Wyjazd do Berlina
„To
boli. Poczułam to... to dziwne kłucie w serce. Teraz już wiem, dlaczego dąży
mną ta ciągła nienawiść do Niego.”
Po południe się dłużyło tego dnia. Jednak
tajemnica pozostała jedynie tajemnicą i zapomnieniem tego co dziś przeżyli oraz
wczorajszego wieczoru. Było to zbyt bolesne i straszne dla ich oczu. Gdy tylko
chłopak posprzątał swoje rzeczy, wziął niektóre z nich i od razu spakował do
swojej torby. O niczym innym nie myślał, jak wspomnienia z Atlanty. Kolejna
rzecz o jakiej chciał zapomnieć.
Następnego dnia, Justin wstał o świcie i już
od dłuższego czasu przyglądał się jak śpi jego ukochana. Gdy padały na nią
promienie słoneczne i tak pięknie się odbijało od jej skóry. Spojrzał w stronę
dolnej części szafy. Korciło go, by tylko dowiedzieć się co tak naprawdę
chowała, że nie chciała mu o niczym mówić. Dyskretnie zsunął się z jej łóżka,
po czym kucnął przy szafie. Zagryzł dolną wargę i delikatnie wysunął dolną
szufladę i zza jej dna wyciągnął jedną z kopert. Zauważył jej imię i nazwisko
oraz adres. Była otwarta, co znaczyło, że czytała. Spojrzał na nią jeszcze raz
i usiadłszy zaczął czytać. Zrobił się trochę zdenerwowany. Już pamiętał jak
ktoś kto miał na nazwisko James Blue traktował go niemile. Że tak naprawdę
nigdy ojciec jego ukochanej nie szanował ich przyjaźni, nawet nie zwracał
często na nią uwagi. Że teraz odzywa się jakby nigdy nic. To było takie
bezczelne. Wystraszony budzeniem Maggie, szybko schował do szuflady list, a sam
szybko zniknął za drzwiami, delikatnie je zamykając. Dziewczyna przebudziła się
lekko uśmiechnięta, lecz zaraz wstała. Ubrana w zwykłą jaskrawą koszulę oraz
spodenki z ćwiekami, zeszła na dół na śniadanie. W kuchni było pusto, nad
kosztownym obrazem, czarna torba Justina. Rozglądnęła się dookoła. Wyciągnęła z
lodówki świeże mleko, płatki z szafy i przygotowała zwyczajne śniadanie,
zamiast kombinować niepotrzebnie na początek tak ładnego dnia. Ledwo dawszy
miskę do zlewu, za nią stał szatyn. Przeszedł przez jej kark dziwny dreszcz,
który zawsze czuła przy nim. Jego miętowy oddech od razu poczuła. Odwróciwszy
się, bez słów namiętnie musnął jej usta, nie móc już się oprzeć pokusie. W
kuchni panowała cisza, a między nimi milczenie.
- Jest to pożegnanie czy też powitanie mnie z
samego rana? – szepnęła, przerywając słodki, niewinny pocałunek. Podniosła
jedną brew do góry, a on się pod nosem zaśmiał. Schylił głowę i musnął jej
szyję.
- Wyglądasz pięknie kiedy śpisz – mruknął,
uśmiechnięty. Spojrzeli sobie w oczy. Zdziwiło ją to co przed chwilą
powiedział. – Przepraszam Cię za wczoraj.
Chwycił jej dłoń i przyłożył przy swoim sercu,
które spokojnie biło. Wywróciła oczami, chcąc odejść, ale Justin zbyt mocno ją
trzymał. Po chwili usłyszeli głos Johanne co trochę ich skrępowało, więc
natychmiast się od siebie odsunęli. Spuścił głowę, a Maggie stanęła plecami w
jego stronę, kręcąc głupio oczami.
- Jadłaś już coś Maggie? – zaczęła kobieta,
poprawiając swoją poranną czuprynę. Kiwnęła twierdząco głową, a ona spojrzała
teraz na szatyna, który ofiarował ją cudnym uśmiechem. – A ty?
