piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 11

Sumienie...

„Tak ciężko mi się teraz z tym pogodzić. Stało się.”


Coraz cieplej na dworze. Słońce z każdą minutą coraz wcześniej wstawało i zaczęło ogrzewać okolice, a zwierzęta budziły się niektóre już ze snu zimowego. Dziś zapomniane przez dziewczynę 17-ste urodziny, a za kilka tygodni... 17-ste urodziny Justina. Johanne zaczęła ją delikatnie budzić, a na twarzy malował się słodki uśmiech. Z tyłu, trzymała małe czarne pudełeczko z czerwoną wstążeczką. Dziewczyna niechętnie przeciągnęła się, po czym przypomniała sobie wczorajszą czynność. Nie była z niej zadowolona, teraz musi chować dłoń za wszelką cenę. Gdyby Johanne się dowiedziała, nie byłoby miło. A Justin? Reakcja też nie byłaby pozytywna. Usiadłszy na skrawku łóżka, kobieta zrobiła to samo naprzeciwko niej.
- Wszystkiego najlepszego – oznajmiła, podając jej pudełeczko. Blondynka przejechała delikatnie prawą dłonią wzdłuż swoich złocistych włosów po czym wziąwszy czarny prezencik, otworzyła. – To prezent ode mnie i Pattie.
W środku ujrzała złoty naszyjnik z małym serduszkiem. Odwróciła go, gdy tam widniało jej wygrawerowane imię. Uśmiechnęła się lekko, chociaż jak zwykle nie było jej do śmiechu. W środku był mały diamencik, który mienił się tęczą gdy padało na nie słońce.
- Dziękuję mamo, naprawdę – powiedziała ochrypniętym głosem. Obie wstały, a Johanne pomogła córce zapiąć łańcuszek. Idealnie na niej leżał. Uśmiechnęła się delikatnie. Sumienie teraz dręczyło ją za to co zrobiła, ale nie robiłaby tego gdyby nie Justin. Przy nim czuła się taka dziwnie ciężka. Kiedy tylko go widziała, już chęć do życia mijała. Chęć do wszystkiego. Odwróciwszy się do niej, czule przytuliła. – Kocham Cię. – Wyszeptała do ucha matki.
- Też Cię córciu kocham – pocałowała ją w policzek po czym wyszła z pokoju. Wypuściła powietrze z ust i spojrzała jeszcze raz na rany. Można było powiedzieć, że mogłoby się zobaczyć w niej kość. Musi teraz pilnować, by nikt nie łapał ją za nadgarstek, ale największy problem to Justin. Męczyła ją myśl, aczkolwiek on jest upierdliwy i nieznośny, a do tego kiedy się dowie.
Po południu, gdy zjadły posiłek, pojechały do studia. Czekał na nią jak zwykle Scooter i L.A. Reid. Uśmiechnęła się do nich lekko, od razu schylając głowę. Po chwili ujrzała tort, który przyniósł Ryan. Myślała, że darują sobie tą przyjemność, jednak nie.
- Najlepszego Mała! – krzyknął Usher, gwałtownie biorąc ją na ręce, kręcąc delikatnie wokół własnej osi. Zaśmiała się pod nosem i tylko palcem wskazującym przejechała przez tort od razu delektując się truskawkowo-czekoladowym smakiem, ale przez chwilę popiekła ją rana na opuszku. Syknęła cicho, gdy zauważyła krew. Nacisnęła skrawkiem swetra wokół palca, by zatamować krwawienie co niewiele pomogło. Na szczęście nikt nie zauważył jej krzywy i niepewny wyraz twarzy, co wydawało się dla niej plusem. Kiedy chciała pójść do łazienki, na drodze stanął jej niespodziewanie Cody, który jak zwykle uśmiechnął się do niej. Ona zignorowała go i szybkim krokiem udała się do łazienki, która znajdowała się na końcu przetłaczającego korytarza. Co trzeci krok, biegła truchtem, a patrząc na swoje palce, co chwila pogorszyła się sprawa. Najgorsze byłoby to, gdyby ktoś zauważył ją prawie rozpłakaną z zakrwawioną dłonią. Czym się dziwić jak to świeże rany. Gdy tylko znalazła się w łazience, zamknęła się w niej, po czym zaczęła swawolnie płakać, oczyszczając rany. Było to dość bolesne, znów czuła to oszołomienie, tętno znów przyśpieszyło. Ból przeszył jej całe ramię, jakby go teraz w ogóle nie czuła. Oparła się łokciem o zlew i zaczęła zaczerpywać powietrze do płuc, które też wydawały się ciężkie. Gdy tylko woda przestała się lać na palce, szybko ścisnęła w sweter, który ściągnęła. Na rękawku, były czerwone plamy, które mogły się rzucać w oczy. Usłyszała pukanie i głos Pattie:
- Maggie wszystko w porządku?
