piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 3

Zniszczone plany

„Znowu to okropne uczucie. Te wspomnienia, które mnie dręczą... Nie chcę powtórki z zabawy!”

Leżała na łóżku, szlochając cicho. Starała zaspokoić smutek, który zamieniał się w rozpacz. Myśli były te same. Okropne i bolesne. Przymknęła delikatnie oczy, słysząc w uszach stary przyjazny śmiech, a potem głośny płacz, który dwa miesiące później stawał się u niej codziennością.
Na dole nieprzyjemna cisza. Johanne stukała paznokciami o blat, wydobywając rytm. Nic poza tym nie było słychać. Babcia rozglądała się przez okno, rozpatrując, który samochód podjedzie pod ich dom. Johanne już nie wiedziała czego chce jego córka. W głębi serca potrzebuje pomocy, czułości i odrobiny skruchy. Tak naprawdę nie wie co to nienawiść. Uderzyła pięścią o materac i zaczęła kopać co tylko się dało. Nic nie czuła, tylko wściekłość. Otworzywszy gwałtownie komodę, wyciągnęła z jej dna list. Jak widać jeszcze nie czytany. Chciała już go porwać, gdy nagle usłyszała głos. Babcia stała spokojnie przy drzwiach i wpatrywała się we wnuczkę jak w obrazek, który niedawno kupiła. Jednak marszczyła czoło. Zasunęła szufladę i zaczęła robić sobie dyskretnie krzywdę. Czuła ból, lecz nie równało się to co było wcześniej.
- Justin będzie godzinę, po przyjeździe Pattie, ale lepiej idź na spacer teraz. Góra dwie godziny – zaproponowała staruszka. Przytaknąwszy głową, zamknęła drzwi, a ta odrywając paznokieć od skóry, w której była już czerwona, świeża, trochę zakrwawiona rana położyła się znów na łóżko. Spłynęły jej kryształowe łzy po policzkach, kuląc się w mały kłębek. Myślała o wszystkim i o niczym... nawet nie wiedziała kiedy zasnęła.

„Czułam jak odlatuję... bez bólu, bez słonych łez, bez smutku i tęsknoty. Jedyne co teraz... to tylko ja, nikt inny.”

Poczuła jak ktoś ją delikatnie gładzi po różowiutkim, ciepłym policzku. Dłoń była także ciepła. Chwyciła ją w swoje, nie chciwszy puścić. Jednak gdy otworzyła oczy, ujrzała znany kolor skóry, która jedna osoba ma jak ona. Wzrok pojechał w górę i już nie trzeba wiedzieć, kto dotykał jej policzka. Te czekoladowe tęczówki, uśmiech, który zawsze sprawiał jakby ludzie żyli w niebie. Delikatnie odsunęła jego dłoń, bez słowa wstała i chwyciła kurtkę. Chłopak patrzył na nią z lekkim przejęciem. Ubrany był w skórzaną, czarną kurtkę, włosy trochę podcięte, spodnie białe i czerwone supry. Oblizywał co chwilę wargi.
- Meg? – zaczął, kładąc dłoń na jej ramieniu, lecz ona znów zsunęła. Chwycił ją mocno za ramię i odwrócił do siebie. – Posłuchaj mnie chociaż chwilkę.
- Po co przyjechałeś? Sądziłam, że jesteś na tyle zajęty, by zapomnieć o mnie i olać na całego – powiedziała kpiąco. Chłopak nic nie zrobił tylko złapał ją za oba policzki i natychmiast wbił się w jej usta. Serce im obojga biło mocno, że nawet słyszeli ich bicie. Dotknęła delikatnie jego nadgarstków opuszkami, a on odchylił jej kark, muskając jej wargi. W środku był taki szczęśliwy. Pierwszy raz w życiu to zrobił i nie żałuje, jednak ona czuła może niechęć. Taką dziwną. Oboje czuli się dziwnie. Po chwili ktoś zapukał do drzwi. Oderwali się, patrząc sobie błagalnie w oczy. Ujrzeli Pattie, która uśmiechnęła się do nich obojga.
- Maggie, jak myśmy się dawno nie widziały! – krzyknęła, słodko się śmiejąc i tuląc dziewczynę do siebie. Uśmiechnęły się do siebie, a szatyn patrzył na nie uważnie. Głównie na blondynkę. – Wybierasz się gdzieś? Scooter i Kenny też są.
- Właśnie na spacer – powiedziała drapiąc się po głowie.
- No dobrze, to przejdźcie się – uśmiechnęła się kobieta ostatni raz, idąc ku schodom. Znów zostali sami, ale Maggie szykowała swoje buty emu, razem z czapką z uszami i rękawiczkami. Nie zwracała na niego kompletnej uwagi, co go zirytowało, gdy wołał jej imię.
- Posłuchasz mnie chociaż raz! – krzyknął w końcu, łapiąc za nadgarstek i mocno ściskając. Popatrzyła w jego oczy, gdy u niego zebrała się już złość i żal do samego siebie. Wiedział co zrobił, znał już jej uczucia, chcąc teraz wyznać swoje.
- A ty chciałeś mnie słuchać gdy dzwoniłam chyba z milion razy? – spytała sarkastycznie, piskliwym dość głosem.
- Przepraszam Cię... ja, nie wiem sam, ale wierz mi, że nie chciałem... – oznajmił. Zaśmiał się cicho pod nosem, stykając się z jej ustami. – Nasz pierwszy pocałunek.
Odepchnęła go od siebie i wyszła z pokoju, zostawiając go samego. Zerwał się z miejsca, równo z nią schodząc na dół gdzie wszyscy popijali ciepłą, domową czekoladą. Spojrzawszy na ich wesołe minki, po cichu skierowała się ku drzwiom. Miała po trochu dość. Nie sądziła, że tak wszystko się potoczy. Usłyszała znów ten głos zza jej pleców. Odwrócił ją do siebie i zauważył jej łzy w oczach. Zacisnęła zęby i gwałtownie się pochyliła po garść w śniegu, którym rzuciła w niego.
- Ty idioto! Po coś przyjechał, wiesz dobrze, że nie chcę Cię już! Mam już dość! Odwal się – wykrzyczała mu w twarz, plując i rzucając w niego śniegiem. Pięściami uderzała w jego klatkę piersiową, głęboko i głośno oddychając. Przestała, a ten niepewnie wtulił ją do siebie.
- Przepraszam Cię Mała – wyszeptał, całując ją w czoło. Wyrwała się od jego uścisków.
- Nie mów do mnie tak... to puste i nieprawdziwe – wyszlochała idąc znów przed siebie. Dość chwilowo miała. Już patrząc na jego twarz, chciała wymiotować. Szatyn stał w miejscu i rozglądnął się dookoła. Było biało i zimno jak to na zimę przystaje. Szła dalej ze spuszczoną głową i czerwonymi policzkami, po których także spływały łzy. Wciągnęła nos i otarła o niego rękawiczkę, gdyż było jej zimno. Nie chciał jej do niczego zmuszać, gdyż był świadomy tego jak cierpiała. Teraz on cierpi, lecz nie wie, że na długo.

„Czas leczy rany... ale ta rana pozostanie blizną, która będzie krwawić do końca życia.”