piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 17

Powroty z przeszłości...

„Gdy tylko ją ujrzałam, poczułam jak serce mi przyśpiesza, ale z drugiej strony, chciałam powiedzieć co myślę o tym i jak bardzo oboje mnie zranili, ale musiałam liczyć się z Tym, że nie jestem pępkiem świata, czego czasami żałuję.”


Późnym wieczorem jeszcze przechodziła między zielonymi drzewami, w świetle srebrzystego księżyca, który był jej jedynym towarzyszem. Łzy swobodnie spływały po jej policzkach. Nawet o nich nie myślała, tylko czuła żal i chłód, który złośliwie jej dokuczał. Miała puste myśli, nie chciała nawet sobie wyobrażać, co czeka na nią w domu. Oparłszy się o jeden szorstki pień drzewa, miała senne oczy, które chciały już porwać się do krainy Morfeusza. Dziewczyna zachwiała się i lekko sunęła po pniu, po czym usiadła na zielonej, zimnej trawie. Teraz po głowie chodził jej Justin. Miała ogromną nadzieję, że przyjdzie po nią, obejmie swoimi ciepłymi ramionami i dojdą razem do domu, w którym przemilczą resztę sprawy. Jednak sama w to nie wierzyła.

Wyobraziłam sobie siebie, Jego nad morzem, gdzie niebo zawsze było pięknie błękitne, woda turkusowa, szum oceanu, idealna cisza. Stałam spokojnie oparta o jasno drewnianą framugę drzwi, wpatrując się z zachwytem w ocean. Wydawałam się wtedy taka szczęśliwa i spełniona. Poczułam wtedy ciepłe dłonie na moich ramionach, kiedy obejmuje mnie i szepcze słodkie słówka do ucha. Mój uśmiech znów pojawił się na twarzy. Lekko musnął mój policzek, a ja znów złapałam się za brzuch. To wydawało się takie piękne i realne. Najcudowniejsza rzecz jaka kiedykolwiek mogła mnie spotkać.

Wzdrygnęła się i rozejrzała wokół. Było ciemno jakby wydawało się, że to najczarniejsza i najmroczniejsza noc z horroru. Dziewczyna znów zaczęła rozmyślać. Grymasy powstawały na jej twarzy. Teraz to chyba ona była winna wszystkiemu. Źle robiła. Kolejna i ostatnia samotna łza, spłynęła po jej różowiutkim i mokrym policzku. Zamknęła oczy i położyła głowę na kolanach, a po kilkunastu minutach, zasnęła.
Nastał ranek. Blondynkę zbudziło świergotanie ptaków, a także słońce, które obdarowywało ją ciepłem na całym ciele. Ledwo otworzywszy oczy, odskoczyła od ziemi, po czym zaczęła się rozglądać wokół siebie. Kiedy spojrzała w górę, ujrzała postać stojącą nad nią, która wpatruje się w nią. Okazało się, że to nieznajomy przechodni. Miał jasnobrązowe włosy, trochę poczochrane. Miał śliczne turkusowe oczy i był o niebo wyższy od niej. Dziwił się, że taka osoba jak ona śpi pod drzewem jeszcze gdy ludzie patrzyli na nią jak na bezdomną.
- To ty jesteś Maggie Blue? – spytał zakłopotany. Kiwnęła głową, patrząc na swoje buty. – Tak też myślałem, tylko... nie sądziłem, że taka osoba jak ty będzie spała na dworze. – Wybuchł gromkim śmiechem, jednak wiedział, że to niegrzeczne śmiać się z kogoś. Wyglądał zbyt poważnie. – Tak w ogóle jestem Mike.
Wyciągnął dłoń, a ona ją niechętnie uścisnęła.
- Długo spałam? – w końcu odważyła się spojrzeć w jego oczy. Spojrzał na zegarek, po czym odpowiedział:
- Jest za dziesięć dziesiąta.