- Tak, za... – przełknęła głośno ślinę – jakąś chwilę do was dołączę.
- W ramach twoich urodzin, dzisiaj będziemy zwiedzać miasto, ale bez Ciebie nie możemy się nigdzie ruszać – odparła.
- Dajcie mi pięć minut – głośno westchnęła. Usłyszała stuk obcasów, co znaczyło, że znów może chwilę pobyć sama. Jednak kiedy otworzyła dłoń. Na szczęście przestało krwawić, ale rękaw od swetra był cały poplamiony krwią, co źle wróżyło potem.
Przejeżdżali przez wielkie budynki, mrówkowce i sklepy i nigdzie chyba nie było końca. Justin z telefonem w ręku, stukał w ekran, korzystając z różnych aplikacji w urządzeniu. Ona siedziała obok, opierając głową o zimną szybę. Z przymkniętymi oczami wsłuchiwała się w radio. Była trochę blada, ale starała pokazać, że wszystko w porządku, jednak szatyn patrząc na nią, zaniepokoił się. Dojechali do Park Stone Mountain, gdzie mieściło się nowoczesne i wielkie muzeum wraz z Oceanarium, w którym było ponad 500 gatunków różnorodnych morskich zwierząt. Justin był tutaj raz, ale bardzo polubił ten park. Wysiedli wszyscy, a niektóre małe dziewczynki, zwróciły szczególną uwagę na jego osobę. Uśmiechnął się, a gdy zauważył fotoreporterów, natychmiast ramieniem wzdłuż jej pleców, objął ją. Ona była na tyle przejęta dłonią, że nawet nie zwracała uwagi na nic tylko szła przed siebie. Nagle została z nim sama iż oni byli kawałek dalej od nich, interesując się eksponatami. Spojrzał ponownie na jej przygnębioną, pół bladą twarz, po czym aby poprawić jej humor, podniósł jej podbródek i puścił jej oczko. Zsunął dyskretnie jej z ramienia bluzkę, a ona od razu poczuła zimny powiew na skórze.
- Proszę Cię... daruj sobie – powiedziała, odchodząc od niego. Wypuścił zrezygnowany powietrze z ust i rozejrzał się kątem oka, po czym dołączył do grupy.
Mijały godziny, a Maggie czuła się coraz lepiej. Dobrze robiło jej to wyjście na świeże powietrze. Kiedy wrócili do hotelu, siedziała kolejny raz z gitarą w ręku. Znów denne melodie wyłaniała gdy usłyszała dźwięk swojego telefonu. Sięgnęła po niego, lecz gdy miała przeczytać nową wiadomość, pokojówka przyniosła na wieszaku, bardzo ładną sukienkę. Była ona bez ramiączek. Na śnieżnobiałym gorsecie, były małe koraliki przypominające perły. Sama sobie była dość obcisła i wyglądająca na bombkę, i wysokie czarne obcasy. Zdziwiona, spojrzała pytająco na pokojówkę.
- Pan Bieber, kazał przynieść panience sukienkę – odparła.
- Proszę mu przekazać, że...
Gwałtownie przerwała jej kobieta.
- Kazał także przekazać, żeby była pani gotowa przed dziewiętnastą, a ja pani w tym pomogę – dodała przyjaźnie. Podeszła do blondynki i zaciągnęła do łazienki siłą. Gdy tylko fryzura była idealnie ułożona w warkocz na boku, gdzie na wysokości ucha miała piękną spinkę z ogromną różą, zastępującą gumkę lub jeszcze jakieś akcesoria. Dół związany miała własnymi włosami. Ubrała tylko buty i delikatnie przejechała błyszczykiem po wargach. Był bardzo delikatny gdyż ona nienawidziła mocnych kolorów, mocnych makijażów. Wystarczyłoby tylko zejść na dół. Na holu przy wejściu do hotelu, stał ubrany w garnitur szatyn, z lekka podciętą grzywką, a końcówki były delikatnie rozczochrane. Miał ręce w kieszeniach i nie mógł doczekać się by w końcu ją ujrzeć. Stanęła za nim po czym odchrząknęła. Widać, że była trochę zaskoczona. Odwrócił się do niej i sama oniemiała z wrażenia. Patrzył na nią z podziwem, z miłością. Chwycił delikatnie ją za prawą dłoń, a ona zaczęło głęboko oddychać, wciąż być wyprostowana. Po chwili uciekł z nią szybko do samochodu, by tylko paparazzi nie złapali ich pierwsi. Nie pierwszy raz, nie drugi już była na obcasach, ale niezbyt za nimi przepadała. Wsiadła z nim do czarnego BMW, po czym razem odjechali. Justinowi waliło serce na jej widok. Gdy tylko znikło z poza zasięgu wzroku hotel, mogli odetchnąć z ulgą.