- Nie jestem głodny – westchnął – za dwie
godziny mam samolot.
Rzucił się na kanapę, patrząc na długie nogi
dziewczyny, która właśnie przechodziła na taras. Szybko podwinęła koszulę,
pokazując swój blady brzuch. Biorąc do ręki telefon, postanowiła się trochę
poopalać. Chłopak po raz kolejny zaśmiał się tego dnia. Johanne popijając kawę,
przysiadła się do niego, kątem oka się mu przyglądając. Postawiła kubek na
szklanej ławie i wtedy zaczęła mu się przyglądać. Nie zwracał na nią uwagi
tylko swoimi oczami patrzył na blondynkę.
- No idź do niej – szturchnęła go lekko w
ramię. On zwrócił wzrok na matkę dziewczyny, która uśmiechała się do niego.
Odwzajemnił uśmiech. – Myślisz, że nie wiem co robiliście w kuchni?
Zaśmiała
się z triumfalnym uśmieszkiem, popijając kolejny łyk kawy.
Maggie słuchała piosenek Ushera, odpoczywając.
Poczuła łaskotki, które jechały ku jej brzucha. Wzdrygnęła się, a słuchawki
automatycznie wypadły jej z uszu. Zauważyła jego zimne dłonie na jej brzuchu.
Przybliżył niebezpiecznie blisko niej twarz.
- Co ty robisz?
- Dotykam co moje – zaśmiał się pod nosem,
zaczynając ją całować po szyi. Usiadł na leżaku, przybliżając ją do siebie.
Delikatnie ją podniósł i usiadła na jego kolanach. Zmieszana była jego
zachowaniem. – Mam na Ciebie ochotę.
- Czyli, że kuchnia była twoim celem –
parsknęła pod nosem z nutką irytacji w głosie. Chłopak wybuchł gromkim
śmiechem.
- Mniej więcej. – Przyssał się do jej ust i
rozpiął swoją koszulę. Mocno ją ścisnął do siebie aż w końcu powiesiła ręce
wokół jego szyi. Już brakowało jej powietrza, w szczególności miała dość.
Wspomnienia powróciły i to ją bolało. Wstała już z lekka wkurzona. Stała nad
nim, patrząc na niego, lecz nie mogła oprzeć się pokusie i spojrzała na jego
tors.
- Dość Justin, wiesz, że nie możemy.
Przyszedłeś tu tylko po to, by mnie wkurzyć, tak? Udało Ci się. – Odwróciła się
napięcie, lecz szatyn chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. –
Przestań.
- I tak dziś Kenny po mnie przyjedzie –
westchnął – jadę do Berlina, bo Scooter załatwił mi tam koncerty, a chciałbym
się przed wyjazdem Tobą nacieszyć.
- Ale jestem z Harrym! – wtrąciła gwałtownie.
– Nie traktuj mnie tak. Proszę Cię.
- Przeczytałem list od twojego ojca – dodał,
mówiąc poważnym tonem. Ona z chęcią teraz rozszarpałaby go na strzępy.
Milczała, patrząc na niego. Jakby zapomniała języka w gębie. – O tym, że wasze
relacje się popsuły. Wiem, że wciąż cierpisz z powodu rozwodu rodziców, ale
lepiej porozmawiaj z tym z mamą.
- Nie jestem mała, rozumiem, że w życiu tak
bywa. Nic się nie udaje... na przykład moja ślepa miłość do Ciebie.
-
Nie ślepa... słuszna – wtrącił.
- Nie wkurzaj mnie! Po coś grzebał w moich
rzeczach?! Jakim prawem! – krzyknęła.
- Zależy mi na Tobie, zrozum – odpowiedział.
Chwycił ponownie jej dłoń i położył na swojej piersi, przybliżając ją
momentalnie. Oblizał wargi, chcąc kolejny raz ją pocałować. Odwróciła głowę i
wyrwała rękę, ale nawet ona przyzna, że to zrobiła niechętnie. Robiła co
musiała.