Maggie zaczęła się kierować ku swojej ulicy, przy której zamieszkiwała. Rzuciła krótkie „Dziękuję” i opuściła chłopaka. On popatrzył na nią i sam poszedł w swoją stronę. Kiedy tylko stanęła przed drzwiami domu, bała się zapukać. Teraz miała mieszane myśli... kłótnia? Długa dyskusja, czy też histeria? Ledwo zapukała, a za drzwiami stała Johanne, która od razu przytuliła córkę i pociągnęła za nadgarstek, by tylko weszła do domu. Patrząc w głąb domu, ujrzała Justina i Harry’ego wpatrujących się w nią z żalem i smutkiem w oczach. Harry kątem oka spojrzał na rywala. Podbiegł do niej, a po chwili ją mocno przytulił. Wtuliła się w niego mocno i wbiła paznokcie w jego czarną koszulę. Johanne i Pattie były w kuchni szykując dla niej śniadanie, razem z ciepłą miętową herbatą. Spojrzała na szatyna, któremu posłała tylko trochę opuchnięte od łez spojrzenie. On wpatrywał się w nią i spuścił momentalnie głowę i odszedł bez słowa, jakby w końcu pogodził się z tym, że jego ukochana wybrała innego. Nawet tak pomyślała, lecz znając go, wiedziała, że tak łatwo się go nie pozbędzie.
- Tak Cię przepraszam – wyszeptał łamiącym głosem.
- Nie masz nawet za co – odpowiedziała po chwili. Posłała mu pełen szczęścia i ciepła uśmiech, który niepewnie odwzajemnił.
- Więcej nie uciekaj, proszę – dodał, odgarniając kosmyk jej włosa z twarzy. Przyglądnęła się jeszcze raz jego szmaragdowym oczom, chcąc znów go przytulić, jednak przeszkodziła w tym Pattie, która zawołała ją na śniadanie. Czuli się oboje inaczej niż powinni. Harry głośno westchnął i skrzywił lekko usta. – Może ja pójdę się już spakować.
Niechętnie skinęła głową i opuściła go bez słowa.
Zjadłszy śniadanie, musiała jeszcze trochę odczekać w kuchni. Otrzymała bardzo istotną uwagę ze strony swojej matki, która niespodziewanie się zdenerwowała. Maggie jednak dało to trochę do myślenia.
Po południu, siedzieli razem w ogródku na ciepłej trawie, a oni zaczęli pisać razem piosenkę. Śmiali się przy tym i wyłaniali różne rytmy. Justin grał sobie spokojnie sam w koszykówkę i od czasu do czasu przyglądał im się z uwagą. Niestety jego przyjemności przerwała nagła informacja od Scootera, który kazał się zjawić jutro rano u Ellen. Miał nadzieję, że chociaż jeden tydzień spędzić z ukochanymi osobami, a jednak. Harry usłyszał nagły dźwięk dzwonka swojego telefonu i gwałtownie urwał się po niego do salonu. Justin wytarł koszulą swoje spocone czoło i kucnął obok niej, patrząc na nowy tekst piosenki. Lekko uniósł kąciki swoich ust, a ona dziwnie mu się przyglądała.
- Moje słowa, nie dały Ci nic do myślenia? – spytał nagle.
- Ja nic nie myślę – odparła. – Postaram się skontaktować ze Scooterem, dam mu tekst, a może nagram jakiś świetny duet z One Direction. – Powiedziała z dumą w głosie.
- A ze mną nie? – podniósł brwi do góry, trochę już zirytowany. Ona arogancko wzruszyła ramionami.
- Wybacz, ale to praca moja i Harry’ego, ty nie należysz do praw autorskich – zaśmiała się kpiąco. Chłopak popatrzył na nią srogo, ale znów spuścił głowę i odszedł.
- Jakby co, za kilka dni przyjeżdża Jeremy, Jazmyn i Jaxon. – Dodał jako ostatnie słowa, po czym zniknął za framugą drzwi.
Harry naburmuszony wrócił do ukochanej. Usiadł i mruczał coś pod nosem.
- O co chodzi?
- Chłopaki każą mi wrócić jeszcze dzisiaj do Londynu. – Westchnął zrezygnowany, a ona przytaknęła głową.
- A kiedy się zobaczymy? – dopytała.
- Mam ogromną nadzieję, że na początku maja...
- Ja też – wstała, po czym odłożyła gitarę. Chłopak jakby zesmutniał jednak tylko spuścił wzrok.
