Sumienie...
„Tak
ciężko mi się teraz z tym pogodzić. Stało się.”
Coraz cieplej na
dworze. Słońce z każdą minutą coraz wcześniej wstawało i zaczęło ogrzewać
okolice, a zwierzęta budziły się niektóre już ze snu zimowego. Dziś zapomniane
przez dziewczynę 17-ste urodziny, a za kilka tygodni... 17-ste urodziny
Justina. Johanne zaczęła ją delikatnie budzić, a na twarzy malował się słodki
uśmiech. Z tyłu, trzymała małe czarne pudełeczko z czerwoną wstążeczką.
Dziewczyna niechętnie przeciągnęła się, po czym przypomniała sobie wczorajszą
czynność. Nie była z niej zadowolona, teraz musi chować dłoń za wszelką cenę.
Gdyby Johanne się dowiedziała, nie byłoby miło. A Justin? Reakcja też nie
byłaby pozytywna. Usiadłszy na skrawku łóżka, kobieta zrobiła to samo
naprzeciwko niej.
- Wszystkiego
najlepszego – oznajmiła, podając jej pudełeczko. Blondynka przejechała
delikatnie prawą dłonią wzdłuż swoich złocistych włosów po czym wziąwszy czarny
prezencik, otworzyła. – To prezent ode mnie i Pattie.
W środku ujrzała
złoty naszyjnik z małym serduszkiem. Odwróciła go, gdy tam widniało jej
wygrawerowane imię. Uśmiechnęła się lekko, chociaż jak zwykle nie było jej do
śmiechu. W środku był mały diamencik, który mienił się tęczą gdy padało na nie
słońce.
- Dziękuję mamo,
naprawdę – powiedziała ochrypniętym głosem. Obie wstały, a Johanne pomogła
córce zapiąć łańcuszek. Idealnie na niej leżał. Uśmiechnęła się delikatnie.
Sumienie teraz dręczyło ją za to co zrobiła, ale nie robiłaby tego gdyby nie
Justin. Przy nim czuła się taka dziwnie ciężka. Kiedy tylko go widziała, już
chęć do życia mijała. Chęć do wszystkiego. Odwróciwszy się do niej, czule
przytuliła. – Kocham Cię. – Wyszeptała do ucha matki.
- Też Cię córciu
kocham – pocałowała ją w policzek po czym wyszła z pokoju. Wypuściła powietrze
z ust i spojrzała jeszcze raz na rany. Można było powiedzieć, że mogłoby się
zobaczyć w niej kość. Musi teraz pilnować, by nikt nie łapał ją za nadgarstek,
ale największy problem to Justin. Męczyła ją myśl, aczkolwiek on jest
upierdliwy i nieznośny, a do tego kiedy się dowie.
Po południu, gdy
zjadły posiłek, pojechały do studia. Czekał na nią jak zwykle Scooter i L.A.
Reid. Uśmiechnęła się do nich lekko, od razu schylając głowę. Po chwili ujrzała
tort, który przyniósł Ryan. Myślała, że darują sobie tą przyjemność, jednak
nie.
- Najlepszego Mała!
– krzyknął Usher, gwałtownie biorąc ją na ręce, kręcąc delikatnie wokół własnej
osi. Zaśmiała się pod nosem i tylko palcem wskazującym przejechała przez tort
od razu delektując się truskawkowo-czekoladowym smakiem, ale przez chwilę
popiekła ją rana na opuszku. Syknęła cicho, gdy zauważyła krew. Nacisnęła
skrawkiem swetra wokół palca, by zatamować krwawienie co niewiele pomogło. Na
szczęście nikt nie zauważył jej krzywy i niepewny wyraz twarzy, co wydawało się
dla niej plusem. Kiedy chciała pójść do łazienki, na drodze stanął jej niespodziewanie
Cody, który jak zwykle uśmiechnął się do niej. Ona zignorowała go i szybkim
krokiem udała się do łazienki, która znajdowała się na końcu przetłaczającego
korytarza. Co trzeci krok, biegła truchtem, a patrząc na swoje palce, co chwila
pogorszyła się sprawa. Najgorsze byłoby to, gdyby ktoś zauważył ją prawie
rozpłakaną z zakrwawioną dłonią. Czym się dziwić jak to świeże rany. Gdy tylko
znalazła się w łazience, zamknęła się w niej, po czym zaczęła swawolnie płakać,
oczyszczając rany. Było to dość bolesne, znów czuła to oszołomienie, tętno znów
przyśpieszyło. Ból przeszył jej całe ramię, jakby go teraz w ogóle nie czuła.
Oparła się łokciem o zlew i zaczęła zaczerpywać powietrze do płuc, które też
wydawały się ciężkie. Gdy tylko woda przestała się lać na palce, szybko
ścisnęła w sweter, który ściągnęła. Na rękawku, były czerwone plamy, które
mogły się rzucać w oczy. Usłyszała pukanie i głos Pattie:
- Maggie wszystko w
porządku?