- Nie pierwszy raz wiem co najlepiej na Tobie leży – zaśmiał się cicho chłopak. Patrzył głównie na jej dekolt. Sam się nie dziwił. Była dla niego wszystkim, bardzo chciał by byli razem, ale wolał jej pokazać jak ją kocha.
- Czyli to ty nasyłałeś na mnie te dwie piękne suknie?
- I śniadanie – dodał, śmiejąc się.
- A ty w ogóle od kiedy masz prawo jazdy? – spytała zmieniając temat.
- Od kilku miesięcy – odpowiedział, podnosząc jedną brew. Zagryzła dolną wargę, gdy poczuła jak się zatrzymują. Obróciła się wokół siebie, a po lewej stronie bardzo elegancka restauracja. Wysiedli oboje i razem ruszyli ku wejściu. Maggie bała się, że w końcu spojrzy na jej dłoń... co powie? Miała mieszane myśli, jednak wiedziała, że to spotkanie to tylko z okazji jej 17-stych urodzin. Zauważyła stolik, bardzo wystrojony. Przy jego skrawku była czerwona róża, zdziwiona była bardzo, lecz również mile zaskoczona. Usiadła na krześle, znów głęboko oddychając. Była podenerwowana z drugiej strony. To wszystko było bardzo eleganckie i takie cudowne. Czuła się zupełnie w innym świecie. Po chwili podano wykwintne jedzenie. Ładnie podane i wszystko było na swoim miejscu. Tak jak powinno. Wzięła kęs do buzi i delektowała się smakiem, zupełnie jej nieznanym, ale jak widać było bardzo dobre. Justin uśmiechał się do niej jak do nikogo innego. Był dobrej myśli, że ten wieczór skończy się najlepiej... jak planował. Po chwili usłyszeli wolną piosenkę. Po zjedzonym posiłku, zaprosił ją jak gentelman do tańca. Niechętnie się zgodziła. Złapał ją pewnie w pasie i niebezpiecznie ją do siebie przyciągnął. Spojrzał dyskretnie na dekolt. Uśmiechnął się i zaczął delikatnie bujać się z nią na boki.
- Wszystkiego najlepszego, Kochanie... – wyszeptał do jej ucha, całując dodatkowo w policzek.
- Nie przyzwyczajaj się – mruknęła. Poczuła jego dłonie na jej pośladkach, co spowodowało niechęć na jej twarzy, on w przeciwieństwie do niej już myślał o tym, aby wieczór nigdy się nie skończył. Przetańczyli całą piosenkę, a gdy przyszło podziękować paniom za taniec, pocałował jej rękę, po czym zaczął muskać opuszki palców. Poczuł jak o coś zahacza. Maggie wystraszona, przyśpieszyło jej tętno, wystraszyła się. Zauważył dziwne linie. Odwróciwszy jej nadgarstek, zobaczył głęboką ranę. Zrobił się cały czerwony, jak widać ze złości. Nic nie mówiąc, postawił pieniądze na stół i natychmiast wyszedł z nią z restauracji. Zapomniał o róży, którą miał wręczyć jej na koniec kolacji. Zamiast wejść z nią do samochodu, szybko poszedł z nią w najcichsze miejsce, między budynkami. Mocno złapał ją w talii, przytrzymując przy lodowatej ścianie. Chwycił nerwowo jej nadgarstek i jeszcze raz przyjrzał się ranom, które wydawały się tylko żartem, jednak jego obawy teraz potwierdziło jej milczenie.
- Możesz mi powiedzieć co to są za rany? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Poczuła jego cudowny oddech na policzku, gdy jej dłoń była na wysokości jego serca i gdy czuła jak szybko bije. – Czy ty chcesz się zabić?
Krzyknął teraz nerwowo. Patrzyła bez przerwy na jego wargi, to w oczy. – Taka piękna... jesteś za mądra, żeby to robić!
- To moja sprawa... – w końcu się odezwała, ale zamiast „przepraszam”, usłyszał słowa; „Odwal się”. Nie było to miłe. Przycisnął ją mocniej, barkiem, opierając się o jej bark.
- Chciałem by ten wieczór był wyjątkowy... to twoje urodziny, a ty je sobie niszczysz... – powiedział załamanym głosem. Jak widać bał się o jej życie, na którym najbardziej mu zależało.
- Jak na razie ty tu jesteś – dodała z ignorancją. Miała go powyżej uszu, a te słowa go bolały. Niespodziewanie, przyssał się do jej wyśmienitych ust i zaczął słodko je muskać. Nie interesowało go to, czy ktoś się patrzy, czy nie. Najważniejsze teraz było tylko ją przekonać, by więcej tego nie robiła. Jest to ich trudna chwila w ich życiu, szok dla niego co zobaczył i czego się dowiedział. Cieszył się przynajmniej z tego, że połowa jego planu wypaliła.

„Źle się z tym czuję, co zrobiłam. Był to jednak błąd, a On mnie do tego przekonał i jestem mu wdzięczna do końca życia...”