Szatyn kolejny raz grał w to co lubił. Denerwowało go to jak postępuje jego ukochana osoba. Piłka odbiła się od ziemi, a on po raz kolejny chwycił ją w dłonie i zrobił dwutakt. Dzień się dłużył. Jakby nie było końca. Oboje nie spojrzeli na siebie przez najbliższe kilka godzin. Pomogła Brytyjczykowi się przygotować do lotu, który był dokładnie za półtorej godziny. Jego słodki uśmiech zawsze wydawał się być oznaką szczęśliwego lub udającego, że nic się nie stało. Ona zatem myślała, że jest szczęśliwy, lecz nie wierzyła już w nic. Znów czuła się przed światem zamyka, na długi czas. Siedzieli w ciszy w salonie, Justin bez przerwy i jak głupi rzucał do kosza. Nie miał dość, jak widać chciał pobyć sam. Zjedli obiad, który przygotowała Pattie. Kurczak z warzywami domowej roboty i ulubione danie Justina, którą ona w każdą środę, przygotowywała gdy ten wracał ze szkoły z uśmiechem na buzi, z nowymi ocenami, z nowymi medalami. O dziwo dziś Justin był tak zajęty, że nawet nie spojrzał w stronę jedzenia. Harry znów poczuł się jak intruz. Nie lubił tego, wręcz czuł się nie potrzebny. Maggie starała jednak, by każdy chociaż uśmiechnął się na chwilę. Sama to robiła, ale poczuła, że to się nie uda. Czarno-czerwona walizka Harry’ego stała już przy skórzanej kanapie o kolorze kremowym. Dziewczyna dyskretnie spojrzała na swój nadgarstek, na którym były jeszcze widać blizny, którą krzywdę zrobiła w Atlancie ze swojej własnej głupoty. Przypomniała sobie ten ból, który powrócił. Samotna łza spływała po jej policzku, a ona nawet o tym nie wiedziała. Loczek pochylił się widząc kryształową łzę, po czym chwyciwszy delikatnie jej podbródek, opuszkiem palca, dotknął miejsca, na którym zatrzymała się łza, po czym pocałował delikatnie jej policzek.
- Dlaczego płaczesz? – spytał przybliżając twarz do jej twarzy. Schyliła delikatnie głowę, a on musnął jej czoło.
- To nic takiego... – pokręciła lekko głową, a ten niepewnie posłał jej uśmiech. – Po prostu – westchnęła – będę za Tobą tęsknić. Tyle.
Słowa wydawały się być prawdziwe lecz minę miała zdradzającą, że tak naprawdę kłamie. Chociaż nie była pewna wszystkiego. Znów jakby chwiała się nad przepaścią, a nikt nie mógł jej pomóc. W końcu Justin zmusił się, by usiąść spokojnie i zjeść posiłek. Zaczęło mu naprawdę burczeć w brzuchu. Usiadł w końcu zmęczony w kuchni dokończył jedzenie. W pokoju sama dokończyła napisaną piosenkę i zaczęła sama ją komponować. Harry ubrał już swoje czarne conversy i ostatni raz spojrzał na Bieber’a, który milczał w kuchni z telefonem w ręku. Spuścił wzrok i oblizał wargi. Maggie zbiegła szybko po schodach i rzuciła się mu na szyję. Kątem oka spojrzał na nich, po czym wyszedł na zewnątrz. Spojrzeli sobie w oczy, a on chwycił jej dłoń.
- Będę za Tobą tęsknić – oznajmił smutnie. Wtuliła się w niego i znów poczuła jego cudowne ciepło.
- Ja bardziej – szepnęła.
- Postaram codziennie dzwonić, jakby były problemy, mów mi od razu.
- Jasne. – Uniosła lekko kąciki ust i musnęła jego policzek, tuż przy wardze.
Po chwili przed domem stała już żółtawa taksówka, a on się uśmiechnął i ostatni raz przytulił ją mocno. Po kilku minutach, zniknął w taksówce, która już była daleko stąd. Westchnęła głośno i usiadła na kanapie. Oparła się łokciem o nią, a sama podparła głowę. Siedziała tak cicho i wpatrywała się w jeden głupi punkt, gdy znikąd pojawił się Justin. Usiadł naprzeciwko niej i głośno połknął ślinę. – Mógłbyś sobie darować? To się robi już nudne, nie uważasz?
- Wróćmy najpierw do przeszłości... – mruknął, patrząc na nią poważnie. Ona się wzdrygnęła jakby się czegoś wystraszyła.