- Tak, za... –
przełknęła głośno ślinę – jakąś chwilę do was dołączę.
- W ramach twoich
urodzin, dzisiaj będziemy zwiedzać miasto, ale bez Ciebie nie możemy się
nigdzie ruszać – odparła.
- Dajcie mi pięć
minut – głośno westchnęła. Usłyszała stuk obcasów, co znaczyło, że znów może
chwilę pobyć sama. Jednak kiedy otworzyła dłoń. Na szczęście przestało krwawić,
ale rękaw od swetra był cały poplamiony krwią, co źle wróżyło potem.
Przejeżdżali przez
wielkie budynki, mrówkowce i sklepy i nigdzie chyba nie było końca. Justin z
telefonem w ręku, stukał w ekran, korzystając z różnych aplikacji w urządzeniu.
Ona siedziała obok, opierając głową o zimną szybę. Z przymkniętymi oczami
wsłuchiwała się w radio. Była trochę blada, ale starała pokazać, że wszystko w
porządku, jednak szatyn patrząc na nią, zaniepokoił się. Dojechali do Park Stone
Mountain, gdzie mieściło się nowoczesne i wielkie muzeum wraz z Oceanarium, w
którym było ponad 500 gatunków różnorodnych morskich zwierząt. Justin był tutaj
raz, ale bardzo polubił ten park. Wysiedli wszyscy, a niektóre małe
dziewczynki, zwróciły szczególną uwagę na jego osobę. Uśmiechnął się, a gdy
zauważył fotoreporterów, natychmiast ramieniem wzdłuż jej pleców, objął ją. Ona
była na tyle przejęta dłonią, że nawet nie zwracała uwagi na nic tylko szła
przed siebie. Nagle została z nim sama iż oni byli kawałek dalej od nich,
interesując się eksponatami. Spojrzał ponownie na jej przygnębioną, pół bladą
twarz, po czym aby poprawić jej humor, podniósł jej podbródek i puścił jej
oczko. Zsunął dyskretnie jej z ramienia bluzkę, a ona od razu poczuła zimny powiew
na skórze.
- Proszę Cię...
daruj sobie – powiedziała, odchodząc od niego. Wypuścił zrezygnowany powietrze
z ust i rozejrzał się kątem oka, po czym dołączył do grupy.
Mijały godziny, a
Maggie czuła się coraz lepiej. Dobrze robiło jej to wyjście na świeże
powietrze. Kiedy wrócili do hotelu, siedziała kolejny raz z gitarą w ręku. Znów
denne melodie wyłaniała gdy usłyszała dźwięk swojego telefonu. Sięgnęła po
niego, lecz gdy miała przeczytać nową wiadomość, pokojówka przyniosła na
wieszaku, bardzo ładną sukienkę. Była ona bez ramiączek. Na śnieżnobiałym
gorsecie, były małe koraliki przypominające perły. Sama sobie była dość obcisła
i wyglądająca na bombkę, i wysokie czarne obcasy. Zdziwiona, spojrzała pytająco
na pokojówkę.
- Pan Bieber, kazał
przynieść panience sukienkę – odparła.
- Proszę mu
przekazać, że...
Gwałtownie przerwała
jej kobieta.
- Kazał także
przekazać, żeby była pani gotowa przed dziewiętnastą, a ja pani w tym pomogę –
dodała przyjaźnie. Podeszła do blondynki i zaciągnęła do łazienki siłą. Gdy
tylko fryzura była idealnie ułożona w warkocz na boku, gdzie na wysokości ucha
miała piękną spinkę z ogromną różą, zastępującą gumkę lub jeszcze jakieś
akcesoria. Dół związany miała własnymi włosami. Ubrała tylko buty i delikatnie
przejechała błyszczykiem po wargach. Był bardzo delikatny gdyż ona nienawidziła
mocnych kolorów, mocnych makijażów. Wystarczyłoby tylko zejść na dół. Na holu
przy wejściu do hotelu, stał ubrany w garnitur szatyn, z lekka podciętą
grzywką, a końcówki były delikatnie rozczochrane. Miał ręce w kieszeniach i nie
mógł doczekać się by w końcu ją ujrzeć. Stanęła za nim po czym odchrząknęła.
Widać, że była trochę zaskoczona. Odwrócił się do niej i sama oniemiała z
wrażenia. Patrzył na nią z podziwem, z miłością. Chwycił delikatnie ją za prawą
dłoń, a ona zaczęło głęboko oddychać, wciąż być wyprostowana. Po chwili uciekł
z nią szybko do samochodu, by tylko paparazzi nie złapali ich pierwsi. Nie
pierwszy raz, nie drugi już była na obcasach, ale niezbyt za nimi przepadała.
Wsiadła z nim do czarnego BMW, po czym razem odjechali. Justinowi waliło serce
na jej widok. Gdy tylko znikło z poza zasięgu wzroku hotel, mogli odetchnąć z
ulgą.
