisza. Johanne stukała paznokciami o blat, wydobywając rytm. Nic poza tym nie
było słychać. Babcia rozglądała się przez okno, rozpatrując, który samochód
podjedzie pod ich dom. Johanne już nie wiedziała czego chce jego córka. W głębi
serca potrzebuje pomocy, czułości i odrobiny skruchy. Tak naprawdę nie wie co
to nienawiść. Uderzyła pięścią o materac i zaczęła kopać co tylko się dało. Nic
nie czuła, tylko wściekłość. Otworzywszy gwałtownie komodę, wyciągnęła z jej
dna list. Jak widać jeszcze nie czytany. Chciała już go porwać, gdy nagle
usłyszała głos. Babcia stała spokojnie przy drzwiach i wpatrywała się we
wnuczkę jak w obrazek, który niedawno kupiła. Jednak marszczyła czoło. Zasunęła
szufladę i zaczęła robić sobie dyskretnie krzywdę. Czuła ból, lecz nie równało
się to co było wcześniej.
- Justin będzie
godzinę, po przyjeździe Pattie, ale lepiej idź na spacer teraz. Góra dwie godziny
– zaproponowała staruszka. Przytaknąwszy głową, zamknęła drzwi, a ta odrywając
paznokieć od skóry, w której była już czerwona, świeża, trochę zakrwawiona rana
położyła się znów na łóżko. Spłynęły jej kryształowe łzy po policzkach, kuląc
się w mały kłębek. Myślała o wszystkim i o niczym... nawet nie wiedziała kiedy
zasnęła.
„Czułam jak odlatuję... bez bólu, bez słonych łez, bez
smutku i tęsknoty. Jedyne co teraz... to tylko ja, nikt inny.”
Poczuła jak ktoś ją
delikatnie gładzi po różowiutkim, ciepłym policzku. Dłoń była także ciepła.
Chwyciła ją w swoje, nie chciwszy puścić. Jednak gdy otworzyła oczy, ujrzała
znany kolor skóry, która jedna osoba ma jak ona. Wzrok pojechał w górę i już
nie trzeba wiedzieć, kto dotykał jej policzka. Te czekoladowe tęczówki,
uśmiech, który zawsze sprawiał jakby ludzie żyli w niebie. Delikatnie odsunęła
jego dłoń, bez słowa wstała i chwyciła kurtkę. Chłopak patrzył na nią z lekkim
przejęciem. Ubrany był w skórzaną, czarną kurtkę, włosy trochę podcięte,
spodnie białe i czerwone supry. Oblizywał co chwilę wargi.
- Meg? – zaczął,
kładąc dłoń na jej ramieniu, lecz ona znów zsunęła. Chwycił ją mocno za ramię i
odwrócił do siebie. – Posłuchaj mnie chociaż chwilkę.
- Po co
przyjechałeś? Sądziłam, że jesteś na tyle zajęty, by zapomnieć o mnie i olać na
całego – powiedziała kpiąco. Chłopak nic nie zrobił tylko złapał ją za oba
policzki i natychmiast wbił się w jej usta. Serce im obojga biło mocno, że
nawet słyszeli ich bicie. Dotknęła delikatnie jego nadgarstków opuszkami, a on
odchylił jej kark, muskając jej wargi. W środku był taki szczęśliwy. Pierwszy
raz w życiu to zrobił i nie żałuje, jednak ona czuła może niechęć. Taką dziwną.
Oboje czuli się dziwnie. Po chwili ktoś zapukał do drzwi. Oderwali się, patrząc
sobie błagalnie w oczy. Ujrzeli Pattie, która uśmiechnęła się do nich obojga.
- Maggie, jak myśmy
się dawno nie widziały! – krzyknęła, słodko się śmiejąc i tuląc dziewczynę do
siebie. Uśmiechnęły się do siebie, a szatyn patrzył na nie uważnie. Głównie na
blondynkę. – Wybierasz się gdzieś? Scooter i Kenny też są.
- Właśnie na spacer
– powiedziała drapiąc się po głowie.
- No dobrze, to
przejdźcie się – uśmiechnęła się kobieta ostatni raz, idąc ku schodom. Znów
zostali sami, ale Maggie szykowała swoje buty emu, razem z czapką z uszami i
rękawiczkami. Nie zwracała na niego kompletnej uwagi, co go zirytowało, gdy
wołał jej imię.
- Posłuchasz mnie
chociaż raz! – krzyknął w końcu, łapiąc za nadgarstek i mocno ściskając.
Popatrzyła w jego oczy, gdy u niego zebrała się już złość i żal do samego
siebie. Wiedział co zrobił, znał już jej uczucia, chcąc teraz wyznać swoje.
- A ty chciałeś mnie
słuchać gdy dzwoniłam chyba z milion razy? – spytała sarkastycznie, piskliwym
dość głosem.
- Przepraszam Cię...
ja, nie wiem sam, ale wierz mi, że nie chciałem... – oznajmił. Zaśmiał się
cicho pod nosem, stykając się z jej ustami. – Nasz pierwszy pocałunek.
Odepchnęła go od
siebie i wyszła z pokoju, zostawiając go samego. Zerwał się z miejsca, równo z
nią schodząc na dół gdzie wszyscy popijali ciepłą, domową czekoladą.
Spojrzawszy na ich wesołe minki, po cichu skierowała się ku drzwiom. Miała po
trochu dość. Nie sądziła, że tak wszystko się potoczy. Usłyszała znów ten głos
zza jej pleców. Odwrócił ją do siebie i zauważył jej łzy w oczach. Zacisnęła zęby
i gwałtownie się pochyliła po garść w śniegu, którym rzuciła w niego.
- Ty idioto! Po coś
przyjechał, wiesz dobrze, że nie chcę Cię już! Mam już dość! Odwal się –
wykrzyczała mu w twarz, plując i rzucając w niego śniegiem. Pięściami uderzała
w jego klatkę piersiową, głęboko i głośno oddychając. Przestała, a ten
niepewnie wtulił ją do siebie.
- Przepraszam Cię
Mała – wyszeptał, całując ją w czoło. Wyrwała się od jego uścisków.
- Nie mów do mnie
tak... to puste i nieprawdziwe – wyszlochała idąc znów przed siebie. Dość
chwilowo miała. Już patrząc na jego twarz, chciała wymiotować. Szatyn stał w
miejscu i rozglądnął się dookoła. Było biało i zimno jak to na zimę przystaje.
Szła dalej ze spuszczoną głową i czerwonymi policzkami, po których także
spływały łzy. Wciągnęła nos i otarła o niego rękawiczkę, gdyż było jej zimno.
Nie chciał jej do niczego zmuszać, gdyż był świadomy tego jak cierpiała. Teraz
on cierpi, lecz nie wie, że na długo.
„Czas leczy rany... ale ta rana pozostanie blizną,
która będzie krwawić do końca życia.”