- Sam sobie wracaj, mam dosyć – chciała wstać jednakże on w ostatniej chwili chwycił jej nadgarstek, a ona momentalnie się odwróciła. Bez słowa usiadła, próbując wzrokiem uciec od niego, ale nie wiele to pomogło.
- Chcę Ci powiedzieć, że nie kłamię. Nigdy bym nie powiedział, że jesteś dla mnie obojętna, bo nie jesteś i nie będziesz. Na siłę tego chciałaś... bym był kimś więcej niż tylko zwykłym obywatelem, chłopakiem z Kanady, ale nie mogę wciąż pojąć jednego... jak to możliwe, że nasza przyjaźń już nie istnieje? Nie kochałem Seleny, nawet nie wiem czemu z nią byłem. Kochałem Ciebie, od kiedy się pojawiliśmy na tym świecie, Meg ja mówię poważnie.
Dziewczyna poczuła swoje łzy, które cisnęły się do jej oczu mimowolnie. Cisnęła powieki najmocniej jak mogła, zaciskała zęby, by tylko nie spłynęły jej te łzy, które aż łykała z pół roku temu.
- Na szczęście wróciłaś do Stanów, ale nie chcę by wraz z nowym idiotą, który robi sobie z Ciebie niewiadomo kogo. On to robi dla rozgłosu, podobnie jak Selena kiedy ze mną była. Kiedy słuchałem wszystkich wokół jak mówili kiedy przeze mnie płakałaś dniami i nocami, cierpiałaś, a ja nawet nie spojrzałem na Ciebie. Wiesz jak ja się teraz czuję? Robię wszystko byś mogła poczuć się szczęśliwa, bo ja na to szczęście nie zasługuję, naprawdę – powiedział z troską w głosie. Ona wstała ukrywając łzy.
- Odpowiem Ci tylko tyle, że zrozumiałam swoje błędy i teraz będę kierować się swoim życiem bez Ciebie. Nie chcę już wracać do przeszłości, jasne? – bez żadnych innych odpowiedzi, uciekła do swojego pokoju, w którym się zamknęła. Justin zacisnął zęby i teraz swobodnie mógł się rozpłakać. Znów poczuł się głupio. Maggie ubrała tylko zwykłą zwiewną sukienkę i swoje koturny. Związała włosy w wysoki kucyk i otarła mokre policzki, zakrywając trochę warstwą makijażu. Danym krokiem zeszła na dół, sprawdzając dyskretnie czy ktoś przypadkiem nie znajduje się tam. Na szczęście nikt taki nie znalazł jak myślała. Usłyszała z zewnątrz jego smutny głos i szlochanie. Na palcach wyszła z posesji kierując się ku miastu. Chociażby na chwilę trochę ochłonąć, wiedząc, że jest dość późno. Słońce już było za horyzontem, a niebo było purpurowe i takie wydające się ciepłe. Była już za przedmieściami, kierując się na Rodeo Drive gdzie wraz Harrym przechodziła tamtędy. Lekko uśmiechnęła się do siebie, jednak znów spłynęły jej łzy po policzkach. Sama się zastanawiała, dlaczego postępuje tak, a nie inaczej. Pod jednym z budynków leżał na ziemi bezdomny, prosząc o parę groszy. Maggie teraz stanęła w miejscu i dała ćwierć dolara. Uśmiechnął się do dziewczyny, która po chwili już była kilka metrów od niego. Ludzie przechodzili między sobą, kierując się nie wiadomo dokąd. Dzieci jeszcze bawiły się, goniąc za piłką, a ona szła sama jak palec. Stanęła przy moście w parku, w którym kwadrans potem znalazła się. Pełnia księżyca zbliżała się wielkimi krokami, a ona patrzyła głupio w tafle wody. Otarła kolejny raz słone łzy i wypuściła głośno powietrze z ust.

Jeszcze raz spojrzałam w swoje odbicie w wodzie, a nad moją głową był piękny księżyc, który kolejny samotny wieczór towarzyszył mi tego dnia. Przechodziły za moimi plecami cudowne i szczęśliwe pary, nie mających problemów, mówiących do siebie „Kocham Cię”. Sama chciałabym by tak było. Jeszcze pamiętam jaki on wydawał się być szczęśliwy z inną beze mnie, to dlaczego Bóg karze mnie na taki los? Chcę po prostu normalnego życia, szczęśliwego... takiego jak kiedyś.