- Nie pierwszy raz
wiem co najlepiej na Tobie leży – zaśmiał się cicho chłopak. Patrzył głównie na
jej dekolt. Sam się nie dziwił. Była dla niego wszystkim, bardzo chciał by byli
razem, ale wolał jej pokazać jak ją kocha.
- Czyli to ty
nasyłałeś na mnie te dwie piękne suknie?
- I śniadanie –
dodał, śmiejąc się.
- A ty w ogóle od
kiedy masz prawo jazdy? – spytała zmieniając temat.
- Od kilku miesięcy
– odpowiedział, podnosząc jedną brew. Zagryzła dolną wargę, gdy poczuła jak się
zatrzymują. Obróciła się wokół siebie, a po lewej stronie bardzo elegancka
restauracja. Wysiedli oboje i razem ruszyli ku wejściu. Maggie bała się, że w
końcu spojrzy na jej dłoń... co powie? Miała mieszane myśli, jednak wiedziała,
że to spotkanie to tylko z okazji jej 17-stych urodzin. Zauważyła stolik,
bardzo wystrojony. Przy jego skrawku była czerwona róża, zdziwiona była bardzo,
lecz również mile zaskoczona. Usiadła na krześle, znów głęboko oddychając. Była
podenerwowana z drugiej strony. To wszystko było bardzo eleganckie i takie
cudowne. Czuła się zupełnie w innym świecie. Po chwili podano wykwintne
jedzenie. Ładnie podane i wszystko było na swoim miejscu. Tak jak powinno.
Wzięła kęs do buzi i delektowała się smakiem, zupełnie jej nieznanym, ale jak
widać było bardzo dobre. Justin uśmiechał się do niej jak do nikogo innego. Był
dobrej myśli, że ten wieczór skończy się najlepiej... jak planował. Po chwili
usłyszeli wolną piosenkę. Po zjedzonym posiłku, zaprosił ją jak gentelman do
tańca. Niechętnie się zgodziła. Złapał ją pewnie w pasie i niebezpiecznie ją do
siebie przyciągnął. Spojrzał dyskretnie na dekolt. Uśmiechnął się i zaczął delikatnie
bujać się z nią na boki.
- Wszystkiego
najlepszego, Kochanie... – wyszeptał do jej ucha, całując dodatkowo w policzek.
- Nie przyzwyczajaj
się – mruknęła. Poczuła jego dłonie na jej pośladkach, co spowodowało niechęć
na jej twarzy, on w przeciwieństwie do niej już myślał o tym, aby wieczór nigdy
się nie skończył. Przetańczyli całą piosenkę, a gdy przyszło podziękować paniom
za taniec, pocałował jej rękę, po czym zaczął muskać opuszki palców. Poczuł jak
o coś zahacza. Maggie wystraszona, przyśpieszyło jej tętno, wystraszyła się.
Zauważył dziwne linie. Odwróciwszy jej nadgarstek, zobaczył głęboką ranę.
Zrobił się cały czerwony, jak widać ze złości. Nic nie mówiąc, postawił
pieniądze na stół i natychmiast wyszedł z nią z restauracji. Zapomniał o róży,
którą miał wręczyć jej na koniec kolacji. Zamiast wejść z nią do samochodu,
szybko poszedł z nią w najcichsze miejsce, między budynkami. Mocno złapał ją w
talii, przytrzymując przy lodowatej ścianie. Chwycił nerwowo jej nadgarstek i
jeszcze raz przyjrzał się ranom, które wydawały się tylko żartem, jednak jego
obawy teraz potwierdziło jej milczenie.
- Możesz mi
powiedzieć co to są za rany? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Poczuła jego
cudowny oddech na policzku, gdy jej dłoń była na wysokości jego serca i gdy
czuła jak szybko bije. – Czy ty chcesz się zabić?
Krzyknął teraz
nerwowo. Patrzyła bez przerwy na jego wargi, to w oczy. – Taka piękna... jesteś
za mądra, żeby to robić!
- To moja sprawa...
– w końcu się odezwała, ale zamiast „przepraszam”, usłyszał słowa; „Odwal się”.
Nie było to miłe. Przycisnął ją mocniej, barkiem, opierając się o jej bark.
- Chciałem by ten
wieczór był wyjątkowy... to twoje urodziny, a ty je sobie niszczysz... –
powiedział załamanym głosem. Jak widać bał się o jej życie, na którym
najbardziej mu zależało.
- Jak na razie ty tu
jesteś – dodała z ignorancją. Miała go powyżej uszu, a te słowa go bolały.
Niespodziewanie, przyssał się do jej wyśmienitych ust i zaczął słodko je
muskać. Nie interesowało go to, czy ktoś się patrzy, czy nie. Najważniejsze
teraz było tylko ją przekonać, by więcej tego nie robiła. Jest to ich trudna
chwila w ich życiu, szok dla niego co zobaczył i czego się dowiedział. Cieszył
się przynajmniej z tego, że połowa jego planu wypaliła.
„Źle się z tym czuję, co zrobiłam. Był to jednak błąd, a On mnie do tego
przekonał i jestem mu wdzięczna do końca życia...”