Usłyszeli głos Kenny’ego, który dochodził z
zewnątrz. Przeszedł około, a widząc ich oboje uśmiechnął się. Odwzajemnili
uśmiech, a ona podbiegła do niego i mocno go przytuliła, byleby nie stać jak
słup w miejscu z głupią miną. Justin pośpiesznie zapiął koszulę i podbiegł po
swoją torbę. Johanne wyszła przed dom i przywitała wielkoluda.
- Tak szybko? Myślałem, że za półtorej godziny
jest samolot – powiedział głośno Justin, wychodząc z domu. Podał mu torbę do
ręki i spojrzał zdziwiony na niego.
- Tak, przyśpieszyli lot – westchnął głośno –
zbieraj się.
Chłopak przytaknął tylko bezsensownie
głową. Po tym, dziewczyna poprawiając
swoją koszulę, natychmiast opuściła ich obojga.
Minuty i godziny już trwały od wyjazdu. Spadł
niespodziewanie mocny deszcz, a ona siedziała spokojnie na podłodze,
przeglądając swoje rzeczy. Także list dla Niego, który nie odważyła się wysłać,
by tylko uświadomić mu co do niego czuła. Spuściła wzrok na dywan, gdzie były
jeszcze krople krwi. Lekko uśmiechnęła się, przypominając jak chłopak jeszcze
tamtego wieczoru, dojrzale ją potraktował mimo, iż była dla niego niemiła.
Rozerwała kartkę na kilkadziesiąt drobnych kawałków i szybko wyrzuciła do
kosza. Jeden list od ojca również wyrzuciła. Jeden jedyny list od dziadka,
który przeczytać miała w odpowiednim czasie.
Chłopak lądował już w Niemczech gdzie miał
mieć kolejne koncerty. Obok niego siedział Kenny. Patrzył za okno, gdzie już
było widać samochody, oraz małych jak palec widocznych ludzi na parkingu.
Wylądowali punktualnie. Przed lotniskiem roiło
się od fanów, którzy nawet sami krzątali się, by tylko spotkać samego
Bieber’a.
Już przed hotelem tłum fotoreporterów, którzy
tylko czekali, aż ich ofiara nadejdzie. Wyglądało to jakby był w coś
zamieszany, ale zignorował ich i jak najszybciej udał się do środka, gdzie
potem zameldował się w jednym z największych apartamentów w tym oto
pięciogwiazdkowym hotelu i jedynym w Berlinie. Większość mebel była koloru
miedzianego oraz brązowego z nutką bordowego. Drewno z lakierowanymi frontami
wyglądały bardzo nowocześnie. Jego pokój hotelowy był w stylu XX wieku, ale nie
brakowało mu nic do zarzucenia, jeśliby spojrzeć na bardzo wygodne, wielkie łóżko
z nowoczesną pościelą i jedwabiem na karku. Od razu po położeniu na ziemi
torby, wyjął z niej swoje rzeczy, oraz duży żółty, wyblakły ręcznik po czym od
razu poszedł do niedużej łazienki. Zrobił sobie gorący, przyjemny prysznic. O
niczym innym nie myślał jak o nadchodzącym koncercie, jednak starał się także
pomyśleć przez chwilę o pocałunkach, które z największą przyjemnością oddawał
Maggie. Uwielbiał to robić. Wychodząc z kabiny spojrzał na swoje odbicie w
dużym, wyciętym lustrze. Uśmiechnął się, widząc także jej oczy oraz uśmiech.
Ubrał się w swój czarny t-shirt oraz granatową koszulę, do tego ciemne jeansy.
Wyszedł z mokrymi włosami i walnął się na pościeloną pościel. Niestety kojący
spokój przerwało pukanie do drzwi. Domyślał się, że to Scooter lub Kenny. Kiedy
z niechęcią na twarzy otworzył drzwi, ujrzał te czarne jak węgiel włosy i
brązowe oczy. Uśmiechnęła się do niego, sama Selena, którą zostawił kilka
miesięcy temu.
- Cześć – wyszeptała – mogłabym wejść?
Rozglądnęła się dookoła pokoju.
- Czego tu chcesz – warknął – Jakim cudem
tutaj jesteś?!
Ona zwróciła głowę ku jemu oczom, które
zabłysły złością. Złapała go za kark, siłą przybliżając jej usta do jego lewego
ucha.
- Będę z Tobą występować. Cudowne, czyż nie?
Zaśmiała się słodko, przegryzając płatek jego
ucha. Odepchnął ją od siebie raptownie.
- Ale Scooter mi nic nie mówił...
- Scooter bał się Ci powiedzieć, więc miałam
lepszy pomysł i przyszłam tutaj do Ciebie – zaczęła krążyć wokół niego, patrząc
jedynie na szyję oraz usta. Zacisnął zęby i po raz kolejny spojrzał na nią z
czystą złością i nienawiścią w oczach. Niespodziewanie chwycił ją za
nadgarstek, a ona wystraszona aż jęknęła, już zaczynając krzyczeć.
- Nic do Ciebie nie dociera? – syknął. –
Kocham tylko Maggie.
- Ona Cię nie chce... ma Styles’a! –
opowiedziała pewna swoich słow. – To pusta dziewczyna! Nie wie, że Cię rani.
- Nie obrażaj jej! – warknął. – Jest o niebo
lepsza od Ciebie.
Prychnęła pod nosem i znalazła się w progu
drzwi. Chłopak jak najbardziej tego oczekiwał i niecierpliwił się jej odejścia
coraz bardziej.
- Do zobaczenia na koncercie – bąknęła, po
czym trzaskając drzwiami wyszła. Chłopak pokazał arogancki uśmieszek i w końcu
mógł odetchnąć chwilą spokoju, który był dla niego teraz najważniejszy.
Maggie krążyła wokół telefonu. Sama nawet nie
wiedziała dlaczego, ale czuła niepokój w sercu. Żołądek zrobił się strasznie
głośny i burczał mimo tego, że była najedzona. Ręce miała zimne, a dwór był
wciąż wilgotny. Znów czuła się jak pod psem. Pattie w ciszy siedziała na fotelu
w salonie, popijając ziołową herbatę, którą zawsze przygotowywała na pochmurne
dni. Dziewczyna głośno westchnęła, chwyciła telefon i powędrowała z nim do
swojego pokoju. Wahała się zadzwonić do Harry’ego i spytać się czy wszystko w
porządku. Na jej szczęście, czy też nieszczęście, ledwo usłyszawszy dźwięk
telefonu, szybko odebrała. Był to Harry.
- Harry, jak dobrze, że dzwonisz, czuję, że
coś się złego stało – powiedziała drżącym niemalże głosem. Chłopak westchnął, a
ona już wiedziała, że to o niego chodziło. – Harry, co się stało?
- Nie będę obijał w bawełnę... po prostu
powiem to prosto z mostu... – mówił jakby do siebie. Ona nie zrozumiała, jednak
dalej słuchała jego przewrażliwionego głosu. – Jak na razie nie chcę się z Tobą
widzieć.
Maggie nie wierzyła własnym uszom.
- O czym ty mówisz? – złapała się za lewe
ramię, przestraszona. Potem wszystko potoczyło się tylko zwykłym sygnałem. Po
prostu wierzyć jej się nie chciało. Pytania dobijały jej głowy i sama pod nosem
się pytała: „Czemu?”, „Dlaczego?”, „Co się stało?” Jej intuicja dobrze
wiedziała, że coś się stało, a po jego telefonie to sama nie jasność, lecz
zamierzała się tego dowiedzieć mimo wszystko.
„Błędem nie było cięcie się, lecz marnowanie sobie życia przez te dwa
lata.”